Sami w kosmosie

Prof. Marek Abramowicz, astrofizyk: Gdyby istniały obce cywilizacje, jako wierzący przestałbym rozumieć, czym jest grzech pierworodny, przymierze, odkupienie. Nie znaczy to jednak, że jako naukowiec wykluczam ich istnienie.

09.01.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Maciej Zienkiewicz dla „TP”
/ Fot. Maciej Zienkiewicz dla „TP”

Prof. MAREK ABRAMOWICZ: Mam nadzieję, że nie będzie mnie pan szczegółowo wypytywać – jeszcze przedwczoraj byłem w szpitalu.

ARTUR SPORNIAK: Czy to była dobra wizyta?

Niekoniecznie. Ale jako szczery rzymski katolik nie odczuwam przemożnego lęku przed śmiercią, tzn. rozumiem, że to los nas wszystkich, a w moim wieku...

Medycyna poszła bardzo do przodu.

Wiem o tym dobrze. Jestem w bardzo dobrych rękach jednego z najlepszych onkologów w Polsce.

To szczęście w nieszczęściu.

Tak. Ciągle jeszcze nie jestem jednym z tłumu na korytarzach i w poczekalniach. Ludzie zmęczeni, porażeni swoim losem, czekają w milczeniu na zabiegi, o których ja jeszcze nie mam pojęcia, bo jestem na samym początku tej drogi. Wiem, że moje miejsce nie jest w pięknym gabinecie profesora B., tylko w tej kolejce – mój los jest taki sam. Na dodatek wrocławskie centrum onkologii, gdzie się leczę – kompleks wielu budynków znakomicie wyposażonych – znajduje się obok Sky Tower – najpiękniejszego wieżowca w Polsce. Ten wieżowiec jest w szpitalu punktem orientacyjnym. Na przykład mówią do mnie: „Niech pan teraz idzie do budynku H – jak pan wyjdzie, to jest na prawo od Sky Tower”. Wędrując od budynku do budynku, Sky Tower mamy ciągle przed oczami. Przechodząc, widzimy za szklanymi ścianami bardzo młodych ludzi, którym się w życiu świetnie powiodło, tutaj swoje siedziby mają bogate korporacje. Z jednej strony piękne panny w szpilkach, młodzieńcy w nienagannych garniturach, a po drugiej stronie ulicy – my. Dwa światy.

Jak przygotowuje się Pan Profesor do tego życiowego zadania?

Do zadania jestem przygotowany. Przygotowywać się natomiast muszę do zabiegów. To jest w pewnym sensie surrealistyczne – chociaż od strony fizjologicznej obrzydliwe, to jednocześnie zabawne. Przyjeżdżam dzień wcześniej do Wrocławia i czyszczę przewód pokarmowy w czterogwiazdkowym hotelu, który w cenie za dobę hotelową oferuje różne kulinarne pokusy. Oczywiście nie mogę z nich korzystać.

Co to znaczy, że jest Pan przygotowany?

Żyjemy tak, jakbyśmy byli nieśmiertelni, a nie jesteśmy. O tym fakcie myślimy tym więcej, im jesteśmy starsi. W moim przypadku to nie jest jakiś przemożny lęk przed śmiercią, tylko takie dokładne uświadomienie sobie ludzkiej kondycji. W tym jest także udawanie odwagi. Gdy mówię o tym i gdy myślę o tym, chcę przed sobą i przed innymi sprawiać wrażenie, że się tego nie boję. Nie wiem, jaki będzie sam fizjologiczny mechanizm umierania. To może być bardzo trudne do przeżycia. Jeśli się czegoś boję, to właśnie tego.

Opowiem panu sen. Poszedłem pokazać badania mojemu chirurgowi. Jego gabinet znajduje się niedaleko kamienicy, w której mieszkam w Warszawie – to ważne. Chirurg obejrzał wyniki i powiedział: „Panie Marku, z tego wynika, że pan już nie żyje od trzech dni. Niech pan nawet nie wraca do domu. Nie warto. My tu mamy – powiedział – takie przejście na drugą stronę. I tam wprowadzam wszystkich moich pacjentów, którzy umarli”. Otworzył małe drzwiczki. Popchnął mnie. Drzwiczki się zamknęły. I znalazłem się sam po drugiej stronie.

Ten sen nie był przerażający, tylko smutny. W tym szarym pomieszczeniu, do którego trafiłem, panował półmrok. Było źródło światła, ale nie wiedziałem, skąd pochodzi. Pierwszą rzeczą, którą zrozumiałem, było to, że mnie dalej boli. Nic nie ustało z tego, co przynależy do choroby. Zrozumiałem, że...

...nadal żyję.

Nie. Że śmierć nie jest wybawieniem od bólu – tak było w moim śnie, nie mówię, że tak myślę. Druga myśl, która w tym śnie przyszła mi do głowy, była taka: tu nikogo nie ma. Jestem zupełnie sam i nie wiem, co robić. Ponieważ miałem te same bóle, jak przed śmiercią, uświadomiłem sobie, że będę miał te same potrzeby fizjologiczne, i chciałem zobaczyć, jak wygląda toaleta, bo to ważne w przypadku mojej choroby. Toaletę znalazłem szybko i ona wyglądała dokładnie tak, jak toaleta na oddziale urologii w szpitalu powiatowym w Kłodzku. To znaczy niezamykające się drzwi, ciemno – żeby cokolwiek widzieć, trzeba te drzwi uchylić, na muszli klozetowej żadnej deski, żadnego papieru, w kranie nie leci ani zimna, ani ciepła woda...

Opis czyśćca.

Wtedy zrozumiałem, że Jean-Paul Sartre głęboko się pomylił, mówiąc: „piekło to inni”. Zrozumiałem, że piekło to brak jakichkolwiek innych. Zostajemy sami ze wszystkimi naszymi troskami, lękami i bólami. Nikt nam nie pomoże i czekamy na nie wiadomo co.

Jaka była pierwsza myśl po przebudzeniu?

Pomyślałem, że muszę ten sen zapamiętać.

Spokoju raczej nie przyniósł.

Nie. Ale ja o tym, co spotkamy po śmierci, myślę tak, jak jest napisane w Piśmie: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy Bóg przygotował tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2, 9). I tak, jak o tym mówił ks. Tischner, opowiadając z kolei swój sen. Śniło mu się, że poszedł do nieba i był oprowadzany przez Pana Boga. Wszystko było wspaniałe. Ale w pewnym momencie Pan Bóg spochmurniał, bo przejrzał jego myśli i powiedział: „Tischner, wiem, co ci się tu nie podoba. Nie podoba ci się mur, który biegnie między tymi niebieskimi pagórkami. Na pewno zastanawiasz się, po co mi w niebie taki mur i co za nim jest. Powiem ci – po drugiej stronie jest dokładnie tak jak tu. Trzymam tam wszelkich innowierców, ateistów i agnostyków, bo bym miał wielkie kłopoty, jakby się ci twoi katolicy dowiedzieli, że oni też tu są”.

Tę anegdotę opowiedział mi wiejski proboszcz z mojej rodzinnej miejscowości. Fakt, że to właśnie on mi to opowiedział, jeszcze bardziej mi się spodobał niż sam dowcip Tischnera.

Chciałem rozmawiać o innych cywilizacjach w kosmosie, ale skoro mówi Pan Profesor o wierze i chorobie, to zostawmy kosmitów. Gdzie są źródła wiary?

Dobrze, zostawmy kosmitów, gdyż jestem przekonany, że ich nie ma.

Jak to – nie ma? Jeżeli – jak się oblicza – aż 5 procent gwiazd posiada podobne układy planetarne do naszego, to miejsc, w których mogło powstać życie, jest w kosmosie bardzo dużo!

Wszechświat wydaje się perfekcyjnie uregulowany, tak żeby podtrzymywać życie, a nawet życie inteligentne. Gdyby był troszeczkę inny, ewolucja gwiazd przebiegałaby inaczej i np. nie powstałyby konieczne do życia ciężkie pierwiastki. To jest przyrodniczy fakt, nazywany zasadą antropiczną, nad którego znaczeniem od dawna zastanawiają się naukowcy. Dlaczego tak jest?
Pierwsza odpowiedź mówi, że jest to czysty przypadek. Tak może być, ale jest to odpowiedź nieciekawa. Właściwie nie jest to odpowiedź, tylko unik. Druga odpowiedź jest taka, że Bóg stworzył świat po to, żeby było w nim życie inteligentne ze świadomością i sumieniem. Trzecia odpowiedź stwierdza, że to nie jest dobre pytanie. Gdyby świat był inny, to nie byłoby życia i nie byłoby komu tego pytania zadać.

Takie są ogólne ramy pytania, czy istnieje życie na innych planetach. Ale gdy życie na Ziemi badamy dokładniej, coraz bardziej się przekonujemy, że jest ono wyjątkowe. Chociaż mamy pewność, że istnieją planety takie jak Ziemia, nie są one we wszystkich szczegółach takie same jak nasza planeta. W naszym układzie planetarnym mamy dwa obiekty podobne do Ziemi – Marsa i Wenus – na których życie jest niemożliwe. Wykluczają to panujące tam warunki klimatyczne.

Wiemy coraz więcej o życiu planet. Wydaje się, że regułą są katastrofy klimatyczne. To znaczy w czasie krótszym niż ok. 5 mld lat, w którym na Ziemi wyewoluowało życie, z reguły albo następuje ostateczne zlodowacenie i utrata atmosfery, albo ostateczne globalne ocieplenie. Krótko mówiąc, z reguły jest albo tak jak na Marsie, albo tak jak na Wenus. Nie potrafimy ostatecznie wyjaśnić, dlaczego klimat na Ziemi jest stabilny. Na Ziemi oczywiście były zlodowacenia, ale nigdy takie, które doprowadziłyby do wykluczenia życia.

Nie mówię, że wiemy o tej wyjątkowości Ziemi z całym przekonaniem, ale w wielu aspektach ją postrzegamy. I może tak być, że jesteśmy sami w kosmosie z powodów czysto przyrodniczych, że życie to jednak cud w sensie przyrodniczej wyjątkowości. W przypadku Ziemi mamy do czynienia z długim ciągiem przypadkowych zdarzeń, który doprowadził do tego, że na naszej planecie mogło powstać życie.

To jeszcze nie wszystko: przypadkowe uderzenie w naszą planetę 66 mln lat temu asteroidy, które spowodowało wyginięcie dinozaurów, umożliwiło rozwój ssaków. Dla pojawienia się inteligencji była to szczęśliwa katastrofa. To się nie musiało stać. Gdyby się nie stało, nie wiadomo, jak by życie na Ziemi się potoczyło.

Jako astrofizyk jestem zdumiony życiem. Argumenty statystyczne, że jest 5 proc. gwiazd mających układ planetarny podobny do naszego, mnie nie przekonują. W tym przypadku mówimy jedynie o warunkach koniecznych, a nie wystarczających do powstania życia.

Czy założenie, że jesteśmy sami w kosmosie, pomaga Panu Profesorowi wierzyć?

W moim umyśle działa to w inny sposób. To nie jest tak, że przez naukę jestem przekonany, iż jesteśmy sami. Tylko jako wierzący katolik nie wyobrażam sobie po prostu innej możliwości. To przekonanie wynika wpierw z mojej wiary, a potem widzę, że nauka – mimo tego, co się powszechnie mówi – wcale takiej możliwości nie wyklucza. Może tak być – jeszcze nie dzisiaj, ale za jakiś czas, że będziemy widzieć, iż ta nasza samotność jest raczej czymś spodziewanym z powodu wyjątkowości Ziemi.

Budzi moje zdumienie, że ilekroć rozmawiam z teologami o możliwości istnienia obcych istot inteligentnych, nie widzą tutaj żadnego problemu. Gdybyśmy odkryli jedną cywilizację ze świadomością i sumieniem, wiedzielibyśmy, że jest ich więcej. Wówczas zupełnie nie wiedziałbym, co to jest grzech pierworodny, przymierze, odkupienie. Czy każda z tych potencjalnych obcych cywilizacji miała podobną historię zbawienia? A jeżeli nie, to dlaczego jest tak z nami? Jeżeli nasze odkupienie nie musiało być konieczne, dlaczego się dokonało? Nie daje mi to spokoju. Gdyby jednak było tak, że jesteśmy jedyną cywilizacją we Wszechświecie, a w tej cywilizacji jest tylko jeden naród wybrany, kłopot znika.

Mimo postępu technologii nie mamy żadnych sygnałów od obcych. Mam zatem trzy dane, które mi się harmonijnie układają: po stronie nauki jest wiele przykładów na to, że Ziemia jest wyjątkowa, oprócz tego nie mamy żadnych przesłanek, że mogli by gdzieś istnieć obcy, a po stronie wiary, że to jest najprostszy sposób uniknięcia w teologii spłaszczającej statystyki (np. tylko w 5 proc. planet jest odkupienie). Jeśli z głębokich fundamentów światopoglądu robi się statystyka, to one przestają być ważne.

Włoski fizyk Enrico Fermi pytał: gdzie oni są? Jeśli istnieją inteligentne cywilizacje, to niewykluczone, że osiągnęły poziom technologii umożliwiający podróże międzygwiezdne. Jednak takie podróże zostawiałyby ślad.

Są od nas za daleko, by nawiązać kontakt.

To co innego – nasza cywilizacja rzeczywiście zbyt krótko istnieje, by nawiązać kontakt. Chodzi jednak o to, że podróże międzygwiezdne wymagają ogromnych energii, które powinny w kosmosie zostawiać ślad. Nie obserwujemy tego.

Chciałem jednak podkreślić, że każda z tych możliwości – jesteśmy sami albo istnieje wiele cywilizacji – jest dzisiaj nie do udowodnienia. Ludzie, którzy mówią: jest tylko tak i tak, popadają w skrajność. Do tej niewiedzy powinniśmy się przyznawać. Ja o niej głośno chcę mówić.

Wspieranie wiary możliwością, że jesteśmy sami w kosmosie, jest jednak ryzykowne.

Ani nie czerpię z nauki podpór dla mojej wiary, ani wiary – dosłownie – nie używam w nauce, bo oczywiście jakiś wpływ wiara ma na mnie jako naukowca. Wiele z odkryć dokonanych przez tytanów nauki brało się z religijnych motywacji.

Jestem przekonany, że prawdziwe rozumienie polega na tym, iż obok materialnej rzeczywistości jest rzeczywistość duchowa. Nie tylko chrześcijanie tak myślą. Każda kultura dostatecznie wyrafinowana wykształciła ten pogląd. Myślę, że do idei (Platońskich?) docieramy w sposób, którego nie rozumiemy i którego być może nigdy nie zrozumiemy. Zasada najmniejszego działania, która jest jedną z podstaw fizyki, czy prawa symetrii nie wzięły się z czystych obserwacji i prób ich objaśnienia. Tak samo teorie Einsteina, które obserwacje niesłychanie dokładnie objaśniają. Ale w głowie Einsteina to były idee, a nie potrzeba zrozumienia faktów przyrodniczych. Racjonalność i fizyczność to nie jest to samo.

W jednym ze swoich tekstów pisze Pan o doświadczeniu zachwytu, gdy po raz pierwszy przebrnie się przez formalizm ogólnej teorii Einsteina i zrozumie jej sens.

Świat nie jest prosty – jest niesłychanie zawiły. Fakt, że potrafimy różne aspekty tego świata zrozumieć, sam w sobie jest cudowny. Jeżeli ktoś mówi, że zrozumiał niezrozumiałą skuteczność matematyki, ten nie wie, co mówi.

Piękno czy racjonalność nas zachwyca, ale dlaczego ich Stwórca jest godny zaufania? Nie musi przecież przyciągać nas w taki sposób, by dawać wewnętrzny spokój.

To, że Bóg Stwórca nas kocha – ja tego nie rozumiem i przyznaję się do tego. Ale nie widzę w tym nierozumieniu żadnego dyskomfortu. W ogóle nie powinniśmy czuć dyskomfortu z tego powodu, że czegoś nie rozumiemy. Nie powinniśmy także głosić z irytującą pewnością, że zrozumieliśmy ostateczny sens najważniejszych zagadek świata. Ignoramus et ignorabimus (nie znamy i nie poznamy) – to prawdziwa mądrość! Oczywiście, że dotychczas wyjaśniliśmy mnóstwo rzeczy niesłychanie precyzyjnie i że potrafimy wystrzelić rakietę, która leci kilkanaście lat, a potem ląduje na małej planecie. Gdybyśmy nie rozumieli praw grawitacji, takie dokonanie byłoby niemożliwe.

Ale nie rozumiemy np., dlaczego w ogóle obowiązują jakieś prawa fizyki. Mimo ogromnego postępu wiedzy, najistotniejsze pytania są ciągle bez odpowiedzi, np. istnienie naszego sumienia czy zdolności zachwytu. To powinno dawać do myślenia.

Opowiem anegdotę. Przez kilkanaście lat współpracowałem z brytyjskim kosmologiem Dennisem Sciamą, który był czarującym agnostykiem. Jako osoba niewierząca Dennis miał problemy z zasadą antropiczną, czyli z owym wyjątkowym dla życia wyregulowaniem Wszechświata. Jego odpowiedź była taka, że wszechświatów jest nieskończenie wiele – istnieje każdy, który jest logicznie możliwy, w tym nasz Wszechświat. Na takie dictum odpowiadałem, że idea wszechmocnego Boga, który stworzył świat z niczego, nie jest logicznie sprzeczna, zatem w jednym ze wszechświatów Sciamy powinien być taki, który został stworzony. Odpowiadał: „Ależ oczywiście, czemu nie”. Wówczas pytałem: „Dlaczego tym stworzonym światem nie może być nasz?”. Gdy pierwszy raz to usłyszał, odpowiedział: „Chyba żartujesz”.

Rozumiem, że wiedza i zarazem osobista pasja, czyli astrofizyka, pogłębia wiarę Pan Profesora. Ale skąd wiara się wzięła – z domu?

Tak, wspólne chodzenie z rodzicami i braćmi do kościoła, ważność ceremoniału... Na dodatek pogłębiająca się z wiekiem dewocja mojej matki – ale raczej dewocja przyjemna, a nie sucha i bezsensowna. Dokładnie jak w piosence „Płynie Wisła, płynie”: „Nad moją kolebą matka się schylała i po polsku pacierz mówić nauczała. Ojcze nasz i Zdrowaś, i Skład Apostolski, bym do końca życia wielbił naród polski”. Idiotyczne, nielogiczne, nieprawdziwe – bo co ma jedno do drugiego. Ale jednak jakoś ma jedno do drugiego. U wielu, także u mnie, wiara bierze się z przeżyć w dzieciństwie.

Pytam o źródła spokoju w obliczu choroby.

Mówię ze spokojem, bo jestem na początku tej drogi. Nie wiem, co będę myślał i mówił, kiedy choroba mnie dopadnie. Widziałem, jak dopadła mojego dziadka i moją matkę. Oboje zachowali spokój do samego końca.

Wiem, że tak było z powodu ich głębokiej religijności. ©℗

Prof. MAREK ABRAMOWICZ (ur. 1945) jest astrofizykiem, autorem przeszło 200 prac naukowych z zakresu m.in. ogólnej teorii względności i czarnych dziur. Wykładał na kalifornijskim Uniwersytecie Stanforda i na Uniwersytecie Teksaskim, w Kopenhadze i Göteborgu. Od 1981 r. przez wiele lat prowadził badania w zespole kierowanym przez brytyjskiego kosmologa Dennisa Sciamę. W latach 80. pisał dla paryskiej „Kultury”. Autor popularnonaukowych artykułów w polskiej i zagranicznej prasie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2017