Requiem dla Fawley Court

Okazała rezydencja, park nad Tamizą, szkoła dla chłopców i unikalne muzeum tworzyły niegdyś polską wyspę w sercu Wielkiej Brytanii. Fawley Court wkrótce zostanie sprzedane.

18.03.2008

Czyta się kilka minut

Jest rok 2007, Zesłanie Ducha Świętego. Ks. Wojciech Jasiński, przełożony domu marianów w Fawley Court, załamuje ręce nad kotłem pełnym bigosu - zmarnuje się!

Mieli go zjeść uczestnicy największego dorocznego spotkania brytyjskiej Polonii. Ale cały dzień padało. Przyjechało sześćset osób, ksiądz spodziewał się dwóch tysięcy. Mszy polowej nie będzie, wszyscy się zmieszczą w kościółku św. Anny w pobliżu XVII-wiecznej rezydencji. Z jej balkonu powiewają przemoknięte flagi: brytyjska, polska i watykańska. Deszcz pada na ławki przy ołtarzu i park, z którego rozciąga się widok na Tamizę (na brzegach rzeki co roku zasiada arystokratyczna śmietanka Anglii, kibicuje uczestnikom najsławniejszych w kraju zawodów wioślarskich: Henley Royal Regatta).

Wtedy, w Zielone Świątki 2007, ks. Jasiński potwierdził krążącą wśród Polonii pogłoskę: za dwa-trzy lata posiadłość w Fawley Court zostanie sprzedana.

Jest rok 2008. Stolica Apostolska, którą marianie musieli prosić o zgodę na sprzedaż posiadłości, udziela jej. W kwietniu w prasie ukażą się pierwsze ogłoszenia o sprzedaży 30 hektarów ziemi, zabytkowego budynku, pomieszczeń gospodarczych, domu pielgrzyma i kościoła. Przyszły właściciel musi się liczyć z wydatkiem minimum kilkunastu milionów funtów.

Szaleniec boży

Zanim nad Tamizą powstał jeden z najważniejszych w Anglii ośrodków polonijnych, Fawley Court od XI w. kilka razy zmieniał właścicieli. Czas jego rozkwitu to druga połowa XVII w. Wtedy wybudowano rezydencję wg projektu Christophera Wrena (architekta londyńskiej katedry św. Pawła). W nieco zmienionym kształcie przetrwała do dziś. Bywali tu członkowie rodziny królewskiej; w czasie II wojny światowej prowadzono tu szkolenia z sabotażu.

W rękach Polaków Fawley Court znalazło się dzięki przedsiębiorczości księży marianów: w 1953 r. kupili podupadłą posiadłość po okazyjnej cenie. Marianie, a właściwie jeden: ks. Józef Jarzębowski, wychowawca w szkole na warszawskich Bielanach, opiekun polskich sierot w Meksyku i kolekcjoner pamiątek patriotycznych. On w 1954 r. założył tu szkołę dla chłopców, Kolegium Miłosierdzia Bożego, oraz muzeum.

- To był poeta, szaleniec Boży. Nie chodził mocno po ziemi. Bo gdyby chodził, to by się nigdy nie porwał na takie dzieło - wspomina Eugenia Krajewska, wieloletnia nauczycielka angielskiego w Fawley Court. Urodziła się na Wileńszczyźnie, do Anglii trafiła po zsyłce do ZSRR i Kazachstanu, z armią Andersa. Jej nieżyjący mąż Leszek, powstaniec warszawski i narodowiec, w PRL był persona non grata, więc osiadł w Anglii.

Podobne były losy wielu rodziców uczniów męskiej szkoły w Fawley Court. - Rodzice byli często zwykłymi ludźmi, ciężko pracującymi. Ale rozumieli wartość wykształcenia w języku angielskim. Widzieli, że Fawley Court daje taką szansę i zarazem podtrzymuje poczucie polskości - mówi Eugenia Krajewska.

Nie było drugiej takiej szkoły w Anglii: męskiej, z programem średniej szkoły angielskiej poszerzonym o naukę języka polskiego, literatury, historii. W Kolegium nauczali Anglicy i Polacy, świeccy i księża. Niektórzy pracowali w międzywojennej Polsce, walczyli na frontach, a potem, na emigracji, wrócili do zawodu. - To byli ludzie zaangażowani. W dużej mierze dzięki nim i szkole poszedłem na studia historyczne - wspomina Andrzej Suchcitz, urodzony w Anglii. Absolwent Kolegium i później student Normana Daviesa, jest dziś dyrektorem archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego w Londynie.

W ciągu 33 lat przez szkołę przewinęły się trzy tysiące uczniów. Poza Polonią brytyjską także Polacy z USA, Anglicy, Chińczycy z Hongkongu, synowie afrykańskiego kacyka.

Patriotyzm kultywowano bez nachalności. Według niepisanego zwyczaju przez wiele lat w rezydencji mówiło się po polsku, a w budynku szkoły po angielsku. Rankiem wciągano na maszt i wieczorem opuszczano polską flagę. Codziennie śpiewano polski i angielski hymn.

Zdarzały się też mniej formalne manifestacje polskości. Kiedyś w regatach na Tamizie startował znakomity polski wioślarz Teodor Kocerka. Uczniowie kibicowali mu z brzegu rzeki. Machali polskimi chorągiewkami i skandowali jego nazwisko.

Okulary Traugutta

Do dziś mało kto wie - nawet historycy - że w Fawley Court działało jedno z najważniejszych muzeów historii Polski na emigracji. Kolekcję ks. Jarzębowskiego wzbogacały dary i depozyty. Najcenniejsze to: "Statut Łaskiego" z 1506 r., jedna z pierwszych drukowanych po polsku Biblii z 1574 r., pierwsze paryskie wydanie "Pana Tadeusza". Należał do niej jeden z najobfitszych zbiorów pamiątek po Powstaniu Styczniowym, przedmioty należące do Romualda Traugutta: jego notatnik, krzyżyk powstańczy. Do tego zbiór militariów, podarowanych przez Zygmunta Ipohorskiego-Lenkiewicza i Witolda Buchowskiego, oraz obrazy, grafiki i książki.

Dzięki kolekcji rzadko która szkoła - nawet w Polsce - miała takie historyczne pomoce naukowe jak Fawley Court. - W pamięć moją i kolegów zapadły okulary Traugutta ­- wspomina Suchcitz. Te, które miał wyrzucić przed egzekucją, mówiąc: "Teraz już nie będą mi potrzebne".

Początkowo zbiory udostępniano do zwiedzania od wielkiego dzwonu. W 1982 r. muzeum zaczęło działać regularnie. Generalne porządki przeprowadził w nim architekt Henryk J. Lipiński, z zamiłowania historyk. Z żoną Anną, od kilku lat owdowiałą, rozpoczął pracę w Fawley Court w 1979 r. Oboje byli w armii Andersa, Henryk szkolił się na "cichociemnego". - Miał być zrzucony do Warszawy, ale wybuchło powstanie. To mu pewnie uratowało życie - opowiada Anna.

W Fawley Court pracować zaczęli oboje na emeryturze, gdy odchowali szóstkę dzieci. To było dla nich nowe, nieoczekiwanie podarowane życie. Anna pracowała w szkolnej bibliotece, była przewodniczką po muzeum. - Nawet jeśli dziś ktoś obudziłby mnie w środku nocy, potrafiłabym z pamięci oprowadzić - mówi z uśmiechem.

Anglików do Fawley Court przyciągało nazwisko architekta Wrena. O istnieniu polskiego muzeum nie mieli pojęcia. - Pamiętam młode małżeństwa angielskie. W niedzielę nie mieli co robić, więc zajechali. Wychodzili oczarowani i dziękowali, że pokazaliśmy im historię Polski - wspomina Anna Lipińska. - Płakali, gdy opowiadałam im o Katyniu, o zsyłkach, dzieciach umierających na rękach matek. I ja płakałam - dodaje.

Buddystom nie można odmówić

Dziś w Fawley Court nie ma już szkoły ani muzeum. Do Kolegium, obciążonego problemami finansowymi, zapisywano coraz mniej uczniów. W 1986 r. szkoła przestała istnieć. Muzeum przetrwało ją o 20 lat. Jesienią 2006 r. zwiedzili je ostatni goście. Eksponaty przewieziono do sanktuarium księży marianów w Licheniu.

Polska wyspa powoli znika w wielokulturowej mozaice Anglii. Ostały się coroczne spotkania Polonii. Czasem przyjeżdżają grupy parafialne, harcerze, nauczyciele, księża. Jest mała szkoła językowa dla młodzieży, biuro Apostolatu Miłosierdzia Bożego.

Duszpasterstwo to dziś niewielka część działalności Fawley Court. Większość dochodu pochodzi od grup niereligijnych. Rezydencję marianie wynajmują na wesela, szkolenia zawodowe, kursy medycyny chińskiej. - Gdybym buddystom odmówił przyjęcia ze względów religijnych, przegrałbym w sądzie proces o dyskryminację. Jeśli chciałbym tego uniknąć, musiałbym tak ułożyć program, żeby to miejsce było przeznaczone tylko dla katolików, a wtedy podciąłbym gałąź finansową, na której przycupnęliśmy. To dylemat dla naszej wspólnoty - opowiada ks. Jasiński.

O tym, że Fawley Court to ośrodek katolicki, świadczy głównie kościółek św. Anny, ufundowany w latach 70. przez księcia Stanisława Radziwiłła. Paradoksalnie, to dziś jedna z największych przeszkód w sprzedaży Fawley Court. - Emocjonalnie i praktycznie łatwiej byłoby nam sprzedać Fawley Court, gdyby kościoła nie było - mówi ks. Jasiński.

Dziś książę nie mógłby postawić takiej modernistycznej świątyni, przepisy konserwatorskie się zaostrzyły. To kolejne źródło problemów Fawley Court: rezydencja potrzebuje remontu, trzeba go przeprowadzić zgodnie ze wskazaniami urzędu konserwatorskiego, a to kosztowne. -Budynek nie nadaje się na szkołę ani klasztor, może na letnią rezydencję dla bogaczy. Letnią, bo w zimie trudno ją dogrzać - uważa ks. Jasiński.

Do okolicznych miejscowości w ostatnich latach przybyły tysiące polskich imigrantów. Ale w Fawley Court tego nie widać. Dla "nowej emigracji " posiadłość to głównie teren piknikowy. Bywa, że zostawiają śmieci, piją, hałasują. Żeby to opanować, marianie wprowadzili drobne opłaty za korzystanie z terenu.

- Nie jesteśmy powołani do administrowania, tylko do głoszenia Słowa Bożego - uważa ks. Paweł Naumowicz, warszawski prowincjał marianów, któremu podlega dom w Fawley Court. Dla zgromadzenia to główny argument za sprzedażą rezydencji. Chcą być tam, gdzie na Wyspach Polacy żyją i pracują. Nie mają złudzeń, że dziewczyna pracująca w Londynie pojedzie na dzień skupienia do Fawley Court, wydając całą dniówkę na bilet kolejowy i lunch. Raczej wybierze polski kościół w Londynie.

Dla Polaków, Rosjan, Arabów?

Pogłoski o sprzedaży posiadłości krążyły od dawna. Starsze pokolenia emigracji przyjmują te wieści ze smutnym zrozumieniem.

Zdarzają się głosy niepokoju i krytyki. - Rozumiem trudności związane z prowadzeniem ośrodka, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że księża marianie nie mają szerszej wizji - uważa Andrzej Suchcitz. - Wyjątkowe dzieło ks. Jarzębowskiego marnieje. Szkoła zapewne nie może dziś istnieć w dawnym kształcie, ale Fawley Court to przecież także ośrodek rekolekcyjny. Może opiekunom zabrakło świadomości, że są spadkobiercami wyjątkowej części historii polskiego szkolnictwa, kultury, emigracji niepodległościowej? Ile społecznej pracy, serca i pieniędzy włożono w Fawley Court! Byłoby krótkowzrocznością, gdyby obiekt miał być spieniężony na potrzeby ośrodka marianów w Licheniu - emocjonuje się Suchcitz.

Jednak to nie do Lichenia mają popłynąć fundusze ze sprzedaży. - Trudno teraz dzielić skórę na niedźwiedziu, ale mamy kilka docelowych projektów: nowa mariańska parafia w Londynie, kościół na Białorusi, sanktuarium Miłosierdzia Bożego na Filipinach - wylicza ks. Naumowicz.

Przedstawiciele wojennej emigracji przypominali, że Fawley Court był ostoją polskości, że pomagali finansowo i przez własną pracę. Ten dług wdzięczności być może po części zostanie spłacony pieniędzmi ze sprzedaży. Do listy ewentualnych beneficjentów ks. Naumowicz dodaje amerykańską prowincję marianów, przez lata wspomagającą szkołę. A także ubogą młodzież polską, dla której utworzono by fundusz stypendialny. Na liście jest też warszawska Świątynia Opatrzności Bożej.

Do niedawna była szansa, by Fawley Court pozostał polską wyspą: kupnem interesowała się Polska Misja Katolicka w Anglii i Walii. Ale negocjacje utknęły w martwym punkcie. - Bogaci Arabowie i Rosjanie kupują dziś na potęgę działki w Anglii. Co będzie, jeśli taki los spotka Fawley Court? - obawiają się Polacy z wojennej emigracji.

Nie są to lęki bezpodstawne. Zgodnie z brytyjskim prawem posiadłość musi być wystawiona na sprzedaż na wolnym rynku. Teoretycznie może ją kupić każdy. - Ale możemy negocjować z potencjalnymi nabywcami. Jeśli zgłosiłby się ktoś, kto chciałby w Fawley Court zarabiać na pornografii, to nawet gdyby proponował korzystną cenę, odmówimy mu. A jeśli nowy właściciel chciałby tu urządzić ośrodek wypoczynkowy, mamy prawo zastrzec, że kościół nie może stać się nocnym klubem - zaznacza ks. Jasiński.

Ogłoszenia o sprzedaży mają ukazać się nie tylko w brytyjskiej, ale i w polskiej prasie. Może znajdzie się ktoś, komu będzie zależało na zachowaniu polskości tego miejsca?

Muzeum w Licheniu

- A co będzie z kolekcją księdza Jarzębowskiego? Pewnie się rozproszy po Polsce albo utknie w magazynach. W Fawley Court przynajmniej można było ją oglądać - takie sceptyczne głosy pobrzmiewają wśród starszego pokolenia emigrantów.

Marianie uspokajają: kolekcja będzie pokazywana w Licheniu. W gmachu bazyliki marianie przygotowują właśnie muzeum, dwa piętra, sześć sal wystawowych.

- W Fawley Court kolekcję oglądało rocznie 500 osób, do Lichenia przyjeżdża półtora miliona pielgrzymów - argumentuje Wojciech Luchowski, poznański historyk sztuki i kustosz powstającego muzeum. Zbiór ks. Jarzębowskiego fascynuje go:

- Rzadko zdarza się kolekcja tak różnorodna. Co jeszcze bardziej niezwykłe, to dzieło jednego człowieka. Jaką ksiądz Jarzębowski musiał mieć charyzmę i zaufanie ludzi, że mu powierzali tak cenne pamiątki!

- To wielkie wydarzenie, gdy tyle poloników wraca do kraju. Przecież Polacy, którzy ratowali pamiątki przed okupantami, marzyli, by wróciły do wolnej Polski - dodaje.

Luchowski rozpoczął pracę nad książką poświęconą historii kolekcji ks. Jarzębowskiego (poza broszurowymi przewodnikami nie ma dotąd o niej poważnej publikacji).

Muzeum w Licheniu zostanie otwarte prawdopodobnie jesienią 2008 r.

Może otworzą oczy

Wojenna emigracja emocjonuje się sprzedażą Fawley Court. A ci, którzy przyjechali ostatnio? "Jakie znaczenie ma dla Was Fawley Court?" - takie pytanie znalazło się na kilku polonijnych forach internetowych. Reakcje były nikłe, a komentarze w stylu: "Trafiliście pod niewłaściwy adres, tu ludziom chodzi tylko o kasę".

Eugenia Krajewska: - Dziś tych młodych Polaków nie interesuje historia, kultura i inne wzniosłe sprawy. Ale kiedy już osiądą w Anglii i zobaczą, że ich dzieci się wynaradawiają, może otworzą im się oczy. Tylko czy wówczas będzie jeszcze Fawley Court?

JOLANTA BRÓZDA jest dziennikarką "Gazety Wyborczej" w Poznaniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2008