Przybysz

Artur Domosławski napisał wybitną książkę. Zaś awantura, jaka się wokół niej toczy, szczególnie poziom argumentów użytych przeciw "Kapuściński. Non-fiction", jeszcze bardziej w tym poczuciu utwierdza.

02.03.2010

Czyta się kilka minut

/ ryc. Marek Zalejski, Tomek Żurek /
/ ryc. Marek Zalejski, Tomek Żurek /

Nie chodzi nawet o te wszystkie kalumnie - "hienę", "przewodnik po domach publicznych", "magiel" - rzucane, a jakże, "na nieczytanego" przez postaci tej miary co Stefan Bratkowski, Władysław Bartoszewski i abp Józef Życiński. Myślę raczej o tych adwersarzach, którzy chcieliby zagonić nas do czasów sprzed ukazania się biografii, twierdząc, że nie ma o czym rozmawiać. Jakby problemy, od których książka Domosławskiego aż kipi, należały do sfery tabu. I nie chodzi tu tylko o owe najbardziej podniecające opinię publiczną kwestie osobiste (opisane taktownie), lecz przede wszystkim o politykę, ewolucję poglądów, warsztat reportera, granice między prawdą a fikcją w jego twórczości.

Więc co właściwie się stało? Odrabiamy dzięki Domosławskiemu zaległą lekcję? Pewnie tak, i to razem z autorem, bo z góry jesteśmy przez niego uprzedzeni, że docieka w swej książce odpowiedzi na pytania, które powinien był zadać swemu bohaterowi-mistrzowi za jego życia. Nie zadał (nie zadaliśmy) ich wtedy, więc rozważa je teraz na kartach biografii. Czemu nie wcześniej? Czy tylko dlatego, że był rozbrojony słynnym uśmiechem mistrza i jego przysłowiową życzliwością? Nie zadał ich jednak pewnie również dlatego, że należały do sfery pytań, których się po prostu mistrzom nie zadaje. Lecz po lekturze książki nie sposób już zrozumieć: dlaczego właściwie nie?

Domosławski, choć lojalny i życzliwy wobec swego bohatera, nie daje się zbyć byle czym i widać, że sam jest zaskoczony odpowiedziami, które otrzymuje konfrontując świadectwa. Kapuściński non-fiction okazuje się ciekawszy, niż nam się wydawało: pełen pasji i zniechęcenia, odwagi i oportunizmu, skromności i pychy, kompleksów i poczucia własnej wartości, przenikliwości i naiwności...

Spór o to, czy Domosławski burzy (albo i gorzej) jego pomnik, nie ma więc sensu. On mu przywraca życie, również dlatego, że większość roztrząsanych w książce problemów jest do bólu współczesna.

Nie sposób zaprzeczyć, że autor wykroczył poza przyjęte w Polsce konwencje biografii i trwale zmienił granice tego, co w niej dopuszczalne. Paradoks polega jednak na tym, że podobnych biografii o innych, nie w Polsce urodzonych wielkich postaciach trochę już przeczytaliśmy. I nikt się nimi nie oburzał - przeciwnie. Można sobie wyobrazić, że gdyby dzisiaj w Polsce ukazała się podobnie napisana książka poświęcona choćby Vargasovi Llosie, to przyjęto by ją entuzjastycznie, a co przytomniejsi poświęciliby jej nawet życzliwą recenzję. Choć zapewne niedługą, bo jednak nie-Polak.

***

Najciekawsze jest jednak to, że Domosławski momentami przywraca nam Kapuścińskiego w postaci, która wcale nie była skryta i niedostępna. Mistrz reportażu istniał w powszechnej świadomości przykrojony do poczciwych wymiarów, bez kantów, bez ognia, bez ideowego zaplecza, prócz marki tłumacza kultur i dyżurnego głosu uciśnionych.

A przecież jednym z kluczy do zrozumienia tego, co pisał i co w życiu robił, była jego żarliwa lewicowość. W "Kapuściński. Non-fiction" widzimy, że przybierała różne postaci: od szczeniackich zaangażowań w stalinizm, przez wiarę w wyzwoleńczy potencjał antykolonialnych rewolucji i konszachty z PRL-owskimi władzami, aż po krytykę globalizacji i mrzonek o kapitalistycznym królestwie powszechnej szczęśliwości. Albo stawała się wiarą w Chrystusa z karabinem na ramieniu. Zawsze więc taką, o którą w czasach, gdy był już powszechnie znanym autorytetem, jakoś niezręcznie było pytać (bo po co się w tym grzebać), albo taką, o której niezręcznie było słuchać (nuworyszom liberalnego ładu i wolnego rynku).

Domosławski kwestii z przeszłości nie rozgrzebuje, bo służą mu one raczej do konsekwentnego budowania portretu bohatera i pokazania jego ewolucji. Lewicowości dojrzałego Kapuścińskiego też się nie dziwi, bo sam jako dziennikarz zobaczył, czym jest taki ideowy wybór choćby dla rozdartej między dyktaturą a populizmem Ameryki Południowej, kontynentu, który zjeździł - podobnie jak jego bohater - wszerz i wzdłuż. Dla obu tamtejsze doświadczenia miały znaczenie jako uzasadnienie własnych światopoglądowych wyborów.

Niektórych sensacyjnie brzmiących kwestii Domosławski nie musiał się nawet specjalnie dogrzebywać. Choćby tej: czy reporter może stać się uczestnikiem walk, które relacjonuje? Okazuje się, że sam Kapuściński opowiadał w wywiadach (lata 70.), iż strzelał w Angoli do partyzantów stojących po stronie "reakcji". Później opowiadałby o tym pewnie mniej chętnie, ale nie w tym rzecz. To myśmy te kwestie z wizerunku pisarza wyparli.

Traktowaliśmy go na prawach Przybysza. Przywoził wieści ze świata, opowiadał, że budzi się Ameryka etniczna, że Europa przestaje być punktem odniesienia dla świata, że Afryka to klany i plemiona, a nie narody i państwa... Lecz był Przybyszem również z tego powodu, że wbrew naszym złudzeniom sam do żadnego z polskich plemion nie należał. Sympatyzował po ludzku z tymi lub owymi, bo nie znosił towarzyskiej próżni. Dzielił z nimi poglądy dotyczące polskich spraw, lecz to nie polskie (nawet nie europejskie) spory były dla niego kluczowe. Jego ideowe zakorzenienie brało się z innych doświadczeń. Dlatego w gruncie rzeczy był dla wszystkich obcy. Lecz nikt tego nie dostrzegał.

***

Był pisarzem czy reporterem? Pisał o faktach czy konfabulował? Wiele znajdziemy w książce dowodów, że nie trzymał się faktów, lecz pozostajemy z poczuciem, że czynił tak nie po to, by kłamać. Chciał dotrzeć do istoty zdarzeń, zagęścić rzeczywistość. W te rejony gnał go temperament i zakodowane w latach młodości przekonanie, że pisarze (a co dopiero poeci) to są jednak ludzie z wyższej półki.

Dla purystów taka ambicja oznacza zdradę gatunku dziennikarskiego, etyczne przestępstwo. Cóż jednak począć, jeśli Kapuściński powiedział nam dzięki temu więcej o REALNYM świecie? Dzięki "Cesarzowi" o rozkładzie władzy, dzięki "Szahinszahowi" o rewolucji... Widać z biografii, że nie przywiązywał wagi do gatunkowych rozróżnień. Dni, osoby, okoliczności mieszał i doprawiał, z cudzych relacji robił własne i na pewno pod jego piórem stawały się one jeszcze bardziej przejmujące niż w ustach rzeczywistych świadków.

Podobno w ten sposób położył bombę pod fundamenty "polskiej szkoły reportażu", dla której adeptów był wzorem i mistrzem. Wiele ataków na książkę i wielu jej obrońców idzie tropem zażegnania lub rozstrzygnięcia kwestii: kłamał czy nie kłamał. Chyba jednak jego książki są większe niż ten spór. Czy ich miejsce jest zatem na półce "reportaż" czy "literatura"? Najlepiej niech zostaną tam, gdzie dotąd. Na osobnej półce "Kapuściński".

***

Pozostaje jeszcze kwestia w książce raczej śladowa, lecz wywołująca najwięcej oburzenia (szczególnie "na nieczytanego"). Jak dalece można się posunąć w odsłanianiu życia prywatnego bohatera? Kwestia tym poważniejsza, że prawdopodobnie stała się głównym powodem pozwu sądowego przeciwko rozpowszechnianiu książki, który złożyła w sądzie wdowa po pisarzu.

Żaden argument nie może zniwelować poczucia krzywdy Alicji Kapuścińskiej. Jej stanowisko jest poza wszelką polemiką i ma do niego prawo. Książka Domosławskiego nie epatuje jednak odsłanianiem prywatnych tajemnic bohatera. I - raz jeszcze powtórzę - gdybyśmy czytali identyczną biografię żyjącego poza Polską wybitnego pisarza, nikt by się nie zająknął nad przyzwoitością/nieprzyzwoitością takiej relacji.

Czy w książce Domosławskiego odsłony życia prywatnego bohatera dodają coś istotnego do jego portretu? Niewątpliwie. Czy są przekroczeniem reguł i zasad pisania biografii? To źle postawione pytanie, bo nie da się ich przecież wyznaczyć sztywno i abstrakcyjnie. Nawet jeśli sąd orzeknie, że prawo nie zostało w tej publikacji przekroczone, w niczym to nie zażegna poczucia żony pisarza, że jej prywatność została naruszona. I nic na to - wbrew własnym odczuciom - nie poradzimy.

***

Najbardziej niepokoi argument, że książka jest w porządku, lecz nie pora, by w Polsce takie rzeczy wydawać, bo i tak zniszczono już większość autorytetów. Słychać, że Domosławski podważa walory Kapuścińskiego jako osoby publicznej i prywatnej, reportera i pisarza...

Uspokójmy więc tych, którzy obawiają się, czym stanie się ta książka w rękach nieokrzesanego demosu. Domosławski pewnie nam nieco świat skomplikuje, czyli pokaże, że poza "lustrowaniem" i "nielustrowaniem" Kapuścińskiego jest jeszcze kilka dotyczących jego i nas spraw, o których warto pogadać. Tym, którzy twierdzą, że ów zachwyt nad książką jest pokoleniową sprawą, bo jest wytłumaczalny tylko tabloidalną zarazą, wypada odpowiedzieć, że jest jeszcze gorzej: to plemię Boya wróciło i wietrzy kulturę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, publicysta, autor wywiadów, kierownik działu Kultura. W „Tygodniku” od 1988 r., Współtwórca telewizyjnych cykli wywiadów „Rozmowy na koniec wieku”, „Rozmowy na nowy wiek” i „Rozmowy na czasie” (TVP).… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2010