Rzeź wolnych ludzi

Co roku 19 czerwca Amerykanie obchodzą Juneteenth: dzień upamiętniający zniesienie niewolnictwa. Rocznicę tyleż radosną, co przygnębiającą: bo przypomina ona, że prześladowania czarnoskórych trwały jeszcze długo.

21.06.2021

Czyta się kilka minut

Sto lat temu biali Amerykanie dokonali największego w historii USA pogromu czarnoskórych rodaków, zabijając w Tulsie (Oklahoma) ok. 300 osób. Na zdjęciu: ruiny zamieszkanej głównie przez czarnoskórych dzielnicy Greenwood. / EVERETT / FORUM
Sto lat temu biali Amerykanie dokonali największego w historii USA pogromu czarnoskórych rodaków, zabijając w Tulsie (Oklahoma) ok. 300 osób. Na zdjęciu: ruiny zamieszkanej głównie przez czarnoskórych dzielnicy Greenwood. / EVERETT / FORUM

Niewolnicy w Teksasie stali się wolnymi ludźmi. Oznacza to, że między byłymi właścicielami i ich podwładnymi obowiązuje od teraz relacja jak między pracodawcą a pracownikiem. Zaleca się jednak, by oswobodzeni niewolnicy pozostali w dotychczasowym miejscu zamieszkania i pracowali za pieniądze” – to słowa generała armii unionistów Gordona Grangera, ogłoszone w teksańskim mieście Galveston 19 czerwca 1865 r.

Dekret, odczytany niedługo po zakończeniu wojny secesyjnej, uczynił wolnymi ponad ćwierć miliona Afroamerykanów żyjących w Teksasie – jednym z tych rebelianckich stanów Południa, gdzie opór w tej kwestii był wyjątkowo silny. Teksas należał do trzech stanów, które jako ostatnie oswobodziły na swoim terytorium Afroamerykanów. Jeszcze później zrobiły to Kentucky i Delaware, gdzie niewolnictwo zniesiono 18 grudnia 1865 r. Uczyniły to w ostatnim momencie: tego dnia weszła w życie 13. poprawka do konstytucji USA, która gwarantowała Afroamerykanom wolność na terenie całego kraju.

Wolni wisielcy

Niektórym zniesienie niewolnictwa nie od razu przyniosło upragnioną wolność.

Susan Merritt, Afroamerykanka z Teksasu, o nowych przepisach dowiedziała się dopiero trzy miesiące po ogłoszeniu dekretu gen. Grangera. „Przyjechał do nas biały człowiek na białym koniu i kazał zebrać się niewolnikom w jednym miejscu. Choć przeczytał nam list, z którego wynikało, że jesteśmy wolni, nasz pan kazał nam pracować jeszcze przez kilka miesięcy. Obiecał, że dostaniemy w nagrodę muła i 20 akrów ziemi. Ale to nigdy nie nastąpiło” – wspominała jako 87-letnia kobieta, gdy w latach 30. XX w. udzielała wywiadu do książki „Born in Slavery: Slave Narratives from the Federal Writers’ Project, 1936 to 1938” (w wolnym przekładzie: „Urodzeni w niewoli. Niewolnicze opowieści zebrane w ramach federalnego projektu dokumentacyjnego”; książkę opublikował rząd federalny USA).

Susan Merritt wspominała, że jej rodzice pracowali na plantacji bawełny w hrabstwie Rusk, gdzie właściciele ziemscy wyjątkowo długo zwlekali z uwolnieniem niewolników. Inna sytuacja panowała w sąsiednim hrabstwie Harrison, gdzie czarnoskórzy odzyskali wolność tuż po ogłoszeniu dekretu. Niektórzy śmiałkowie z Rusk nie chcieli czekać i próbowali przedostać się do pobliskiej „strefy wolności”. Susan opowiadała, że wielu przypłaciło to śmiercią. Ciała zastrzelonych podczas próby ucieczki wieszano na drzewach.

Afroamerykanka z Teksasu przyzwyczaiła się do wszechobecnej przemocy i okrucieństwa. Jako dziecko była wielokrotnie bita przez białych właścicieli. „Pani przywiązywała mnie do pnia drzewa i chłostała. Biła mnie tak mocno, że miałam potem przez tydzień gorączkę. Gdyby płacono mi dolara za każdą otrzymaną karę chłosty, już nigdy nie musiałabym pracować” – wspominała.

Bili też czarnoskórzy. Susan Merritt opowiadała o pracującym na plantacji czarnym kierowcy, który nosił długi pejcz i chłostał nim przywiązanych do drzewa niewolników. Zdarzało się, że kazał nieszczęśnikom wykopać sobie dół: mieli się w nim położyć i przyjmować kolejne baty. Mężczyzna nie oszczędzał kobiet, gdy jego zdaniem ociągały się z pracą na plantacji. Czasem nie trzeba było dodatkowych kar. Wystarczyło, że zbierający bawełnę czarnoskórzy mieli nogi skute łańcuchami.

Zostanę u pana

Traumatyczne doświadczenia z życia w niewoli miał również 86-letni La San Mire z Luizjany. W wywiadzie udzielonym do książki „Born in Slavery” opowiadał, że widział, jak jego matka była wielokrotnie bita przez właściciela plantacji. Choć mężczyźnie trudno było wymazać te sceny z pamięci, nie odważył się opuścić swego pana już po wyzwoleniu. Postąpił jak wielu Afroamerykanów, którzy nie mając lepszych perspektyw, woleli pozostać na plantacji. La San Mire był jednak w dość dobrym położeniu, bo zamiast zbierać bawełnę, usługiwał rodzinie właściciela.


CZYTAJ TAKŻE

PATRYCJA BUKALSKA: Wielki przegląd pomników>>>


Zresztą nie każdy czarnoskóry źle wspominał okres niewolnictwa – nagła wolność dla byłych niewolników mogła być i pewnie była także przerażająca, jako zmiana z czegoś znanego na nieznany im świat wolnych ludzi.

Wertując „Born in Slavery”, napotykam wypowiedź Johna McCoya, który twierdził wręcz, że niewolnikom żyło się niekiedy lepiej niż później na wolności. „Jeśli zachowywaliśmy się w odpowiedni sposób, właściciel chronił nas i dbał o to, żebyśmy mieli co jeść”– przekonywał McCoy.

Afroamerykanin tak opisał moment, gdy dowiedział się o swoim wyzwoleniu: „Pewnego ranka przyszedł do mnie właściciel i powiedział »John, możesz odejść w każdej chwili. Jeśli jednak chcesz dla mnie pracować, będę cię dalej karmił i zadbam o to, żebyś miał w czym chodzić. Nie mogę ci jednak płacić, bo sam nie mam pieniędzy«. Gdy usłyszałem te słowa, pomyślałem, że to dobra propozycja. Najważniejsze, że będę miał co jeść. I tak nie wiedziałem, czym są pieniądze” – opowiadał John McCoy, który jeszcze długo po zniesieniu niewolnictwa w Teksasie pracował na plantacji dawnego właściciela. Dopiero po jego śmierci zatrudnił się na innej farmie i dorabiał, wykonując drobne prace ogrodnicze dla białych Amerykanów.

Równi inaczej

John McCoy, Susan Merritt i La San Mire należeli do grupy prawie czterech milionów niewolników, którzy po wojnie secesyjnej (trwała od wiosny 1861 r. do wiosny 1865 r.) stali się wolnymi ludźmi.

Nie ma się co dziwić, że teksańska emancypacja z 19 czerwca 1865 r. szybko stała się dla ich społeczności okazją do corocznego świętowania. Obchody Juneteenth (połączenie słów w języku angielskim June – czerwiec, oraz nine- teenth – dziewiętnasty) rozpoczęły się już w 1866 r. – początkowo na terenie Teksasu, a z czasem także w innych stanach. Ubrani w odświętne stroje Afroamerykanie zbierali się na modlitwę, grali w bejsbola i dzielili się opowieściami z czasów niewoli. Podczas uroczystej kolacji jedli smażonego kurczaka, chleb z mąki kukurydzianej i warzywa, pili truskawkową oranżadę domowej roboty. Dobór napoju nie był przypadkowy: czerwony kolor miał symbolizować krwawy okres handlu niewolnikami.

A ten w Ameryce Północnej zaczął się w sierpniu 1619 r., gdy do wybrzeży Wirginii przypłynął holenderski statek transportujący grupę około dwudziestu Afrykanów. Handel czarnoskórymi nie przyjął się jednak w brytyjskich koloniach od razu – osadnicy opierali się początkowo na wyzysku rdzennych Amerykanów i na sprowadzanych z Anglii pracownikach kontraktowych. Zmieniło się to pod koniec XVII w., gdy wraz z rosnącym w Europie popytem na tytoń i bawełnę potrzebowano więcej rąk do pracy.

Niewolnicy z Afryki zaczęli szybko zasilać plantacje w Wirginii, Maryland i Karolinie Północnej, gdzie do momentu powstania Stanów Zjednoczonych w 1776 r. czarnoskórzy stanowili już połowę ludności. Niewolników posiadał nawet Thomas Jefferson, jeden z ojców założycieli USA, który publicznie krytykował system niewolnictwa i chciał o tym wspomnieć w tekście Deklaracji Niepodległości.

O taki ustęp aż się prosiło. Trudno bowiem nie nazwać hipokryzją pierwszych słów deklaracji („Wszyscy ludzie stworzeni są równymi”) w sytuacji, gdy w tekście brakowało wzmianki potępiającej wyzysk czarnoskórych. Jednak w obliczu presji ze strony delegatów z Południa Jefferson pozostawił dokument w dotychczasowym kształcie.

Kompromis w imię jedności

Kwestia niewolnictwa szybko stała się zarzewiem konfliktu w obrębie nowo powstałego państwa. Podczas gdy uprzemysłowiona Północ tworzyła kolejne ustawy ograniczające handel niewolnikami, rolnicze Południe coraz bardziej opierało swój model gospodarczy na wyzysku czarnoskórych.

Szczególnie problematyczne stało się ustalanie zasad, które miały obowiązywać na nowych terenach włączanych do federacji: północne stany chciały zakazać tam niewolnictwa, a południowe – utrzymać. Do tarć doszło m.in. po odkupieniu od Francji wielkiego terytorium Luizjany, które rozciągało się od Zatoki Meksykańskiej do granicy z Kanadą, oraz na linii wschód–zachód, między rzeką Missisipi i Górami Skalistymi. Spór w sprawie tych ziem doprowadził w 1820 r. do podpisania układu: na jego mocy utrzymano niewolnictwo na terenie włączonego do federacji stanu Missouri, w zamian za zakaz praktykowania tego procederu na terytoriach znajdujących się powyżej 36°30’ równoleżnika. W USA ukształtował się wówczas podział na 12 stanów wolnych i 12 niewolniczych.

Pomimo serii kompromisów zawieranych w kolejnych dekadach jedność kraju coraz bardziej wisiała na włosku. Oliwy do ognia dolało zwycięstwo Abrahama Lincolna w wyborach prezydenckich w 1860 r., które mieszkańcy Południa postrzegali jako pierwszy krok do zniesienia niewolnictwa w całym kraju. Na efekty nie trzeba było czekać: już 20 grudnia 1860 r., niecały miesiąc przed objęciem prezydentury przez Lincolna, jako pierwsza secesję ogłosiła Karolina Południowa. Do końca maja 1861 r. dołączyło do niej kolejnych dziesięć stanów, tworząc nowe państwo: Skonfederowane Stany Ameryki.

To nie obywatele

Niektórzy historycy spekulują, że sprawy między Północą i Południem nie zaszłyby tak daleko, gdyby nie determinacja Dreda Scotta – niewolnika, którego walka o odzyskanie wolności znalazła finał w Sądzie Najwyższym USA.

Orzeczenie w sprawie Scotta, wydane 6 marca 1857 r., wywołało wzburzenie na Północy. Siedmiu na dziewięciu sędziów orzekło bowiem, że wszyscy czarnoskórzy – nawet ci, którzy według przepisów są wolnymi ludźmi – nie są uznawani za obywateli USA i tym samym nie mogą dochodzić swoich praw w sądzie. Orzeczenie zaszokowało także dlatego, że konserwatywny sędzia Roger B. Taney napisał w swojej opinii, że kompromis z 1820 r., dzielący USA na stany niewolnicze i wolne, jest niekonstytucyjny. Lincoln potraktował to jak wyzwanie i w swojej kampanii wyborczej często krytykował to orzeczenie Sądu Najwyższego.

Nie był gołosłowny – gdy został prezydentem, jeszcze w trakcie wojny secesyjnej poczynił kroki ku zniesieniu niewolnictwa na Południu. W styczniu 1863 r. wydał proklamację emancypacji, która głosiła, że ludzie żyjący w niewoli w stanach Południa powinni być odtąd „na zawsze wolni”. Wprawdzie dokument ten nie miał początkowo znaczenia praktycznego – trwały działania wojenne, w których Południe długo było górą – ale odegrał rolę strategiczną. Fakt, że wojna jawiła się teraz jako bój o zniesienie niewolnictwa, przyciągnął do wojsk Unii niemal 200 tys. czarnoskórych ochotników i zniechęcił potencjalnych sojuszników Konfederacji. Szczególnie Wielką Brytanię, która – obawiając się niepokojów na terenach swojego imperium (w większości kolonii brytyjskich niewolnictwo zniesiono w 1833 r.) – ostatecznie potępiła Południe.

Wolność za 300 dolarów

Czarnoskóry Dred Scott nie doczekał tych historycznych wydarzeń: zmarł na gruźlicę 17 września 1858 r. Ale przed śmiercią dopiął swego i ostatnie miesiące życia spędził jako wolny człowiek. Taki obrót sprawy zawdzięczał synom swojego pierwszego właściciela, Petera Blowa z Wirginii. Nie dość, że pomogli oni Scottowi opłacić trwającą ponad 10 lat batalię sądową, to jeszcze – po przegranej w Sądzie Najwyższym – wykupili go z niewoli.

A pomyśleć, że Scott nie musiałby w ogóle składać pozwu. Wystarczyło, aby jego ówczesna właścicielka – wdowa po chirurgu wojskowym Johnie Emersonie – przyjęła jego ofertę i pozwoliła mu wykupić swoją wolność za 300 dolarów. Jednak kobieta była nieugięta, choć Afroamerykanin przepracował dla jej męża 11 lat. Scott był mu na tyle oddany, że opuścił wolne terytorium Wisconsin (handel niewolnikami był tam zakazany) i dołączył do swego pana, stacjonującego w garnizonie w niewolniczej Luizjanie. Próbował potem argumentować w sądzie, że skoro przebywał przez jakiś czas w stanie zakazującym niewolnictwa, to automatycznie stał się człowiekiem wolnym.

Tabu w Oklahomie

Historia Dreda Scotta i realia panujące już po wojnie secesyjnej pokazały, że trudno będzie zakopać przepaść dzielącą białych i czarnych Amerykanów. Wyzysk niewolników zastąpiła era linczów, prześladowań ze strony Ku Klux Klanu i obowiązującej do lat 60. XX w. zasady segregacji rasowej.

O tym mrocznym rozdziale w historii USA przypominają wydarzenia w mieście Tulsa w Oklahomie, gdzie sto lat temu – w nocy z 31 maja na 1 czerwca 1921 r. – biali zaatakowali i spalili dzielnicę Greenwood, zamieszkaną głównie przez czarnoskórych. Do rozlewu krwi nie trzeba było wiele. Wystarczyło zgłoszenie na policję, że 19-letni czarnoskóry pucybut Dick Rowland złapał za ramię białą kobietę w windzie. Choć ostatecznie mężczyznę oczyszczono z zarzutu napaści na tle seksualnym, białego tłumu zebranego pod sądem w centrum miasta nie zdołano już powstrzymać.

Podczas pogromu, którego rocznica przypada na trzy tygodnie przed obchodami Juneteenth, zginęło prawie 300 Afroamerykanów. Uczestników rzezi nigdy nie ukarano, a całą sprawę zamieciono pod dywan na następne dekady. Do tego stopnia, że – jak podaje dziennik „The Guardian” – szkoły w USA zaczęły uczyć o masakrze w Tulsie dopiero niedawno, w połowie pierwszej dekady XXI w.

Stulatka walczy o reparacje

O zmowie milczenia wokół pogromu mówił pod koniec maja Joe Biden, gdy jako pierwszy prezydent w historii USA spotkał się z mieszkańcami Tulsy. Podczas uroczystości w setną rocznicę tamtych wydarzeń Biden apelował o zmierzenie się z trudną historią i po raz kolejny zapowiedział walkę z nierównościami rasowymi. Mówił o zwalczaniu rasizmu w policji, zmniejszaniu przepaści ekonomicznej między białymi i czarnoskórymi oraz o inwestycjach w rozwój afroamerykańskich dzielnic, takich jak ta zniszczona sto lat temu w Tulsie. „Brak inwestycji ze strony rządu stanowego i rządu federalnego uniemożliwił odbudowę Greenwood. Musimy zdobyć się na odwagę, by w końcu to zmienić” – przekonywał Biden.

Słowa prezydenta zapewne spodobały się obecnej podczas jego przemówienia 105-letniej Lessie E. Benningfield Randle. Staruszka, jedna z nielicznych żyjących jeszcze ocaleńców pogromu z 1921 r., zaangażowała się w pozew przeciw władzom Tulsy. Wraz z potomkami ofiar rzezi oskarża miasto o doprowadzenie Greenwood do ekonomicznej zapaści i domaga się wypłaty reparacji. To nie pierwszy raz, gdy czarnoskórzy mieszkańcy dzielnicy walczą o zadośćuczynienie w sądach. Ich wcześniejszy pozew trafił w 2005 r. do Sądu Najwyższego USA, jednak ten odmówił rozpatrzenia sprawy.

Nowe amerykańskie święto

Dyskusja na temat reparacji za niewolnictwo i inne krzywdy doznane przez Afroamerykanów budzi w Stanach wiele emocji. Tym bardziej że choć od wyzwolenia niewolników upłynęło 156 lat, rząd federalny do tej pory nie wypłacił ich potomkom ani dolara. Jak trudny to temat, świadczy chociażby fakt, że do dyskusji o reparacjach nie palił się nawet czarnoskóry prezydent Barack Obama. W 2008 r., jeszcze jako kandydat w wyścigu o Biały Dom, powtarzał, że jego zdaniem ważniejsze od wypłaty świadczeń jest wyrównywanie szans przez zapewnienie czarnoskórym dostępu do lepszych szkół i redukcję bezrobocia.

W sprawie reparacji przed szereg nie wychodzi też Biden: ogranicza się do poparcia dla powołania komisji, która oceniłaby skutki niewolnictwa i zasadność świadczeń. Projekt takiej komisji trafił pod obrady Kongresu; zapewne czeka go wędrówka po parlamentarnych ścieżkach.

W minionym tygodniu Kongres podjął za to decyzję w innej sprawie: obie jego izby poparły ustawę wprowadzającą nowe federalne święto, upamiętniające zniesienie niewolnictwa (Senat jednogłośnie, Izba Reprezentantów stosunkiem głosów 415:14). Będzie ono obchodzone 19 czerwca. W ten sposób dotychczasowy Juneteenth zostaje podniesiony do rangi ogólnokrajowej. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2021