Skazani na politykę

Jeśli gabinet Marka Belki powstanie, opozycja znajdzie się w sytuacji równie wygodnej, co trudnej. Będzie mogła łatwo krytykować nową ekipę i blokować jej inicjatywy, ale tym samym stanie się odpowiedzialna za następny zmarnowany przez Polskę rok.

16.05.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Nie mam zdania na temat rządu tworzonego przez profesora Belkę. Nie chcę go ani krytykować, ani chwalić. Znaleźliśmy się natomiast w sytuacji, w której kwestia, kto rządzi lub będzie rządzić Polską, stała się dramatyczna.

W teorii demokracji znane są trzy - mniej lub bardziej skuteczne, ale możliwe do zaakceptowania - sposoby działania rządu i zasady jego legitymizacji:

  • gabinet polityczny większościowy, czyli tradycyjny rząd utworzony przez większość parlamentarną;
  • gabinet polityczny mniejszościowy, czyli rząd działający skutecznie przy cichej zgodzie opozycji lub nawet jej poparciu w konkretnych sprawach (na ogół ograniczonym w czasie);
  • gabinet polityczny zgody narodowej, czyli rząd, który powstaje w szczególnych okolicznościach na z góry określonych zasadach, i który cieszy się poparciem praktycznie całego parlamentu (i społeczeństwa).

Żaden z tych typów rządu nie jest apolityczny. Czegoś takiego jak władza apolityczna nie ma - byłby to bowiem stwór na kształt psa, który nie szczeka. I to jest problem pierwszy.

Władza apolityczna sprowadzałaby się wyłącznie do administracji. Państwem nie można jednak tylko administrować - jest to możliwe najwyżej przez krótki czas i jedynie, gdy okoliczności temu sprzyjają. W Polsce jednak sytuacja jest pod wszystkimi możliwymi względami niekorzystna. Wyłącznie administrowanie krajem jest podwójnie niebezpieczne: grozi nie tylko tym, że podstawowe problemy nie będą podejmowane, ale również tym, że jeśli nawet zostaną podjęte, to na tym się skończy - nie będą bowiem rozwiązywane.

To może zresztą być jeszcze bardziej niebezpieczne, bo w polityce często jest tak, że rozpoczęcie spraw bez możliwości ich zakończenia stwarza poczucie zwolnienia z odpowiedzialności.

Ucieczka od kłopotów

To problem drugi: powołanie tzw. rządu fachowców, bez względu na to, jak oceniamy poszczególnych jego członków, jest w gruncie rzeczy formą rezygnacji z odpowiedzialności politycznej.

Można mieć wiele zastrzeżeń do obecnej kondycji demokracji, a zwłaszcza jej stanu w Polsce, można mieć wiele zastrzeżeń do sposobu działania ugrupowań politycznych, a zwłaszcza partii w Polsce, ale na razie w demokracji nie wymyślono innego sposobu legitymizacji rządu i odpowiedzialności władzy przed społeczeństwem, jak odpowiedzialność polityczna. W związku z tym sama idea rządu fachowców jest nie tylko sprzeczna z zasadami demokracji, ale także nie znajduje politycznego usprawiedliwienia.

Intencje stworzenia ekipy fachowców można rozumieć właśnie jako próbę ucieczki od polityki w niesłychanie trudnej sytuacji. Rzecz w tym, że od polityki uciec się nie da. A tym bardziej nie da się uciec od odpowiedzialności politycznej. Kto, choćby powodowany najlepszymi intencjami, chciałby doprowadzić do tego, by rząd rządził, a nie mieszał się do polityki - a taki jest także sens rządów fachowców - ten idzie tropem dobrze już znanym. Kilkakrotnie w dziejach niepodległej Polski po 1918 r., a i w historii innych państw, w sytuacji skłócenia społeczeństwa i niesprawności władzy usiłowano władzę polityczną zastąpić władzą fachową. Próby takie podejmował na przykład Józef Piłsudski, który przy całej wielkości charakteru po prostu nie rozumiał zasad rządzących demokracją. Wiemy, jak marnie się to skończyło. Albowiem sama istota ustroju demokratycznego polega na polityczności i żadnym sposobem nie można demokracji z niej wyzuć.

Politycy niczym poeci

Więcej (i to jest problem trzeci): polityczność to istota istnienia demokracji - my sami sobą rządzimy, nasi reprezentanci decydują o naszym losie. I nie ma żadnego znaczenia fakt, że nie jesteśmy dzisiaj nadmiernie zachwyceni ich jakością. Jedyne, co można w takiej sytuacji zrobić, to zmienić tę reprezentację. Polityczność, zdaniem najwybitniejszych teoretyków demokracji, choćby Hannah Arendt czy Amy Gutman, stanowi o sensie naszego istnienia w tym ustroju i o sensie jego funkcjonowania. Z tego punktu widzenia polityka jako zawód jest tylko formą współczesnej degradacji sfery politycznej: zawodowy polityk to niczym zawodowy poeta. Jeśli poezja jest kwestią natchnienia i talentu, polityka podobnie. I nie można zagwarantować, że natchnienie uda się mieć stale.

W takim ujęciu każda polityka polega na podejmowaniu decyzji opartych na wartościach wyznawanych przez tę część społeczeństwa, która popiera istniejącą władzę, a w najlepszym przypadku podzielanych przez znaczną większość obywateli. Trudno natomiast sobie wyobrazić, jakie wartości realizuje tzw. rząd fachowców i na jakiej zasadzie miałby się on spotkać z aprobatą społeczeństwa.

Dodajmy zresztą, że każdy rząd polityczny powinien być rządem fachowców w tym rozumieniu, że politycy powinni znać się na sprawach, o których decydują - tyle że nie stanowi to kwalifikacji wystarczającej, lecz tylko niezbędną. Gdyby wiedza i umiejętność skutecznego działania wystarczały do tego, by zostać dobrym politykiem, powinniśmy politykę oddać w ręce ekspertów: profesorów socjologii, maklerów giełdowych i biznesmenów.

Byt, który zaistnieć nie może

Tu pojawia się problem czwarty: rząd fachowców jest przez niektórych uważany za to samo, co rząd ekspertów. Tymczasem kraj rządzony przez ekspertów byłby krajem nieszczęsnym. Są oni bowiem od tego, żeby doradzać i prezentować ewentualne scenariusze rozwoju sytuacji, a nie od tego, by podejmować decyzje. Te należą już do polityków. Owszem, można, jak Max Weber, dostrzegać w życiu politycznym elementy niemal diaboliczne i sądzić, że ciężar podejmowania decyzji, zwłaszcza tych, które mają dalekosiężne konsekwencje, jest nie do zniesienia dla jednego człowieka. Lecz wtedy nie trzeba zajmować się polityką.

Eksperci mają pewien luksus: oczekujemy od nich trafnych diagnoz, lecz jeżeli okażą się nietrafne, nie grozi ich autorom nawet symboliczna kara. Politycy takiego komfortu nie mają. Jeżeli więc ktoś decyduje się zostać premierem czy ministrem, musi wiedzieć, że bierze na siebie ciężar podejmowania decyzji i żadna fachowość lub zdolności eksperckie go od tego nie zwalniają. W chwili bowiem, kiedy ktoś zostaje premierem lub ministrem, przestaje być tylko fachowcem, a staje się politykiem. Stąd też rząd fachowców to w istocie byt, który zaistnieć nie może.

Polski wybór

W Polsce stoimy dziś przed dość jasnym wyborem: albo nowy rząd uzyska polityczne poparcie wystarczające, by przez kilka miesięcy sprawował władzę, podejmował poważne i często niepopularne decyzje, albo muszą zostać rozpisane nowe wybory. Lwia część opozycji domaga się przedterminowych wyborów, a jednocześnie nie jest w stanie przeprowadzić swego zamiaru przez parlament, bo nie dysponuje większością kwalifikowaną.

Jeżeli rząd Marka Belki powstanie, partie opozycyjne znajdą się w sytuacji równie wygodnej, co trudnej. Będą bowiem mogły łatwo krytykować nową ekipę i blokować jej inicjatywy, ale równocześnie staną się odpowiedzialne za następny rok zmarnowanego przez Polskę czasu. Wszelako trudno wyobrazić sobie, że partie opozycyjne, a w każdym razie niektóre spośród nich, poprą działania tego gabinetu. Obecna logika sytuacji politycznej to wyklucza. Zresztą rząd powołany na określony de facto czas i nie mający stabilnej bazy politycznej, albo będzie się ograniczał do administrowania (o skutkach była już mowa), albo będzie nieustannie napotykał na brak poparcia, co może spowodować, że jego szef szybciej zrezygnuje ze swojej funkcji, niż może się obecnie wydawać.

Jak jednak opozycja, nawet ta roztropna i ta, którą skłonni jesteśmy szanować, ma docenić rząd, który nie będzie apolitycznym, lecz powstanie w rezultacie poparcia dziwnej zbieraniny posłów, spośród których jedni chcą tylko zachować stanowiska jak długo się da, inni należą do Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a jeszcze inni rzekomo ideowo towarzyszą programowi profesora Belki - tyle że tego tak naprawdę nie znamy i zapewne nie poznamy, bo jakiż wielki program można mieć, kiedy dysponuje się najwyżej paroma miesiącami na działanie? Absurd polega zatem na tym, że rzekomo apolityczny rząd fachowców może powstać tylko dzięki politycznemu poparciu tych, którzy mają w sondażach wyjątkowo niską pozycję.

Godność polityki

Można oczywiście pomarzyć i wyobrazić sobie sytuację zgody narodowej. Wymagałaby ona jednak zabiegów charyzmatycznych przywódców, którzy zdołaliby nas wszystkich przekonać, że jest to jedyne wyjście. Niestety, takich przywódców nie ma. Zresztą, co najważniejsze, samo społeczeństwo nie jest gotowe na żadną formę zgody narodowej. Owszem, Polacy są znużeni nieustannymi sporami i aferami politycznymi, które trwają co najmniej od siedmiu lat, a właściwie od 1989 r. Byliby więc zapewne zachwyceni, gdyby główne ugrupowania polityczne zawarły kompromis i zaczęły współpracować dla dobra kraju. Kłopot w tym, że istniejące partie nie są do tego zdolne.

W tej sytuacji cała polityka skupiła się w rękach prezydenta i do niego należy ruch. Można zrozumieć ostrożność przy podejmowaniu takiej decyzji, jak powołanie nowego rządu. Można zrozumieć, że prerogatywy głowy państwa są ograniczone. Trudno jednak pojąć, dlaczego prezydent nie opowiada się za przyspieszonymi wyborami parlamentarnymi - tak jakby były one gorszym rozwiązaniem niż powołanie najlepszego nawet rządu fachowców przy tak nikłym i kiepskim jakościowo dla niego poparciu (nie mówiąc już nawet, że nic takiego, jak rząd fachowców tak naprawdę nie istnieje).

Przywrócenie parlamentowi legitymizacji politycznej wydaje się przecież konieczne - nawet jeżeli ceną byłyby sukcesy partii, które są uważane za niebezpieczne dla demokracji. Chodzi wszak nie tylko o praktyczne działania, ale przede wszystkim o przywrócenie polityce w Polsce godności. Pesymiści mogą dowodzić, że to już nie do wykonania, ale nie jest to pogląd roztropny. Demokracji trzeba bowiem bronić bez względu na koszty - stabilności układu politycznego już niekoniecznie. Ten można zmieniać bez groźniejszych skutków - za to demokrację można zepsuć tak, że lata miną, nim uda się ją naprawić.

Dlatego nie warto zaprzątać społeczeństwu głów portretami nowych ministrów i zapełniać wiadomości telewizyjnych informacjami, kto się zgodził zostać ministrem, a kto nie, kto ma jaką przeszłość i kto w jakiej mierze jest fachowy. Powtarzam: ufam, że fachowi są wszyscy, ale politycznej legitymizacji nie mają i nie będą mieli, nawet jeżeli dzięki kombinacjom parlamentarnym uda się ten rząd przez czas jakiś utrzymać. Nie traćmy kolejny raz czasu: wróćmy do polityki, czyli do rzeczywistej demokracji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2004