Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W kwietniu 2013 r. na przedmieściach Dhaki zawalił się budynek Rana Plaza, w którym mieściło się pięć fabryk odzieży. Pod gruzami zginęło ponad 1,1 tys. pracowników. Opinia publiczna zmusiła wtedy największe firmy odzieżowe do rewizji warunków pracy w bangladeskich fabrykach, którym giganci zlecają produkcję. Porozumienie Accord on Fire and Building Safety in Bangladesh, do którego przystąpiło blisko 200 producentów, sprawdziło dotąd 1,5 tys. z około 5 tysięcy zakładów szyjących odzież w Bangladeszu. Tych, którzy nie dostosowali się do zaleceń, koncerny skreśliły z listy potencjalnych dostawców.
„Spełnienie wymogów technicznych to kwestia płynności finansowej” – mówi tymczasem dziennikarzom WSJ menedżer jednej z firm, która po 2013 r. straciła prawo dostaw dla zachodnich kontrahentów. I daje do zrozumienia, że jego firmy na to nie stać, bo klienci z Zachodu nadal żądają towaru jak najtaniej, wykorzystując fakt, że producent znalazł się na czarnej liście. Fabryka zaopatruje dziś sklepy w USA, które sprzedają także w serwisie Amazon. A gigant e-handlu ma do powiedzenia tylko tyle, że wymaga od swoich kontrahentów przestrzegania prawa (dopiero po publikacji materiału Amazon wycofał trefne produkty).
Warto więc wyjaśnić, o jakich wyśrubowanych wymogach mowa. To m.in. wymiana kraty zamykanej na kłódkę na drzwi przeciwpożarowe. Tuż po katastrofie Rana Plaza zwiedzałem w Bangladeszu zgliszcza pobliskiej fabryki Tazreen Fashion, w której pożar zabił ponad 120 pracowników. Gdy zauważono ogień, menedżerowie zamknęli na klucz personel na górnych piętrach, żeby najpierw ewakuować magazyn.
Proszę o tym pamiętać, kiedy następnym razem rzuci się Państwu w oczy okazyjna oferta ubrań w internecie. Takie promocje zazwyczaj kogoś drogo kosztują. ©℗