Rzeczpospolita samolubów

Wszyscy się zastanawiają, kiedy dotrze do nas kryzys i jak się przed nim zabezpieczyć, mało kto pyta jednak o to, czy naruszy – i tak bardzo kruchą – spójność społeczną.

17.12.2012

Czyta się kilka minut

 /
/

W debacie publicznej coraz mocniej przebija się wątek troski o mniej lub bardziej precyzyjnie zdefiniowane grupy „nieuprzywilejowanych”. Oczywiście o ubogich i potrzebujących upominano się zawsze, z różną skutecznością i z bardzo różnych przyczyn, ale dziś duża część tych postulatów formułowana jest niejako w cieniu sporu o „prawdę smoleńską”. Tak jakby troska o tę czy inną pokrzywdzoną (przez los, kapitalizm, państwo) grupę była dowodem na twarde stąpanie po ziemi, niezależnie od tego, do jakiej ideologii zgłasza się akces i jaką snuje się wizję Polski.

Problem w tym, że prawica i lewica mają swoich „zmarginalizowanych”, odpowiadających im światopoglądowo i programowo. Na prawicy są to zapomniani przez państwo weterani wojenni, na lewicy lokatorzy ciemiężeni przez właścicieli. Prawica walczy o wsparcie dla rodzin wielodzietnych, lewica upomina się o prawa kobiet zmuszanych przez ustawę antyaborcyjną do rodzenia kolejnych dzieci. Prawica chce wspomóc przedsiębiorców, lewica pracowników itd.

Wyliczanka „naszych” pokrzywdzonych ma uwiarygadniać tych, który snują mrzonki o Polsce albo Wielkiej, Narodowej albo Otwartej, Kosmopolitycznej. Jej mechaniczne powtarzanie sprawia, że obraz kraju przypomina układankę z mnóstwem brakujących elementów. Z okruchów nie da się zbudować spójnego modelu społecznego, uwzględniającego interesy i potrzeby różnych grup i sił.

JAKIEGO MODELU SPOŁECZNEGO POLACY POTRZEBUJĄ?

Prawicowe i lewicowe licytacje przypominają dyskusje, jakie o „kwestii społecznej” toczono u początków rewolucji przemysłowej. Bieda, wykluczenie, marginalizacja uchodziły początkowo za „wyroki losu”, niepowiązane ze sobą nieszczęścia, wobec których należy się pochylić, ale nie trzeba ich rozwiązywać systemowo. Powodowana miłosierdziem władza albo organizacja filantropijna brała człowieka dotkniętego „dopustem bożym” w opiekę, jeśli go akurat dostrzegła. Była w tym krótkowzroczność, która skutecznie utrudniała dostrzeżenie skali i powagi problemu.

Polskie dyskusje o „kwestii społecznej” mają własną odmianę krótkowzroczności, która choć wyhodowana przed wieloma laty, okazuje się wyjątkowo trwała. Prof. Jerzy Jedlicki w szeroko swego czasu dyskutowanej pracy „Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują?” opisywał XIX-wieczne wizje Polski – przemysłowej, agrarnej, narodowej, oświeconej. Część ówczesnych, ponurych diagnoz brzmi do dziś niezwykle aktualnie.

Weźmy artykuł Aleksandra Świętochowskiego „Obecna doba”, napisany w 1885 r.: „Postęp ostatnich lat poprawił w wielu gałęziach nasze stosunki społeczne, (...) podniósł produkcję i oświatę, ale sumę ogólnego szczęścia zmniejszył i skierował dążenia przeważnie w stronę zabiegów praktycznych”. Polska po ponad 20 latach od upadku komunizmu i 8 latach od wstąpienia do UE jest krajem uwijającym się w „zabiegach praktycznych”. Dzisiejsze dorobkiewiczowstwo przypomina gorączkowe nadganianie cywilizacyjnych zaległości w XIX w. Ma swoje mniej wyrafinowane, niekiedy przaśne oblicze, kojarzące się z grillem i czteropakiem piwa. Posiada też inteligenckie uzasadnienie w postaci nawoływania do „przyziemnego” patriotyzmu, który miałby polegać na płaceniu podatków i trosce o swoje najbliższe otoczenie. Solidarność społeczna nie komponuje się łatwo z żadnym z nich.

Trudno się spodziewać, żeby reklama tanich kiełbas na rodzinny piknik namawiała do kupna dodatkowego opakowania i oddania go do banku żywności. Wielkim sieciom handlowym łatwiej postąpić, tak jak filantropom z początków rewolucji przemysłowej – zorganizować doraźną zbiórkę na rzecz jednej organizacji pomocowej. Oczywiście akcję należy rozreklamować, by ocieplić swój wizerunek.

Nadanie płaceniu podatków rangi patriotycznego obowiązku ma z kolei ciemną stronę w postaci wzrostu niechęci do tych, którzy nie wywiazują się ze swoich zobowiązań fiskalnych. „Bunt podatników” rzadko kiedy obraca się przeciwko najzamożniejszym, w końcu korzystanie z ulg podatkowych odbywa się w majestacie prawa. Dopiero jawne wyprowadzenie wielkiego kapitału do raju podatkowego może wywołać społeczne oburzenie, a i tak łagodzi je poczucie, że jeśli ktoś się dorobił, to widocznie jest zaradny, a skoro jest zaradny, to nic dziwnego, że ukrywa bogactwo przed fiskusem.

Świętochowski nawoływał, by prasa (uchodząca wówczas za „jedyną i najwyższą instancję narodową”, kwituje Jedlicki) przeciwdziałała krótkowzroczności i dbała o to, „ażebyśmy nie rozmnażali się w społeczeństwo bogatych samolubów i głupców”. Trzeźwo myślącemu pozytywiście nie śniły się jeszcze pisma „lifestyle’owe”, których jedynym celem wydaje się być napędzanie konsumpcji. Tym większą siłę ma dziś jego przestroga.

PRYMUSI WŚRÓD DOROBKIEWICZÓW

W polskiej debacie publicznej powraca pytanie, kiedy przestaniemy być państwem na dorobku. W końcu kiedy większość europejskich krajów notowała spadek PKB, Polsce udało się utrzymać wzrost. Mamy stabilny system demokratyczny i oburzamy się, kiedy niektórzy zachodni eksperci próbują nas jeszcze trzymać w szufladce z napisem „transformacja ustrojowa”.

Dowody, jakie przytaczamy na poparcie naszej dojrzałości, świadczą jednak dobitnie, że wciąż jesteśmy państwem na dorobku. Nie zadajemy sobie pytania o to, jaki model społeczny chcielibyśmy zbudować dzięki polepszającemu się poziomowi produkcji i konsumpcji. Twierdzimy, że jesteśmy pełnoprawnymi Europejczykami, ale pod względem braku otwartej, całościowej dyskusji o tym, jak spożytkować rosnącą zamożność, przypominamy raczej Chiny – najskuteczniejszego dorobkiewicza świata.

W jednym z najbardziej znanych programów ekonomicznych wysłuchałem niedawno pochwał pod adresem oszczędności Chińczyków. „Nie tylko niezwykle ciężko pracują, ale potrafią oszczędzać nawet połowę zarobków – i to przy niezwykle wysokich cenach mieszkań w dużych miastach”, entuzjazmował się jeden z zaproszonych do programu prezesów. W domyśle – jaka szkoda, że Polacy nie są Chińczykami!

Chciałbym pana prezesa uspokoić. Pod wieloma względami jesteśmy do Chińczyków bardzo podobni. Być może mamy nieco większe upodobanie do konsumpcji, ale też lubimy odkładać pieniądze i pracujemy jak na europejską średnią bardzo dużo (choć mało wydajnie). Być może moglibyśmy być wydajniejsi i pracować jeszcze dłużej, ale zanim zaczniemy się głowić, jak to zrobić, warto zastanowić się, po co.

PRZEMILCZANY KRYZYS

Pytanie o to, jak sprawić, by europejski kryzys ekonomiczny nie zamienił się w kryzys społeczny, jest dziś jednym z najbardziej palących problemów UE. Dyskutowano o nim także w Polsce, np. podczas Europejskiego Forum Nowych Idei, zorganizowanego w 2012 r. po raz drugi przez Polską Konfederację Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Kwestia przyszłości europejskiego modelu społecznego omija jednak główny nurt naszych debat publicznych. Publicyści i politycy zastanawiają się, kiedy dotrze do nas kryzys, czy będzie dotkliwy i jak się przed nim zabezpieczyć, mało kto pyta jednak o to, czy naruszy – i tak bardzo kruchą – spójność społeczną.

Milczenie w tej sprawie nie zaskakuje. Nigdy nie zadaliśmy sobie pytań o to, czy nasze wejście do UE oznacza akceptację europejskiego modelu społecznego, a jeśli tak, to którą z jego wersji chcielibyśmy u siebie budować. Rozpoczęcie dyskusji na ten temat utrudnia to, że za dzisiejsze kłopoty gospodarcze krajów europejskiego Południa, przede wszystkim Grecji, często wini się pogoń za rzekomo utopijnym europejskim marzeniem o utrzymaniu spójności społecznej bez utraty konkurencyjności gospodarki. Skoro europejski model społeczny, twierdzą niektórzy, doprowadził Ateny na skraj bankructwa, po co w ogóle o nim dyskutować?

Ta diagnoza jest w najlepszym razie uproszczona. Grecka gospodarka nie znalazła się w tarapatach dlatego, że rząd usiłował zrealizować fundamentalną zasadę leżącą u podstawy europejskiego modelu społecznego, czyli działać na rzecz „ciągłej poprawy warunków życia i pracy obywateli” (sformułowanie z traktatu rzymskiego, powtórzone w traktacie lizbońskim). Problem polegał raczej na tym, że Grecja przez lata utrzymywała dysfunkcjonalny model społeczny, który nie pozwalał tej zasady realizować.

Nie oznacza to, że kolejne rządy w Atenach zbudowały przerośnięte państwo opiekuńcze. Kraje skandynawskie, np. Szwecja, radzą sobie podczas kryzysu całkiem nieźle, a ich wydatki socjalne są o wiele wyższe niż greckie. Tyle że rozdziela się je inaczej. Np. według szacunków Eurostatu Szwecja wydała w 2008 r. ponad dwudziestokrotnie więcej na opiekę nad osobami starszymi niż Grecja, choć na świadczenia emerytalne przeznaczono w obu krajach równie dużą część budżetu.

Różnica polega na tym, że szwedzki model społeczny nie tylko zaspokaja roszczenia określonych grup świadczeniobiorców, ale ma w zamyśle poprawiać jakość życia wszystkich obywateli – pracujących i emerytowanych, młodych i starych. Oczywiście nie jest pozbawiony wad. Maciej Zaremba pisał w znakomitym tomie reportaży „Polski hydraulik”, że od szwedzkiego państwa opiekuńczego „wieje chłodem”, gdyż traktuje świadczeniobiorców bezosobowo i jest niekiedy przesadnie sformalizowane. Jeśli jednak spytamy greckiego emeryta, czy woli pełną emeryturę i dom opieki, czy emeryturę mniejszą o 20 proc. i mieszkanie z wnukami, jest bardzo prawdopodobne, że Szwecja nie wyda mu się wcale taka zimna.

Do tej pory nikt nie pytał ani polskich emerytów, ani pracowników, która wersja europejskiego modelu społecznego bardziej by im odpowiadała. Co więcej: niewiele się mówi o tym, że istnieją jakieś możliwości poza prostą alternatywą „konkurencyjna gospodarka albo wydatki socjalne”. Nie chodzi o to, żebyśmy budowali w Polsce drugą Szwecję – to oczywiście niemożliwe zarówno z przyczyn kulturowych, jak i ekonomicznych. Najwyższa jednak pora przestać myśleć w kategoriach typowych dla mentalności dorobkiewicza – jak się komuś da, to innemu trzeba zabrać. W przeciwnym razie staniemy się wkrótce społeczeństwem samolubów, i to nieszczególnie bogatych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52-53/2012