Samorząd i samonakręcenie

Luźno rzucona przez Jarosława Kaczyńskiego myśl o natychmiastowym wprowadzeniu kadencyjności w samorządach okazała się detonatorem typowej dla polskiej polityki mieszanki wybuchowej.

30.01.2017

Czyta się kilka minut

Ma ona zwykle dwa składniki: ogólną ideę i partyjny geszeft. Można się zgodzić, że konkurencja w samorządzie wymaga podkręcenia, że przewaga obecnych wójtów i prezydentów zabiegających o ponowny wybór wydaje się zbyt duża. Lecz politykom PiS na pewno pomaga w przekonaniu się do takiej idei fakt, że ich kandydaci radzą sobie w wyborach wyraźnie gorzej, niż można by sądzić na podstawie generalnego poparcia samej partii. W ostatnich wyborach, choć koalicja PO-PSL wyraźnie już słabła, tylko jeden na 20 włodarzy zdobył swój mandat pod sztandarem PiS – ludowcy i kandydaci Platformy wygrywali dwuipółkrotnie częściej.

Zaburzenie politycznych planów u ponad 1500 samorządowców spoza PiS może być impulsem dla krajowej polityki. Każdy z nich ma swoją rozpoznawalność i dokonania. Za każdym z nich stoi przecież jakieś środowisko, każdy ma radnych ze swojego klubu, sympatyzujących sołtysów, dyrektorów szkół i proboszczów. Mogą stworzyć nową jakość w wyborach sejmikowych, mogą stać się zasobem, w którym partie opozycyjne będą miały ułatwiony połów aktywistów przed kolejnymi wyborami sejmowymi.

Takie argumenty najwyraźniej jednak bledną wobec kluczowego efektu odpalenia takiej inicjatywy – wywołuje ona gorący sprzeciw opozycji. Dla prezesa PiS i jego bezpośredniego otoczenia wydaje się to argumentem wystarczającym do uznania pomysłu za doskonały. Tymczasem w samej istocie jest on najbardziej wątpliwy. W wielu przypadkach „zbanowanie” burmistrza nie przekreśla przewagi lokalnej partii władzy – można wszak wystawić jego zastępcę. Przypadki takiej sukcesji władzy nie są wcale rzadkie. Najgorsze skutki uboczne dotyczą jednak tych przypadków, kiedy władzę naprawdę sprawuje „samotny wilk”.

Zakaz reelekcji zmusza go do myślenia w drugiej kadencji o jednym – z czego będzie żył po jej zakończeniu. Władza, która nie boi się przegrać wyborów, to władza najbardziej demoralizująca. Władza, której używa się do czegoś innego niż zabieganie o ponowną akceptację obywateli, to władza także nieskuteczna. Raz jeszcze droga na skróty najwyraźniej prowadzi na manowce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2017