Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Temat jest delikatnej natury, od kiedy wybuchł, trudno unikać delikatnej natury pytań typu: czy doradca finansowy (którego niniejszym serdecznie pozdrawiam) może być zbawiony, głupota (czyja, no, czyja?) czy sabotaż; czy przykładowe, a jakże popularne pytanie: czy ćwierć stulecia w kredycie to dużo, czy mało (jak ktoś nie ma wyjścia, to mało?), czy kupa mimowolnych nieudolnych spekulantów winna popełnić w niespłacalnych zaciszach rytualne seppuku już teraz, czy za czas jakiś (jaki?). I dalej: czy sytuacja „Je suis Frank” wpłynie dodatnio na znajomość paradoksów Zenona z Elei – zwłaszcza tego numeru z biegaczem, co to nie tylko nigdy nie ukończy biegu, ale nawet nie może go zacząć. Zresztą nie chodzi wszak o starożytnego Zenona z Elei, a raczej Zenona z L.A. – znienawidzonego „inwestycyjnego” bankstera paradoksalnie spekulującego na derywatach i śmiejącego się w wybrylantowany (dobra lokata) kułak. To co, rozkułaczyć? Dramatyzuję rozmyślnie, póki co.
Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz, ale dlaczego od razu rozpoznanie walką à la bitwa pod Lenino? Edukacja, głupcze, zwłaszcza ekonomiczna, ale czy nie za drogo? Pluć sobie w brodę, bić się w piersi, trzymając w ręku pliczek „zielonych” patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle? Widziały gały, co brały, ale czy te, co dawały, więcej nie wiedziały? Czy było inne wyjście, ale czy to jedyne jest aż tak bardzo tragiczne w dłuższym wykresie sinusoidy? Stoicka perspektywa (za czym kolejka ta stoi?), może nawet cynicka, no ale cynikowi wystarczy beczka, a to nie nieruchomość jednak, beczkę nieco łatwiej się spłaca, nawet z lokatorami, zwłaszcza na terenie zalewowym (któremu na imię Polska – rynek wschodzący do dojenia).
Czy słuchać na okrągło piosenki „Frank’s Wild Years”, w której Waits zasugerował radykalne, choć pociągające rozwiązanie kredytu hipotecznego rzeczonego Franka, czy raczej rozproszyć swą uwagę na cały album pt. „Frank’s Wild Years” – i zamienić cierpienie na dźwiękową cierpliwie cierpką ucztę dla konesera. Rozwiązanie cesarskie iście w swej dezynwolturze, z dodatkowym wymiarem neronicznym. Tylko czy dział windykacji jest wystarczająco muzykalny? A dziatwa? Anachronizuję, anarchizuję, paniki archiwizuję.
Aspekty filozoficzne i estetyczne nagłego a niespodziewanego (?) szczytu (?) franka można opiewać długo, rozmyślnie dramatyzując, ale czy wystarczająco długo, aby zabić ból fantomowy kilku-kilkunastu-kilkudziesięciu (?) metrów kwadratowych, co to momentalnie wyparowały? Tak to świadomość czyni nas tchórzami, co do budy uwiązani. A co dalej z Frankiem? „I tak nie znosił tego psa”. Koniec pieśni. ©