Raz, dwa, tri, kazaczok!

Staram się regularnie przypominać, kto był kim w PRL-u, gdzie stało ZOMO, kto był niezłomny, a kto nie wiadomo.

19.07.2021

Czyta się kilka minut

Wiem, że jako ostatni żyjący świadek tamtych dni powinienem czynić to częściej, ale zdrowie już nie to. Najsilniejsze powołanie odczuwam ku dawaniu świadectwa ostatniej dekadzie komunizmu, w którą wszedłem jako nastolatek niezwykle wyczulony na przejawy jakiego- kolwiek buntu w zniewolonym narodzie, a wyszedłem jako stary byk wyczulony na wszelkie przejawy fanfaronady i autokreacji w tym samym, choć jakże odpicowanym narodzie. Niezauważane wówczas przez nikogo, a dzisiaj słynne manifestacje niezależności i akty buntu były możliwe dzięki pewnej cesze polskiej kultury narodowej, którą najlepiej ucapił Jacek Kleyff: „Jak gonili hitlerowca, to mu opadały spodnie”.

Tak się bowiem złożyło, że w historii naszej wszelkie systemy, na pozór wszechmocne armie hitleryzmu i komunizmu, gestapo i ubecja nagle traciły swą moc i bezradnie poddawały się bohaterskim jednostkom, kiedy tylko te odważały się samotnie i z gołymi rękami stawić im czoła. Pod warunkiem, że były to jednostki polskie, bo z innymi nacjami, bez pokazywania palcem, było całkiem inaczej. Wystarczało, że Gustlik pogroził Niemcowi małym palcem, że zespół pop-rockowy nazwał się bardzo głupio, np. „Mister Z’oob”, albo że sportowiec polski pokazał niepolskiej publiczności pre-fucka, a już spodnie ciemiężycieli ludzkości opadały im aż na kostki, szczęki zaś na przyrodzenie.

O tym ostatnim geście będzie dzisiaj. Za sprawą Tomasza Sikory obejrzałem zwiastun filmu „Po złoto”, który Tomek „udźwiękowił”. Filmu nie widziałem, piszę jeszcze przed jego oficjalną premierą. I raczej nie zobaczę, gdyż zachęta do obejrzenia go zniechęciła mnie. W każdym razie nie recenzuję tu ani filmu, ani nieznanego mi bliżej życiorysu pana Władysława Kozakiewicza, recenzuję dwuminutowy zwiastun.

„Pięćdziesiąt tysięcy Rusków gwiżdże na mnie, na Kozakiewicza, na Polaka. Powiedziałem: sukinsynom pokażę. No i pokazałem im tego wała, pocałujcie mnie w dupę” – mówi na początku Kozakiewicz, po czym głos zabiera anonimowy pan w okularach: „To był pierwszy człowiek, który odważył się całej potędze sowieckiej, i to na jej własnym terenie, pokazać tego wała”. Dobrze, że nie pierwszy człowiek w kosmosie. I dobrze, że potęga sowiecka nie wiedziała, że Kozakiewicz jej coś pokazuje. Jako szesnastolatek oglądałem transmisje z igrzysk w Moskwie i pamiętam, jak było. Ponadto nagrania filmowe z zawodami, które wygrał Kozakiewicz, są dość łatwo dostępne. Każdy może zobaczyć i usłyszeć, że kiedy skakał Wołkow, gwizdali Polacy, których było na trybunach kilka tysięcy, jak skakali Polacy, gwizdali Rosjanie (trochę głośniej, bo było ich więcej), jak skakał Francuz Vigneron, gwizdali zgodnie Rosjanie i Polacy. Kiedy Wołkow odpadł i Kozakiewicz jeszcze pięć razy próbował pobić rekord świata, nikt już nie gwizdał, czyli nie było żadnych pięćdziesięciu tysięcy ruskich sukinsynów gwiżdżących „na Polaka”. Byli normalni kibice, prymitywny ludek po dziś dzień obecny na wszelkich zawodach poza meczami tenisa, który bije brawo naszym i gwiżdże na nie naszych, dopóki konkurują z naszymi. Jakoś nie słyszałem, żeby po zakończonych właśnie mistrzostwach Europy w kopaniu nadmuchanej kuli któryś z Włochów twierdził, że gwizdało na niego siedemdziesiąt tysięcy angielskich sukinsynów. Co do triumfalnych czy pogardliwych gestów, wykonywanie ich w kierunku nawet wrogiej publiczności jest dziś, niestety, zabronione. Bardzo lubię gest Kozakiewicza, fajnie, że go pokazał, ale razi mnie przedstawianie odruchu sportowej złości jako wyzwania rzuconego sowieckiemu imperium. Na gesty polityczne to był czas przed igrzyskami w Moskwie, na które pół świata nie pojechało.

W legendach takich jak ta najbardziej frapująca jest ich ewolucja. To, jak niewinna bajeczka przeradza się właśnie w legendę, a potem nabiera mocy prawdy historycznej. Jak z biegiem lat przybywa gwiżdżących kibiców, jak coraz ohydniej gwiżdżą, jak w 2021 roku na zawodach lekko- atletycznych pojawia się Breżniew, którego dotąd tam nie było. Tak, jest już recenzja z filmu, w której Gabriel Krawczyk pisze: „Pięćdziesięciu tysiącom gwiżdżących »Ruskich« z Breżniewem na czele pokazał takiego wała”. Tymczasem Breżniew nie tylko nie gwizdał podczas skoków Kozakiewicza, ale w ogóle nie było go wtedy na Łużnikach. Kadry z nim wykorzystane w zwiastunie, a więc pewnie obecne też w filmie, pochodzą z dnia uroczystego otwarcia igrzysk. Czy nałożenie ich na ten fragment, kiedy komentator mówi „konkurs skoku o tyczce wkracza w decydującą fazę”, jest fair? Wiem, czepiam się. Kto by się tam zastanawiał nad fair, kiedy właśnie toczy się play o najwyższą stawkę! ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, prozaik, dziennikarz radiowy, tłumacz i felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Laureat licznych nagród literackich, pięciokrotnie nominowany do Nagrody Literackiej „Nike”. W 2015 r. otrzymał Wrocławską Nagrodę Poetycką „Silesius” za… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2021