Ślady

Nie powinniśmy przywiązywać nadmiernej wagi do ostrości słów wypowiadanych przez polityków - taki pogląd wyraził niedawno jeden z dyżurnych komentatorów. - To normalna praktyka, znana w całym świecie, gra według przyjętych reguł, zresztą w wielu krajach o wiele dotkliwsza i ostrzejsza niż u nas.

18.07.2007

Czyta się kilka minut

Uspokajająca funkcja takiej oceny jest oczywista. Kto tak komentuje słowne ataki i starcia polityków (do najważniejszych włącznie), chce zachować w opinii, do której się zwraca, aprobatę dla autorów wydarzeń w życiu publicznym. Potem dopiero pora na odsłanianie dobrych intencji, a jeszcze lepiej - także owoców tego, co się w tym życiu rozgrywało przy akompaniamencie słów albo pod ich przykrywką.

To się nawet udaje. Częściowo przynajmniej. Dziennikarscy komentatorzy mają w tym swój udział, zapraszając do wypowiedzi kolejnych przedstawicieli takiego poglądu. Konkluzją tych "dialogów" bywa zazwyczaj ulubione spostrzeżenie, że "elektorat nie zmniejsza się", cokolwiek przez jego polityków zostanie wypowiedziane. Tu przywołuje się najświeższy sondaż. Nie skłamany. Tyle że nie kończący tego, co tu najważniejsze.

Bo my, nie politycy i nie komentatorzy, wiemy: słowa nie tylko grają, nie tylko przykrywają grę. One same albo budują, albo niszczą. Kiedy zamiast wychodzić na spotkanie, są demonstracją postawy odwróconej plecami, zamiast starcia racji - obrażają, zamiast odwołania się do dobrej woli - demonstrują przekonanie o nicości moralnej rozmówcy czy adresata, zostawiają po sobie jakby kawałek gruntu, na którym nic nie ma wyrosnąć. Im ważniejszą osobą jest ten, kto w podobny sposób słowami operuje, tym jaśniej odbieramy komunikat. Negatywny i zniechęcający.

Może sobie "elektorat" (czytaj: wierni wyznawcy) trwać w niezmiennej wierności. Złożone są tego przyczyny i nie mają tu nic do rzeczy. Bo drugą prawdą, jeszcze ważniejszą, jest to, kogo wypowiedziane słowa odtrąciły, zniechęciły, postawiły poza nawias. To zawsze jest w życiu publicznym strata, a także niesprawiedliwość.

Te naiwne i nienowe uwagi wydały mi się warte przypomnienia z powodu najświeższego, całkiem drobnego pretekstu. Przeczytałam bowiem wśród informacji o tegorocznym naborze na studia, że na Uniwersytecie Jagiellońskim na jedno miejsce na dziennikarstwie przypada 19 kandydatów. Najpopularniejszy w tym roku kierunek... Oby nie dlatego, że gry polityków i ich zgiełk słowny, także ten jak najbardziej destrukcyjny, wydały się młodym ludziom czymś bardziej atrakcyjnym niż wiedza, nauka, twórczość, zmienianie świata na lepszy. Dziennikarstwo jako prezentacja i komentarz do gry politycznej? - wolę nie wierzyć, że takie są powody naboru A.D. 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2007