Sceny z życia człowieczego

Żywotność dzieła Fassbindera prowokuje pytania o receptę na serial, który przekroczy granice prostego telewizyjnego formatu, a wkroczy na teren sztuki.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Gdyby we wspólnej historii kina i literatury szukać najlepszych tandemów reżysersko-pisarskich, wśród owych duetów trzeba by wymienić nazwiska Alfreda Döblina i Rainera Wernera Fassbindera, autorów "Berlin Alexanderplatz". Obaj dzięki temu utworowi przeszli do historii, dla obu był on jednym z najważniejszych dokonań artystycznych.

Powieść Alfreda Döblina, znanego u nas głównie za sprawą "Podróży po Polsce", ukazała się w 1929 r. i niespełna dwa lata później doczekała się pierwszej filmowej adaptacji (jej autorem był Piel Jutzi). "Berlin Alexanderplatz: dzieje Franciszka Biberkopfa" - tak brzmiał pełny tytuł pierwszej niemieckiej powieści wielkomiejskiej. "Berlin Alexanderplatz" jest utworem tak plastycznym, spójnym, a zarazem nakreślonym z epickim rozmachem, że zalicza się go do najważniejszych dzieł w przedwojennej literaturze niemieckiej. Portretując mikroświat ulicznych handlarzy, prostytutek, złodziei i alfonsów, Döblin rozpisał na głosy historię trzeciej dekady XX wieku, doprowadzając swą opowieść aż do czasów Hitlera.

Zabawa i pogrzeb

Nic dziwnego, że właśnie w Döblinie pół wieku później Reiner Werner Fassbinder, uznany już reżyser filmowy, odnalazł pokrewną duszę. Adaptacja "Berlin Alexanderplatz" zrealizowana przez niego w

1980 r. to jeden z najznakomitszych dowodów na to, jak wiele zdolny i wrażliwy adaptator wnosi w czytany przez siebie utwór, jak dalece zmienia go, odkrywa nowe pokłady treści i nasyca własnymi pomysłami, oddając w leasing własną duszę.

"Gdzie żyją tysiące, tam jeden też przeżyje" - mówi jeden z bohaterów filmu. Lecz jest to prawda nieco wątpliwa. Życie Franza Biberkopfa, opuszczającego właśnie więzienne mury, to codzienna wegetacja, smutna zabawa i wesoły pogrzeb zarazem.

Biberkopf jest jak połączenie bohatera Mannowskiego "Mefista", Henrika Hopf-­

gena, oraz Musilowskiego "człowieka bez właściwości", jednostki emocjonalnie i intelektualnie wydrążonej. Z jednej strony angażuje się w polityczne spory, z drugiej - nie zajmuje w nich żadnego stanowiska, nie ma moralnego kręgosłupa ani jasno ustalonych wartości: jedynie przekonanie, że od teraz musi być uczciwy, by nigdy więcej nie trafić za więzienne kraty. Niestety, jego marzenia o dobrym życiu niełatwo zrealizować. Świat Fassbinderowskiej opowieści usiany jest bowiem pokusami: dawni koledzy z przestępczego półświatka, drobni złodzieje, stali bywalcy berlińskich mordowni.

Twórca "Dziecioroba" co rusz przywołuje w swym serialu motyw faustowski. Diaboliczne rysy ma Bauman, starszy facet, który udziela schronienia Franzowi, podstępny i bezduszny sprzedawca sznurowadeł zapraszający go do spółki, wreszcie Reinhold, elegancki mężczyzna, który co noc zmienia się w herszta złodziejskiej bandy okradającej sklepy. Obskurny, porywczy, lecz w głębi duszy dobry Franz zauroczy się dostojnym brutalem, okrutnym i pełnym pogardy dla świata. Połączy ich coś więcej niż tylko "zawodowe" relacje dwóch rabusiów: choć skrajnie różni, będą się nawzajem przyciągać. Aż do samozatracenia.

Podczas gdy męscy bohaterowie Fassbindera stylizowani są na figury diaboliczne, kobiety są tu niczym anielice, upadłe, ale wciąż piękne i dobre. Po wyjściu z więzienia Franz będzie miał jednego tylko prawdziwego przyjaciela, Ewę (znakomita Hanna Schygulla), dawną kochankę, dziś - ekskluzywną prostytutkę. Owa profesja jest wśród bohaterek "Berlin Alexanderplatz" szczególnie popularna. Także kolejne wybranki Franza pracują na ulicy. Lecz nawet te kobiety, które prostytutkami nie są, Franz traktuje jak towar, rzecz, która tylko od czasu do czasu się uczłowieczy, by wyciągnąć z dna swego ukochanego, postawić go na nogi i dodać mu sił do walki ze złym światem. W erotyczno-emocjonalnych relacjach Franza sąsiadują ze sobą okrucieństwo i bezbronność, karnawałowa wręcz radość i bezbrzeżny smutek duchowej żałoby.

Mówi się, iż "Berlin..." stanowi największe dokonanie Fassbindera, ale w stwierdzeniu tym jest wiele przesady. Serial niemieckiego artysty jest jednak z pewnością kwintesencją jego stylu, w pełni dojrzałym owocem jego artystycznych prób. Miłośnicy kina Fassbindera pamiętają zapewne sugestywne obrazy rozpadu międzyludzkich więzi w "Dlaczego pan R. wpadł w amok", "Dzieciorobie" i "Handlarzu czterech pór roku". Także w "Berlin Alexanderplatz" postaci łączy chemia miłosnych związków, jest to jednak chemia wielce toksyczna.

Spośród ulubionych wątków Fassbinderowskiej sztuki także dwa inne są w jego serialu silnie reprezentowane. "Berlin..." to w równej mierze opowieść o złożonych, destrukcyjnych międzyludzkich relacjach, co o historii Niemiec czasów Republiki Weimarskiej, wreszcie - opowieść o tematyce homoerotycznej (ta dominuje zwłaszcza w kapitalnym, rozbuchanym i campowym epilogu).

Jeśli "Berlin Alexanderplatz" jest ekstraktem Fassbinderowskim, to także dlatego że niemiecki reżyser zaangażował w nim swych ulubionych, wielokrotnie sprawdzonych aktorów: Güntera Lamprechta, Barbarę Sukową, Hannę Schygullę, Udo Kiera. Właśnie dzięki nim autor "Dziecioroba" stworzył opowieść spójną, zanurzoną z jednej strony w teatrze Brechta, z drugiej zaś - w literaturze Döblina, ale przede wszystkim naznaczoną osobistym piętnem.

Odwaga rozmowy

Dziś, w epoce seriali, "Berlin Alexanderplatz" wydaje się jednym z niewielu wciąż żywych okazów rodem z muzeum telewizji. Jego żywotność prowokuje pytania o receptę na serial, który przekroczy granice prostego telewizyjnego formatu, a wkroczy na teren sztuki. Żadna z odpowiedzi, jakie przychodzą do głowy, nie wydaje się jednak satysfakcjonująca. Cóż bowiem łączy takie utwory, jak "Sceny z życia małżeńskiego", "Miasteczko Twin Peaks", "Anioły w Ameryce", "Z biegiem lat, z biegiem dni...", "Berlin Alexanderplatz", "Kuchnię polską" czy "Rodzinę Soprano" i "Sześć stóp pod ziemią"? Produkcje te powstawały przecież w różnych epokach historii kina i telewizji, w różnych krajach i podpisywane były przez skrajnie różnych twórców. Tym, co im wspólne, jest odwaga rozmowy z widzem, bezkompromisowość i wiara w to, że serial jest opowieścią, opowieścią na swój sposób doskonałą, pozwalającą na długotrwałe i precyzyjne budowanie postaci.

Skandalista Fassbinder miał nie lada odwagę, by stworzyć piętnastogodzinną opowieść o bohaterze, któremu daleko do wzorca moralnego i estetycznego, by go nie usprawiedliwiać, lecz pokazywać widzowi jego dobre i (częściej) złe strony. Także serial Andrzeja Wajdy i Edwarda Kłosińskiego "Z biegiem lat, z biegiem dni...", rówieśnik Fassbinderowskiego arcydzieła, był aktem twórczej odwagi. Wystawiana w 1978 r. na deskach krakowskiego Starego Teatru sztuka była nie tylko ambitną próbą zmierzenia się z literaturą młodopolską i międzywojenną, lecz także okazją do poważnego i zawoalowanego mówienia o współczesności.

Rzut oka na współczesną produkcję telewizyjną pokazuje, że śmiałość rozmawiania z widzem, gotowość do dojrzałej konwersacji nie jest jedynie domeną seriali sprzed lat. Właśnie w niej tkwi chyba sukces dwóch produkcji amerykańskiej telewizji HBO - "Rodzina Soprano" i "Sześć stóp pod ziemią". David Chase, twórca pierwszego z seriali, już dziś przechodzi do historii telewizji. Jego "Rodzina Soprano" to nie tylko wspaniałe połączenie psychologicznych portretów postaci i epickich pejzaży ukazujących współczesność, ale też opowieść skłaniająca do pytania o naturę zła. Może właśnie dlatego "Rodzina Soprano" stała się zjawiskiem kultowym, zdobyła olbrzymią publiczność, która śledziła losy Tony’ego Soprano nie dlatego, że przygody szefa mafii były aż tak ciekawe, lecz dlatego, że w konwencji kryminalnej komedii twórcy opowiadali o ludzkich dramatach, wyborach i poszukiwaniu odpowiedzi na najważniejsze życiowe pytania. Podobnie "Sześć stóp pod ziemią", z błahej obyczajowej opowieści z czasem przeradzało się w zapis lęków i bolączek ludzi u progu XXI wieku.

O nich traktował także znakomity serial Mike’a Nicholsa zrealizowany według sztuki Tony’ego Kushnera, "Anioły w Ameryce". Każdy jego element przełamuje opinię o serialu telewizyjnym jako utworze z definicji konformistycznym, poddającym się ludycznym gustom. Zrealizowany przy udziale takich twórców jak Meryl Streep i Al Pacino, serial Nicholsa przełamywał tabu społeczne (AIDS, homoseksualizm), traktując o osobach walczących z chorobą; ich ustami reżyser pytał o wiarę, sposób rozumienia śmierci, o politykę i społeczne stereotypy. Jednocześnie przyoblekł swą opowieść w kostium równie niezwykły co opowiadana historia. Podobnych tytułów jest dzisiaj więcej: znakomita wojenna "Kompania Braci", wysmakowane westernowe "Deadwood", obyczajowy miniserial "Empire Falls" Freda Schepisi… Podobne tytuły można by mnożyć, sięgając zarówno do ramówek współczesnych telewizji, jak i daleko wstecz, choćby do 1973 r., kiedy to Ingmar Bergman stworzył sześcioodcinkowe "Sceny z życia małżeńskiego", jeden z najambitniejszych projektów w historii telewizji.

To właśnie Bergman, Fassbinder, Wajda, Nichols, twórcy kojarzeni z kinem najwyższej próby, wielcy artyści X muzy, pokazywali swymi projektami, że telewizja jest znakomitym medium, dzięki któremu można rozmawiać z widzem, prezentować mu mądre, wysmakowane, czasem boleśnie szczere opowieści. To ona oferuje twórcom możliwość długotrwałego, sumiennego i precyzyjnego budowania postaci, dowolnego rozkładania akcentów i półtonów. I choć do dziś pokutuje stereotyp serialu telewizyjnego jako rozrywki dla mas, twórczości pozbawionej intelektualnej i emocjonalnej wagi, seriale takie jak "Berlin Alexanderplatz" przypominają, że od tej reguły są - całkiem liczne - wyjątki. Że także w telewizji można wyraźnie, ale z taktem i wyczuciem mówić o rzeczach najważniejszych.

"BERLIN ALEXANDERPLATZ: DZIEJE FRANCISZKA BIBERKOPFA" ("Berlin Alexanderplatz"), reż.: RAINER WERNER FASSBINDER; scen.: Rainer Werner Fassbinder na podstawie powieści Alfreda Döblina; zdj.: Xaver Schwarzenberger; wyst.: Barbara Sukowa, Günter Lamprecht, Hanna Schygulla, Gottfried John. Włochy/RFN 1980 r. Dystryb.: Vision.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2008