Zabić doktora

Denis Mukwege, kongijski lekarz i laureat Pokojowej Nagrody Nobla, strzeżony jest przez żołnierzy ONZ. Jego życiu zagraża niebezpieczeństwo.
w cyklu STRONA ŚWIATA

11.09.2020

Czyta się kilka minut

Denis Mukwege wraca do domu w Bukavu po odebraniu Pokojowej Nagrody Nobla, 27 grudnia 2018 r. Fot. FREDRIK LERNERYD/AFP/East News /
Denis Mukwege wraca do domu w Bukavu po odebraniu Pokojowej Nagrody Nobla, 27 grudnia 2018 r. Fot. FREDRIK LERNERYD/AFP/East News /

Błękitne hełmy” pilnują bezpieczeństwa Denisa Mukwege od jesieni 2012 roku, kiedy nieznani napastnicy próbowali zabić go w jego własnym domu w Bukavu, mieście rozłożonym na wschodnim brzegu jeziora Kivu na wschodzie Konga. Lekarzowi nic się nie stało, ale napastnicy zabili wtedy jednego z pracowników szpitala.

Mukwege, rocznik 1955, zasłynął, lecząc kobiety, ofiary gwałtów kongijskich wojen z przełomu wieków, które zostały uznane za najkrwawszy i najbardziej barbarzyński konflikt zbrojny od czasów II wojny światowej. Szacuje się, że między 1996 a 2003 rokiem w kongijskich wojnach, w których wzięło udział tuzin sąsiednich państw i dziesiątki wspieranych przez nie tubylczych partyzanckich armii, od kul, z powodu chorób i głodu mogło zginąć nawet 5 milionów ludzi.

Według ONZ na żadnej innej wojnie gwałty na kobietach nie były tak powszechne jak w Kongu, a dokonywali ich zarówno żołnierze z obcych armii, wszelkiej maści rebelianci, jak również żołnierze kongijskiego wojska rządowego. W 2010 roku specjalna wysłanniczka ONZ w Kongu Margot Wallstroem uznała, że kraj jest „światową jaskinią zbrodni i gwałtu”.

Na co czekacie?

Spiesząc z ratunkiem dla ofiar, doktor Mukwege zasłużył na Pokojową Nagrodę Nobla (otrzymał ją wspólnie z Nadią Murad, jezydką z Iraku, ofiarą tyranii dżihadystów z samozwańczego kalifatu), ale także narobił sobie wielu niebezpiecznych wrogów, ponieważ korzystając z coraz większej sławy, coraz głośniej i natarczywiej domagał się wskazania, napiętnowania i ukarania winnych zbrodni. Mówił o tym w rozmowach z zagranicznymi dziennikarzami, przemawiał w ONZ, a także poruszał temat podczas uroczystej mowy, wygłoszonej przy okazji wręczenia mu Nagrody Nobla: „Na co jeszcze czekacie? Miejmy odwagę i ujawnijmy imiona winnych zbrodni przeciwko ludzkości. Może wtedy przestaną wreszcie czynić tu zło”.


Wojciech Jagielski: Od czasu, gdy spotkałem Denisa Mukwege przed laty, sądziłem, że nadawałby się znakomicie na bohatera opowieści, w której dobro zwycięża zło.


 

Mukwege powoływał się na specjalny raport ONZ z 2010 roku, który stwierdzał, że zbrodnie popełnione podczas kongijskich wojen kwalifikują się, by zbadać je jako popełnione przeciwko ludzkości, a nawet – ludobójstwo. Raport nie wskazał żadnych winowajców, czego od czasu jego publikacji domaga się Mukwege. W lipcu, gdy na wschodzie Konga znów nasiliła się wojna partyzancka, a do jego szpitala w Bukavu zaczęły się zgłaszać po pomoc kobiety, Mukwege obwieścił w internecie, że podobne zbrodnie będą się powtarzać, dopóki ONZ nie zdobędzie się na odwagę i nie wskaże winnych.

„To są wciąż ci sami ludzie” – napisał doktor i wezwał ONZ, by powołała specjalny trybunał do osądzenia winnych kongijskich zbrodni. Odpowiedział mu James Kabarebe, minister wojny z Rwandy, który dowodził rwandyjskimi wojskami podczas pierwszego najazdu na Kongo w latach 1996-98. Nazwał raport ONZ pustą propagandą i zarzucił Mukwege, że pozwala się wykorzystywać tym, którzy przegrali wojnę i pragną odwetu. Wkrótce doktor zaczął otrzymywać listy i telefony z pogróżkami. W 2012 roku, po przemówieniu, jakie wygłosił podczas jesiennej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ, nieznani napastnicy dokonali nieudanego zamachu na jego życie, a ONZ przydzieliła mu żołnierzy do ochrony.

Sequel „Hotelu Rwanda”

W tym roku doktor nie mógł jednak liczyć na ochronę ze strony „błękitnych hełmów”. Jego kilkunastoosobowa straż przyboczna, która nie odstępowała go na krok, towarzyszyła podczas lekarskich wizyt i strzegła przez całą dobę szpitala, w którym mieszkał, została odwołana jeszcze w maju z powodu wybuchu epidemii COVID-19 (10,5 tys. zarażonych i chorych, ponad 250 zmarłych w stumilionowym kraju). Zamiast żołnierzy ONZ bezpieczeństwa doktora pilnowali odtąd kongijscy policjanci.

Mukwege miał powody, żeby obawiać się o swoje życie. Władze Rwandy, które prawie wprost oskarżał o kongijskie zbrodnie, nieraz dowiodły, że nie cofną się przed niczym, żeby skompromitować, unieszkodliwić, a nawet zlikwidować przeciwników. W sylwestrową noc w 2013 roku, w johannesburskim hotelu Michelangelo znaleziono martwego Patricka Karegayę, byłego szefa wywiadu i byłego przyjaciela prezydenta Rwandy Paula Kagamego, który jako dowódca partyzantki zdobył w 1994 roku Kigali i sprawuje odtąd niepodważalne rządy (do 2000 roku jako wiceprezydent i minister wojny, a potem już jako prezydent).

Karegaya, który z Kagamem znał się od dzieciństwa, wyjechał w 2010 roku do Południowej Afryki, a kiedy dołączył do niego były szef sztabu armii rwandyjskiej gen. Faustin Kayumba Nyamwasa, zaczęli na obczyźnie organizować polityczną opozycję. Nyamwasa twierdzi, że na jego życie też nieraz próbowano się zamachnąć, a winą za wszystkie próby zabicia go obarcza Kagamego.

Na początku lutego sławny w Rwandzie pieśniarz Kizito Mihigo, który pomagał przy pisaniu nowego hymnu kraju, został aresztowany, gdy próbował wyjechać do sąsiedniego Burundi. W Kigali oskarżono go o działalność wywrotową, wkrótce pieśniarza znaleziono powieszonego w aresztanckiej celi.


Czytaj także: Paul Rusesabagina, podziwiany za to, że podczas ludobójczych rzezi sprzed ćwierć wieku ocalił od śmierci ponad tysiąc osób, został aresztowany i oskarżony o udział w spisku, mającym przywrócić ludobójców do władzy.


 

Wreszcie niedawno rwandyjskie władze aresztowały Paula Rusesabaginę, byłego hotelarza, który otrzymał filmowe wcielenie w hollywoodzkim „Hotelu Rwanda” z 2004 roku. Rusesabagina utrzymuje, że przekupując i powołując się na wpływy wśród przywódców Hutu, w czasie ludobójczych mordów ocalił ponad tysiąc Tutsich. Rwandyjskie władze twierdzą, że kłamie, a w najlepszym razie przesadza, za to oskarżają go dzisiaj o wspieranie działających na obczyźnie organizacji partyzanckich Hutu, marzących o powrocie do kraju i odwecie na Tutsich. Rusesabagina, obywatel Belgii i USA, organizuje opozycyjną partię wśród rwandyjskiej diaspory na Zachodzie.

Wielka wojna

Najnowsze z nieszczęść, jakie spadają na Kongo od pierwszych dni jego istnienia (niepodległość ogłosiło w 1960 roku), zaczęło się właśnie od rwandyjskiego ludobójstwa z 1994 roku. Bojówki rządzących Hutu, a także kontrolowana przez nich armia rządowa w sto dni wymordowały milion Tutsich. Zajęci bez reszty pogromami – do których poza wojskiem i bojówkami zmuszono prawie wszystkich, zwyczajnych cywilów – nie były w stanie stawić czoła partyzantom Tutsi, przybyłym rodakom na odsiecz z sąsiedniej Ugandy. Partyzanci przejęli władzę w Kigali, a Hutu, ratując się przed odwetem, uciekli za miedzę do Konga, które nosiło jeszcze wtedy nazwę Zairu, a którym rządził ustanowiony przez amerykańską CIA tyran i kleptokrata Mobutu Sese Seko.

Mobutu udzielił uciekinierom gościny, obiecał pomóc wrócić do kraju i odzyskać w nim władzę. Rwandyjscy Tutsi nie zamierzali się temu przyglądać z założonymi rękami. W 1996 roku podburzyli kongijskich Tutsich (mieszkają w całym regionie afrykańskich Wielkich Jezior) do zbrojnego buntu. Potem dołączyli do nich rwandyjscy żołnierze i pół roku później rebelianci wkroczyli do Kinszasy. Po drodze do stolicy, przemierzając wschodnie Kongo i kongijski interior, partyzanci rozgromili i rozpędzili obozowiska rwandyjskich Hutu, ich uchodźcze państwo, armię, policję i administrację.

Ale Laurent-Desire Kabila, faworyt Rwandyjczyków, usadowiwszy się na prezydenckim fotelu w Kinszasie, postanowił uwolnić spod kurateli swoich dobrodziejów i wierzycieli. Nie minęły dwa lata, a Rwandyjczycy wzniecili na wschodzie Konga nową rebelię, tym razem przeciwko Kabili, wybuchła nowa wojna. Wzięło w niej udział tuzin ościennych państw – jedne wspierały rząd, inne – rebeliantów. W styczniu 2001 roku Kabila zginął w zamachu, a na fotelu prezydenta zastąpił go jego syn, Joseph. Wielka wojna została przerwana w 2003 roku.

Ręce przecz od noblisty!

Wojska ONZ wylądowały w Kongu w ostatnim roku ubiegłego stulecia, żeby pilnować rozejmu zawartego między wojującymi stronami, a także, żeby odbudować z wojennych zgliszczy kongijskie państwo, które nigdy nie zaliczało się do samodzielnych. Lądowały w Kongu już zaraz po jego narodzinach, ale nie uchroniły tego kraju przed wojną domową, a pierwszego kongijskiego przywódcę, Patrice’a Lumumby przed zabójstwem. Ponowna interwencja pod koniec wieku również okazała się fatalną. Licząca sobie ponad 16 tysięcy żołnierzy, policjantów i urzędników jest największą w historii ONZ i jedną najkosztowniejszych, ale wyniki przyniosła mizerne.

Przywróciła stabilizację i pomogła przeprowadzić wybory prezydenckie w 2006 i 2011 roku. Ale na kongijskim wschodzie, w krainach Kivu i Ituri, gdzie od początku istnienia kongijskiego państwa zaczynały się wszystkie zbrojne rebelie, wciąż działa ponad sto partyzanckich armii, zajmujących się nie tyle polityką, co zarobkiem z rabunkowego wydobycia i kontrabandy minerałów, w które natura wyjątkowo obdarzyła Kongo. Wiele z tych zbrojnych partii działa na zlecenie kongijskich sąsiadów, głównie Rwandy, która bezwzględnie zwalcza wszelkie podejmowane za miedzą próby organizowania partyzantki Hutu, a także wszelkie próby organizowania politycznej opozycji Hutu zarówno w kraju, jak w Afryce, a nawet odległej Europie.


Specjalny cykl tekstów Wojciecha Jagielskiego dwa razy w tygodniu na naszych stronach. Czytaj pozostałe teksty reportera


 

Bezceremonialność i brutalność rządzących z Rwandy (Zachód, który nie zrobił nic, by powstrzymać ludobójstwo Tutsich w 1994 roku, patrzy przez palce na poczynania Kagamego i spółki) sprawiły, że sierpniowe pogróżki, jakie zaczął otrzymywać doktor Mukwege, potraktowano ze śmiertelną powagą. Tym bardziej że poza ministrem wojny Jamesem Kabarebe, z krytyką wobec kongijskiego lekarza i raportów ONZ wystąpił sam Kagame, a posłuszne rządowi z Kigali gazety w redakcyjnych komentarzach nazwały insynuacjami wysuwane pod adresem Rwandy zarzuty, jakoby ponosiła odpowiedzialność za kongijskie zbrodnie. Gazeta „New Times” z Kigali oskarżyła nawet Mukwege, że zmyśla historie o rzekomych partyzantach na wschodzie Konga, żeby nabrać bogatych dobrodziejów z Zachodu, napchać sobie kieszenie dolarami, zyskać sławę. Jako złowrogie ostrzeżenie potraktowano fakt, że ambasadorem Rwandy w Kinszasie jest Vincent Karega, ten sam, który był ambasadorem w Południowej Afryce w czasie, gdy nieznani do dziś sprawcy urządzili polowanie na rwandyjskich dysydentów w Johannesburgu.

O przydzielenie „błękitnych hełmów” do ochrony doktora Mukwege apelowała do ONZ jej komisarz od praw człowieka Michelle Bechelet, była prezydent Chile (2006-10 i 2014-18), a także Amnesty International. Na początku września w Kinszasie i Bukavu doszło do ulicznych demonstracji, których uczestnicy żądali, by kongijski rząd zapewnił Mukwege bezpieczeństwo. „Ręce precz od naszego noblisty!” – skandowali demonstranci w Bukavu. W Kinszasie uczestnicy protestacyjnego marszu usiłowali przedostać się pod ambasadę Rwandy, ale rozpędziła ich policja. Sam prezydent Felix Tshisekedi poinstruował swoich ministrów, by zrobili wszystko, żeby doktorowi z Bukavu włos z głowy nie spadł.

Koniec misji

Na wszystkie prośby i żądania przedstawiciele ONZ przez wiele tygodni odpowiadali, że „błękitne hełmy” nie mają w Kongu wyręczać miejscowych władz, a jedynie je wspierać, i że dbałość o bezpieczeństwo obywateli należy do obowiązków i kompetencji poszczególnych państw, a nie międzynarodowych organizacji. W końcu jednak w ONZ zmieniono zdanie i w środę przed szpitalem doktora Mukwege w Bukavu znów pojawiła się ochrona. „Pozostanie tam tak długo, jak będzie trzeba” – zapewnił przedstawiciel misji pokojowej ONZ w Kongu Mathias Gillmann.

Nie wiadomo, jak długo potrwa jeszcze operacja pokojowa ONZ w Kongu (o długości jej mandatu oraz kształcie decyduje co roku Rada Bezpieczeństwa w uzgodnieniu z władzami w Kinszasie). Odraza amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa do wszelkiej maści międzynarodowych działań sprawiła, że ONZ od początku jego prezydentury nie otrzymuje co roku miliarda dolarów, wpłacanych wcześniej przez Jankesów. Pieniądze te stanowiły trzecią część budżetu operacji pokojowych. Wygląda na to, że z braku pieniędzy ONZ będzie musiała zwinąć kongijską operację, a przynajmniej bardzo ją ograniczyć. Żądania, by bezpieczeństwa doktora Mukwege strzegli nie kongijscy żołnierze, lecz „błękitne hełmy” świadczą o fiasku misji ONZ.

Nieskuteczni, unikający ryzyka i troszczący się o bezpieczeństwo własne, a nie ludzi, których przybyli chronić, żołnierze ONZ i tak uchodzą w Kongu za wzór solidności w porównaniu z miejscowym, skorumpowanym do szpiku kości wojskiem i policją, które mieli szkolić i przygotować do samodzielnego istnienia. Po trwającej prawie dwadzieścia lat misji ONZ niemal wszyscy w Kongu są „błękitnymi hełmami” rozczarowani. I tak samo niemal wszyscy uważają, że jeśli żołnierze wyjadą, bez nich będzie tylko gorzej.

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej