Atak na Ukrainę do wstrzyknięcia

Tetiana, kobieta w średnim wieku, sama zagaduje mnie w metrze. Już drugą godzinę próbuje dostać się na prospekt Gagarina w południowym Charkowie.
– W marszrutkach nie ma miejsca. Wszystkie pełne. Ludzie z torbami, psami – mówi.
Wczoraj znajomi, u których się zatrzymałem, oddali bilety do Lwowa. Myśleli, że na razie pewnie nic się nie wydarzy, ile tam można siedzieć i co tam robić. Wieczorem usiedliśmy do naszej ulubionej gry planszowej. Żartując, że być może to ostatnia okazja, by w nią zagrać. Po północy obejrzałem jeszcze przemówienie prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, w którym zwracał się do Rosjan, bo – jak mówił – to oni mogą powstrzymać agresję.
O piątej rano obudziły mnie huki. Usłyszany raz dźwięk jest nie do pomylenia z niczym innym. Wiedziałem, że się zaczęło. Tetiana z metra miała takie same odczucia. W 2014 r. w Słowiańsku, w którym mieszkała, rozpoczęła się trwająca od ośmiu lat wojna, w rezultacie której zginęło przynajmniej 13 tys. osób. Zerwałem się z łóżka. Pokój, w którym spali moi znajomi, miał okna na inną stronę ulicy. Nie było praktycznie nic słychać.
– Zaczęło się! – krzyknąłem od razu wyrywając ich ze snu.
– Mówisz serio? – odpowiedział z niedowierzaniem kolega.
O piątej rano kijowskiego czasu w wielu ukraińskich miastach rozległy się wybuchy po tym, jak prezydent Rosji Władimir Putin ogłosił przeprowadzenie specjalnej operacji w Donbasie. Państwowa Służba Graniczna Ukrainy poinformowała, że ukraińska granica została zaatakowana w pięciu obwodach: ługańskim, sumskim, charkowskim, czernihowskim i żytomirskim, a także z Krymu.
W mieście jednak nie czuć atmosfery paniki, raczej napięcia. Niedługo po tym, jak ucichły odgłosy starć, niektórzy ludzie pakowali samochody, wywozili rodziny. Przed bankomatami ustawiały się coraz dłuższe kolejki. W metrze pojawiło się wyjątkowo dużo ludzi z bagażami (od razu nad ranem wszystkie bilety na pociągi zostały wyprzedane) – torby, walizki i plecaki. Największą zmianą jest to, że niemal każdy trzyma telefon przy uchu. Mówią: „Swieta jest w histerii. Jej mąż jest wojskowym”, „Może chleb weźmiesz, jak jeszcze jest”, „Nie rozumiem, jak oni tę ścianę na granicy zbudowali, skoro czołgi przejeżdżają”.
Na jednej ze stacji kobieta stoi z dzieckiem i mówi do kogoś przez telefon. Głos w słuchawce musiał ją zapytać o to, czy wyjeżdża.
– Dokąd? Cały Charków nie wyjedzie, przecież wszystkich nie zabiją – mówi.
Wracam do mieszkania moich znajomych. Jak pewnie wielu dzisiaj, nie wiedzą, co robić – jechać czy czekać. Wszelkie plany i nadzieje jednego dnia rozpadły się w pył.
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
365 zł 115 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)