Smaki: Prezydent na widelcu

Dwadzieścia cztery dolary wystarczą, by się poczuć jak prezydent.

06.03.2023

Czyta się kilka minut

 / MISSES JONES / ADOBE STOCK
/ MISSES JONES / ADOBE STOCK

I to nie jakiś pierwszy lepszy z małego państwa na skraju świata – tacy muszą mieć złote nocniki, żeby skompensować sobie brak znaczenia. Za te niewielkie pieniądze zjemy kolację jak sam przywódca USA, który to urząd narzuca starannie skalibrowany egalitaryzm w obyczajach i konsumpcji, o czym już tu nieraz pisaliśmy. Choć – to dygresja na szczęście w czasie przeszłym – Donald Trump zapraszający do Białego Domu na ćwierćfunciaka z serem i skrzydełka w panierce wydawał się zupełnie spontaniczny.

Ale tym razem Joego Bidena nikt nie rozliczał z tego, do jakiego stopnia jest szczery w manifestowaniu prostoty gustów. Nie o tym rozprawiały tęgie głowy w redakcji, która jeszcze pół wieku temu szczyciła się, że obala prezydentów, a nie tylko ich podszczypuje. Jest to być może bezsilna zemsta mediów za to, że dały się wyprowadzić w pole, gdy Biden po kryjomu udał się w podróż do Kijowa z przesiadką w Przemyślu, gdzie akurat „Washington Post” nie utrzymuje stałej placówki. Badając uważnie, jak przebiegała cała ta maskirowka, reporterzy ustalili, iż prezydent z żoną poszli przed wyjazdem na kolację do mniej więcej włoskiej restauracji Red Hen, czyli Pod Czerwoną Kurą w prestiżowej dzielnicy Bloomingdale. (Pod Czerwonym Kurem – to byłaby jeszcze lepsza nazwa dla knajpy w tych łatwopalnych czasach, ale Red Cock kojarzyłoby się obscenicznie i żaden polityk nie odważyłby się tam pokazać). Oboje zamówili po talerzu miejscowej specjalności – rigatoni z sosem z kiełbasy z nasionami kopru włoskiego i pomidorów.

Gdzie leży potencjalny kamień obrazy, o czym w ogóle tu gadać? Wszak tylko po włosku słowo odpowiadające znaczeniowo naszemu fenkułowi jest wulgarnym określeniem geja. Może chodzi o to, że w daniu było mięso? Cóż, raczej mięsne odpadki, bo takie mocno aromatyzowane kiełbasy (obok toskańskiej finocchiona z koprem jest jeszcze sławniejsza kalabryjska paprykowa ‘nduja) służą rzeźnikom do łatwego pozbycia się tłustych ścinków, podrobów, chrząstek i innych nieeleganckich tkanek.

Otóż medialna zawierucha rozkręciła się nie o to,  d o k ą d  poszli ani  c o  zamówili, tylko że oboje zamówili  t o  s a m o.  Zgroza. Zachowali się jak w zakładowej stołówce, gdzie wszyscy z kolejki biorą pomidorową, gdy drugą opcją jest szczawiowa. Czy to nie jest przeciwko niepisanym regułom restauracyjnej etykiety? Trochę się pośmiałem, przeszyty zazdrością w stosunku do ludzi, którzy nie mają już większych kłopotów ze swoim prezydentem, lecz po namyśle i rozmowach z bliźnimi doceniłem ciężar sprawy: Biden niechcący dotknął jednego z najważniejszych zagadnień jedzenia jako czynności społecznej. Pytanie „dlaczego jest głupio, gdy para zamówi to samo?” dotyka prawd i potrzeb, które przez sam fakt, że raczej się ich nie werbalizuje, nie są wcale płytsze czy mniej istotne dla nas jako gatunku zwierzęcego, który właśnie przy stole, z racji tego, w jaki sposób się odżywia, przestaje być całkiem zwierzęcy.

Zachowanie prezydenckiej pary dostarczyło gawędziarzom z gazet i Twittera pretekstu, by tworzyć klasyfikacje strategii stosowanych przy zamawianiu potraw i różnych możliwych kompromisów (ile razy rezygnowaliście z czegoś upatrzonego, gdy partnerka lub partner „kradł” wam wybór?). A także postaw związanych z tym, co jest niezbędnym dopełnieniem tych łamańców mentalnych nad menu: czy tylko częstujecie starannie odkrojonym kąskiem swojej potrawy, który towarzysz pobiera swoim widelcem? Czy może podajecie mu kawałek na swoim widelcu? A może w połowie posiłku następuje wymiana talerzy? Takie niuanse opowiadają o naszym otwarciu na fizyczne i fizjologiczne zetknięcie z Innym, o naszych fobiach związanych z cielesnością i o komunikowaniu bliskości wyrażanych gestami: stwórz listę osób, od których bez problemu weźmiesz nadgryzioną kanapkę, a będziesz wiedział, kogo twoje małpie Ja zalicza do stada.

Ktoś w trakcie tych dyskusji przytomnie zauważył, że może Bidenowie znają już całą kartę Czerwonej Kury (makaron z kalmarami posypują tam pecorino, trzeba mieć stalowe nerwy) i dawno doszli do wniosku, że rigatoni są the best. Oboje zaś stanowią na tyle otrzaskaną parę, że w pewnym wieku mogą sobie darować kontredanse i po prostu iść za instynktem, głodem i ochotą. Podoba mi się ten trop. Już ponad pół stulecia udowadniam, że jestem człowiekiem, i czuję, że to się może wreszcie znudzić. ©℗

Skoro już mowa o arcypikantnej kiełbasie ‘nduja, którą Kalabryjczycy nazwali na cześć podobnej andouillette, przywiezionej przez francuskich najeźdźców, to wykorzystajmy ją do przepisu przenoszącego na wyższy stopień ostrości „gniewny” sos arrabbiata. Oto penne all’incazzata – nie będę tu tłumaczył tej nazwy, ale na pewno prezydentowi nie wypadałoby tego zamówić. Czerwoną cebulę kroimy w cienkie piórka, dusimy pomału na 3 łyżkach oliwy. Dodajemy dwie łyżki ‘ndui (ma konsystencję naszej metki), czekamy, aż się całkiem rozpłynie, dodajemy 3-4 pomidory z puszki (ale bez sosu), rozdrabniamy, dusimy ok. kwadransa, aż się sos dobrze zagęści. Łączymy z ugotowanymi rurkami na ciepło, posypujemy serem pecorino.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2023