Nasza gra

Dopiero trzeci konwój wywiózł ciało słynnej reporterki Marie Colvin z oblężonego miasta Homs do ambasady polskiej w Damaszku. Nie była to pierwsza taka operacja w tym regionie świata z udziałem polskich służb – tajnych i dyplomatycznych.

12.03.2012

Czyta się kilka minut

Dziennikarka Marie Colvin wchodzi do jednego z tuneli między Egiptem a Strefą Gazy, styczeń 2005 r. Colvin zginęła 22 lutego 2012 r. z rąk syryjskich wojsk rządowych podczas ostrzału Homs. / fot. Seamus Murphy / VII / Corbis
Dziennikarka Marie Colvin wchodzi do jednego z tuneli między Egiptem a Strefą Gazy, styczeń 2005 r. Colvin zginęła 22 lutego 2012 r. z rąk syryjskich wojsk rządowych podczas ostrzału Homs. / fot. Seamus Murphy / VII / Corbis

Marie Colvin zginęła 22 lutego, w dobę po nadaniu dramatycznej korespondencji, która stała się jednym z najważniejszych momentów tej wojny – toczonej przez prezydenta Baszira al-Asada z własnym narodem. Amerykańska reporterka zaprezentowała światu film pokazujący śmierć dwuletniego chłopca, trafionego odłamkiem w klatkę piersiową podczas ostrzału, którym syryjska armia terroryzowała zbuntowane przeciw Asadowi miasto Homs.

W rozmowie z dziennikarzami CNN Colvin tłumaczyła, dlaczego zdecydowała się pokazać tę śmierć na żywo: „Coś takiego, moim zdaniem, jest silniejsze dla kogoś, kogo tutaj nie ma; dla tych, dla których jakikolwiek konflikt jest czymś odległym. Taka jest tutaj rzeczywistość: armia bezlitośnie atakuje dzielnicę, gdzie są głównie wycieńczeni, wyziębieni cywile” – mówiła.

Dzień później, podczas jeszcze jednego ostrzału Homs, odłamek trafił ją samą. Wcześniej, po nadaniu kolejnej relacji, wraz z kilkoma innymi reporterami znajdowała się w domu służącym za prowizoryczne centrum prasowe. Razem z nią zginął francuski fotoreporter Remi Ochlik, a dwójka innych dziennikarzy odniosła rany.

Syryjska misja

– Trzeba jednak oddać władzom syryjskim, że my, jako reprezentanci interesów USA w Syrii [po opuszczeniu kraju przez dyplomatów USA – red.], o śmierci Colvin zostaliśmy poinformowani niemal natychmiast – mówi nam polski dyplomata.

I dodaje, że niemal natychmiast rozpoczęły się również dramatyczne rozmowy polskich negocjatorów z syryjskim reżimem, opozycją i organizacjami pozarządowymi na temat odzyskania ciała dziennikarki i przewiezienia go z oblężonego przez wojsko Homs do ambasady polskiej w Damaszku.

Polskie ministerstwo spraw zagranicznych odmawia informacji o szczegółach. – Nasi ludzie, którzy byli zaangażowani w tę operację, nadal pracują w Syrii. Reglamentujemy wiedzę, bo mogłaby narazić ich na niebezpieczeństwo – tłumaczy rzecznik MSZ Marcin Bosacki.

Wiadomo tylko, że ciało Colvin opuściło Homs dopiero w trzecim konwoju, a jego identyfikacja, z udziałem ambasadora Michała Murkocińskiego, odbyła się 2 marca.

Dlaczego jednak odzyskanie zwłok było tak trudne? W odczuciu Amerykanów dziennikarka nie zginęła przypadkowo: miało chodzić o zemstę za jej zaangażowane relacje, skupiające uwagę świata na zbrodniach reżimu Asada. „Również chwilę wcześniej dom, w którym przebywała moja córka, został ostrzelany. Polowano na nią” – mówiła matka Marie Colvin.

Lekarze pracujący dla syryjskiej armii ogłosili jednak, że żołnierze nie mieli z tą śmiercią nic wspólnego: „Bezpośrednią przyczyną zgonu Colvin był gwóźdź, który utkwił jej w głowie. Nie został usunięty przez naszych medyków, aby władze USA mogły same wykonać badania” – tłumaczył przedstawiciel syryjskiej armii. Jego zdaniem Colvin poniosła śmierć w wyniku eksplozji granatu domowej roboty, co ma wskazywać, że winę za śmierć Amerykanki ponoszą syryjscy powstańcy, a nie armia.

– Taka śmierć staje się przedmiotem gry politycznej i operacji służb specjalnych. Tym bardziej należy docenić, że misja naszych dyplomatów zakończyła się sukcesem. Widocznie są wiarygodnym partnerem do rozmów dla wszystkich stron konfliktu, co jest prawdziwym wyzwaniem – mówi oficer Agencji Wywiadu, który przez kilkanaście lat pracował w krajach arabskich.

Wiadomo, że na miejscu znajduje się kilkunastu polskich dyplomatów (dwóch dodatkowych pojawiło się w pierwszych dniach lutego, gdy Polska zaczęła reprezentować w Syrii interesy USA). Do tego należy dodać kilkanaście osób obsługi – od sekretarek, przez łącznościowców, po funkcjonariuszy BOR. Wśród tej grupy znajdują się też zapewne ludzie ze służb specjalnych.

Porwanie w Pakistanie

– Bliski Wschód to był zawsze rejon, w którym zarówno jawna dyplomacja, jak i niejawne struktury miały spore możliwości działania. Inaczej niż w Pakistanie, skąd wprawdzie udało się sprowadzić do Polski zwłoki inżyniera Piotra Stańczaka, ale jego śmierć była porażką wszystkich struktur państwa – mówi doświadczony oficer wywiadu, który odszedł ze służby w stopniu pułkownika.

Stańczak, pracownik krakowskiej Geofizyki, został porwany 28 września 2008 r. Talibowie nie mieli litości dla towarzyszących mu kierowcy i ochroniarza, którzy zginęli na miejscu. Za życie Polaka postawili swojemu rządowi wygórowane żądania: chcieli natychmiastowego zwolnienia z więzień 110 talibów. – Władze Pakistanu, co oczywiste, odmówiły. To był moment do przejęcia inicjatywy przez Polaków – opowiada nasz rozmówca, który przez niemal 10 lat jako oficer wywiadu działał w tamtym regionie.

Dlaczego do takiego przejęcia inicjatywy nie doszło? Początkowo nawet krajowe media nie poświęcały sprawie Stańczaka specjalnej uwagi. Dziś wiadomo, że jeszcze gorzej wyglądała sytuacja w służbach specjalnych, szczególnie wojskowych, które zarówno w Afganistanie, jak w Pakistanie miały największe możliwości działania. Trzech oficerów pracujących w centrali wywiadu wojskowego i odpowiadających za ten rejon świata było zawieszonych: czekali na decyzję Trybunału Konstytucyjnego, który oceniał, czy mogą pracować, choć nie przeszli jeszcze weryfikacji jako byli agenci byłych Wojskowych Służb Informacyjnych. Kilku naszych rozmówców właśnie tymi problemami tłumaczyło tragiczny finał.

W grę o uratowanie życia polskiemu inżynierowi włączył się prezydent Lech Kaczyński, który kilkukrotnie apelował o pomoc do prezydenta Pakistanu. Również za sprawą głowy państwa w samolot do Islamabadu wsiadł Zenon Kuchciak, który wcześniej miał doświadczenie w negocjacjach z porywaczami w Czeczenii.

– To była sprawa, którą można było załatwić wyłącznie poprzez położenie kilku ciężkich toreb z dolarami. Znam talibów: tylko taki argument mógł powściągnąć ich fanatyczne skrzydło, które chciało pokazowej zemsty na „niewiernym”. Ale żeby to zaproponować, trzeba mieć odpowiednie znajomości i być traktowanym poważnie na miejscu – ocenia nasze źródło w wywiadzie.

Porażka

Próby rozmów jednak się załamały i do dziś nie wiadomo, z jakich przyczyn. Zeznania wszystkich zaangażowanych w tę operację dyplomatów, szpiegów i polityków znajdują się w aktach śledztwa prowadzonego przez warszawską prokuraturę apelacyjną.

– Od czerwca ubiegłego roku ta sprawa jest zawieszona. Przyczyną jest milczenie strony pakistańskiej, która pomimo wysiłków naszego resortu spraw zagranicznych, nie odpowiedziała na żaden z sześciu kierowanych do niej wniosków o pomoc prawną – mówi rzecznik warszawskiej prokuratury apelacyjnej Zenon Jaskólski.

Dziś wiadomo, że sam Stańczak miał szansę uratować życie za zmianę wyznania: według dziennikarzy niemieckiej agencji DPA porywacze zaproponowali mu przejście na islam, co kategorycznie odrzucił. Morderstwo zarejestrowali na nagraniu wideo, które podrzucili lokalnym mediom. Ciało inżyniera wróciło do Polski dopiero w kwietniu 2009 r.

Pakistańczycy pojmali podejrzewanego o kierowanie tym porwaniem i zabójstwem taliba. Na początku 2011 r. został jednak uniewinniony od wszystkich zarzutów przez sąd antyterrorystyczny w Rawalpindi i wypuszczony na wolność.

Czy jest szansa, że przyszłymi porwaniami Polaków – za granicą i w kraju – będą się zajmować profesjonaliści? Przedstawiciele prokuratury, policji i służb specjalnych podpisali przed miesiącem deklarację o budowie specjalnego „centrum uprowadzeń”, którego pracownicy mieliby przejmować podobne sprawy od pierwszego sygnału i prowadzić je do momentu uwolnienia porwanego oraz rozliczenia sprawców.

– To konieczność, gdyż porwanie jest przestępstwem wyjątkowym. Tu drobny błąd oznacza śmierć ofiary. Nasze porażki, jak z biznesmenem Krzysztofem Olewnikiem czy Piotrem Stańczakiem, pokazują, że tylko stale podnoszący kwalifikacje fachowcy mogą im zapobiec – mówi Zbigniew Maj, wicedyrektor policyjnego Centralnego Biura Śledczego.

Echa operacji „Samum”

„Niezwykle doceniam wysiłki polskiej dyplomacji reprezentującej nasze interesy w Syrii” – mówiła sekretarz stanu USA Hillary Clinton podczas niedawnego spotkania z ministrem Radosławem Sikorskim w Waszyngtonie. Zarówno w oficjalnej części, jak i podczas rozmów nieoficjalnych Amerykanie szczególnie dziękowali za pomoc w sprowadzeniu do ojczyzny ciała Colvin.

Nie była to pierwsza polska pomoc. Wcześniej, w 1990 r., rozegrała się akcja osławiona filmem „Operacja »Samum«”. Dramatyczna, choć podczas jej przeprowadzania – inaczej niż w fabule Władysława Pasikowskiego – nie padł ani jeden strzał. W Warszawie jej przebieg nadzorował ówczesny szef zarządu wywiadu UOP Henryk Jasik, a do Bagdadu poleciał m.in. Gromosław Czempiński.

Zadanie wydawało się niemożliwe: po tym, jak w sierpniu 1990 r. armia iracka najechała Kuwejt – a w odpowiedzi międzynarodowa koalicja na czele z USA rozpoczęła koncentrację sił w Zatoce Perskiej, w celu wyzwolenia tego strategicznego emiratu – grupa agentów CIA utknęła w Iraku. Gdyby zostali ujęci przez władze irackie, groziła im śmierć po torturach. Operacji wywiezienia szpiegów nie podjęli się Brytyjczycy i Francuzi, których Amerykanie najpierw prosili o pomoc. Choć polskie służby w dużej części składały się wtedy z oficerów dawnej SB, to one wpadły na pomysł, jak uratować agentów CIA. – Wtedy Irak pełen był Polaków: budowali drogi, fabryki, pracowali przy projektach rolniczych. Postanowiliśmy Amerykanów wmieszać właśnie między nich – opowiada nasze źródło.

Ucharakteryzowani oficerowie CIA, wyposażeni w polskie ubrania i drobiazgi w bagażu podróżnym, mieli opuścić Irak jako robotnicy, którzy masowo wracali wtedy do Polski. Udało się, mimo że na jednym z posterunków strażnik znał kilka słów po polsku i w naszym języku zapytał Amerykanina, gdzie ten pracował. Pracownik CIA pobladł, było blisko dekonspiracji. Wtedy do akcji miał przystąpić Czempiński, który bliskiemu omdlenia agentowi zaaplikował błyskawicznie zastrzyk, tłumacząc żołnierzowi, że to insulina. Udana operacja ostatecznie przekonała amerykański wywiad do profesjonalizmu UOP, a w powszechnej opinii pomogła także w zredukowaniu przez USA części ówczesnego polskiego zadłużenia.

Śmierć pod kołami

Tyle że polskie służby długo płaciły za ten sukces. 25 października 1996 r. rezydent wywiadu w Syrii wybrał się wraz z szyfrantem samochodem do Bejrutu. Ich auto zostało staranowane przez ciężarówkę, której kierowca zbiegł z miejsca wypadku. Obaj ponieśli śmierć na miejscu. Po kolejnych dwóch latach, również 25 października, w identycznych okolicznościach zginął oficer polskiego wywiadu w Egipcie. Podobnie jak jego kolega z Damaszku, on także brał udział w operacji z 1990 r.

– Oni, w przeciwieństwie do nas, regulują wszystkie swoje rachunki – tak mówi o Amerykanach doświadczony oficer wywiadu. – Całe nasze środowisko jest przekonane, że tych dwóch oficerów zginęło w zemście za pomoc w wywiezieniu ludzi CIA z Iraku.

Wiele wskazuje, że o polskich operacjach na Bliskim Wschodzie usłyszymy jeszcze niejedno. – Dzięki masowej obecności Polaków w krajach sympatyzujących wtedy z socjalizmem, takich jak Irak, Syria, Libia czy Algieria, mieliśmy tam możliwość dość swobodnego działania. I nawet dziś Polska nie kojarzy się Arabom z bombardowaniem, lecz raczej z budowaniem bądź czasami studenckimi – mówi jeden z naszych rozmówców.

Ciało Marie Colvin zostało przewiezione z Damaszku do Paryża, a potem do USA. Spoczęła 12 marca w rodzinnym Oyster Bay, na Long Island.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2012