Requiem dla starej Ameryki

Trzecia rocznica tragedii z 11 września zbiegła się z premierą książki jednego z najstarszych i najbardziej szanowanych w USA polityków: senatora Roberta C. Byrda.

26.09.2004

Czyta się kilka minut

W ciągu tych trzech lat administracja Białego Domu forsowała kolejne decyzje; kulminacją była iracka kampania. Krzyk sprzeciwu w Europie wobec arogancji ekipy Busha zabrzmiał już na samym początku, ale w Stanach zatkano sobie nań uszy, bagatelizując krytyczne wypowiedzi rodzimych intelektualistów (jak Susan Sontag czy Noam Chomsky) i lekceważąc je, jako wyobcowany z życia margines.

I choć trudno mówić o przełomie w tym toczącym się w Ameryce dyskursie, to pojawił się ważny głos. 87-letni senator z Zachodniej Wirginii, Robert C. Byrd, wydał książkę “O utracie Ameryki. Przeciw zuchwałej i aroganckiej prezydenturze" (Robert C. Byrd “Losing America. Confronting a reckless and arrogant presidency", Nowy Jork - Londyn 2004). To pierwsza taka próba zrecenzowania tego, co stało się w amerykańskiej polityce po 11 września, w dodatku pióra człowieka, który “tam był, wszystko widział i słyszał".

Byrd urodził się w czasie I wojny światowej w niezamożnej rodzinie, uczęszczał do szkół publicznych i nie od razu zdobył wykształcenie. Dyplom magistra prawa uzyskał po zaocznych studiach, gdy już od pięciu lat zasiadał w Senacie (od 1958 r. do dziś). Jest przykładem polityka o cycerońskich cnotach, rzadko spotykanej szlachetności, konsekwencji i dystansie do aktualnej koniunktury. Można postawić nieco patetyczną tezę, że Robert C. Byrd to potomek Ojców Założycieli USA, dla których prawo i państwo nie były podporządkowanym partykularyzmom przedmiotem konsumpcji.

Buty Busha-juniora

Książka “O utracie Ameryki" ukazała się pod koniec lipca, od razu opatrzona cytatami z recenzji tych, którzy czytali rękopis. Nadzieja lewicy i największy przegrany demokratycznych prawyborów, były gubernator Vermont Howard Dean przekonuje, że Byrd napisał najważniejszy traktat o kryzysie władzy w USA i zachęca zatroskanych losem demokracji do lektury. Równie górnolotnie wypowiedzieli się Madeleine Albright i Zbigniew Brzeziński. Ten ostatni zwraca uwagę, że Byrd z odwagą nazywa niebezpieczeństwa grożące amerykańskiej duszy. Brzmi to kwieciście; taki już urok każdego wydawnictwa za Atlantykiem. Ale też książka Byrda jest opowieścią o kraju dumnym ze swego rządu, w którym dwustuletni mechanizm “równowagi i hamulców", dotąd działający bez zarzutów, zaczyna dygotać, jakby się miał za chwilę rozpaść.

Senator rozlicza się z nową epoką niczym odchodzący władca z dramatu Ionesco: przerażony, że w jesieni życia jest świadkiem demontażu starego świata. Poirytowany, karci i poucza, innym razem chwali. Zabiera głos w sprawie nowych reguł gry: proces impeachmentu Clintona oceniając jako krok w kierunku dwupartyjnej polaryzacji Waszyngtonu (dotąd raczej zrównoważonego w głównym nurcie polityki), wskazuje na Busha jako tego, który konflikt między stronnictwami jeszcze zaostrzył. Nie dość, że urządził Biały Dom w sposób najbardziej zachowawczy od czasów Herberta Hoovera (prezydenta z okresu Wielkiego Kryzysu), to jeszcze zaczął ignorować parlamentarną opozycję.

“Niedaleko pada jabłko od jabłoni" - pisze Byrd, kwestionując powszechny obraz, wedle którego Bush-senior był politykiem umiarkowanym (i dobrze wychowanym). Dowodzi, że “kowbojski styl uprawiania polityki" narodził się za kadencji ojca obecnego prezydenta. Ówczesny szef personelu Białego Domu, John Sununu, traktował legislatorów jak przeszkodę, okazując im graniczącą z impertynencją protekcjonalność. Gdy członkowie różnych komisji senackich spotykali się w Białym Domu, aby omówić bieżące problemy z administracją, Sununu witał ich nie podnosząc się z krzesła, po czym kładł nogi na biurku. W trakcie spotkania zwykł podrzucać czekoladowe dropsy i łapać je ustami. Senatorowie czuli się upokorzeni. Z czasem, także dla potrzeb coraz bardziej wulgarnej kampanii wyborczej, takie zachowanie przeszło do rutyny. Bush-junior pozuje fotoreporterom w kowbojskich butach, które opiera o stół. I choć przesadą jest uznawanie tych obyczajów za objaw kryzysu demokracji, to skutki kowbojskiej postawy w polityce prowadzą do tendencji niebezpiecznej: rząd, usprawiedliwiając się wojną z terroryzmem, uprawia swoiste rodeo, często z pogardą dla prawa.

Inna Ameryka

19 września 2001 r., tydzień po zamachach, Senat uchwalił ustawę zwaną potocznie Patriot Act (przeszła głosami: 96 do 1). Straumatyzowani parlamentarzyści przystali na reformę, która - jak twierdzi dziś Byrd - zachwiała fundamentami republiki. Nowe przepisy uprzywilejowują administrację rządową wobec innych organów władzy, a ograniczenie kontroli urzędników federalnych pozostawia przestrzeń do nadużyć.

Zdaniem Byrda, przez Patriot Act niemal zburzony został dotychczasowy porządek konstytucyjny, gdyż złamano czwartą i piątą poprawkę do ustawy zasadniczej. Nieuzasadnione rewizje i zatrzymania zachwiały prawem do nietykalności. Nowy przepis otwiera też drogę do więzienia bez wyroku czy nawet bez przedstawienia zarzutów przez prokuratora, a sytuacje takie usprawiedliwia “bezpieczeństwo narodowe". I choć już w 1978 r. Senat oddzielił proceduralnie sprawy kryminalne od wywiadowczych (opatrzonych klauzulą tajności), to dziś wszystko wywróciło się do góry nogami, a często wątpliwa przesłanka pozwala przetrzymywać ludzi w miejscach odosobnienia bez podania przyczyn. Pentagonowi wolno organizować trybunały wojskowe, przed którymi sądzi się podejrzanych o terroryzm (jak w Guantanamo). FBI może inwigilować czytelników bibliotek, jeśli wypożyczają kontrowersyjne książki. Słowem, po Patriot Act każdy Amerykanin może czuć się zagrożony - uważa Byrd.

Byrd przywołuje słynną sprawę Jose Padilli, gangstera nawróconego na islam, którego od 25 miesięcy przetrzymuje się w więzieniu bez oskarżenia. Sąd w orzeczeniu “Padilla vs. Rumsfeld" uznał działania prezydenckiej administracji za niekonstytucyjne i nakazał przekazać więźnia cywilnej jurysdykcji. Administracja milczy. Wygląda na to, że po uchwaleniu Patriot Act władza w USA podzieliła się na tę tradycyjną, konstytucyjną i tę nowoczesną, doraźną i działającą w chaosie. Prezydent zachowuje się jak właściciel stada z Wyoming.

Opisując ewolucję ustroju - angielską Magna Charta z 1215 r., potem Habeas Corpus Act (uchwalona przez parlament angielski w 1679 r. ustawa gwarantująca jednostce nietykalność - red.) - Byrd przypomina długą drogę do “cudu rozumu", czyli republiki, w której władza jest poddana kontroli. Wszystko to niweczy banda zuchwalców, której przewodzą prokurator generalny i sekretarz obrony. Już Alexis de Tocqueville odkrył, że w Ameryce polityk schlebia statystycznie mierzonej większości, pewnej siebie i zadowolonej, z próżności wybierającej gorszego od siebie. W epoce Busha polityka - uzasadniana bezpieczeństwem narodowym i walką z terrorem - znajduje ogromną aprobatę wyborców, mimo że niewielu z nich rozumie, o co chodzi.

Choć Byrd postrzega to zagadnienie w kategoriach zepsucia waszyngtońskich elit, to można ująć je szerzej: problem “zgniłego języka" po 11 września ogarnął cały świat. Wiele rządów (a za nimi media) ciągle przypomina o wojnie z terroryzmem. Dotąd państwa zwalczały terroryzm, widząc w nim pewien aspekt działalności kryminalnej. Po eskalacji jego wpływów uszlachcono tę walkę podnosząc ją do rangi wojny.

Zachwiana równowaga

“O utracie Ameryki" to studium kolejnych kroków administracji Busha w kierunku skupienia jak największej władzy, przy jednoczesnym ograniczaniu roli Kongresu i sądownictwa, a także akt oskarżenia pod adresem Partii Republikańskiej, której Byrd zarzuca cynizm w ostatnich elekcjach, a także w obecnej kampanii, w której Republikanie próbują ośmieszyć Kerry’ego, weterana z Wietnamu (podczas gdy Bush w ogóle się wtedy od służby migał).

Byrd porównuje współczesne Stany do świata orwellowskiego, co jest grubą (i trochę nieodpowiedzialną) przesadą. Jako przykład, że istnieje niebezpieczeństwo totalitarnej utopii, przytacza historię jeszcze sprzed 11 września, gdy Bush powołał tajny gabinet cieni, złożony z urzędników, ukryty gdzieś we wschodnich stanach i sterowany z Białego Domu. Jego zadaniem ma być kierowanie krajem w sytuacji kryzysu. Tyle że takie scedowanie władzy oznaczałoby zamach stanu, bo prezydenccy urzędnicy nie mają legitymacji do rządzenia. Tak czy inaczej, jest to przykład cienkiej linii, po jakiej porusza się Bush i jego ekipa.

Aleksander Hamilton, jeden z Ojców - Założycieli USA, przypominał myśl XVIII--wiecznego filozofa Davida Hume’a: “Oprzeć na ogólnych prawdach równowagę wielkiego państwa czy społeczeństwa monarchicznego lub republikańskiego jest rzeczą tak trudną, że geniusz ludzki, choćby najwszechstronniejszy, nie zdoła tego dokonać, jeśli posługuje się jedynie rozumem i refleksją. Wiele umysłów musi się zjednoczyć w tym wysiłku; doświadczenie musi kierować ich pracą, czas musi ją udoskonalić, a poczucie braków dopomóc w poprawieniu błędów".

Ojcowie Założyciele USA nie tworzyli ustroju Ameryki w ułudzie, że człowiek to istota z natury dobra, dobro wspólne przedkładająca nad własne, ale uznali egoizm za cechę powszechną. Konstytucja amerykańska jest formą podobną do newtonowskiego modelu równoważenia się sił. System “równowagi i hamulców" polega na wzajemnej kontroli, na balansowaniu tego, co w człowieku szlachetne z budzącymi się co chwilę partykularnymi żądzami. W czasach Busha doszło do niebezpiecznego przesilenia, gdy owe żądze zaczynają przeważać, a polityczna homeostaza, z której Amerykanie byli zawsze dumni, zanika.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2004