Rok bez Maddie

Choć 4-letnia Maddie McCann zaginęła rok temu, nie znika z czołówek gazet. Żadna z osób poszukiwanych - może z wyjątkiem bin Ladena - nie ma tak znanego wizerunku.

29.04.2008

Czyta się kilka minut

Przeciętny Brytyjczyk będzie miał zapewne kłopoty z przypomnieniem sobie, co robił 3 maja 2007 r. Ale na zawołanie odtworzy najważniejsze wydarzenia tamtego wieczoru w portugalskim kompleksie wakacyjnym Ocean Club, gdzie urlop spędzała rodzina McCannów z północnej Anglii. Jeśli szczegóły okryje cień zapomnienia, z pomocą pospieszy streszczenie, godzina po godzinie, a nawet plan ośrodka, opublikowany kolejny raz przez ulubiony dziennik. Wydawcy nie stronią od obszernych materiałów, bo jasnowłosa Maddie McCann "ciągnie" sprzedaż, jak kiedyś Lady Diana.

Jest coś wspólnego w cynicznym wykorzystaniu przez media tragedii księżnej Walii oraz dramatu Maddie i jej rodziny. Obie sprawy podobnie wywołały falę zbiorowej empatii. Poletko kwiatów - ułożonych na znak pamięci po zniknięciu Madeleine w jej rodzinnej wiosce - przywoływało obrazy z Londynu, pogrążonego w żałobie po śmierci Diany. A koszmar państwa McCannów - jak wypadek w paryskim tunelu Alma - stał się traumą, przeżywaną wspólnie przez Brytyjczyków.

Porwanie?

Przypomnijmy: rok temu małżeństwo lekarzy - Kate i Gerry McCann - wybrało się na wakacje do Praia de Luz z dziećmi i w towarzystwie grupy przyjaciół. Choć spędzali czas całą rodziną, korzystali też z usług wakacyjnego żłobka, gdzie oddawali pod opiekę swoją trójkę: Maddie, która miała wkrótce obchodzić czwarte urodziny, i parę dwuletnich bliźniaków - Seana i Amelie.

W feralny dzień odebrali dzieci z popołudniowej sesji w żłobku i zabrali do apartamentu. O 20.30 dzieci już spały, a rodzice, zostawiwszy drzwi niezamknięte na klucz, udali się do restauracji, oddalonej o 120 metrów. W trakcie posiłku z gronem przyjaciół co pół godziny ktoś wstawał od stołu i szedł sprawdzać, co robią dzieci: o 21.00 Gerry, potem kolega, który jednak tylko nadsłuchiwał przy drzwiach; wreszcie o 22.00 Kate. To ona podniosła alarm, stwierdziwszy nieobecność córki.

Maddie do dziś nie odnaleziono - mimo poszukiwań, w trakcie których portrety dziewczynki rozlepiano w publicznych miejscach całej Europy, od Marakeszu po Sztokholm. Najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem zagadki zniknięcia dziewczynki jest porwanie. Jedna z uczestniczek kolacji zeznała, że w okolicy apartamentu McCannów widziała mężczyznę niosącego dziecko na rękach.

Trop uprowadzenia, choć logiczny, nie doprowadził jednak do celu ani policji, ani kilku prywatnych agencji detektywistycznych. Zaowocował jedynie zastrzeżeniami co do sposobu prowadzenia śledztwa, potwierdzonymi odwołaniem odpowiedzialnego inspektora i umieszczeniem w kręgu podejrzeń niejakiego Roberta Murata, Brytyjczyka mieszkającego tuż przy Ocean Club.

Muratowi nigdy nie postawiono zarzutów, ale media wyciągnęły daleko idące wnioski z ogłoszenia go przez policję tzw. arguido. W tłumaczeniu oznacza to podejrzanego, ale w portugalskim prawie to kategoria, którą musi się objąć osobę, nawet zanim policja upewni się, że naprawdę ją podejrzewa. Murat podał właśnie do sądu w Londynie 9 gazet i telewizję Sky, oskarżając je o zniesławienie i żądając rekordowego odszkodowania.

Zabójstwo?

Kolejne miesiące przyniosły doniesienia świadków, którzy rzekomo widzieli Madeleine w różnych krajach. Policja podążała też tropem informacji o śmierci porwanej i podjęła najbardziej kontrowersyjny wątek: udziału rodziców w zniknięciu Maddie.

Wiele napisano o zwyczajach opiekuńczych państwa McCannów. O tym, że ich kolacja 3 maja nie była wyjątkiem, tylko regułą, że pozostawienie tak małych dzieci bez stałej opieki było lekkomyślnością, a przynajmniej dowodem braku wyobraźni - jedna z sąsiadek doniosła, że poprzedzającej nocy słyszała długi płacz dziecka dochodzący z ich apartamentu. Ostatnio do prasy trafił przeciek z policyjnych zeznań Kate McCann, która przyznała, że podczas śniadania w dniu zniknięcia Maddie pytała ją z wyrzutem: "Mamo, dlaczego nie przyszłaś do mnie wczoraj w nocy, kiedy płakałam?".

McCannowie zareagowali wówczas ustaleniem, że będą odtąd bardziej zwracać uwagę na dzieci. Zobowiązania nie dotrzymali, ale nie czyni to z nich przestępców. A w takim właśnie świetle zaczęła ich stawiać policja, której podejrzenia zdawały się potwierdzać badania DNA z wynajętego przez nich samochodu. W obecności kamer z całego świata zostali oni we wrześniu 2007 r. uznani za podejrzanych - i znów zadziałał mechanizm medialnego skrótu i przekrętu.

Dowody DNA okazały się w końcu wątpliwe, a motywy zabójstwa własnego dziecka (lub tuszowania rzekomego tragicznego wypadku) zgoła absurdalne. Doszło do pozwu i w lutym 2008 r. do wygranej McCannów z grupą brytyjskich gazet, które zamieściły na pierwszych stronach przeprosiny i dodały ponad pół miliona funtów rekompensaty. Do dziś strony internetowe czołowych polskich mediów powielają sugestie o winie McCannów, za rozpowszechnianie których brytyjskie gazety już słono zapłaciły.

Oczy

Trudno jednak zaprzeczyć, że to właśnie cień podejrzenia rzucony na rodziców nadał sensacyjnego impetu tej historii - i bez tego przejmującej swym tragizmem.

Co jednak sprawiło, że właśnie ten, a nie inny z setek podobnych dramatów, rozgrywających się co roku w krajach Europy, najpierw zwrócił uwagę wydawców, a potem zafascynował nas, gapiów zebranych na krawężniku informacyjnej ulicy, przecinającej globalną wioskę?

Odpowiedzią są po części śliczne oczy małej Maddie i jej uśmiech, czyniące z niej obraz idealnej córki, "najmilszej Orszuli", której utratę łatwo opłakiwać. Jest nią i uroda matki, której Maddie jest wiernym odbiciem. Ale chyba najbardziej to, że z McCannami może się identyfikować większość Europejczyków, którzy spędzają wakacje w słonecznych zakamarkach Śródziemnomorza.

W portugalskich i europejskich reakcjach państwo McCann zebrali cięgi za zostawienie dzieci samopas, ale na Wyspach takie głosy krytyki należą do mniejszości. Częściej zarzuty dotyczą uprzywilejowanej pozycji społecznej, która pozwoliła im utrzymywać zainteresowanie sprawą córki, wręcz odbierając miejsce w publicznej świadomości innym podobnym sprawom.

Wrażliwość

Trudno dowieść, że brytyjskie newsroomy zareagowały energiczniej na zaginięcie dziecka w Portugalii, bo Madeleine jest córką lekarzy. Nie ma jednak wątpliwości, że gdy okazało się, iż rodzice są nie tylko fotogeniczni, ale potrafią zgadywać potrzeby reporterów, machina medialna ruszyła. Ale to nie tyle media padły ofiarą swych klasowych preferencji. To raczej McCannowie z klanem krewnych i przyjaciół stworzyli gigantyczną instytucję wspierającą poszukiwania córki, owijając sobie media wokół palca.

Wszystko w działaniach McCannów nosi znamiona PR-owskiego profesjonalizmu: od wydzielania zdjęć rodzinnych dla prasy i trzymania się za ręce przed modlitwą w malowniczym kościółku, przez stworzenie fundacji, po spotkania z papieżem, z deputowanymi w Parlamencie Europejskim i pozyskanie poparcia autorki Harry’ego Pottera i gwiazd futbolu. Wszystko, co robią, służy jednemu: podtrzymywaniu płomyka nadziei na odnalezienie Maddie przez utrzymywanie tematu w obiegu medialnym. Przy okazji pomagają innym: do Brukseli przyjechali ostatnio z inicjatywą stworzenia ogólnounijnego systemu informowania o porwaniach dzieci.

Ale zarzuty uprzywilejowania nie słabną. Krytykom McCannów argumentów dostarcza ostatnia sprawa zaginięcia 9-letniej dziewczynki z bezrobotnej rodziny angielskiej. Dowodzono klasowych uprzedzeń, wskazując na słabsze niż w przypadku Maddie zainteresowanie sprawą Shanon, która jest jednym z siedmiorga dzieci, jakie jej matka ma z pięcioma mężczyznami. Mimo mniejszego rozgłosu Shanon też zdominowała czołówki gazet, a o wywiady z jej rodziną zabiegały wszystkie media. Dziecko w końcu znaleziono u ojca jej aktualnego ojczyma, a o związek z jej porwaniem prokuratura oskarżyła samą matkę.

Sprawa Shanon dowodzi nie tyle zmonopolizowania mediów przez Maddie, ale raczej tego, że historia tej ostatniej nasiliła społeczną wrażliwość na informacje o zaginięciu dzieci. Wrażliwość, którą niektórzy usiłują wykorzystać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2008