Rząd się wyleczy

W lutym władzę w Birmie przejęło wojsko. Teraz uderzył wariant Delta. Dla religijnych Birmańczyków to kolejny dowód, że rządzą nimi źli ludzie.

09.08.2021

Czyta się kilka minut

Przed punktem napełniania butli z tlenem, Mandalaj, Birma, 13 lipca 2021 r. / AFP / EAST NEWS
Przed punktem napełniania butli z tlenem, Mandalaj, Birma, 13 lipca 2021 r. / AFP / EAST NEWS

Dwa betonowe kominy plują w niebo kłębami pary wodnej tuż przy parkingu, na którym zrozpaczeni bliscy przybyli na phongyibyan – buddyjską ceremonię pogrzebową – zostawiają samochody i skutery. Przechodnie już nie gromadzą się tu na chwilę nerwowej rozmowy, jak jeszcze kilkanaście dni temu, gdy rządowe radio i telewizja podały, że krematorium przy Yayway – największym cmentarzu w Rangunie – nie nadąża ze spopielaniem ciał kolejnych ofiar epidemii koronawirusa.

Yayway może w ciągu doby spalić do tysiąca zwłok. Dziesięć nowych krematoriów, które niebawem powstaną przy innych cmentarzach w mieście, będzie w stanie przygotować do pochówku łącznie 4 tys. ciał na dobę. Sam fakt, że kontrolowane przez juntę i sprzyjających jej oligarchów media podały takie informacje bez choćby szczypty propagandowych banałów, wskazuje na powagę sytuacji. Birma padła na kolana od uderzenia wariantu Delta.

Gorzej niż w Indiach

Choć w ciągu zaledwie dwóch miesięcy wykres dziennej dynamiki zgonów zmienił się z linii poziomej w niemal pionową, władze próbują udawać, że kontrolują sytuację. Liczba nowych infekcji wzrosła z niespełna 30 dziennie pod koniec maja do ponad 6,7 tys. pod koniec lipca. Ostatnio widać lekką poprawę – każdego dnia wykrywa się 4,4 tys. nowych zakażeń.

Ale oficjalnym statystykom nikt nie ufa. Bardziej wiarygodne wydają się sensacyjne doniesienia niezależnych serwisów internetowych, które podają dane rzekomo ukrywane przez juntę przed opinią publiczną. Wynika z nich, że aż 40 proc. testów na SARS-CoV-2 daje w Birmie wynik pozytywny.

W kraju trwa sezon monsunowy, który w wielu regionach ogranicza lub wręcz uniemożliwia podróżowanie, ale już we wrześniu opady będą mniejsze. Wtedy też epidemia może nabrać rozpędu. Krematoria powstają teraz w całym kraju, a ich wydajność wskazuje na to, że władze liczą się ze wzrostem liczby zgonów do nawet 6-7 tys. dziennie. Gdyby do tego rzeczywiście doszło, licząca 54 mln mieszkańców Birma przebiłaby smutny pandemiczny rekord, jaki wiosną ustanowiły zamieszkiwane przez niemal przez 1,4 mld ludzi Indie.

– Nie ulega wątpliwości, że Birma znalazła się w równie trudnej sytuacji epidemicznej, co jej zachodni sąsiad w kwietniu, ale na tym kończą się podobieństwa – mówi dr hab. Michał Lubina z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego. – To państwo biedniejsze, ale także znacznie gorzej zorganizowane od Indii. Zwierzchność władz centralnych nad niektórymi terytoriami pogranicznymi, gdzie w rzeczywistości rządzą lokalne struktury plemienne, to tylko slogan propagandowy. Trudno sobie tam wyobrażić akcję szczepień czy skuteczny lockdown. W obliczu rosnącej fali zachorowań rząd indyjski mógł też liczyć na pomoc społeczności międzynarodowej, o którą birmańscy generałowie nie chcą nawet prosić.

„Nie możemy oddychać”

Grozę sytuacji potęguje fakt, że uderzenie Delty zbiegło się z niemal całkowitym paraliżem systemu ochrony zdrowia. W lipcu rząd musiał wprowadzić zakaz sprzedaży butli z tlenem, zresztą notorycznie lekceważony, bo zestawy do oddychania, sprzedawane na czarnym rynku, biją cenowe rekordy. W Rangunie wojsko eskortujące dostawy tlenu do szpitali strzałami w powietrze rozpędziło tłum, który zaatakował ciężarówki.

Birmańczycy nie mają wątpliwości, że państwo nie jest przygotowane na najgorsze. W internecie pojawił się hashtag #wecantbreathe („Nie możemy oddychać”), nawiązanie do śmierci George’a Floyda z rąk amerykańskiego policjanta. Tamta tragedia przykuła uwagę milionów ludzi na całym świecie. Ale sytuacją w peryferyjnej Birmie – zwłaszcza od czasu puczu – interesuje się garstka politologów i dyplomatów.

Gdy 1 lutego armia dokonała przewrotu, odsuwając od władzy Ligę na Rzecz Demokracji (NLD) pod przewodnictwem noblistki Aung San Suu Kyi, kraj sparaliżowały manifestacje uliczne. Uczestniczyło w nich nawet po 5 mln demonstrantów. Odpowiedź generałów, początkowo zaskoczonych skalą protestów, była brutalna – w ciągu niespełna trzech miesięcy od puczu wojsko aresztowało ponad 3,3 tys. osób, a co najmniej 739 zginęło od kul zaprawionych w bojach z partyzantami (i zdemoralizowanych) żołnierzy i policjantów, których ściągnięto do miast z niespokojnych politycznie regionów pogranicznych.

Społeczeństwo, które nigdy nie darzyło sympatią cieszącej się wielkimi przywilejami armii, odpowiedziało masowymi strajkami, w których udział brali także pracownicy ochrony zdrowia. Ale generałowie i tym razem nie zamierzali się patyczkować. Personelowi medycznemu wydano nakazy pracy. Niektórzy z medyków zrezygnowali z posad i próbują prywatnych praktyk w zawodzie. Inni nie podporządkowali się poleceniom i wylądowali w aresztach. „Czuję się, jakbym łapał żaby porwaną torbą”, tłumaczył niedawno Agencji Reutera jeden z lekarzy pracujących w największym szpitalu w Rangunie. Z 400 osób personelu medycznego w pracy zostało tu niespełna 40.

Kryzys birmańskiego systemu ochrony zdrowia jest tym groźniejszy, że dotknął sektora, którego kondycję najlepiej opisuje porównanie do organizmu wycieńczonego długotrwałą głodówką. Badacze z uniwersytetu w Berkeley szacują, że w okresie pierwszych rządów junty (1962–2011) wydatki kraju na służbę zdrowia oscylowały w przedziale 0,3-3 proc. PKB, co było jednym z najgorszych wyników na świecie.

Armia szczepi się pierwsza

Pod koniec pierwszej dekady XXI w. – kiedy sytuacja w kraju zmusiła generałów do współpracy z opozycją – na ochronę zdrowia budżet przeznaczał średnio 0,4 dolara rocznie w przeliczeniu na mieszkańca. W sąsiedniej Tajlandii, którą również trudno uznać pod tym względem za wzór do naśladowania, na ten sam cel szło tymczasem po 61 dolarów na głowę.

Tatmadaw – jak zwie się w Birmie wszechpotężną armię – miało jednak inne priorytety budżetowe. Przeszło 40 proc. PKB pochłaniało utrzymanie ponad 550 tys. żołnierzy i zakup broni. Dopiero w 2017 r. rząd Aung San Suu Kyi zwiększył wydatki na ochronę zdrowia do 5,2 proc. PKB. Wcześniej władze rozkręciły kampanię, która miała ograniczyć proceder wymuszania na pacjentach dodatkowych opłat, np. za pościel do szpitalnego łóżka lub dostęp do toalety.

Częściowo udało się to osiągnąć – w 2015 r., kiedy NLD wygrała wybory po raz pierwszy, udział wydatków prywatnych w przychodach sektora ochrony zdrowia szacowany był przez Światową Organizację Zdrowia na poziomie aż 85 proc. (przy globalnej średniej wynoszącej 32 proc.). W roku 2020 – który także przyniósł partii Suu Kyi wygraną w listopadowych wyborach – z kieszeni obywateli pochodziło już tylko 62 proc. wpływów krajowego sektora ochrony zdrowia. Niestety, tuż potem wojsko przewróciło stolik, do którego dziewięć lat wcześniej zaprosiło opozycję. Ponurym symbolem wstrzymania reform zaordynowanych systemowi ochrony zdrowia przez NLD było przejęcie partii szczepionek AstryZeneki, które gabinet Aung San Suu Kyi zdążył jeszcze zamówić w Indiach w celu zaszczepienia personelu medycznego. Preparat dostali prawdopodobnie żołnierze.

Podzieleni przez zagrożenie

Za działaniami generałów kryje się pokrętna korporacyjna logika. W kraju złożonym z ponad 130 mniejszości etnicznych żołnierzom wpaja się przekonanie, że wojsko stanowi jedyną siłę zdolną do powstrzymania procesów odśrodkowych, które zagrażają integralności państwa. Część wojskowych – jak główno­dowodzący Min Aung Hlaing, który właśnie „przedłużył sobie” mandat o pół roku z uwagi na sytuację pandemiczną – nigdy nie miało do czynienia z regułami demokratycznego państwa prawa i uważa przewodnią rolę armii za coś naturalnego.

Dla niektórych członków Tatmadaw kryzys pandemiczny będzie z kolei argumentem za tym, by dochować wierności dowódcom-uzurpatorom. Książeczka wojskowa wiąże się bowiem z prawem do korzystania z wydzielonych przychodni i szpitali dla pracowników resortów siłowych, w których jakość opieki zdrowotnej stała zawsze na znacznie wyższym poziomie niż w pozostałych. Słowem: w obliczu zagrożenia wariantem Delta Birma podzieli się jeszcze bardziej.

– Wedle jednego z birmańskich wierzeń ludowych sytuacja w państwie zależy od moralności rządzących. Pucz, jakiego dopuściła się armia, jest więc dla niej kłopotliwy wizerunkowo – tłumaczy Michał Lubina. – Wielu Birmańczyków odczyta to bowiem tak: w lutym Tatmadaw obaliła demokratycznie wybrany rząd i tuż potem sytuacja epidemiczna w kraju, który wcześniejsze fale pandemii potraktowały zaskakująco wręcz łagodnie, nagle bardzo się zaostrzyła.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2021