„Robił rewolucyjną robotę”

Gdy "Chrystus z karabinem na ramieniu" ukazał się po kastylijsku, pokazałem go Césarowi Montesowi. "Niedokładnie tak było, ale jest tu tak pięknie opowiedziane..." - powiedział opisywany przez Kapuścińskiego dowódca guerilli.

30.03.2010

Czyta się kilka minut

Kilka lat temu Artur Domosławski opublikował tekst "Kapumania, Kapumafia" - rodzaj laudacji dla Ryszarda Kapuścińskiego, który odbierał doktorat honoris causa uniwersytetu w Barcelonie. Określenia "mania" i "mafia" dobrze oddawały stosunek do niego, zarówno w kręgu iberoamerykańskim, jak i w Polsce. Po śmierci pisarza "mania" w kraju sięgnęła zenitu, a "mafia" wielbicieli się rozrosła. Ale jednocześnie wystąpiła "choroba nadmiaru", która zaczęła pożerać samego padrino: "Kapumania" przerodziła się w "Kaputrofię".

Zygmunt Bauman pisał w "TP" (nr 9/10), że Kapuściński dostrzegał rzeczy, na które wielu z nas pozostawało ślepymi, i którymi potem dzielił się z czytelnikami; co jednak z naszym oglądem jego samego?

Biografia "Kapuściński non-fiction" jest także próbą jego przewartościowania. Zarówno w książce, jak też w poprzedzającym burzę wokół niej tekście pod znaczącym tytułem "Kapuściński nieprzemyślany" ("Gazeta Wyborcza" z 23-24 stycznia) Domosławski wskazuje całe obszary w życiu i dziele pisarza, które straciliśmy z pola widzenia, np. jego lewicowy i polityczny komponent, odbiegający od polskiego mainstreamu.

Przyczynki do hagiografii

Po śmierci swego przyjaciela Julio Cortázara, Gabriel García Márquez pisał, jak dał się nabrać żądnym zysku wydawcom: w księgarni wśród dodrukowywanych w pośpiechu wznowień autora "Gry w klasy" znalazł tom, który choć nosił wszelkie znamiona ostatniego opusu Argentyńczyka, okazał się kompilacją, sprytnie zastawioną na nieuważnego czytelnika pułapką. Gdyby Márquez wszedł do polskiej księgarni po śmierci swego innego przyjaciela, Kapuścińskiego, zobaczyłby nie tylko półki pełne reedycji, ale też różnych kompilacji, wywiadów, opowieści tłumaczy, szkiców literaturoznawców itd. Choć większość obiecywała dawać różne oblicza pisarza, oferowała to samo spojrzenie; choć snuła wizję wiedzy, dawała tylko prawdy ostateczne. Każda pielęgnowała tylko z góry określony zestaw przymiotów i wartości.

Te przyczynki do hagiografii - zamiast rozszerzać spojrzenie na Kapuścińskiego, i tak często ograniczające się do spoglądania na kolekcję dzieł na półce - zasłaniały szerszy ogląd jego życia i kontekstu historycznego, w jakim pracował. Idące z tym w parze brązowienie sprawiło dodatkowo, że dziś każda próba poważnej - nawet przychylnej autorowi - dyskusji siłą rzeczy musi wyglądać jak odbrązawianie.

Może książka Domosławskiego dlatego wywołała taką falę sprzeciwu, ponieważ zapowiadała atak nie tyle na pisarza (główny zarzut wobec autora), co na jego dominujący obraz?

Anglosasi i Latynosi

Gdyby poprosić latynoskiego "Kapumaniaka", by opisał swą półkę z książkami polskiego pisarza, najpewniej na jednym z pierwszych miejsc wymieni "Los cinco sentidos del periodista" ("Pięć zmysłów dziennikarza"): książeczkę będącą zapisem warsztatów, jakie Kapuściński dawał w Ameryce Łacińskiej na zaproszenie Fundacji Nowego Dziennikarstwa Iberoamerykańskiego, założonej przez Márqueza. W Polsce jest ona zupełnie nieznana. Choć dystrybuowana głównie wśród dziennikarzy, wyszła poza środowisko i dzięki niej wielu zwykłych latynoskich czytelników poznawało "Kapu" od kuchni.

Trochę to dziwne, ale nie zaskakujące. Zaskoczenie było kilka miesięcy temu, gdy pewien reporter w Tegucigalpie - Manuel Torres - na hasło "Kapuściński" nie tylko zaczął obszernie cytować dziennikarskie nauki "Kapu", ale i tłumaczyć, jak stosuje je w swojej pracy.

Trudno coś takiego i w takim skondensowaniu usłyszeć z ust polskiego dziennikarza; choć nie musi to o niczym świadczyć. Ale z drugiej strony, skoro - jak podkreśla Domosławski - Kapuściński pozostaje "nieprzemyślany", dlaczego akurat w tej dziedzinie miałoby być lepiej? Można też zapytać, dlaczego w ogóle wolał dawać warsztaty w Kolumbii, Meksyku czy Argentynie, a nie w Polsce?

- Kapuściński jest dla nas wszystkich tutaj punktem odniesienia, wzorem jakości i etycznym drogowskazem, przykładem dziennikarstwa postawionego w służbie społeczeństwa - mówi Javier Darío Restrepo, kolumbijski dziennikarz i autorytet w tej dziedzinie (oraz wykładowca Fundacji Márqueza). I dodaje: - Co było także ważne w jego dziennikarstwie - to polityczne przesłanie, które moglibyśmy z grubsza określić lewicowym: walka o sprawiedliwość i prawa. W tym sensie jego praca miała swój określony wektor: nie uprawiał "obiektywnego" dziennikarstwa, ale "zaangażowane".

To jeden z aspektów zbliżających Kapuścińskiego do latynoskiej szkoły "nowego dziennikarstwa". Drugi to kwestia warsztatowa: waga, jaką przywiązywał do literackości swych reportaży. Ale, jak podkreśla Restrepo, Kapuściński co prawda robił to samo, co nuevo periodismo, lecz na własną rękę. Różnił się przeto zarówno od szkoły latynoskiej, jak i anglosaskiej (optującej za obiektywizmem i ścisłym trzymaniem się faktów), a także od... polskiej.

W Polsce dopiero po jakimś czasie przypomniano - wbrew temu, co wokół książki Domosławskiego pisano - że Kapuściński zawsze pozostawał na marginesach polskiej szkoły reportażu; interesowały go inne rzeczy i robienie ich inaczej. Autor "Kapuściński non-fiction" ma rację: Kapuściński jest z "innej półki". W tym sensie być może pospieszono się z rozbrajaniem rzekomo podłożonej pod polską szkołę bomby w postaci doniesień o "fabulacjach" w jego reportażach (choć nigdy nie jest ani za wcześnie, ani za późno na dyskusję o granicach literatury i dziennikarstwa).

Co na to Restrepo? Z początku daje wymijającą odpowiedź. Ale gdy po kilku dniach wracamy do rozmowy, po dłuższym, jak przystało na profesora dziennikarstwa wykładzie (dziennikarze już w samym zetknięciu z rzeczywistością dokonują deformacji), mówi: - Doniesienia o "fabulacjach" nie umniejszają wartości dziennikarskiego dzieła Kapuścińskiego. Uwolnią go natomiast od deformacji, jakie poczyniło mitologizowanie jego osoby.

I dodaje, że będzie mieć świetny temat na swoje warsztaty.

Meksykanie poszli dalej

Hermann Bellinghausen - reporter meksykańskiego dziennika "La Jornada", kronikarz konfliktu w stanie Chiapas (trwającego od powstania zapatystów w 1994 r.) - pracuje nieomal w reżimie agencyjnym; prawie codziennie od kilkunastu lat publikuje jakąś notkę na ten temat. Jak patrzy na Kapuścińskiego?

- Jak na pisarza. Jak na opowiadacza historii.

Nie jak na reportera? Czy nic go nie interesuje z dziennikarskich nauk "Kapu"?

- Owszem, są ważne. Ale to był pisarz, przecież sam chciał, żeby tak na niego patrzono.

Jak go czyta?

- Oczywiście, bardzo ważna jest jego postawa polityczna, on np. w Afryce robił rewolucyjną robotę! Ale czytanie zależy też od chwili: pamiętam, jak w latach 80. w "Szachinszachu" widzieliśmy parabolę Meksyku: parę lat wcześniej odkryto nowe ogromne złoża ropy i staliśmy się potęgą naftową pełną gębą. Wszyscy czytali słowo "Iran", a myśleli "Meksyk": nafta, dyktatura, USA na karku. Zresztą Reza Pahlavi po irańskiej rewolucji przyjechał tutaj, do Cuernavaca...

Przypominam, że w tym samym czasie niektórzy w Polsce czytali "Cesarza" jako parabolę rządów komunistów.

- Wiadomo, że Kapuściński był poetą, dla niego najważniejsza była metafora.

Sposób czytania Kapuścińskiego mówi wiele o czytających i ich czasach. O tym, co mają w głowie i czego szukają. Trudno mieć coś przeciw odczytywaniu "Cesarza" jako paraboli "późnego Gierka". Ale powtarzanie tego w kółko jest już tylko symptomem panującego u nas klimatu intelektualnego, którym rządzi imperatyw późnych rozliczeń z komunizmem. Nie tylko przejawia się to tropieniem wszelkich związków z poprzednim systemem (także samego "Kapu"), ale i zamykaniem drzwi jakimkolwiek innym od neoliberalnego common sense projektom politycznym.

Być może tu należałoby szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego Kapuściński, którego postawa polityczna i intelektualna była tak różna od krajowej "normy", chętnie wyjeżdżał za granicę i dlaczego miał lepszą chemię z "Kapumaniakami" w innych krajach, a swe warsztaty dawał w Ameryce Łacińskiej. Być może tam mógł się porozumiewać "bez przypisów", bez wyjaśniania, że np. walka o sprawiedliwszy świat nie musi oznaczać niechybnej restauracji gierkowskiej satrapii.

Wrażenie jest takie, że Meksykanie poszli dalej, a my się zatrzymaliśmy.

Amputowana lewicowość

Na przypadające w zeszłym roku 25-lecie dziennik "La Jornada" wybrał swoich dwóch mistrzów: Noama Chomsky’ego i Kapuścińskiego. Co takiego dostrzeżono w autorze "Cesarza", że jego książki postawiono obok polityczno-polemicznych prac amerykańskiego intelektualisty-dysydenta? Elena Poniatowska, meksykańska pisarka i reporterka, związana z dziennikiem od jego powstania, mówi: - Kapuściński był człowiekiem lewicy i popierał zażarcie jej sprawę. Stawianie go obok Chomsky’ego - aczkolwiek w proporcji, gdyż Chomsky jest o wiele większym myślicielem - jest uzasadnione i pożyteczne. Pozwala pogodzić dwa różne spojrzenia, teoretyczne i bardziej praktyczne, składające się na wspólną wizję świata.

Ta wizja świata Kapuścińskiego, bliższa Chomsky’emu, nie tylko nie podlega asymilacji w Polsce, ale i bywa skrzętnie usuwana.

Jak to zresztą możliwe, że dwie tak różne gazety jak "La Jornada" i "Gazeta Wyborcza" mają Kapuścińskiego za swój wzór? Z jednej strony lewicowa, społecznie zaangażowana "LJ", z drugiej dziennik, w którym co prawda pracuje Domosławski, ale nad którym unosi się intelektualny duch Ayn Rand [amerykańska pisarka i filozof, pochodząca z rodziny rosyjskich Żydów, w jej myśli filozoficznej gospodarczym ideałem był liberalny kapitalizm - red.]. Oczywiście, Kapuściński ma nie tylko "lewą stronę" i jest bogatszy w znaczenia; ale jego swoisty kult w Polsce był możliwy po uprzednim usunięciu właśnie tego lewicowego ładunku.

Znamienne, że gdy "GW" przygotowała pośmiertną antologię, rodzaj kanonu czytania Kapuścińskiego (dzięki czemu zapewne poznało go wielu młodych czytelników), poza kanonem znalazły się nie tylko jego pierwsze afrykańskie książki, ale też zbiór reportaży w połowie poświęcony Ameryce Łacińskiej: "Chrystus z karabinem na ramieniu". Książka ta, jeśli w ogóle brana do ręki po 1989 r., czytana jest w najlepszym razie jako zbiór egzotycznych opowieści, "źródło informacji z pominięciem anachronicznej ideologii"; takie spojrzenie odzwierciedlało intelektualny klimat w Polsce po upadku komunizmu, gdy nie tyle weszliśmy w epokę post--ideologii, ile jedna ideologia została wyparta przez inną.

Jednak w świetle tego, co pisze Domosławski, powinniśmy powiedzieć odwrotnie: Kapuściński źródłem informacji jest kiepskim, za to jego strona "ideologiczna", czyli zaangażowane spojrzenie (nieoznaczające jedynie empatii wobec biednych, ale i wspieranie różnorakich antykolonialnych i antyimperialnych projektów politycznych) pozostaje ponadczasowe. Oczywiście, ewoluowało ono, ale zasadniczo się nie zmieniło.

Dlatego w Ameryce Łacińskiej czyta się go jak najbardziej "razem z ideologią". Najlepszym dowodem opublikowany zaledwie (niestety) miesiąc temu kastylijski przekład "Chrystusa...". Mimo swych 35 lat, książka nie traci na aktualności. Być może figury Guevary i Allendego, którymi posługuje się "Kapu" w tym tomie do opisania politycznych dylematów kontynentu, można by zastąpić innymi (Chávez i Morales? Morales i zapatyści?). Ale opisywane tam problemy nie przestały nękać regionu - jak pokazał choćby zeszłoroczny zamach stanu w Hondurasie. Nie zmienił się też język mówienia o nich i nie zakończyła się walka o ich rozwiązanie, którą portretował.

Piękna niedokładność

Choć środkowoamerykańskie teksty Kapuścińskiego zdają się nie mieć szczęścia do czytelników w Polsce, on sam zdaje się mieć szczęście do czytelników w Ameryce Środkowej.

Gdy kilka miesięcy temu rozmawiałem w Hondurasie o "Wojnie futbolowej" - kronice wojny salwadorsko-honduraskiej - okazało się, że Honduraszczycy mają mu za złe upraszczający tytuł, ale jednocześnie chwalą uchwyconą przez niego atmosferę tamtego konfliktu, a także wskazują miejsca, gdzie reporter frontowy najpewniej zamieniał się w pisarza i koloryzował - i się na to nie oburzają.

W tym sensie odbieranie wskazywania "nieścisłości" (co czyni Domosławski) jako "szkalowania pamięci wielkiego reportera" jest kuriozalne; gorszyć się mogą tylko ci, którzy Kapuścińskiego nie czytali (co, sądząc po reakcjach w Polsce, oznaczałoby sporą grupę rzekomych "Kapumaniaków"). Uważny czytelnik bez problemu wychwytuje fragmenty, gdzie literatura brała nad górę nad dziennikarstwem.

Domosławski przytacza Kapuścińskiego mówiącego o możliwości "intensyfikacji rzeczywistości" dla wzmocnienia przesłania tekstu. Czy przynajmniej po części nie uzyskiwał tego efektu dzięki powyższym zabiegom, dzięki poszerzaniu granicy reportażu i wycieczkom na pole prozy?

Coś podobnego było udziałem Curzia Malapartego: jego "Kaputt" tylko na pierwszy rzut oka wygląda jak reportaż korespondenta wojennego. W rzeczywistości, jak notuje Milan Kundera, "jest dziełem literackim, którego zamiar estetyczny jest tak silny, że wrażliwy czytelnik z miejsca wyklucza go z szeregu świadectw zebranych przez historyków" (cytat za wydaniem hiszpańskojęzycznym, Meksyk 2009). W innej książce, notuje dalej Kundera, czyli w "Skórze", korespondent wojenny porzuca zupełnie pole zarezerwowane dla dziennikarza, aby stać się już poetą. Jak Kapuściński - poeta, pisarz, opowiadacz historii.

Gdy tylko ukazał się "Chrystus..." po kastylijsku, pojechałem do Gwatemali i pokazałem tekst "Dlaczego zginął..." Césarowi Montesowi, legendarnemu komendantowi FAR. Wspomniany przez Kapuścińskiego w tekście jako 28-latek, który obejmował dowództwo guerrilli, dziś 68-letni Montes zanurzył się w lekturze. Czekałem na jakieś merytoryczne uwagi, sprostowania miejsc, w których sądziłem, że widzę nieścisłości. Ale Montes po przeczytaniu powiedział tylko: - Niedokładnie tak było, ale wszystko jest tu tak pięknie opowiedziane!

O opowiadaniu historii

Z opowiadaniem, szczególnym rodzajem wymiany, jest zapewne tak, jak pisze Michał Paweł Markowski ("TP" nr 11/10): po prostu "coś za coś". Kapuściński próbował dać to i to, co oznaczało w praktyce dzielenie się zdobyczami przyniesionymi zza obu stron granicy dziennikarstwo-literatura.

Domosławski przytacza historię "Gabo" [Márqueza - red.], który na jednym z warsztatów pytał, czy smutnej staruszce można domalować łzę, by wzmocnić przesłanie tekstu. I sam odpowiadał: "tak", puszczając jednocześnie oko do Kapuścińskiego, o którym wiedział, że czyni podobnie.

Javier Darío Restrepo nie znał tej historii. Opowiedział za to inną: o tym, jak na innych warsztatach "Gabo" uczył czegoś zgoła przeciwnego, wbijając słuchaczom do głów formułę: "Nie wolno nawet pomylić się w kolorze oczu kobiety, bo cały reportaż upadnie pod ciężarem tego błędu".

Innym razem, odwołując się do "Kroniki pewnego porwania", opowiadał historię jednej ze swych bohaterek: snuł wizję poranka, z niesamowitymi szczegółami: jak uczesała włosy, jakiej użyła szminki i perfum, jaką włożyła sukienkę. Wszyscy mieli wrażenie, że opowiada historię wymyśloną na marginesie dziennikarskiej kroniki. Jeden z dziennikarzy zapytał: "Ale to mówi już pisarz, tak?". "Nie, to mówi dziennikarz" - odparł "Gabo".

Czyli: dobre dziennikarstwo nie wyklucza jednak dobrego opowiadania historii?

A co ze sprzecznościami w naukach "Gabo"? Restrepo, trochę zbity z tropu, zwraca uwagę, że po lekturze biografii Márqueza pióra Geralda Martina i tak już właściwie nie wiadomo, co kolumbijski Noblista mówił naprawdę, a co zmyślił...

Czyli: wracamy jednak do punktu wyjścia, pozostając w zaklętym kręgu opowieści?

Zresztą jednoczesna lektura tych dwóch, bardzo od siebie różnych biografii pokazuje, jak obaj - i "Kapu", i "Gabo" - zmitologizowali swe życie i wymyślili własne o sobie opowieści (w czym Kolumbijczyk poszedł o wiele dalej). Może dlatego czuli się tak dobrze w swoim towarzystwie: nie poznali siebie, tylko swoje, opowiedziane o sobie historie?

To faktycznie mógł być początek pięknej przyjaźni.

***

Czy książka Domosławskiego może być początkiem zmiany w naszym patrzeniu na Kapuścińskiego? Wszystko wokół niej - to tylko pozornie typowa historia succes de scandale: wydawca dodrukowuje w pośpiechu kolejne partie, książka wabi. Ale inaczej niż zwykle, nie jest pułapką, a raczej szansą na uwolnienie z sideł "Kaputrofii". Inaczej niż zwykle, skierowana jest do czytelnika gotowego przedefiniować swe spojrzenie na Kapuścińskiego. Bez tego spojrzenie jego samego nadal pozostanie dla nas niezrozumiałe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, korespondent "Tygodnika" z Meksyku. więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2010