Reklama Stwórcy

Kiedy w modlitwie rozważam mękę Chrystusa, przecież fizycznie nie jestem tam obecny, nie przenoszę się do Jerozolimy sprzed dwóch tysięcy lat. To też jest rodzaj rzeczywistości wirtualnej! Kościół korzysta z niej od dwóch tysiącleci!.

PAWEŁ BIELIŃSKI, MAREK ZAJĄC: - Czym powinna się charakteryzować polityka informacyjna Kościoła w sprawach dla niego kłopotliwych?

ABP JOHN PATRICK FOLEY: - Otwartością. Ojciec Święty mówi, że Kościół powinien być przejrzysty jak dom ze szkła. Jestem przekonany, że dziennikarze powinni pomagać nam myć okna tego domu. Zadałem kiedyś niedyskretne pytanie kard. Johnowi Królowi, a on odparł: “Czy nie mam prawa do prywatności?". Zażartowałem wtedy, że on ma prawo jej bronić, a moją rolą jako dziennikarza jest ją naruszać.

  • CNN o świcie

Podczas niedawnej fali seksualnych skandali w Kościele w USA jeden z tamtejszych hierarchów zapytał mnie, jak reagować na kolejne oskarżenia. Odpowiedziałem: po pierwsze cnota, a gdy brakuje cnoty - pozostaje szczerość. Byłoby świetnie, gdybyśmy mogli przekazywać tylko dobre wiadomości o Kościele, ale musimy pamiętać, że przemilczanie zła osłabiłoby naszą wiarygodność. Kilka lat temu zapytano mnie w wywiadzie, czy oglądam telewizję CNN. “Tak - odparłem - codziennie o szóstej rano". Dlaczego tak wcześnie? Bo chcę wiedzieć, za co mam się dziś modlić. Kiedy mamy do przekazania złe informacje o Kościele, wtedy wiemy, za co się modlić i co naprawić.

- A jak oceniać tych dziennikarzy, którzy odkrywają skandale w Kościele? Czy mamy być im za to wdzięczni?

- Ze złych wiadomości, oczywiście, nie możemy się cieszyć. Musimy jednak odróżnić dziennikarzy, którzy lubują się w odkrywaniu takich skandali, od tych, którzy po prostu relacjonują fakty.

- Czy Kościół wystarczająco poważnie traktuje media?

- Zawsze może być lepiej. Moim zdaniem środki przekazu stanowią dziś podstawowe wyzwanie dla Kościoła. Jezus powiedział: “Nauczajcie wszystkie narody". Dziś najlepiej możemy wypełniać ten nakaz właśnie za pomocą mediów. Nie korzystamy z nich jednak z wystarczającym rozmachem i zaangażowaniem. Nasza Rada stara się do tego zachęcać.

- Dekret "Inter mirifica", dotyczący środków przekazu, którego 40. rocznicę obchodzimy w tym miesiącu, uchodzi za najgorszy dokument Soboru Watykańskiego II...

- Byłem w bazylice św. Piotra, kiedy przyjmowano dekret. Studiowałem wtedy w Rzymie, a jednocześnie pracowałem jako dziennikarz. Grupa bardziej liberalnych kolegów po fachu chciała, bym podpisał petycję przeciw “Inter mirifica", uważali bowiem, że dekret jest zbyt ogólny. Ale odmówiłem. Dla mnie wspaniałe było przede wszystkim to, iż Sobór w ogóle zajął się środkami przekazu. A ponadto dokument ten zainicjował trzy ważne sprawy: powstanie watykańskiej dykasterii zajmującej się komunikacją społeczną, przygotowanie instrukcji duszpasterskiej na ten temat i ustanowienie Światowego Dnia Środków Społecznego Przekazu.

Tłumaczyłem niezadowolonym dziennikarzom, że zapowiedziana instrukcja będzie z pewnością bardziej szczegółowa. Gdy w 1971 r. ukazała się świetna instrukcja duszpasterska “Communio et progressio", okazało się, że miałem rację. Wcześniej, w 1964 r. powstała dykasteria, która dzisiaj nosi nazwę Papieskiej Rady ds. Środków Społecznego Przekazu. Zaś Dzień Środków Społecznego Przekazu jest jedynym światowym dniem, ustanowionym na życzenie Ojców Soboru Watykańskiego II. Uważam więc, że dekret okazał się pożytecznym dokumentem, który przyniósł pozytywne rezultaty.

- Czy należy określić szczegółowe zasady obecności duchownych w mediach?

- Byłem dziennikarzem, zanim zostałem księdzem. Mój biskup powiedział mi kiedyś: “Bądź księdzem, któremu przydarzyło się być dziennikarzem, a nie dziennikarzem, któremu zdarza się odprawiać Mszę". Trafiłem też na Columbia University, gdzie są być może najlepsze na świecie studia dziennikarskie, i tam jako ksiądz mogłem pomagać moim kolegom dziennikarzom, zapewniając im opiekę duszpasterską. Wiedzieli, że rozumiem ich problemy, ich specyficzne duchowe potrzeby.

Stara kościelna zasada mówi, żeby nic nie robić bez zgody biskupa. Występowanie kogoś w koloratce przed kamerą jest odbierane jako oficjalna obecność Kościoła. Dlatego nie jest nierozsądne, żeby ksiądz dostawał pozwolenie na taki występ. To nie jest tylko polski problem.

  • Ewangelia i PR

- W wywiadzie-rzece “Bóg w globalnej wiosce" zgodził się Ksiądz Arcybiskup ze stwierdzeniem, że Jezusa można nazwać jednym z pierwszych ekspertów od public relations.

- Niewątpliwie fakt, że Jezus mówił w przypowieściach, i to do tak wielkich rzesz ludzi, świadczy, że umiał się doskonale z nimi komunikować. Był urodzonym komunikatorem. Był w końcu Bogiem i wiedział, jak to robić!

- A czy w globalnej wiosce jest w ogóle miejsce dla Boga?

- Jasne. Bóg stworzył świat i w każdej chwili podtrzymuje go w istnieniu. I jeśli faktycznie mieszkamy w globalnej wiosce, to tym lepiej, bo jest to sposób jednoczenia ludzi. Jako członkowie Kościoła przypominamy ludziom, że wszyscy jesteśmy dziećmi Boga, braćmi i siostrami.

- Czasem euforycznie traktuje się media jako narzędzie ewangelizacji. Ale czy wiara jako misterium nie traci czegoś istotnego, gdy przekazywana jest przez media? Czy nie grozi jej desakralizacja, gdy np. oglądamy w telewizji Mszę św., popijając piwo i odbierając telefony?

- Przede wszystkim nie spełnia się obowiązku uczestnictwa we Mszy św., oglądając ją w telewizji. Ale to wspaniałe, że jest ona w ogóle transmitowana przez telewizję. Często komentuję dla anglojęzycznych stacji Msze odprawiane przez Jana Pawła II. Ludzie opowiadają mi, że np. w Boże Narodzenie słuchają mojego tłumaczenia słów Papieża, otwierając świąteczne prezenty. To ważne, że dzięki telewizji w tak uroczystym dniu mogą odczuwać jego duchową obecność - mimo, że jedni są bardziej skupieni, a inni uważają mniej. Król Szwecji powiedział mi, że ogląda papieską Mszę w Boże Narodzenie, choć jest luteraninem. To cudowne, że wydarzenia religijne mogą dzięki mediom bezpośrednio wejść do naszych domów, a sama religia - stać się częścią naszego życia. Nie sądzę, żebyśmy tracili wtedy coś z misterium.

- Czy można głosić Ewangelię w rzeczywistości wirtualnej?

- Oczywiście! Wiemy przecież, że w dziejach Kościoła kapitalną rolę odegrały listy, poczynając od św. Pawła. Skoro Apostoł Narodów pisał je, aby głosić i umacniać wiarę chrześcijan, dlaczego nie mielibyśmy dziś w tym celu wysyłać e-maili albo tworzyć stron internetowych? To tylko kwestia nowych środków, nowej metody.

- Jednak wirtualna rzeczywistość tak naprawdę nie istnieje...

- Dlaczego nie? Czy list przesłany mailem nie jest prawdziwym listem? Strona internetowa, którą odwiedzasz, nie istnieje?

- Ale rzeczywistość wirtualna to także gry, za pomocą których możemy np. w sposób nierzeczywisty uczestniczyć w męce Chrystusa...

- Nie przesadzajmy z filozofowaniem. Fakt, że coś jest obecne wirtualnie, nie oznacza, że nie jest jakimś rodzajem rzeczywistości. Poza tym, kiedy w modlitwie rozważam mękę Chrystusa, przecież fizycznie nie jestem tam obecny, nie przenoszę się do Jerozolimy sprzed dwóch tysięcy lat. To też jest rodzaj rzeczywistości wirtualnej! Kościół korzysta z niej od dwóch tysiącleci!

- Czy można sobie wyobrazić istnienie wirtualnej parafii?

- Parafia jest zgromadzeniem wiernych, jest wspólnotą. Wirtualne zgromadzenie nie może zastąpić rzeczywistego. Może natomiast ludziom towarzyszyć, może ich wspierać i w różny sposób im pomagać. W sieci można prowadzić dialog czy przedstawiać nauczanie Kościoła. Wielką zaletą internetu jest możliwość dotarcia do tych miejsc i ludzi, do których żaden ksiądz nie byłby w stanie dotrzeć. Dotyczy to np. nadal komunistycznych Chin i Wietnamu, gdzie ograniczona jest swoboda przemieszczania się.

  • "Wróć do domu"

- Moglibyśmy dziś przedstawiać Ewangelię za pomocą wideoklipu?

- Myślę, że można w tej formie wyrazić pewne elementy Ewangelii, aby przyciągnąć uwagę ludzi. Znam księdza, który nagrał bicie serca i wyemitował je w radio z komentarzem: “To jest wiadomość od twojego Stwórcy". To była 30-sekundowa reklama Boga - i o to chodzi. Problem w tym, że dzisiejszy człowiek jest bardzo rozkojarzony. Wszystko, co może skłonić go do zastanowienia nad celem swojego życia - jest dobre.

- Powinniśmy więc przygotowywać kościelne kampanie reklamowe?

- Z całą pewnością! Byłem bardzo przychylny takim akcjom w Stanach Zjednoczonych. Jest tam wielu ludzi, którzy odeszli od Kościoła. Dlatego motto jednej z takich kampanii brzmiało: “Wróć do domu w Boże Narodzenie". Było to bardzo udane przedsięwzięcie, sporo ludzi przychodziło do kościoła, gdzie po Mszy mogli np. porozmawiać przy kawie i rzeczywiście czuli się jak w domu. Kiedy byłem duszpasterzem w parafii, w której tylko jedna trzecia mieszkańców była katolikami, odwiedzaliśmy każdą nowo przybyłą rodzinę. Przynosiliśmy broszury z informacjami o Kościele katolickim i witaliśmy ich w naszej wspólnocie. W ciągu roku mieliśmy 40 nawróceń. Musimy wychodzić ludziom naprzeciw, odwiedzając ich we własnych domach, a także trafiać do nich poprzez media. Ludzie powinni czuć, że czekamy na nich, że Bóg ich kocha.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2003