W zdrowym ciele zdrowy duch (dziejów)

Tak jak dziś prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka, władze totalitarne XX w. kochały sport. Przed rokiem 1989 był on w Polsce reglamentowany zgodnie z leninowską teorią rewolucji kulturalnej, w ramach której kultura fizyczna miała być jednym ze środków komunistycznego wychowania mas pracujących oraz ich wszechstronnego rozwoju fizycznego w interesie socjalistycznego państwa.

19.06.2005

Czyta się kilka minut

Adolf Hitler na olimpiadzie w Berlinie w sierpniu 1936 r. /
Adolf Hitler na olimpiadzie w Berlinie w sierpniu 1936 r. /

Jan Rokita nie przebierał w słowach: lider Platformy Obywatelskiej zapowiedział niedawno, że gdy po wrześniowych wyborach jego partia stworzy rząd, Polska zintensyfikuje działania wobec reżimu w Mińsku. Nie tylko powstanie radio - głos wolnej Białorusi (jak kiedyś Głos Wolnej Polski czy Radio Wolna Europa Jana Nowaka Jeziorańskiego), ale Polska zgłosi na forum Unii Europejskiej propozycję bojkotu białoruskich polityków - i sportowców.

Ostatni pomysł może wydać się dziwny, bo cóż łączy sport z dyktatorem? A jednak: Łukaszenka wykorzystuje go w swej propagandzie, traktując jako “okno na świat" izolowanego kraju. Prezydent - przewodniczący Komitetu Olimpijskiego - osobiście kontroluje białoruski sport: on decyduje, kto wystartuje w imprezach zagranicznych, i na niego spływają polityczne korzyści z sukcesów sportowców. Eksploatuje je prezydencka propaganda, a zależne od Łukaszenki media z zachwytem donoszą zwłaszcza o zwycięstwach w hokeju, ulubionej dyscyplinie prezydenta.

Łukaszence zdarzało się wykorzystywać sport, aby “dogryźć" Polakom: w 2004 r. zablokował start w biało-czerwonych barwach na olimpiadzie w Atenach badmintonistki Nadieżdy Kostiuczyk, która 2,5 roku wcześniej reprezentowała Białoruś, a dziś jest obywatelką Polski. Tymczasem przepisy MKOl wymagają odbycia 3-letniego okresu karencji w przypadku zmiany obywatelstwa, który może być skrócony jedynie za zgodą komitetów olimpijskich zainteresowanych państw.

W służbie polityki

Prezydent Łukaszenka nie jest dziś wyjątkiem. Wielkim show nie tylko sportowym, ale także propagandowym, będą igrzyska olimpijskie w Pekinie w 2008 r. Bo sport od zawsze towarzyszy polityce: bywał jej ozdobnikiem, sztandarem, instrumentem propagandowym. Zwycięzcy greckich igrzysk wracali do swych miast jako bohaterowie, udowadniając wyższość swych ojczyzn nad sąsiednimi państewkami. Wskrzeszenie idei olimpijskiej odświeżyło również i tę tradycję, tyle że na znacznie większą skalę.

W XX w. sport stał się wygodnym środkiem manifestowania ambicji politycznych, własnych sił i możliwości. Podręcznikowy przykład stanowią igrzyska w Berlinie w 1936 r., gdy olimpiada była dla władz III Rzeszy okazją do zaprezentowania światu i własnemu społeczeństwu potęgi nowej władzy. Przygotowana z rozmachem, stała się areną politycznej manifestacji Hitlera i NSDAP. Sukces propagandowy nazistów był pełen: Niemcy zwyciężyli w generalnej klasyfikacji medalowej, a przypominać o tym światu miał pierwszy w historii film dokumentalny o igrzyskach autorstwa słynnej Leni Riefenstahl.

Od tego czasu wielki sport już się nie uwolnił od politycznych konotacji. Był wykorzystywany w polityce wewnętrznej (np. prześladowania klubu FC Barcelona przez ekipę gen. Franco), bywał przyczyną wojny (rozegrany 14 lipca 1969 r. mecz między Salwadorem i Hondurasem wywołał starcia, w których zginęło blisko tysiąc osób), był wreszcie areną walki rasowej (by wspomnieć o słynnych sprinterach amerykańskich - Tomie Smithie i Johnie Carlosie - którzy podczas igrzysk w Meksyku w 1968 r. w chwili odgrywania hymnu USA wyciągnęli w górę ściśnięte w pięści dłonie ubrane w czarne rękawice, protestując przeciw dyskryminacji czarnej mniejszości).

Wreszcie, sport stał się areną dla terroryzmu. Najtragiczniejszym przykładem jest atak palestyńskiej organizacji “Czarny Wrzesień" na członków izraelskiej reprezentacji olimpijskiej podczas igrzysk w Monachium 5 września 1972 r. Na skutek nieudolności i niezdecydowania niemieckich polityków i policjantów skończyło się to tragicznie: śmiercią 11 sportowców. Olimpiady nie przerwano, w uroczystościach żałobnych nie wzięli udziału przedstawiciele państw arabskich i ZSRR.

"Zimne" igrzyska

Jednak w największej skali sport pojawił się na frontach “zimnej wojny". Był ważny dla rywalizacji między Zachodem i Wschodem, pozostając nieustannie w świetle jupiterów i centrum zainteresowania mediów. Tworzono ogromną infrastrukturę, przygotowującą - a czasem wręcz hodującą - zastępy herosów do walki z politycznymi przeciwnikami.

Zwłaszcza w “bloku wschodnim" (szczególnie w ZSRR i NRD) powstawały specjalne kuźnie talentów szachowych, zapaśniczych czy lekkoatletycznych. Wydatki na te cele porównywalne są jedynie z tymi na zbrojenia i podbój kosmosu. Sportowców ściśle rozliczano z osiągnięć, byli też poddani kontroli tajnej policji (w archiwum NRD-owskiej “Stasi" zachowały się np. protokoły całodobowej inwigilacji łyżwiarki Katariny Witt, w tym także jej życia erotycznego). W ZSRR krążył dowcip o nowym zesłańcu do łagru, którego współwięźniowie, pozbawieni stałego dostępu do prasy, natychmiast zaczęli pytać o wynik pojedynku o szachowe mistrzostwo świata między Borysem Spasskim a Robertem Fischerem, na co pytany odpowiedział: “Niestety, przegrałem".

W historii sportu zapisały się pojedynki drużyn ZSRR i USA, jak ten z 1972 r.: w finałowym meczu koszykówki podczas olimpiady w Monachium, po serii kontrowersyjnych decyzji sędziowskich (m.in. dwukrotne oddanie piłki do dyspozycji drużyny ZSRR na 3 sekundy przed końcem meczu), złoty medal zdobyli sportowcy ze Wschodu.

Polityczny wydźwięk miały też akcje bojkotu igrzysk. W 1980 r. na olimpiadę do Moskwy nie pojechali sportowcy państw zachodnich, w proteście przeciw interwencji ZSRR w Afganistanie. W odpowiedzi kraje “bloku" zbojkotowały 4 lata później igrzyska w Los Angeles. Wyłamała się tylko Rumunia, odnosząc swój największy w historii sukces: jej sportowcy zdobyli 20 złotych medali i zajęli drugie miejsce w klasyfikacji generalnej, tuż po USA.

Dużo rzadziej sport wykorzystywany był w przyjaznych celach. Jedynym właściwie, ale za to znaczącym tego przykładem było nawiązanie stosunków dyplomatycznych i rozpoczęcie rozmów między komunistycznymi Chinami a USA przy okazji spotkań towarzyskich między tenisistami tych krajów w latach 70. U schyłku lat 90. USA rozegrały również serię meczów baseballa z reprezentacją Kuby, próbując powtórzyć wcześniejszy sukces. Bezskutecznie.

Rokossowski do sportowców

W Polsce przed 1989 r. partia komunistyczna obsadzała kierownicze stanowiska w administracji sportowej, na uczelniach wychowania fizycznego, a nawet w zakładowych kołach sportowych. W urzędach wojewódzkich i urzędach miast liczących powyżej 150 tys. mieszkańców działały wydziały kultury fizycznej i turystyki, których szefowie kontrolowali wydarzenia sportowe na “swoim" terenie.

Jak pisał marszałek Konstanty Rokossowski - wówczas dowódca Ludowego Wojska Polskiego - w liście do sportowców wiejskich z 1953 r., krzewienie kultury fizycznej służyło “wychowaniu dziewcząt i chłopców w duchu szczerego patriotyzmu i głębokiego internacjonalizmu"; sprzyjało “kształtowaniu świadomości pokolenia młodych przodowników - budowniczych Polski Ludowej" i wnosiło wkład w “wychowanie przyszłych żołnierzy naszego wojska (...), zahartowanych bojowników postępu i socjalizmu, obywateli sprawnych do pracy i obrony naszych zdobyczy, naszych perspektyw i praw, które są solą w oku podżegaczy wojennych i ich najmitów". Itd. itp.

Wprawdzie kultura fizyczna jako wsparcie dla armii była wykorzystywana już w Polsce lat 1918-39. Wkrótce po odzyskaniu niepodległości, w 1925 r., powołano Radę Naczelną Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego, w skład której weszło 12 wojskowych, w tym dziewięciu generałów. Ludzie związani z obozem legionowym uczestniczyli w imprezach sportowych i w pracach sportowych organizacji. Historycy wskazują, że inicjatywy te - i przed zamachem majowym, i po nim - dyktowane były potrzebami nowoczesnej armii, a nie próbą militaryzacji wychowania fizycznego: Polska, zagrożona przez Niemcy i ZSRR, potrzebowała żołnierzy sprawnych i wykształconych.

Po 1945 r. polityczne wykorzystywanie sportu przybrało jednak zupełnie nowy charakter - ilościowy i jakościowy. W 1976 r. sekretarz KC PZPR Edward Babiuch mówił na naradzie przed igrzyskami olimpijskimi w Montrealu: “Indywidualne osiągnięcia zawodników i zespołów sportowych na boiskach i stadionach wystawiają świadectwo zdrowia fizycznego i moralnego całego społeczeństwa, dokumentują przemiany, jakie zaszły w tej dziedzinie w Polsce i w sposób bardzo skuteczny propagują politykę, która do tych przemian doprowadziła. Dlatego uważamy, że osiągnięcia polskiego sportu to jedna z ważnych form manifestacji zasad polityki społecznej państwa socjalistycznego i wielkich jego w tej mierze osiągnięć".

Podobną uwagę znaleźć można w uchwale Biura Politycznego KC PZPR z 1977 r.: “Polski sport ma wielkie osiągnięcia na polu rywalizacji międzynarodowej, zajmuje wysokie miejsce. Zdobycze te dają ogromną satysfakcję społeczeństwu. Sukcesy mistrzów rozbudzają wyobraźnię młodzieży, zachęcają do naśladownictwa. Wielkie imprezy sportowe dzięki ogromnej atrakcyjności budzą żywe zainteresowanie milionów ludzi, którzy utożsamiają się z reprezentantami i są z nich dumni".

Herosi dwóch kółek

Największą imprezą sportową w PRL był Wyścig Pokoju. Miał on w swej historii dwie polskie gwiazdy: Stanisława Królaka i Ryszarda Szurkowskiego. Władza, świadoma ich popularności oraz, jak byśmy to dziś nazwali, potencjału marketingowego - byli młodzi, pełni tężyzny fizycznej i woli zwycięstwa - starała się nie tylko ogrzać w cieple jupiterów rzucających na nich światło, ale także zdyskontować ich sukcesy.

Królak był pierwszym Polakiem, który (w 1956 r.) wygrał indywidualną klasyfikację Wyścigu. Wśród kibiców wywołało to euforię. Od władz jeszcze przed zwycięstwem dostał Złoty Krzyż Zasługi i zasiadł w Stołecznej Radzie Narodowej. I zapewne zaszedłby dalej - mógł trafić do Sejmu czy Komitetu Olimpijskiego - jednak swój sukces próbował wykorzystać w sposób inny, niż zalecały władze. Królak brał udział - za wynagrodzeniem - w pokazowych wyścigach tzw. cyrku Kozłowskiego. Co gorsza, przed jednym z wyścigów zagranicznych próbował nielegalnie kupić dolary (“cinkciarz" uciekł, oszukując kolarza).

Władze postanowiły Królaka zniszczyć. Za owe dolary wytoczono mu proces. Za udział w płatnych wyścigach zdyskwalifikowano go u szczytu kariery na trzy lata, co zamknęło mu drogę rozwoju. Oczerniano go w prasie i wśród znajomych. Także jego rodzina poniosła konsekwencje: starszy brat stracił pracę w Wojskowej Akademii Technicznej, młodszy (również kolarz) został dożywotnio zdyskwalifikowany. Po zakończeniu karencji, w 1960 r. Królak chciał wystartować w eliminacjach do Wyścigu Pokoju. Jednak już na starcie do organizatorów dotarło pismo szefa Polskiego Związku Kolarskiego, zakazujące dopuszczenia Królaka. Po przepychankach organizacyjnych kolarz wystartował i eliminacje wygrał. Jednak ze wszystkich gazet, które ukazały się następnego dnia, jego nazwisko usunęła cenzura.

Inne były losy Szurkowskiego, który wielokrotnie wygrywał Wyścig, a był też zwycięzcą indywidualnych i drużynowych mistrzostw świata i dwukrotnym srebrnym medalistą olimpiad w Monachium i Montrealu. Jako przykład sportowego ducha był dla władz, zupełnie niechcący, bohaterem idealnym. Siedmiokrotnie odznaczany Złotym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe, w 1972 r. otrzymał Krzyż Kawalerski PRL, trzy lata później Oficerski, a w 1986 r. Krzyż Komandorski. Pełnił rolę idola. W czasie Wyścigu, podobnie jak pozostali kolarze, odwiedzał zakłady pracy. Po zakończeniu każdego etapu Wyścigu, na uroczystych kolacjach, podczas których wręczano nagrody, spotykał się z lokalnymi dygnitarzami. Po zakończeniu Wyścigu uczestniczył z kolegami z drużyny w przyjęciach u premiera, a przez kolejne tygodnie odwiedzał szkoły i zakłady.

Aby w pełni skompensować sukcesy (później także trenerskie) Szurkowskiego, zaproszono go w ławy poselskie Sejmu PRL. O tym, że jego nazwisko znalazło się na liście kandydatów bezpartyjnych, dowiedział się na trasie wyścigu dookoła Polski, gdzieś w okolicach pomorskiego Sławna. W Sejmie (1985-89) przebywał z racji obowiązków sportowych rzadko.

Na wyścigi

Władza komunistyczna wykorzystywała sport także jako sposób na odciągnięcie społeczeństwa wiejskiego od konkurencyjnych “ośrodków", zwłaszcza Kościoła. Po 1945 r. nie pozwolono na reaktywację działalności “Sokoła", ogromne trudności spotkały YMCA (Chrześcijańskie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej) i Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej i Żeńskiej. W uchwale Biura Politycznego KC PZPR z 1949 r. pisano: “Najbardziej zaniedbane pod względem kultury fizycznej i sportu są masy pracujące wsi. (...) Sytuację tę wyzyskuje reakcja, a szczególnie reakcyjna część kleru, próbując wywierać wpływ na młodzież wiejską". Receptą na wpływy Kościoła miały być Ludowe Związki Sportowe. W 1966 r., by zakłócić obchody milenium chrztu Polski, szef Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu Włodzimierz Reczek zorganizował serię piłkarskich spotkań międzynarodowych i spartakiadę młodzieży w Warszawie.

Przede wszystkim jednak sport miał służyć manifestacji przyjaźni z innymi krajami komunistycznymi i udowadniać przewagę “bloku wschodniego" nad krajami kapitalistycznymi. Aby po latach zadrażnień i pretensji (wywołanych np. konfliktem o Zaolzie w latach międzywojnia) ułożyć poprawnie stosunki między Polską a Czechosłowacją, dwaj dziennikarze z “Głosu Ludu" (później “Trybuna Ludu") i czechosłowackiego “Rudeho Prava" podjęli już w 1947 r. starania o organizację wspólnego wyścigu kolarskiego. W 1948 r. “Głos Ludu" informował, że wyścig odbędzie się w maju, począwszy od święta pracy do rocznicy zwycięstwa nad III Rzeszą. Miesiąc później patronat nad nim objęli Władysław Gomułka i Klement Gottwald. Tak rodził się wspomniany już Wyścig Pokoju.

W zamierzeniu władz PRL i Czechosłowacji impreza miała zbliżyć oba społeczeństwa. O takiej roli Wyścigu nie mówiono głośno, ale intencje można odczytać, śledząc ówczesne relacje. Lektor Polskiej Kroniki Filmowej, komentujący start z Warszawy w 1948 r. podkreślał, że “na szosie kwitnie braterstwo polsko-czeskie". Równocześnie w pierwszomajowym dodatku “Rudeho Prava" (wydanym po polsku) wielką czcionką pisano: “Braterstwo ludu Czechosłowacji i Polski gwarancją bezpieczeństwa i rozwoju obu krajów".

W latach 60. i 70. organizowano także Bałtycki Wyścig Przyjaźni: impreza, przeznaczona dla młodzieży, odbywała się na terytorium Polski oraz dzisiejszej Rosji i Litwy, a była przede wszystkim rywalizacją ekip polskiej i sowieckiej. Po 36 kolarzy z obu państw ścigało się wzdłuż Bałtyku, zahaczając niekiedy o Wrocław, Lublin czy Grodno. W wyścigu uczestniczyli niemal wszyscy wielcy kolarze tego okresu, na czele ze Stanisławem Szozdą i Tadeuszem Mytnikiem. Odwiedzali kołchozy i fabryki, składali wieńce pod pomnikami Lenina (wykonane z alabastru miniaturowe popiersia wodza bolszewickiej rewolucji było główną nagrodą dla zwycięzców kolejnych etapów wyścigu). W istocie Bałtycki Wyścig Przyjaźni z przyjaźnią miał niewiele wspólnego, w peletonie dochodziło do brutalnych pojedynków.

Idea niesionego przez sportowców pokoju służyła też utrwaleniu wizerunku starego “faszystowskiego wroga" bądź definiowaniu wroga nowego. Widać to na kadrach Polskiej Kroniki Filmowej. “Cały naród buduje swoją stolicę. Do tego hasła przyłączyli się uczestnicy wyścigu" - informuje głos lektora omawiającego przygotowania w 1948 r. W powojennej odbudowie Warszawy biorą udział także kolarze. Kamera unika ruin, prezentując odnowione fasady budynków, gładkie drogi, wiwatujące tłumy. “Zawodnikom towarzyszą serdeczne okrzyki na cześć demokratycznych narodów Europy" - ciągnie lektor.

Ciekawą zbitkę zaprezentowano w kronice filmowej z 1968 r.: rozpoczyna ją relacja z płonących ulic Paryża, gdzie lewicująca młodzież protestuje przeciw rządowi. Lektor informuje o “kryzysie społeczno-politycznym we Francji, która nie potrafi rozwiązać swych problemów wewnętrznych". Kilka minut później widz ogląda obrazy z wielkiej sportowej imprezy krajów komunistycznych: lud pracujący wychodzi na ulice nie po to, by protestować, ale by kibicować. A tuż po wprowadzeniu w życie Planu Marshalla, na trasie Wyścigu Pokoju - obok wiszących na drzewach portretów Bieruta i Lenina - pojawiały się transparenty: “Precz z odbudową militaryzmu hitlerowskiego przez amerykańskich imperialistów".

Gest Kozakiewicza

Propaganda okazała się mało skuteczna. Kibice szybko przejęli broń władzy i zaczęli zwycięstwa sportowe traktować jako okazję do utarcia nosa Wielkiemu Bratu: dla ludzi z krajów zdominowanych przez Moskwę sport stał się okazją do manifestowania niezależności.

Gdy w 1956 r. Stanisław Królak po raz pierwszy wygrał Wyścig Pokoju - pokonując zawodników z ZSRR - emocje polskich kibiców sięgnęły zenitu. Legendy krążyły o jego pojedynkach z kolarzami zza Buga i walce o miejsce w peletonie przy pomocy rowerowej pompki. Sam Królak wypowiada się o tej historii z dystansem, choć nie zaprzecza, że toczono twardą walkę. Ale jeśli nawet legenda o pompce jest nieprawdziwa, jej trwanie przez kilkadziesiąt lat świadczy o nastrojach kibiców.

W pamięci zbiorowej zapisały się też takie spotkania, jak dramatyczny mecz siatkarzy w finale olimpijskim w Montrealu w 1976 r. (wygrany przez Polskę 3:2), mecz hokejowy w Katowicach w 1974 r., a przede wszystkim wygrana Władysława Kozakiewicza w konkursie skoku o tyczce na olimpiadzie w Moskwie, którą nowy rekordzista świata (z wynikiem 5,85 m) zakończył słynnym gestem, skierowanym do moskiewskiej publiczności. Historyk Wojciech Lipoński pisze, że “znaczenie tego gestu sięgnęło daleko poza sport i było rozumiane przez naród jako wyraz generalnej postawy Polski wobec sowieckiej dominacji".

Kozakiewicz zwyciężył 30 lipca 1980 r. Miesiąc później w stoczniach Wybrzeża zwyciężyła “Solidarność". Potem był stan wojenny - i na mistrzostwach świata w piłce nożnej w Hiszpanii w 1982 r. grupa kibiców wywiesiła na trybunie wielki transparent “Solidarności", chętnie prezentowany przez zachodnich realizatorów TV.

***

W 2003 r. Wyścig Pokoju ruszał pod hasłem: “Wyścig Pokoju do wspólnej Europy". Rok później wystartował w Brukseli, aby uczcić przyjęcie 10 nowych członków w szeregi Unii Europejskiej. Historia zatoczyła koło.

Czy powtórzy się znowu?

JAKUB FERENC jest doktorantem w Instytucie Studiów Politycznych PAN, przygotowuje pracę poświęconą związkom sportu, polityki i propagandy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2005