Radość jest mądrzejsza od rozpaczy

Maciej Wojtyszko: Gdy człowiek zaczyna być osobą, należy z nim rozmawiać tak poważnie, jak to możliwe,i jednocześnie tak nie serio, jak nie serio jest wiele zdarzeń naszego życia. Rozmawiał Andrzej Franaszek

27.05.2008

Czyta się kilka minut

Andrzej Franaszek: Jak należy pisać dla dzieci?

Maciej Wojtyszko: Zdradzę panu głęboko ukrywany sekret: właściwie nigdy nie pisałem dla dzieci. Kończąc studia w Łodzi, byłem śmiertelnie zakochany w swojej przyszłej żonie, która mieszkała i studiowała w Poznaniu. Postanowiłem pisać do niej listy - tak powstał "Fikander i Malwinka", "Zwierzątko Mojej Mamy" i kilka innych opowiadań. Oczywiście był w nich pewien zamysł pisarski - chciałem, traktując to nie do końca serio, stworzyć rodzaj uniwersalnych i zabawnych bajeczek. Żona była osobą na tyle praktyczną, że radziła mi je przepisać i zanieść do Naszej Księgarni, gdzie trafiłem na Mieczysława Siemińskiego, który stał się dla mnie postacią opatrznościową, bo o literaturze dla dzieci potrafił myśleć w sposób nowoczesny w czasach, gdy w Polsce nie było jeszcze np. "Muminków". Wyszła więc "Bromba" i przeżyłem chwilę głębokiej satysfakcji, widząc, jak Krakowskim Przedmieściem szły studentki, a każda z moją książką...

Nie znam recepty na pisanie dla dzieci; prawdziwy wydaje mi się aforyzm, który głosi, że należy pisać jak dla dorosłych, tylko lepiej. Do wymogów, jakie stawiamy dobremu tekstowi, dochodzi tu jeszcze filtr przejrzystości i zrozumiałości. Nie należy rezygnować ani z pytań fundamentalnych, ani z poważnej rozmowy z czytelnikiem, np. przyznając mu się, że czegoś nie wiemy. Rodzice nie powinni udawać, że wiedzą wszystko i nie popełniają błędów - to może zostawić trwały uraz w psychice dziecka. Także pisarz nie powinien ukrywać i własnej niewiedzy, i tego, że świat w ogóle nie jest w pełni poznawalny. Dlatego Bromba przyznaje, że są rzeczy, których nigdy nie da się zmierzyć i zważyć...

Niewątpliwie wyróżnikiem dobrej literatury dla dzieci jest to, że mogą ją czytać odbiorcy w różnym wieku. Moja siedmioletnia córka z pasją śledzi poczynania Kajetana Chrumpsa, ja zaś - mając lat 37 - z przyjemnością jej w tym towarzyszę. Moi licealni koledzy podrywali dziewczyny, czytając im przez telefon "Brombę", znam też pewną piękną damę, która czasem wysyła z wiadomościami "pciuchy"...

W tym momencie czuję się naprawdę bardzo, bardzo potrzebny... Oczywiście w moich książkach są różne warstwy - współczesne dziecko w fakcie, że reżyser Gluś może tylko opowiadać filmy, nie doszuka się aluzji do realiów PRL-u, pan zaś zapewne tak. Moją najdalszą wycieczką w stronę wrażliwości dorosłych jest tu "Saga rodu Klaptunów", oparta na rozmaitych aluzjach i parodiach.

Nie da się napisać niczego dobrego, jeśli nie piszemy "od siebie". Nie sposób poważnie traktować czytelnika (wszystko jedno: dziecka czy dorosłego) i mówić do niego o czymś, co nas samych nie obchodzi. Gdy człowiek zaczyna być w minimalnym stopniu osobą, należy z nim rozmawiać tak poważnie, jak to tylko możliwe, i jednocześnie tak nie na serio, jak nie na serio jest wiele zdarzeń naszego życia.

Czy istnieje tu jakaś granica? Na przykład w "Brombie i psychologii" pisze Pan o mechanizmach psychicznych prowadzących choćby do antysemityzmu...

Nie okłamujmy się - sprawność dziecięcych umysłów może być bardzo różna. Są dzieci zawsze ciekawe świata i pytań ogólnych, i takie, których to nie interesuje aż do 50. roku życia, gdy wreszcie zaczynają dojrzewać i myśleć np. o śmierci. Pamiętam mojego czteroletniego syna, który usiadł na łóżku i zupełnie poważnie zapytał: "Tatusiu, dlaczego na świecie jest świat?".

Pytanie heideggerowskie...

Otóż to. Słusznie namawia się dorosłych, by z dziećmi rozmawiali poważnie, nie infantylizowali ich świata. Myślę, że są w tym pewne granice, ale nie mają one charakteru intelektualnego. Pytanie brzmi raczej: do jakiego stopnia groza jest dla dziecka bezpieczna. Boję się, że obecnie stopień epatowania śmiercią, krwią, cierpieniem, zwłaszcza w filmach dla dzieci, stał się zbyt duży. Rozmawiać z dzieckiem o śmierci jest niesłychanie trudno - potrafił to robić Saint--Exupéry, ja bym się na to w moim pisaniu nie ośmielił.

Oczywiście wiele zależy od zmieniającej się ludzkiej wrażliwości, sita czasu zostawiają jedne rzeczy, choćby "Alicję w krainie czarów", inne zaś odrzucają. "Ptasie radio" Tuwima jako fantastyczna zabawa z językową formą będzie żyło jeszcze długo, ale już czytany przeze mnie w dzieciństwie z ogromną radością Amicis okazuje się dziś nieznośny. Za jakiś czas pewnie i w "Brombie" coś zacznie czytelnikom przeszkadzać - choć oczywiście nie wiem co...

Twórczość artystyczną często wiążemy z dziecięcością - choćby poprzez zachowaną umiejętność dziwienia się. Kiedy dla artysty kończy się dzieciństwo?

Ja nigdy do końca nie dojrzałem, zresztą bardzo się przed tym broniłem. Z różnych, bardzo osobistych powodów (jak śmierć mojego ojca, oficera AK, zamordowanego już po wojnie przez "naszych", gdy miałem trzy lata) długo nie chciałem wyjść z domu rodzinnego. Chodziłem do Liceum Technik Teatralnych, gdzie nauczyciele zachęcali mnie do pozostania dzieckiem - czyli stania się artystą - i zacząłem się bawić w teatr. Celowo używam słowa "bawić się", bo jest to cudowna zabawa, pozwalająca przejść przez życie z myślą, że sztuka może być równie ważna albo i ważniejsza niż wszystko inne. Jak w słynnej anegdocie o Schillerze, który, gdy jakiś strażak podczas przedstawienia zapomniał wystrzelić, powiedział do niego: "Proszę pana, to nie jest prawdziwa wojna, tu jest teatr, tu się musi udać!". Odkryłem, że mogę bawić się przez całe życie - w tworzenie spektakli, filmów, pisanie...

Plutarch powiedział, że uczenie ma być bardziej rozniecaniem ognia niż napełnianiem naczyń. Powinniśmy wychowywać ludzi do twórczości, starać się, by szkoła nie oduczała radości obcowania ze światem, radości poznawania go. Ważne są więc działania różnych stowarzyszeń mających na celu podtrzymywanie twórczej postawy. Choćby, z czym jestem osobiście związany, prace Międzynarodowego Stowarzyszenia Teatrów dla Dzieci i Młodzieży ASSITEJ, które propaguje uczenie za pomocą dramy, organizuje obozy teatralne, konkursy pisania sztuk, tłumaczeń itd. - właściwie większość dzisiejszych młodych dramaturgów to nasi wychowankowie. Tylko takie nauczanie daje nadzieję, że ludzie dorośli pozostaną trochę dziećmi, że nie zrezygnują z twórczości. A takiej wiedzy nie załatwią żadne testy. W czasach, gdy Anglia była imperium, aby zostać pracownikiem wysokiego szczebla w ministerstwie, trzeba było m.in. napisać sonet...

Stara się Pan być niczym Pana bohater - poeta Fikander?

Robię, co mogę.

Fikander z Malwinką doczekali się jednak syna - Meandra. Jak wychowywał Pan swoje dzieci?

W pewnym momencie rodzice przestają być autorytetami i wtedy szalenie ważne jest środowisko rówieśnicze. Byłem na tyle chytry, że zabierałem syna i córkę na rozmaite obozy teatralne. Mówiłem do wszystkich uczestników, ale dzięki temu także do własnych dzieci, a i towarzystwo tam obecne było dość wychowujące i kształcące. Udało mi się moje dzieci zarazić pomysłem, że ciekawsze od wódki czy narkotyków jest zrobienie spektaklu.

Rozmawiamy podczas Targów Książki, gdzie można znaleźć rozmaite małe wydawnictwa, jak Dwie Siostry, Muchomor, Ezop czy Hokus Pokus, publikujące wartościowe książki dla dzieci. Ale przecież jest to tylko margines rynku, przez który sunie olbrzymi walec kultury masowej, propagującej treści najgłupsze. Czy nie sądzi Pan, że żyjemy w czasach zagrażających jednej z najważniejszych cech człowieka - wyobraźni?

Tak rzeczywiście jest. Wraz z wolnością i rynkiem pojawiło się bardzo smutne przekonanie, że człowiek wolny ma prawo być idiotą i wybierać rzeczy gorsze. Tandeta triumfuje. Jedyny sposób, by temu przeciwdziałać, to ciągle o tym mówić, bo może pojawi się niewielka szansa, że zmieni się moda i ludzie zaczną mieć większą ochotę na myślenie, na rzeczy mądrzejsze.

Bohaterowie "Tajemnicy szyfru Marabuta" bali się utraty tożsamości. Teraz to zagrożenie ma nieco inny charakter - nie wyrwą ci duszy z piersi, by ją przerobić, jak było za komunizmu, ale spróbują cię przekupić. Blichtr świata może sprawić, że zapomnisz o sobie.

Tymczasem dla Pana bohaterów ważna zdaje się być właśnie jakaś akceptacja samego siebie: "wszędzie dobrze, gdzie jesteśmy, bo to właśnie my"...

No tak. Otoczką broniącą człowieka wydaje się być radość, nawet nieco naiwna. I właśnie radość jest mądrzejsza od rozpaczy. W naszej kulturze mamy bardzo dużo cierpiętnictwa, narzekania, wszyscy cierpimy na chorobę baletnicy, której przeszkadza każda falbana. Jestem potomkiem pozytywistów - myślę, że w miarę możliwości nie należy się nad sobą użalać, lepiej robić coś sensownego. Celem literatury dziecięcej i młodzieżowej powinno być też zachęcanie do życia - "wszędzie dobrze, gdzie jesteśmy". Moja babcia często (choć nieświadomie) cytowała Brodzińskiego: "Czyń każdy w swoim kółku, co każe Duch Boży, a całość sama się złoży". Lepiej zajmować się konkretnym działaniem także dlatego, że najlepszą weryfikacją różnych mniemań są empiryczne fakty. Tymczasem my, Polacy, często przesadzamy ze znajdowaniem sobie mistycznych pretekstów na usprawiedliwienie faktu, że nie umyliśmy uszu.

Maciej Wojtyszko (ur. 1946) jest reżyserem i pisarzem. Na scenach teatralnych realizował spektakle wg m.in. Bernharda, Bułhakowa, Mrożka i Gombrowicza, sam jest autorem licznych sztuk (część została zebrana w tomie "Grzechy starości", 2005), reżyserował filmy i seriale telewizyjne. Dla młodszych i starszych dzieci ukazały się: "Bromba i inni" (1975), "Trzynaste piórko Eufemii" (1977), "Tajemnica szyfru Marabuta" (1978), "Saga rodu Klaptunów" (1985), "Bromba i filozofia" (2004), "Bromba i psychologia" (2007). O jego twórczości pisała Joanna Olech w "TP" nr 8/08.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2008