Twarze Lichenia

Licheń nie miał możnych sponsorów. Sanktuarium, a potem bazylikę budowano z datków wiernych. To pielgrzymom, a nie znawcom sztuki, miała się podobać. W minioną sobotę nuncjusz abp Józef Kowalczyk konsekrował największą w Polsce świątynię.

20.06.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Czerwcowa sobota. Żeby z bliska zobaczyć niewielki obraz Matki Bożej Bolesnej w głównym ołtarzu, trzeba stanąć w długiej kolejce. Kolejka posuwa się wolno: pobożna praktyka nakazuje, by drogę wokół ołtarza przejść na kolanach. Na ścianach wiszą kule tych, którzy mieli otrzymać łaskę uzdrowienia. “Poczułem jakiś niewyobrażalnie silny przypływ sił, odrzuciłem kule i powstałem sam bez ich pomocy i pomocy dobrych ludzi" - czytamy relację Stanisława M., spisaną w roku 1992. W księdze łask podobnych zapisów są dziesiątki. To jeden z powodów, dla których sanktuarium maryjne we wsi pod Koninem odwiedza rocznie 1,5 miliona wiernych.

O innych powodach, dla których przyjeżdża się do Lichenia, wiele opowiedzieć mógłby każdy z 28 mieszkających przy sanktuarium księży marianów. W soboty i niedziele, kiedy pielgrzymów jest najwięcej, spowiedź trwa od 6 do 22. Być może właśnie przy konfesjonałach dokonuje się najwięcej cudów. - A przyjeżdżają czasem z bardzo poważnymi sprawami - mówi ks. Eugeniusz Makulski, od 37 lat licheński proboszcz, kustosz sanktuarium i budowniczy bazyliki. Dokonał rzeczy, którą także można rozpatrywać w kategoriach cudu: w ciągu dziewięciu lat zbudował w szczerym polu, wyłącznie z pieniędzy pielgrzymów, ogromny kościół.

W czerwcu 1999 r. bazylikę odwiedził Jan Paweł II, a w minioną sobotę jej uroczystej konsekracji dokonał abp Kowalczyk. To wielki dzień dla kustosza: - Czuję, jakby to wszystko dokonało się poza mną, jakby sama Matka Boża budowała - mówi. - Zresztą, czyż nie przepowiedziała w objawieniu, że w tym miejscu stanie wielka świątynia?

Bazylika robi wrażenie: największa w Polsce, siódma w Europie, jedenasta na świecie. Ma najwyższą (103 m) wieżę i największy (19 ton wraz z jarzmem), odlany we włoskiej ludwisarni dzwon Maryi Bogurodzicy.

Widzenia Mikołaja Sikacza

Nikt nie chciał wierzyć Mikołajowi Sikaczowi. Ludziom o tak pospolitej biografii i nazwisku rzadko przytrafia się coś godnego uwagi: 63 lata, żonaty, ojciec dwójki dzieci, całe życie pasł krowy w majątku Kwileckich. I oto pewnego dnia w lesie grąblińskim, dwa kilometry od Lichenia, przy sośnie, na której po bitwie narodów pod Lipskiem cudownie ocalony od śmierci żołnierz Napoleona powiesił niewielki obraz (“sześć cali wzwyż, a wszerz pięć cali, na drewnie malowany, dobrego pędzla, na piersiach tego obrazu jest wymalowany Duch Święty w postaci gołębicy" - głosi najstarszy opis obrazu, autorstwa ks. Floriana Kosińskiego z Grąblina), objawiła mu się Matka Boża. Maryja za pośrednictwem Mikołaja wezwała lud okoliczny do pokuty, nawrócenia i odmawiania różańca, ale może ze względu na pospolitą kondycję Sikacza, jego namowy do poprawy życia nie spotkały się w pobliskich wsiach z odzewem. W końcu policja carska (był rok 1850) oskarżyła go o szerzenie propagandy patriotycznej i zamknęła w więzieniu w Koninie. Mikołaj Sikacz zszedł ze sceny historii.

Dwa lata później, kiedy w okolicy wybuchła epidemia cholery, przypomniano sobie o słowach Maryi, zapowiadających wielką zarazę. Do lasu grąblińskiego ciągnęły tłumy pątników, a wielu z nich miało doznać uzdrowienia. To mocno zaniepokoiło miejscowego proboszcza. Ks. Kosiński czuł się lekceważony, nikt go w kwestii cudu o zdanie nie pytał, a sam Sikacz - zaufania do niego nie mając - o tym, co spotkało go w lesie, nawet mu słowem nie wspomniał. Za sprawą proboszcza do lasu zjechała duchowna komisja z Kalisza i rzecz zbadawszy orzekła, że żadnego objawienia w tym miejscu nie było, a kaplicę, którą zaczęto budować, nakazała rozebrać. Ale mądrość ludu innymi chadza ścieżkami niż mądrość uczonych komisji i niedługo potem znaleziono dla obrazu godne miejsce w nowo pobudowanej kaplicy w Licheniu.

Kult Matki Bożej Licheńskiej rósł z roku na rok, mimo że objawienia nie zostały oficjalnie uznane przez Kościół (jedynym w Polsce miejscem objawień, których autentyczność potwierdziła komisja biskupia i papieska, jest Gietrzwałd). I tak jest do dziś, tyle że zmieniła się skala zjawiska: liczba wiernych idzie w miliony.

Przyjdą anioły i zbudują

- To była mała, biedna wieś, pamiętam jeszcze z lat 60. domy kryte strzechą i lampy naftowe - wspomina Marian Wieczorek, sołtys z pobliskiego Grąblina. - Dopiero na koronację obrazu władza ludowa doprowadziła do Lichenia drogę.

Koronacja obrazu Matki Bożej Bolesnej w dniu 15 sierpnia 1967 r. była najważniejszym wydarzeniem w dotychczasowej historii wioski. Dokonał jej prymas Wyszyński, a na uroczystość zjechało 20 biskupów i 200 tysięcy wiernych. Na archiwalnych zdjęciach obok prymasa pojawia się niepozorny ksiądz w okularach. To Eugeniusz Makulski. Proboszczem licheńskiej parafii został w styczniu 1967 r., ale obrazem Matki Bożej Bolesnej i przebiegiem objawień zajmował się od połowy lat 60., gdy na polecenie prowincjała (marianie prowadzili parafię od końca lat 40.) przygotowywał dokumentację konieczną do uzyskania dekretu koronacyjnego. Przy okazji ustalił, że nazwisko pasterza Mikołaja Sikacza - tak przetrwało w tradycji ustnej - powinno brzmieć “Sikatka". Nikt poza kustoszem nie wie, jak było naprawdę. Bez wątpienia Sikatka brzmi godniej.

- O objawieniach licheńskich słyszałem coś podczas nauki w seminarium, ale dopiero przygotowując dokumentację do dekretu poznałem sprawę. Zrozumiałem, że w tym sanktuarium jest wielki, niewykorzystany potencjał duchowy. Czułem, że będzie tu można wiele zdziałać - opowiada ks. Makulski. Mówi też, że już wtedy miał wizję bazyliki w jej obecnym kształcie. - To było wypełnienie woli Maryi, która przepowiedziała przecież, że jeśli ludzie nie zbudują świątyni, to przyśle tu swoich aniołów - dodaje.

Prace na terenie sanktuarium ruszyły po koronacji. Rok później w Licheniu pojawiają się trzy pierwsze dzwony, a nad brzegiem pobliskiego jeziora kustosz ustawia figurę Matki Bożej Licheńskiej. Każda kolejna budowa okupiona jest kolegiami karnymi (łącznie było ich 25), a potem sprawami sądowymi (dwa wyroki więzienia w zawieszeniu). Proboszcz prowadzi jednak inwestycje nie oglądając się na pozwolenia, których zresztą i tak by nie otrzymał. Żeby nie drażnić władz, nie podejmuje wątków politycznych w kazaniach, choć patriotyzm był obok religii głównym przesłaniem licheńskich objawień. Na ścianie pamięci narodowej postawionej pod koniec lat 70. umieszcza obok siebie AK, GL, BCh i... Milicję Ludową. - Wobec Pana Boga wszyscy są równi - tłumaczy. I robi swoje.

Z każdym rokiem w sanktuarium przybywało coś nowego: naprzeciwko kościoła św. Doroty wykopano studnię, a w lesie grąblińskim, miejscu objawień, postawiono kaplicę. Następnie proboszcz przebudował dawną kaplicę w Licheniu na kościół Matki Bożej Częstochowskiej (pełni funkcję kościoła parafialnego, kościół św. Doroty z obrazem jest niemal bez przerwy wypełniony pielgrzymami), wyrównał teren sanktuarium i otoczył go wysokim murem. Wykupił i ogrodził także kawał grąblińskiego lasu z miejscem objawień. O ten mur zresztą mieszkańcy długo mieli żal do proboszcza. Tłumaczył, że zrobił to dla pielgrzymów, by mogli wyciszyć się i w spokoju pomodlić przed cudownym obrazem.

A pielgrzymów z każdym rokiem przybywało. W 1977 r. Licheń odwiedziło 146 grup i ponad 7800 osób. Trzy lata później było ich już 40 tysięcy.

Świątynia ze złota

O tym, że ks. Makulski szuka projektu kościoła, architekt Barbara Bielecka z Gdyni dowiedziała się przypadkiem. Bywała w Licheniu jako pielgrzym, malowała obraz, który wisi na terenie sanktuarium, a co ważniejsze: miała doświadczenie w projektach architektury monumentalnej (m.in. pracowała przy wznoszeniu Pałacu Kultury i Nauki). Zadeklarowała, że służy pomocą.

Jesienią 1992 r. przy wielkim, ogrodzonym i uzbrojonym już placu budowy proboszcz opowiadał jej o swoich wizjach świątyni w złotych kolorach. Projekt, który zdecydowała się przygotować, był siódmym z kolei. Pozostałe odrzucono, bo nie spełniały oczekiwań inwestora. Pierwotnie projektowany jako większy, kościół zmniejszono na wyraźne żądanie komisji powołanej przez Zgromadzenie Księży Marianów. Decyzją Episkopatu miała to być jedna z trzech świątyń wotywnych (dwiema pozostałymi były krakowskie Łagiewniki i warszawska Świątynia Opatrzności Bożej) na jubileuszowy rok 2000.

Kustosz od dawna myślał o budowie, od dawna też zbierał na nią pieniądze. Jego współpracownicy od połowy lat 80. na ogromną skalę korespondowali z darczyńcami; każdy, kto przesłał nawet najdrobniejszy dar, otrzymywał serdeczny list od kustosza z przedstawieniem stanu budowy, zamierzeń i potrzeb, wraz z błogosławieństwem dla całej rodziny. Tych listów wysłano miliony i nie bez powodu ks. Makulskiego uważa się za prekursora marketingu bezpośredniego w Polsce. Kustosz osobiście podejmował wszystkie decyzje, przez jego ręce przechodziły ogromne sumy: sam kontrakt z Budimexem opiewał na ponad 100 milionów zł. Mniej więcej drugie tyle pochłonął wystrój wnętrza.

Także w tej kwestii ks. Makulski i główna architekt nie uznawali kompromisów. Przykład: wszystkie okna w bazylice (365, tyle ile dni w roku) mają 9 metrów wysokości i ponad 3 szerokości. Są w kształcie łuku, a do tego w środku mają trzy zachodzące na siebie podkowy o średnicy 165 centymetrów każda. Nikt w Polsce nie był w stanie zrealizować zamówienia na taką podkowę, wykonawców znaleziono za granicą. Fałdowanie podków odbywało się w Zagłębiu Ruhry, gięto je na południu Niemiec, szczotkowano w Holandii, galwanizowano na Śląsku. Cały proces technologiczny trwał pół roku. Inny przykład: posadzka w złotej kaplicy dolnego kościoła (powierzchnia 1500 m kw.) składa się z kilkunastu tysięcy marmurowych kawałków. Różne odcienie marmuru przywożono z Włoch, Hiszpanii i Indii. Za wykonanie posadzki warszawski kamieniarz Włodzimierz Mikusiński wziął pięć miliardów starych złotych.

Ślady stóp i święta woda

- Ile pieniędzy w to włożono - zżyma się starszy mężczyzna, który wraz z żoną po raz pierwszy przyjechał do Lichenia. Pieniądze często są tematem rozmów na licheńskich alejkach. Statystyczny pielgrzym zostawia w sanktuarium zaledwie 10-15 zł. - Jeśli jedna pszczoła zbiera miód, przyniesie niewiele, ale rój uzbiera sporo. Tak samo jest z naszymi pielgrzymami: są biedni, ale jest ich wielu. Zresztą to pieniądze Matki Bożej i ludziom nie godzi się ich liczyć - uśmiecha się 76-letni kustosz.

Niektórzy mają żal do ks. Makulskiego, że zgodził się na wystawienie pomnika Jana Pawła II, któremu sam kustosz wręcza projekt bazyliki (fundatorem był Grzegorz Tuderek, szef Budimexu). Świątynia jednak większości się podoba, choć onieśmiela wielkością i przepychem. Znacznie lepiej pielgrzymi czują się w ciasnym kościele z wizerunkiem Maryi i na licheńskich alejkach, gdzie można pospacerować, odpocząć. Dwoje pielgrzymów zastanawia się, czy leżący przy alejce duży kamień z Grobu Pańskiego w Jerozolimie jest na pewno prawdziwy. W rzeczywistości głaz pochodzi z pobliskiej kopalni węgla brunatnego, a malutki kamyczek z Jerozolimy umieszczono w wywierconym otworze, zasłoniętym kolorowym szkiełkiem. To pomysł ks. Makulskiego, podobnie jak kamień w kaplicy objawień w lesie grąblińskim, na którym widoczne są ślady stóp. Choć umieszczono go w kaplicy dopiero w latach 70., a ślady stóp wykonał miejscowy kamieniarz, część pielgrzymów wierzy, że zostawiła je Matka Boska.

Największym przeżyciem jest pewnie Golgota, usypana z kamieni według pomysłu kustosza w latach 70. Grupa z Podhala krok po kroku mija stacje drogi krzyżowej. Kolejne kaplice: przebłagania za grzech pijaństwa, jaskinia zdrady, jaskinia nienarodzonego dziecka. Schodami pokutnymi schodzi się na kolanach (sklepienie jest tak niskie, że w innej pozycji zejście byłoby niemożliwe), obok “maszkaronów" przedstawiających największych grzeszników: Hitlera, Stalina i Jerzego Urbana.

W pobliżu jeden z kilku na terenie sanktuariów sklepów z pamiątkami. Do nabycia książki, albumy, obrazki. Największym wzięciem cieszą się jednak plastikowe pojemniczki w kształcie Maryi (w kolorze białym i niebieskim) na wodę ze świętego źródełka - większe lub mniejsze, po 2,5 lub 2 złote za sztukę. Źródełko, a właściwie studnia wykopana na początku lat 70., znajduje się naprzeciwko wejścia do kościoła po drugiej stronie. Dziś jest obudowana kaplicą. Instrukcja przed wejściem w punktach podpowiada pielgrzymom sposób postępowania: “Odmów Ojcze Nasz, Zdrowaś i Chwała Ojcu i Synowi, napij się wody, wejdź do kaplicy i odmów Pod Twoją Obronę". Podobno za sprawą tej wody zdarzały się uzdrowienia. Regularne badania sanepidu potwierdzają, że nadaje się do picia.

Określenie “kicz" przychodzi na myśl najczęściej, kiedy ogląda się tutejsze figurki, obrazy i kapliczki. Jednak ktoś, kto w ten sposób próbowałby patrzeć na Licheń, niewiele z niego zrozumie. “Sztuka licheńska oparła się manierze sztuki dla wtajemniczonych. Nie ma tu sztuki niezrozumiałej, sztuki do rozszyfrowania, sztuki symboli. Znaki ukryte w obrazach, rzeźbach nie mają złożonej struktury. To prostota decyduje o ich sile, a odbiorca bez problemu odczytuje oglądane dzieło" - pisała kilka lat temu Katarzyna Marciniak (jej książka “Licheń i jego świat" jest bodaj jedyną pracą opisującą sanktuarium z życzliwym, ale jednak dystansem). Owego odbiorcę da się bez trudu opisać: Licheń jest miejscem pielgrzymek dla ludzi ze wsi i małych miasteczek, częściej kobiet, raczej starszych. Miejscowi księża półżartem streszczają wyznania z konfesjonału: “Ostatni raz u spowiedzi byłam przed tygodniem, ale dla Matki Boskiej Licheńskiej specjalnie zostawiłam jeden grzech".

To jedna twarz sanktuarium. Ale jest też inna: ks. Janusz Kumala od pięciu lat redaguje tu “Salvatoris Mater", poważny kwartalnik teologiczny, jedyny w Polsce i jeden z nielicznych w świecie zajmujący się refleksją mariologiczną.

Inną twarz Lichenia reprezentuje również Irena Wawrzyniak, “Dyrektor Centrum Informacji i Promocji Sanktuarium Maryjnego" - jak informuje napis na wizytówce. W 1999 r. przyjechała tu jako dziennikarka “Gazety Poznańskiej", dziś sama służy pomocą przyjeżdżającym dziennikarzom.

Ksiądz ekonom pozycjonuje ofertę

Pracodawcą Ireny Wawrzyniak, podobnie jak 200 innych osób zatrudnionych przy sanktuarium, jest przedsiębiorstwo o nazwie Zakład Gospodarczy Dom Pielgrzyma, utworzone decyzją prowincjała w celu prowadzenia spraw administracyjnych i finansowych sanktuarium. Dyrektor zakładu, ks. Zbigniew Krochmal, jest równocześnie ekonomem domu zakonnego. Przygotowywał się profesjonalnie: pracę na podyplomowych studiach marketingu i zarządzania na UW poświęcił pozycjonowaniu oferty marketingowej w sanktuariach w Lourdes, Fatimie, Częstochowie i Licheniu. - Licheń to osobny przypadek - opowiada. - Choćby dlatego, że nie ma tu żadnego organizmu miejskiego, w związku z czym zakon musiał przejąć sprawy, którymi gdzie indziej zajmują się świeccy, jak choćby zapewnienie miejsc noclegowych czy wyżywienia, wybudowanie oczyszczalni ścieków czy agregatu na wypadek awarii prądu. To wszystko jednak nie stanowi o istocie miejsca. Bo sanktuarium to modlitwa i dzieło miłosierdzia.

To ostatnie realizuje się kilkaset metrów dalej, w budynku Licheńskiego Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym. Dyrektor Centrum, marianin, wraz z czterema etatowymi pracownikami (terapeutami i psychologiem) oraz grupą wolontariuszy są do dyspozycji przez cały dzień, także w weekendy. - To punkt pierwszego kontaktu - tłumaczy prowadzący Centrum ks. Roman Grzona. - Naszym zadaniem jest wstępna diagnoza i skierowanie do specjalisty w pobliżu miejsca zamieszkania - opowiada. W ciągu roku pracownicy odbywają ok. pięciu tysięcy rozmów. W sobotę, taką jak dziś - ok. czterdziestu.

To miejsce zrodziło się z potrzeby, którą dostrzegli spowiednicy. Rozgrzeszenie często było początkiem drogi do trzeźwości, potem trzeba było skierować człowieka do terapeuty: - W Licheniu uzależnieni często podejmują decyzję o zerwaniu z nałogiem i rozmowa w centrum jest pierwszą, na którą się decydują. Mamy z nimi dalszy kontakt i wiemy, że często terapia kończy się sukcesem. Wielu przyjeżdża potem na Ogólnopolskie Spotkania Wspólnot Trzeźwościowych, które odbywają się w ostatni weekend lipca. W ubiegłorocznym Mityngu pod gwiazdami uczestniczyło 10 tys. osób.

Nie tylko pielgrzymi, ale także mieszkańcy korzystają z dobrodziejstw sanktuarium. Przez cały czas budowy w okolicznych miejscowościach nie było bezrobocia: ks. Makulski wymógł na wykonawcy, by w pierwszej kolejności zatrudniał miejscowych. Już od lat w Licheniu prawie wszystkie domy oferują noclegi, a miejscowość - która w niczym nie przypomina dawnej wioski ze strzechą krytymi chałupami - powoli zaczyna żyć z pielgrzymów. - Usługi to najtrudniejsza forma działalności, ale ludzie w Licheniu szybko się uczą - mówi Irena Wawrzyniak.

Ostatnio Licheń staje się modny. Termin ślubu trzeba ustalać na wiele miesięcy naprzód, po ślubie obowiązkowe zdjęcie na “moście zakochanych". Stanowi też idealne połączenie miejsca sakralnego i miejsca wypoczynku: w weekendy mieszkańcy Konina przyjeżdżają tu na spacery.

Ale późnym wieczorem na terenie ogrodzonego szarym murem sanktuarium jest już tylko modlitwa. Ks. Kumala prowadzi procesję z kościoła św. Doroty do bazyliki. Kilometrową trasę kilka tysięcy wiernych pokonuje oświetlając drogę świecami. Przez całą noc trwa adoracja cudownego obrazu. Szepty modlitw wznoszą się ku rozgwieżdżonemu niebu.

---ramka 332005|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2004