Serce z mroku

Catherine Anyango, Lukas Bärfuss i Jacek Dukaj – goście tegorocznej edycji Festiwalu Conrada – postanowili na nowo opowiedzieć historię, którą znamy z „Jądra ciemności”.

31.10.2017

Czyta się kilka minut

Debata „Serce ciemności” Od lewej: Michał Paweł Markowski, Tomasz Pindel, Maciej Świerkocki, Magda Heydel i Jacek Dukaj. Conrad Festival, 23 października 2017 r. / WOJCIECH WANDZEL DLA KBF
Debata „Serce ciemności” Od lewej: Michał Paweł Markowski, Tomasz Pindel, Maciej Świerkocki, Magda Heydel i Jacek Dukaj. Conrad Festival, 23 października 2017 r. / WOJCIECH WANDZEL DLA KBF

Conrad wyruszył do Afryki w maju 1890 r. Wcześniej – wykorzystując swoje koneksje – intensywnie zabiegał o nominację kapitańską, która pozwoliłaby mu objąć stery parostatku na rzece Kongo (celem wyprawy miało być zbadanie jednego z jej dopływów). Wiązał z tą podróżą duże nadzieje, ale pech nie opuszczał go od samego początku. Najpierw we znaki dała mu się uciążliwa wędrówka z Matadi (dokąd przypłynął z Bordeaux) do Kinszasy (blisko 400 km lądem w skrajnie trudnych warunkach pogodowych, ze skromnym zapleczem logistycznym). Po przybyciu na miejsce okazało się, że statek, którym miał dowodzić, zatonął, a jego naprawa zajmie kilka miesięcy.

Ostatecznie udało mu się odbyć jedynie rejs próbny z Kinszasy do Wodospadów Stanleya, skąd jego drugi okręt zabrał agenta Georgesa Antoine’a Kleina (zajmującego się pozyskiwaniem kości słoniowej pracownika belgijskiego Towarzystwa Górnego Konga, który poważnie zachorował). Po powrocie do Kinszasy Conrad czekał na decyzję w sprawie właściwej misji, ale konflikt z kierownictwem uniemożliwił mu udział w kolejnej podróży. Rozczarowany i chory (zapadł m.in. na dyzenterię, która na trwałe osłabiła jego zdrowie) postanowił wrócić do Europy, by osiem lat później opisać swoje doświadczenia w noweli zatytułowanej „Jądro ciemności”.

Ten niewielki utwór najpierw został zignorowany, następnie wyniesiony do rangi arcydzieła, by po kilku dziesięcioleciach spotkać się z ostrą krytyką. „Jądro ciemności” budzi skrajne emocje: jednych fascynuje i stymuluje, drugich przeraża i odstręcza. Raz jest chwalone za przenikliwość w ukazywaniu źródeł i natury zła, innym razem – nazywane mimowolnym nośnikiem rasizmu i imperialistycznej ideologii. Nikogo nie pozostawia obojętnym.

Demoniczna przemiana

Nie może być inaczej, skoro tematem tej opowieści jest europejski projekt kolonialny i jego destruktywne efekty. Właśnie w tej kolejności. Najpierw „projekt”, który na pierwszy rzut oka jawi się jako ambitne przedsięwzięcie o przełomowym znaczeniu nie tylko dla Afryki, ale też dla Europy, poszerzającej dzięki wyprawom granice cywilizowanego świata. Dopiero później – „efekty”, których zdecydowana większość Europejczyków nie potrafi dostrzec.

Kolonialiści opisani przez Conrada tak bardzo wierzą w słuszność swoich poglądów i skuteczność cywilizacyjnych narzędzi, że nie widzą niszczycielskich konsekwencji podejmowanych przez siebie działań, nawet wtedy, gdy ludzie giną z ich ręki. Być może ich misja i usprawiedliwiające ją górnolotne hasła są tak naprawdę przykrywką dla bezwzględnego wyzysku i niepohamowanej żądzy niszczenia, które dają złudzenie panowania nad przypadkowym i skończonym życiem.

Wydaje mi się, że dla Conrada najważniejsze było to ostatnie: konfrontacja z przygodnością egzystencji, która prowadzi do zakwestionowania wszystkich wartości. Postanowił opisać jednostkę, która pod wpływem wyprawy w głąb Afryki (przedstawianej przez kolonialną legendę i polityczną propagandę jako nieprzystępna, groźna i dzika) odrzuca obyczaje, prawo oraz rozum, wyzbywa się wszelkich hamulców moralnych i daje sobie przyzwolenie na najpotworniejsze zbrodnie, by w demonicznym akcie odkupienia ocalić człowieczeństwo.

Taką drogą podąża Conradowski bohater. Kurtz jest agentem kompanii. Prowadzi jedną z kolonialnych stacji, gdzie gromadzona jest kość słoniowa. Nazywany jest przez innych „geniuszem”. W czym przejawia się jego rzekoma genialność? W tym, że potrafi przetrwać kataklizm polegający na upadku wszystkich systemów trzymających ludzi w ryzach moralnego zobowiązania. Kurtz – zachłysnąwszy się swą siłą – uznaje, że jest bogiem, a jako taki ma nie tylko prawo, ale i obowiązek osuszyć źródło emanujące ciemnością, która wywołała ów kataklizm, by innych – świat cały! – ochronić przed katastrofą.

Niszczyć po to, by ocalić i upowszechnić cywilizację – taką logiką kierują się Conradowscy kolonialiści. Marlow, który w noweli snuje opowieść o Kurtzu, odrzuca ten sposób myślenia, ale pozostaje w orbicie jego oddziaływania, co nie pozwala mu dostrzec wszystkich aspektów niszczycielskiej działalności Europejczyków. Przede wszystkim nosi w sobie przekonanie, że jądro ciemności znajduje się tam, w Afryce, w dżungli, której dzikość rozbudza w człowieku prymitywną energię. Wartości zostają zakwestionowane, gdyż pierwotny impuls jest nazbyt silny, trudno mu się oprzeć, sztuka ta udaje się nielicznym.

Ciemność bije z afrykańskiego źródła, a pod jej wpływem Europejczycy doznają demonicznej przemiany, która prowadzi ich do zbrodni, gdyż w chwili próby nie potrafią oprzeć się pokusie – nie są w stanie powściągnąć żądzy boskiego panowania nad światem. Marlow potrafi tę pokusę w sobie stłamsić. Więcej: dostrzega i piętnuje dzieło zniszczenia, którego autorstwem szczycą się inni Europejczycy, ale źródeł ciemności konsekwentnie szuka na zewnątrz.

Słowo

W przedmowie do „Murzyna z załogi »Narcyza«”, powieści poprzedzającej „Jądro ciemności”, Conrad wyłożył swój pisarski cel. Literatura, podobnie jak inne rodzaje sztuki, odwołuje się do tego, co w naszym doświadczeniu nie zależy od wiedzy czy inteligencji. Rozbudza uczucia, które właściwe są wszystkim ludziom i wszystkich ludzi – zmarłych, żyjących i tych jeszcze nienarodzonych – ze sobą łączą. Istnieją archetypy pewnych doświadczeń, które w sobie nosimy, choć do których nie każdy ma bezpośredni dostęp. Sztuka nie tylko daje nam klucze do komnaty, w której te archetypiczne przeżycia są składowane, ale także pozwala nam za ich pośrednictwem uczestniczyć w egzystencji innych.

Czytając opowieść, nie tylko rozkoszujemy się potoczystością fabuły, ale przede wszystkim, dzięki podłączeniu do źródeł egzystencji, przeżywamy to, co przeżywał ktoś inny – przez chwilę możemy żyć czyimś życiem. Jest to możliwe dlatego, że literatura przemawia do naszych zmysłów, determinuje sposób, w jaki odczuwamy. „(...) Moim zadaniem, które usiłuję wykonać – pisze Conrad – jest sprawić za pomocą pisanego słowa, byście usłyszeli, byście poczuli – a nade wszystko, byście zobaczyli. To – i nic więcej; a w tym jest wszystko” (tłum. B. Zieliński).

Z dzisiejszej perspektywy to wyznanie wiary w sprawczą moc fikcji wydaje się zarazem naiwne i prorocze. Naiwne, gdyż po Conradzie wielokrotnie podważano zarówno istnienie wspomnianych archetypów doświadczenia, jak i możliwość stymulowania zmysłów za pomocą słów. Prorocze, gdyż dziś właśnie taki cel stawiają sobie twórcy nowych technologii: chcą zlikwidować dystans, który oddziela nas od czyjegoś przeżycia. Nie chodzi już o to, by oglądać czyjąś egzystencję, lecz by – za pośrednictwem dostępnych instrumentów – w tej egzystencji uczestniczyć.

Jacek Dukaj postanowił właśnie przetestować możliwości Conradowskiego tekstu w „Sercu ciemności”. Jego wyjściowe założenie było następujące: jeśli opowieść o Kurtzu nie prowadzi nas dziś w stronę archetypicznego doświadczenia (na razie nie wiadomo jeszcze, co miałoby nim być), to nie dlatego, że to ostatnie nie istnieje, lecz dlatego, że język, za pomocą którego zostało opowiedziane pod koniec XIX w., przestał przemawiać do naszych zmysłów. Należy zatem nie tyle ponownie przełożyć dzieło Conrada na język polski, lecz je jeszcze raz napisać, tak jakby jego autor żył w naszych czasach i posługiwał się językiem właściwym współczesnym użytkownikom polszczyzny. Ten zuchwały projekt był częścią większego przedsięwzięcia, które miało polegać na stworzeniu fantomatycznej wersji „Jądra ciemności”. Specjalny program komputerowy wykreowałby wizję świata wymyślonego przez Conrada, do której mielibyśmy dostęp dzięki technologii VR (virtual reality). Spolszczenie Dukaja, towarzyszące prezentacji multimedialnej, intensyfikowałoby wrażenia uczestnika. Rzeczywiście moglibyśmy usłyszeć, poczuć, a nade wszystko zobaczyć to, co zrodziło się w wyobraźni autora „Heart of Darkness”, zapośredniczonej przez wyobraźnię Jacka Dukaja.

U Conrada w punkcie docelowym mamy Kurtza, ale o swojej podróży do niego opowiada Marlow. Historię tej opowieści przekazuje nam z kolei bezimienny narrator, emisariusz samego autora. Wszystko zależy tu od słów – od ich precyzji i sugestywności. Marlow podkreśla, że po raz pierwszy zobaczył Kurtza, gdy przysłuchiwał się czyjejś rozmowie na jego temat. Dukaj właśnie ten fragment uznał za kluczowy, dostrzegając w nim echo ogólnego zamysłu pisarskiego, który Conrad wyraził w przywoływanej przedmowie. Marlow chce żyć życiem Kurtza, narrator chce żyć życiem Marlowa, który żyje życiem Kurtza... Kolejny krok należy do czytelnika, któremu przeżycie to ma umożliwić literacko-językowy eksperyment Jacka Dukaja.

Widma

Przysłuchując się opowieściom na temat Kurtza – będącym częścią kolonialnej mitologii, która dawała napęd europejskiej ekspansji – Marlow wchłania wirusa destrukcji. Właśnie dlatego świat, do którego przybywa, jawi mu się jako odrealniony, zamglony, widmowy, pogrążony w ciemności. Bohater widzi tylko tyle, ile potrafi zobaczyć przez szczeliny gęsto oplatających jego umysł słów. Jego percepcja już w Europie została przygotowana na konfrontację z mrokiem, więc nawet wtedy, gdy słońce rozświetla otaczającą go afrykańską rzeczywistość, dostrzega wyłącznie ciemność. Szczeliny z każdym kolejnym dniem są coraz większe, ale zasłona nigdy nie zostaje całkowicie rozdarta.

Ślepota i wgląd naprzemiennie stają się jego udziałem. W jednej chwili potrafi bezbłędnie rozpoznać absurd kolonialnego projektu, w kolejnej – fantazjuje na temat genialności Kurtza, którego nie potrafi jednoznacznie i bezwzględnie potępić. Doskonałym przykładem tego pomieszania zmysłów i sądów jest scena spotkania z narzeczoną Kurtza. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Marlow ukrywa przed nią zbrodniczą działalność agenta, by nie zniszczyć jej miłosnego fantazmatu, który – jak sądzi – potrzebny jest do dalszego życia. W rzeczywistości jednak chodzi mu o coś innego: tym, co zostaje przemilczane, jest fakt, iż ukochany siedzącej naprzeciw niego kobiety odrzucił wszystkie wartości i przetrwał w konfrontacji z ciemnością. Dlatego Marlow mówi, że „nie oddał mu sprawiedliwości”.

Można zapytać, dlaczego sprawiedliwość miałaby się należeć zbrodniarzowi, a nie jego ofiarom, dlaczego wierność ślubował sprawcy, a nie pokrzywdzonym. Powodem są w dużej mierze słowa, słowa, słowa, które – w tej scenie zwłaszcza – nie odsłaniają ani przybliżają, lecz zasłaniają i oddalają.

Catherine Anyango, autorka ilustracji do komiksowej adaptacji „Jądra ciemności” (scenariusz napisał David Zane Mai­rowitz, który na Festiwalu Conrada gościł kilka lat temu z wystawą „Kafka w komiksie”), postanowiła zwrócić uwagę na destrukcyjny efekt odrealnienia Afryki i jej mieszkańców. Wszystkie rysunki powstały przy użyciu ołówka, który wzmaga wrażenie widmowości, a zarazem uwypukla pewne detale. Anyango w szczególny sposób preparowała powierzchnię papieru, który później pokrywany był grafikami: dłutem żłobiła w nim bruzdy, zaginała jego części, za pomocą gumki robiła szerokie zadrapania.

Wszystko po to, by rysunek nie mógł wypełnić wszystkich miejsc, by zawsze pozostawało coś, co wyziera spod grafitowej zasłony, co przyciąga uwagę widza i nie pozwala o sobie zapomnieć. Kolonizatorzy traktowali Afrykę jako miejsce nierzeczywiste, a jej mieszkańców jako kłębowisko widm, co pozwalało im niszczyć i zabijać z niewyobrażalną wręcz swobodą, niemal lekkością, jakby chodziło o rozpraszanie mgły, a nie eksterminowanie ludzi. W jednej ze scen Marlow przygląda się z oddali chacie Kurtza, która otoczona jest ozdobami na kijach. Gdy łapie ostrość w lornetce, okazuje się, że to nie ozdoby, lecz odcięte głowy autochtonów.

Anyango urealnia to doświadczenie, widma przemienia w ludzi, zmniejsza dystans oddzielający nas nie od wyobrażonego źródła ciemności, lecz od poranionego ciała ofiary. Krytycy zwracali uwagę na obecną w noweli Conrada regułę – mówią w tym utworze wyłącznie biali. Autochtoni wrzeszczą lub wydają pomruki, natomiast afrykańska przyroda milczy. Ci, którzy mają głos, znajdują się na górze; dla reszty zarezerwowano miejsca poślednie, z których się już nie podźwigną. Swoją techniką graficzną Anyango nie tyle przywraca głos pokrzywdzonym (posługuje się wszak przede wszystkim obrazami), ile zmusza nas do zakwestionowania kolonialnej ontologii.

Ukazały się dwie edycje komiksu, które różnią się od siebie okładkami: na pierwszej z nich mamy niewyraźną twarz niewolnika z żelazną obrożą na szyi, na drugiej twarz śpiącego Marlowa – pada na nią światło rozproszone przez żaluzję. Smuga światła i smuga cienia, naprzemiennie, tak jak naprzemienne były wgląd i ślepota. Przebywając w Afryce, Marlow śni sen Europejczyka o dzikim kraju, do którego przyjechał, by krzewić cywilizację.

Momenty przebudzenia są krótkie.

Praca

„Tak śnimy i tak żyjemy – samotnie”. Podaję to słynne zdanie z „Jądra ciemności” w wersji Jacka Dukaja, gdyż podejrzewam, że dla autora „Lodu” właśnie to – samotność – jest owym archetypicznym doświadczeniem, które próbował nam przekazać Conrad.

Czyja to samotność? Wydaje mi się, że chodzi o samotność człowieka, który przekroczył najdalsze granice człowieczeństwa, odrzucił dostępne formy egzystencji, pożegnał się z wartościami, które organizują życie wspólnoty, a następnie stanął twarzą w twarz z otchłanią. Po takim przeżyciu (a słowo „przeżycie” wydaje się w tym kontekście najadekwatniejsze, bo chodzi o zachowanie życia przecież) powrót do „siebie”, do „domu” jest trudny, o ile w ogóle możliwy. Kurtz wybrał drogę destrukcji, Marlow natomiast – powściągliwość i... pracę.

Jeśli bohater Conrada wyraża się o autochtonach pochlebnie, to tylko wtedy, gdy wykazują oni gotowość do pracy, gdy udowadniają, że mogą być przydatni, że potrafią wykonać otrzymane polecenie. To znów element kolonialnej mitologii, która służyła jako argument wspierający proces eksterminacji. Z jednej strony kolonizatorzy twierdzili, że ich projekt ma na celu ucywilizowanie Afryki poprzez stworzenie tam odpowiedniej infrastruktury. Żeby osiągnąć ten cel, potrzebne były odpowiednie nakłady finansowe, a także zaangażowanie miejscowych.

Przeświadczenie o tym, że wspólnota powstaje i może się rozwijać wyłącznie dzięki pracy, usprawiedliwiało wyzysk niewolników, którzy mieli tylko jedną szansę: wydajną pracą poświadczyć swą użyteczność i przydatność. Ci, którzy pracować nie chcieli, swoją postawą urągali fundamentalnym założeniom cywilizacyjnym. Odrzucali nie tylko europejską cywilizację z całym jej dobrodziejstwem, ale także bezpieczeństwo, które człowiek zawdzięcza wyłącznie pracy. Tak właśnie myśli Marlow: spokój odczuwa tylko wtedy, gdy udaje się wykonać jakieś zadanie, gdy tubylcy podejmują z nim lub z innymi białymi współpracę. Wyłącznie wtedy samotność wydaje się mniej dokuczliwa.

Powieść Lukasa Bärfussa jako jedyny utwór z tego zestawu nie nawiązuje do „Jądra ciemności” bezpośrednio, ale podejmuje wątek pracy. Narrator, którego możemy utożsamić z samym autorem, opowiada o samobójczej śmierci swojego przyrodniego brata. Śmierci, której nie sposób wyjaśnić za pomocą dostępnych narzędzi psychologicznych i socjologicznych. Wygląda na to, że brat nie miał powodu, żeby odebrać sobie życie, a jednak zdecydował się na ten radykalny gest, skrupulatnie go wcześniej przygotowując.

Pewnego dnia, szukając śladów, które przybliżyłyby go do rozwiązania zagadki, narrator odkrywa, że samobójca otrzymał w swojej grupie skautowskiej ksywkę „Koala”. Stawia dość oczywistą hipotezę, zgodnie z którą przezwisko zostało nadane bratu dla podkreślenia pewnych cech jego charakteru. Jakich cech? W tym miejscu Bärfuss porzuca na jakiś czas wątek samobójstwa i przedstawia czytelnikom historię kolonialnego podboju Australii, którego jednym z nieznanych wątków był projekt eksterminacji torbaczy. Europejczycy postanowili wytępić koale, gdyż z obserwacji przyrodników wynikało, że zwierzęta tego gatunku nie podejmują niemal żadnej aktywności życiowej, poza odżywianiem się (na dodatek liśćmi eukaliptusa, które są trujące) i rozmnażaniem. Mówiąc wprost: torbacze są nierobami. Natura musiała w ich przypadku popełnić błąd, który człowiek – biały człowiek – powinien naprawić.

Narrator zaczyna podejrzewać, że jego brat, który świadomie zrezygnował z aktywności życiowej, odrzucając konieczność pracy, popełnił samobójstwo, gdyż najdosłowniej nie było dla niego miejsca w strukturze społecznej. Są dwie możliwości: albo sam zdecydował się na radykalny gest, który był logiczną konsekwencją jego wyjściowych założeń, rzucając tym samym oskarżenie pod adresem systemu, albo nie wytrzymał presji, która cały czas przychodziła ze strony innych, wyrzucających mu brak zaangażowania.

Bärfuss zwraca naszą uwagę w stronę milczącej u Conrada natury, w stronę innych istnień – nie tylko zakatowanych niewolników, ale również zwierząt. I za pomocą tego gestu rozwiewa wszelkie wątpliwości: projekt kolonizatorski był absurdem nie tylko wtedy, gdy konkretne jednostki lub grupy przekraczały ustalone granice cywilizowanego działania, lecz zawsze – w całej swojej rozciągłości.

Nie tam, lecz tu

Heart of darkness to dosłownie „serce ciemności”, czyli mroczne centrum, czarny rdzeń. Czego? Życia? Świata? Conrad nauczył nas szukać tego zalążka mroku gdzieś na zewnątrz nas, out there, w miejscu, do którego zmierzamy, nie wiedząc, co na nas czeka. Ale heart of darkness można przetłumaczyć również jako „serce z ciemności”, serce zrobione z mroku. I chyba właśnie tak powinniśmy tę formułę przekładać, by w pełni uświadomić sobie, że nie chodzi o jakieś bliżej nieokreślone, tajemnicze, egzotyczne zewnętrze, lecz naszą własną duszę.

Być może sam Conrad przeczuwał, że jego tytuł właśnie tak będzie niegdyś interpretowany. Wszak we wstępie do „Tales of Unrest” („Opowieści o niepokoju”), z których zaczerpnęliśmy hasło tegorocznej edycji Festiwalu Conrada, napisał – odnosząc się ironicznie do celu większości kolonialnych wypraw – że z Afryki przywiózł niewiele łupów: „wszystko zmieściłoby się w kieszonce na piersi, jeśli złożyć to starannie” (tłum. R. Różycki). Mylił się jednak, sugerując, że wiedza ta nikomu by się nie przydała. Będzie potrzebna tak długo, jak długo między heart a darkness pojawiać się będzie choćby nikła więź. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2017