Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dobrze byłoby w związku z tym zakończyć festiwal przesady – jak można streścić spór wokół zaakceptowanego w piątek dokumentu. Strona sprzeciwiająca się ratyfikacji upatrywała dotąd w Konwencji zamachu na tradycyjną rodzinę i porządek kulturowy Polski – biskupi pisali nawet o „skrajnej, neomarksistowskiej ideologii gender”. Nie inaczej było w Sejmie, np. poseł opozycji Zbigniew Girzyński mówił o „mordowaniu naszej cywilizacji”. Z kolei niektórzy zwolennicy dokumentu zarzucali biskupom i opozycji, że ich sprzeciw równa się poparciu przemocy. Padły znane już tezy o wchodzeniu hierarchów w rejony, w które „nie powinni” się zapuszczać, a nawet o chęci wymuszenia przez nich „odpowiedniego” głosowania... siłą. Wykładnia, wedle której redaktor X lub karnistka Y mają prawo do wywierania „nacisków” (czytaj: wypowiadania opinii z nadzieją na ich moc sprawczą), zaś biskup takiego prawa nie ma, jest niepojęta.
Problem leży gdzie indziej. Argumentacja hierarchów w sprawie Konwencji była karykaturą ich retoryki z ostatnich lat: niezborna (wrzucanie groźnie brzmiących pojęć – gender, marksizm, utrata suwerenności – do jednego worka) i oderwana od rzeczywistości, czyli lektury dokumentu (biskupi mówili, co ma się kryć między wierszami paragrafów Konwencji, niechętnie odnosząc się do jej faktycznej treści). Chodziło tymczasem o ważny społeczny problem i ciekawy światopoglądowy spór: czy przemoc warunkowana jest także – jak uważają autorzy Konwencji i na co wskazuje wiele przypadków przemocy – przez czynniki kulturowe (uprzywilejowana pozycja mężczyzn w społeczeństwie), czy może są one wyolbrzymiane.
Jeśli zostawić ten spór na boku, zostanie ważny wymiar praktyczny. Wielokrotnie powtarzane twierdzenia, że dokument RE „nie wnosi nic nowego”, trudno obronić. Po pierwsze wnosi (np. wprowadza nieistniejące w polskich dokumentach pojęcie przemocy ekonomicznej), po drugie istota jego działania nie polega na wymyślaniu prochu. Chodzi o wypełnienie luk w istniejącym już systemie (infolinia pomocowa, więcej kampanii społecznych, ściśle określona liczba miejsc w przeznaczonych dla ofiar schroniskach, których w Polsce brakuje).
Warto pamiętać, że na razie mamy do czynienia tylko z dokumentem, i to czekającym na podpis prezydenta (który, uwaga, nie wykluczył żadnej decyzji). A choć piątkowe głosowanie jest sukcesem rządzących, nakłada też na nich odpowiedzialność. Opozycja, media, organizacje pomocowe mogą wkrótce powiedzieć: „sprawdzam” – jak paragrafy dokumentu przekładają się na los ofiar.
©℗