Sąsiedzi z dzielnicy Raval

Epidemia sprawia, że mafie narkotykowe – plaga stolicy Katalonii – panoszą się ze zdwojoną siłą.
z Barcelony

02.04.2021

Czyta się kilka minut

Rafael, architekt i działacz społeczny, przygotowuje transparent w trakcie sąsiedzkiego protestu na ulicy Om w dzielnicy Raval. Barcelona, 21 marca 2021 r. / PAULINA MAŚLONA
Rafael, architekt i działacz społeczny, przygotowuje transparent w trakcie sąsiedzkiego protestu na ulicy Om w dzielnicy Raval. Barcelona, 21 marca 2021 r. / PAULINA MAŚLONA

Jest czujny. Wie, co się dzieje na klatce schodowej. Interesuje go, kto wpro- wadza się za ścianą. Regularnie kontaktuje się z innymi, którzy też obserwują: z naprzeciwka, z bloku obok, z sąsiedniej ulicy. Sąsiad z barcelońskiej dzielnicy Raval po prostu musi być czujny. Niektórzy po latach są tak wyszkoleni, że intruzów zatrzymują zaraz przy wejściu do budynku.

Częściej jednak ten moment sąsiadowi umyka. Trudno być na warcie przez 24 godziny na dobę. Wtedy pojawiają się pierwsze znaki.

Znak nr 1: nowe twarze, coraz więcej twarzy. Jednak sąsiad nie zwraca na nie aż takiej uwagi. Bo praca, obowiązki, życie.

Znak nr 2: na schodach rozrzucone futerały po telefonach i porzucone karty SIM. Sąsiad już wie, że może mieć problem.

Znak nr 3: w nocy pod oknem krzyki, mimo że po dwudziestej drugiej obowiązuje godzina policyjna.

Znak nr 4: domofon dzwoni bez przerwy. Wtedy sąsiad po raz pierwszy alarmuje policję.

W tej historii przewinie się wielu sąsiadów, zabraknie za to kogoś innego: właścicieli. Zawsze bardzo poszukiwani, zwykle nieobecni.

Wyjątkiem jest Rysiek. On nigdy nie mieszkał na Ravalu, a mimo to jesienią 2017 r. słyszy w słuchawce telefonu: „Przylatuj szybko, w twoim mieszkaniu zakładają narcopiso”.

Mieszkanie na wynajem

Rysiek decyduje się na zakup tego mieszkania, bo wszystko się zgadza: super klimat, jedzenie, ludzie. No i centrum, wszędzie blisko. Kto wie, może kiedyś przeprowadzą się tutaj, żona mówi po hiszpańsku. Ale na razie będzie pod wynajem – długoterminowy, żadne Airbnb. Dzielnicę wybierają trochę ze względu na atrakcyjne ceny, trochę z polecenia: podoba im się, że Raval to multikulturowy tygiel i dużo się dzieje. Widać to w ich kamienicy: na każdym piętrze inna narodowość.

– Telefon dostałem kilka miesięcy po wyprowadzce poprzednich lokatorów – wspomina dziś Rysiek. – Najpierw do mnie dzwoniła koleżanka, później do żony jedna z sąsiadek. Sąsiedzi zareagowali od razu. Bo też wyobraź sobie: na klatce spokój, a tu nagle wbija ci się handlarz narkotyków.

Jeszcze tego samego wieczoru Rysiek leci z Polski do Barcelony. – Jestem człowiekiem, który działa szybko. Wziąłem ze sobą kuzyna, bo jego była dziewczyna jest Katalonką, zna język i miasto. Powiedziała, że pomoże. A kuzyn, wiadomo, nie miał nic przeciwko wycieczce na mój koszt – śmieje się.

Na miejscu są przed północą. Spotykają się z przejętymi sąsiadami, którzy mówią: „Zeznamy przed policją, że mieszkasz w budynku, że jesteś miejscowy”. To ważne, bo w przypadku, gdy zajęte zostaje twoje pierwsze lub drugie miejsce zamieszkania, dochodzi do naruszenia miru domowego, a niechciani lokatorzy mogą zostać usunięci przez policję niemal automatycznie – wystarczy, że udowodnisz, że tu żyjesz. Natomiast zajmowanie pustostanów to naruszenie prawa własności, wykroczenie innego typu, które zwykle trafia do sądu.

Sprawa się komplikuje, bo Rysiek na policji nie kłamie, a funkcjonariusze patrzą na niego podejrzliwie: – Powiedzieli mi w końcu, że proces może trwać nawet rok. Już pal sześć z nami, ale jak mają żyć sąsiedzi?

Do hotelu wraca podłamany. Ktoś dzieli się pomysłem: może jednak zadzwonić do tych chłopaków, którzy podobno negocjują z handlarzami? Rysiek protestuje, nie będzie bandytów straszył innymi bandytami. Wspomina: – Rano wróciliśmy. Pomyślałem, że może da się z nimi pogadać. Na wszelki wypadek zadzwoniliśmy po policję, czy nie chcieliby nam zrobić asysty. O dziwo, przyjechali.

Drzwi otwiera mężczyzna. Na pierwszy rzut oka widać, że pod wpływem narkotyków. Zerkają w głąb mieszkania. Jest sam. – Wtedy policjanci nam machnęli i tego typka wyprowadzili, nic nie jarzył. Weszliśmy. Było pusto, bo handlarze nie spodziewali się takiej szybkiej reakcji.

Zaczynają się sąsiedzkie warty pod drzwiami. Rysiek znajduje ludzi do szybkiego zamurowania balkonu i zabicia deskami okien. Chociaż podobno narcotraficantes, jeśli raz im się nie udało, już do tego samego mieszkania nie wracają.

Piękno w kajdankach

Mafie narkotykowe zajmują pierwsze mieszkania w Barcelonie zapewne już w 2012 r. Ale dopiero pięć lat później zjawisko staje się na tyle powszechne, że dziennik „La Vanguardia” nadaje mu nazwę: przedrostek narco przyczepiony zostaje do piso (mieszkanie) i szybko się w prasie zadomawia. Przez następne miesiące media bombardują czytelników nagłówkami: „Jak przeżyć obok narcopiso”, „Raval ugina się pod ciężarem narcopisos”. A także takimi dającymi nadzieję: „Kolejne narcopiso znika z mapy miasta”.

W październiku 2018 r., po roku śledztwa i przygotowań, policja przeprowadza widowiskową operację: prawie 900 funkcjonariuszy rusza do centrum i wyprowadza 55 osób, a 26 mieszkań zostaje odebranych dominikańskiej mafii, głównemu graczowi podziemia narkotykowego. Na drugi dzień Hiszpanie przy porannej kawie oglądają w gazetach zdjęcia skutego kajdankami szefa gangu o wdzięcznym pseudonimie „Belleza” (Piękno). Sukces: władza zadaje handlarzom cios.

Jednak mieszkańcy Ravalu zdążyli się zorientować, że nawet skuteczne akcje policji oznaczają tylko wymianę graczy: na ich ulicy prędzej czy później będzie sprzedawał ktoś inny. Dlatego w oknach wieszają kawałki czerwonego materiału – cichy znak sprzeciwu wobec zmian, które widzą w swojej dzielnicy. Wieczorem wychodzą na balkony i uderzają w garnki. Robią hałas: w nadziei, że ratusz, w natłoku obowiązków, nie zapomni o Ravalu.

I nie zapomina. Burmistrzyni Ada Colau przeznacza w 2018 r. na walkę z narcopisos kwotę 5 mln euro. Pieniądze mają zostać wykorzystane na wzmocnienie policji, na zadbanie o czystość w centrum i na opłacenie dodatkowych pracowników socjalnych, którzy mogliby wesprzeć osoby uzależnione.

Mieszkańcy uczą się operować w narco-rzeczywistości. Acció Raval – platforma, która przeciwdziała handlowi narkotykami w dzielnicy – opracowuje protokół działania dla sąsiadów, którzy mieszkają obok narcopiso. Najważniejsze punkty to: nie konfrontować się z dilerami; zebrać jak największą liczbę osób do złożenia skargi; informować władze o niezabezpieczonych pustostanach, zanim ktoś się nimi zainteresuje.

Tintin w Barcelonie

Z Rafaelem i Carmelą – architektami, którzy na Ravalu mieszkają od ponad 10 lat – spotykam się w ich pracowni, w sercu dzielnicy. W drodze na spotkanie mijam zamknięty sklepik z pamiątkami (koszulki Barcelony za 15 euro, małe figurki Sagrady Familii za jedyne 3 euro), pakistańską restaurację, muzułmańskiego rzeźnika i stoliki modnych barów; mimo epidemii siedzi przy nich sporo ludzi. Za bramą ogrodzonego patio zostawiam popołudniowy ravalski harmider: głosy przechodniów zlewają się z remontem ulicy.

– Całe szczęście, że udało mu się to załatwić tak szybko! – kiwa głową Rafael, gdy streszczam mu historię Ryśka. On i Carmela mieli bardziej pod górkę. Kiedy po raz pierwszy zauważył rozrzucone na klatce futerały, był rok 2017. Tłumaczy: – Chodziło nie tylko o narkotyki. Skradzione telefony wymieniali na działki. Handlowali, czym popadnie.

Pojawiają się też pierwsze fale klientów. O każdej porze dnia i nocy ktoś wchodzi i wychodzi z klatki, pięć razy zdemolowana zostaje brama wejściowa. Na podłodze leżą igły i ludzie. – Jedna osoba nie ruszała się, musieliśmy dzwonić po karetkę – wspomina Carmela. – Sprawa pogarsza się stopniowo, aż nagle robi się dramatycznie.

Kilka ulic od pracowni Rafaela i Carmeli mieszka Marta, Włoszka. Niedawno kupiła na Ravalu mieszkanie. To pod jej oknem w nocy mafie narkotykowe wyrównują rachunki. Później filmiki z tych starć można obejrzeć w internecie. W ruch idą noże, kije bejbsolowe, maczety. Raz zdarzyła się szpada.

– Dołączyłam do grupy właścicieli mieszkań. Wymieniamy się filmikami, zdjęciami, jedna z osób wysyła to później policji. W teorii coś z tym materiałem robią – mówi Marta.

Grupa się przydaje, ale Marcie nie zawsze po drodze z opiniami innych jej członków. Jako że ponad połowa mieszkańców Ravalu to osoby obcego pochodzenia, niektórzy właściciele problem wiążą z imigracją. – To festiwal rasistowskich komentarzy – Marta przysyła mi jako przykład obrazek z komiksu „Przygody Tintina”. Przerażony bohater ucieka przez ulicę pełną ludzi o ciemnej karnacji. Tylko tytuł zmieniony: teraz to „Tintin w Barcelonie”.

Właściciele-widma

W trakcie protestów przeciwko narcopisos kwestia imigracji nie pojawia się jednak jako jedno ze źródeł problemu. Przeciwnie: zaangażowani sąsiedzi widzą w różnorodności siłę, która uchroniła centralnie położony Raval przed losem innych dzielnic Starego Miasta. „Gentryfikacja przyszła na Raval z opóźnieniem właśnie dzięki rodzinom imigrantów, które tu zamieszkały, otworzyły lokalne sklepy, nadały okolicy nowego światła i koloru” – mówi w 2018 r. Ángel Cordero, aktywista z Acció Raval (w wypowiedzi dla portalu „Todo por hacer”).

Carmela i Rafael wiedzą za to, że w instalowaniu narcopisos uczestniczą też Hiszpanie. W ich przypadku była to młoda para z 8-letnim dzieckiem. Wspominają: – On, wielki i silny, dostał się jakoś do tego pustego mieszkania w naszej kamienicy. W środku zostawił córkę i żonę. Kilka miesięcy później zniknęli, a w ich miejsce pojawiła się mafia. Wiemy, że jedni i drudzy są w kontakcie, bo jak tylko jest problem, tamta para wraca i przekonuje policję, że to oni tam mieszkają, bo są w trudnej sytuacji. Taki znaleźli sposób na zarobek.

Rafael informuje policję za każdym razem, gdy na klatce coś się dzieje. Z samym narcopiso nie może zrobić wiele, bo sprawę do sądu musi zgłosić właściciel. A w przypadku niemal wszystkich zajętych przez handlarzy mieszkań właścicielami są banki lub fundusze inwestycyjne.

– Nie ma możliwości kontaktu, nie ma osoby, która by z tobą porozmawiała – mówi Carmela. Właściciele-widma wchłaniają skargi i prośby od sfrustrowanych sąsiadów niczym czarna dziura.

Ludzie bez domów

Gdy na ulicach Barcelony pojawia się więcej osób pod wpływem heroiny, media przypominają o pladze uzależnień od tego narkotyku, o straconym pokoleniu lat 80. XX w. Dane z rządowych raportów jednak uspokajają: zażywanie heroiny w Hiszpanii utrzymuje się na tym samym poziomie od lat 90. Zaledwie 0,6 proc. społeczeństwa spróbowało narkotyku przynajmniej raz w życiu (dla porównania: popularnej marihuany próbowało ponad 30 proc.).

Na fakt, że nagle użytkownicy heroiny stali się widoczni w centrum miasta, składają się dwie rzeczy: nagromadzenie w tym miejscu pustostanów (które szybko zamieniają się w punkty sprzedaży) i sposób, w jaki zwykle zażywana jest heroina. Klienci to często osoby silnie uzależnione – sięgają po nią zaraz po tym, gdy ją kupiły, często na ulicy. Tam znajdują ich sąsiedzi.

Ángel Cordero już w 2018 r. przekonywał, że problem jest strukturalny. Nieruchomości przejęte przez banki i fundusze, które nie interesują się tym, co się w nich dzieje, to jak wysłanie mafii zaproszenia. „Te mieszkania powinny zostać przeznaczone na wynajem socjalny. Wiele osób znajduje się w sytuacji kryzysowej” – taką propozycję rozwiązania problemu Cordero zgłasza na łamach dziennika „El Periódico” w trakcie jednego z dzielnicowych protestów. Rozwiązanie, które w niektórych przypadkach będzie rzeczywiście wprowadzane w życie. Tak samo, jak zobowiązywanie właścicieli mieszkań, które stoją puste od co najmniej dwóch lat, do natychmiastowego przeznaczenia ich na wynajem.

Domy bez ludzi

Tamtego dnia, w roku 2018, mieszkańcy opowiadają się przeciw spekulacji nieruchomościami. Zamiast aktywów za ścianą chcą mieć prawdziwych sąsiadów. W protestującym tłumie w oczy rzuca się kilkuletni chłopiec, który niesie transparent: „Ludzie bez domów. Domy bez ludzi. Mordercy!”.

Wielu sąsiadów nie widzi nic złego w zajmowaniu pustostanów jako takim – ruch okupa ma zresztą w Katalonii długą tradycję, a niektóre skłoty, jak choćby legendarna Casa Buenos Aires (na obrzeżach Barcelony), stają się modnymi miejscami spotkań i ośrodkami kultury.

Okupas to też alternatywa dla mafii. Jak na ulicy Riereta, gdzie w 2017 r. sąsiedzi wspólnie stanęli na drodze handlarzom narkotyków i nie pozwolili im wrócić do zajętego mieszkania. Mafia próbowała grozić, prowokować sąsiadów do konfrontacji. W końcu odpuściła. W lokalu zamieszkała trójka młodych okupas. Przez kilka dni je sprzątali i urządzali. Po jakimś czasie upomniał się o nie właściciel, który przez lata działania narcopiso nie był zainteresowany nieruchomością. Do dzisiaj mieszkańcy Riereta bronią młodych przed eksmisją.

– Ach, nam się marzą tacy okupas, ludzie – wzdycha Carmela – zamiast pustego mieszkania anonimowego banku, który nawet nie dorzuci się do sąsiedzkich wydatków. My takich kandydatów wręcz szukamy!

Carmela mówi to z uśmiechem, ale jest sfrustrowana. Bo wraz z epidemią problem narcopisos – wielokrotnie uznawany przez polityków i policję za przynajmniej częściowo rozwiązany – wraca ze zdwojoną siłą.

Narcos w lockdownie

Marzec 2020 r., początek lockdownu w Barcelonie. Można odnieść wrażenie, że w domach zostało całe miasto. Z wyjątkiem ulicy Salvador, gdzie żyją Rafael i Carmela.

– Co więcej, wtedy zaczął się jakiś boom zakupowy – wspomina dziś Rafael. – Jakby wszyscy chcieli mieć narkotyki na zapas, bo kto wie, co się wydarzy.

– To był sam początek pandemii – dodaje Carmela. – Nie byliśmy pewni, jak łatwo można się zakazić, jak groźny jest ten wirus. A na korytarzu pełno było ludzi, którzy pchają się po towar. Bez maseczek, bez dystansu. Rodzina z Bangladeszu, która mieszka na parterze, przez ciągły hałas nie mogła spać. Kiedy skończył się tamten lockdown i ich córka wróciła do szkoły, nauczyciele pytali, o co chodzi, bo bez przerwy zasypiała na lekcjach.

Najgorsze w lockdownie jest to, że przed problemem nie ma ucieczki i rośnie frustracja. Najlepsze? Zwykle człowiek ma dużo pracy i mało czasu, a lockdown to sytuacja zupełnie odwrotna. – W czasie lockdownu dzielnica zaczęła żyć na balkonach, tak poznaliśmy lepiej sąsiadów z całej ulicy – tłumaczy Carmela. – Wszyscy mieliśmy ten sam problem, zaczęliśmy rozmawiać, urosła nasza grupa na WhatsAppie.

Pierwszą akcję organizują w dwójkę. Na dół schodzą o siódmej rano – to zwykle moment względnego spokoju – i na ścianę przy drzwiach wejściowych przyczepiają paczkę jednorazowych rękawiczek, obok żel dezynfekujący i kartkę: „Szanowny kliencie, zdezynfekuj ręce, włóż rękawiczki i zachowaj bezpieczną odległość”. Na ziemi przed drzwiami wyklejają czerwoną taśmą linie do zachowania odstępów. Przeczuwają, że zabezpieczenia zaraz znikną, dlatego robią zdjęcia i wysyłają do prasy.

Efekt przekracza ich oczekiwania: dzienniki, wcześniej znudzone już tematem narcopisos, teraz odżywają. Wywiady z Carmelą i Rafaelem pojawiają się praktycznie we wszystkich mediach.

Super Salva

– Nagle policja zaczyna się interesować ludźmi na klatce, nawet nie musimy po nią dzwonić – uśmiecha się Carmela. Handlarze z klatki zaczynają się za to interesować nimi. „Donosicielka!” – słyszy Carmela za plecami za każdym razem, gdy wychodzi na zakupy. Dopiero po jakimś czasie zdaje sobie sprawę, że to do niej. Rafaelowi ktoś grozi, że zna jego rodzinę. – Za to sąsiedzi są zachwyceni i mówią: róbmy więcej!

Tym razem większą grupą, także ze względów bezpieczeństwa, zabierają się za dekorowanie ulicy. Temat przewodni: festiwal narkotyków. Między oknami przewieszają ironiczny transparent: „SUPER SALVA. Witamy w narkotykowym supermarkecie”. Otwarty 24h! Wokół ulicy zaczyna się robić szum, niemożliwy do zignorowania.

– Co mądrzejsi handlarze sami się ulotnili, niepotrzebna im jest uwaga mediów – tłumaczy Rafael. Tak opróżniły się dwa z trzech narcopisos. Ostatnie mieszkanie, którego właścicielem jest miasto, w końcu zostaje odebrane mafii po dwóch latach procesu.

W budynku robi się ciszej, przynajmniej na razie. Wygląda na to, że Rafael i Carmela znaleźli sposób na zapewnienie okolicy względnego spokoju.

Teraz działają tam, gdzie akurat pojawiają się narcos.

– Wpadnij w niedzielę, będziemy na ulicy Om. Teraz to tam jest gorąco.

Zmiany, zmiany…

Nowy program przeciwdziałania narcopisos, ogłoszony przez miasto w styczniu tego roku, ma zwrócić dzielnicę jej mieszkańcom.

Oprócz standardowych już metod zapobiegania powstawaniu kolejnych punktów sprzedaży, plan zakłada szereg mikrodziałań, które pomogą odbudować społeczność sąsiedzką. Szczegóły będą omawiane z mieszkańcami, ale socjolog Luis Benvenuty na łamach „La Vanguardii” podkreśla znaczenie nawet takich drobiazgów, jak założenie dzielnicowego ogródka. Projekt, w który mogłyby angażować się również osoby walczące z uzależnieniem.

– My też nie chcemy nikogo stygmatyzować – mówi Carmela o działaniach sąsiadów. – Wszyscy jesteśmy ofiarami systemu. Nie tylko osoby uzależnione. Potrafię sobie wyobrazić, że wielu tych młodych chłopaków, którzy stracili pracę w czasie pandemii, teraz zajmuje się handlem narkotykami.

Sąsiedzi mają własne postulaty: chcą mieć możliwość złożenia skargi na narcopiso, mimo że mieszkania nie są ich własnością. Chcą grup dialogu między sąsiadami i miastem, a także przypisania do dzielnicy własnego prokuratora, żeby choć odrobinę przyspieszyć działania sądów.

I ostatni postulat, pewnie najtrudniejszy do zrealizowania: marzy im się, żeby miasto zakazało wielkim inwestorom trzymania pustostanów w centrum. Pustka i bezużyteczność mieszkań razi wyjątkowo w kontekście ogólnokrajowej dyskusji o potrzebie uregulowania wciąż rosnących cen wynajmu (Katalonii udaje się to w 2020 r.) i trwających nawet w trakcie pandemii eksmisji (w 2020 r. w samej Barcelonie przeprowadzono ich ponad tysiąc).

Miasto raz po raz przypomina o sobie korporacjom. W październiku 2020 r. rządząca Barceloną Ada Colau zaprasza firmę inwestycyjną Cerberus na wycieczkę po zapomnianej własności na ulicy Príncep de Viana – jednym z największych narcopisos w dzielnicy Raval, w którym, obok wielu makabrycznych zdarzeń, w 2017 r. doszło też do morderstwa. Wizytę relacjonuje dziennik „El Periódico”. Choć właściwie relacjonować nie ma specjalnie czego, bo po krótkim spacerze zapuszczonym korytarzem cała grupa zostaje przez mafię wyproszona z budynku.

Miasto chce, żeby Cerberus zapłacił za szkody poniesione przez mieszkańców, przekazując przynajmniej część mieszkań na cele socjalne.

A prochy moje

– Nie wyobrażam sobie życia w innym miejscu – mówi Marta, która mieszka nieopodal. Bo sąsiedzi mają jeszcze jedno marzenie: żeby stygmatyzowana przestała być również sama dzielnica Raval, która oprócz narcopisos ma przecież wiele do zaoferowania.

Prężnie działające domy kultury, spotkania, muzea i filmoteka to jedno. Drugie – to wielokulturowa społeczność, która razem nad tymi atrakcjami pracuje. O tym wszystkim zapominają pisać media, które skupiają się na narkotykowej sensacji. – A ja tak naprawdę nigdy się tu nie czułam zagrożona. Przemoc jest, ale rzadko wymierzona w sąsiadów – uważa Marta.

Kiedy lokalni aktywiści spotykają się na ulicy Om, oprócz transparentów i dekoracji przynoszą poczęstunek. Część pracuje, inni jedzą i się przyglądają (ci pierwsi tych drugich raz po raz zaganiają do pracy). Po rozwieszeniu wszystkich elementów będą sączyć wermut i rozmawiać pod transparentem „Szanujmy naszą dzielnicę i jej mieszkańców”.

Z głośników leci hit lokalnej grupy rockowej. Kilka razy upewniam się, czy dobrze słyszę refren: „A prochy moje rozsypcie na Ravalu”.

Sąsiedzi podśpiewują razem z wokalistą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2021