Pytania i prognozy

Profesor Ipke Wachsmuth z uniwersytetu w Bielefeld, który był promotorem doktoratu honorowego nadanego mi niedawno przez tę uczelnię, przysłał list z prośbą, bym odpowiedział na cztery pytania dla wydawanego tam czasopisma.

14.12.2003

Czyta się kilka minut

Oto one:

1. W swoich powieściach i opowiadaniach opisywał Pan przyszły rozwój wydarzeń w sposób nieraz proroczy. Co jest potrzebne, by prowadzić spekulacje tak skutecznie?

2. Czasem i najmędrszy człowiek się myli - czy zdarzyły się Panu błędy szczególnie bolesne?

3. Jakie perspektywy ustrojowe, społeczne i techniczne czekają mieszkańców Europy Środkowej w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat?

4. W czym upatruje Pan nadzieję na to, że ludzkość nie stanie się przypadkiem beznadziejnym i nieuleczalnym?

Odpowiedziałem, streszczając, jak następuje:

1. Prognozy przyszłości są sensownie możliwe wyłącznie w zakresie naukowo-technologicznym, nie są natomiast możliwe prognozy polityczne, ideologiczne czy ustrojowe. Jako kierunkowskaz najogólniejszy służyła mi naturalna ewolucja życia, gdyż orientowałem się zgodnie z dewizą: to, co było możliwe w bioewolucji i co mogło powstać siłami natury, będziemy mogli kiedyś naśladować technologicznie. Przychodzi mi na myśl powiedzenie znanego matematyka Hilberta: Powinniśmy wiedzieć i będziemy wiedzieli. Sformułowałem to kiedyś inaczej: ewolucję trzeba doścignąć i prześcignąć.

2. Nieudane prognozy specjalnie mnie nie martwią ani nie kłopoczą, ponieważ składowa ryzyka jest od nich nieodłączna. Ze szkodą dla rezultatów, prawie nigdy nie uwzględniałem wpływu czynników militarnych bądź komercjalnych na zawartość mojej prognozy, a niestety w niemal 90 procentach przypadków właśnie te czynniki decydują o przyszłości zjawisk rozwijających się dzięki nowym odkryciom bądź wynalazkom. Na przykład: rakiety posłano wprawdzie na Księżyc, poczęte zostały jednak jako broń.

3. Nie mam najmniejszego pojęcia, co się zdarzy w Europie Środkowej za 50 lat. Historia jest grą ze zmieniającymi się protagonistami i antagonistami. W XX wieku sytuacja globalna była dość prosta: kapitalizm przeciwko komunizmowi, Stany Zjednoczone przeciwko Sowietom. Obecnie mamy do czynienia z początkiem nowej gry: z jednej strony ekstrema terrorystyczna islamu, z drugiej świat cywilizacji Zachodu.

4. Nie jestem pewien, czy można zagwarantować ludzkości długotrwałe pokojowe przeżycie.

***

Starałem się odpowiedzieć zgodnie z moją najlepszą wiedzą, nie wchodziłem jednak w rozważania bardziej uszczegółowione. Prognozy spełnione miały często za towarzyszy takie, które się nie spełniły. Wkracza tu czynnik ludzkiej niedoskonałości, przez co rozumiem nie tylko głupotę czy brak inteligencji, ale także irracjonalne składowe natury ludzkiej, które niestety nie były dostatecznie dobrze widoczne nam, siedzącym w więzieniu komunistycznym. Zachód wydawał nam się wtedy czymś w rodzaju raju doczesności. Znalazłszy się dziś na przedprożu tego raju, widzimy, że nie jest on tak wyborny.

Czytam w polskim “Newsweeku", jak straszliwymi obrzydliwościami karmi nasze samochody większość stacji paliwowych. Czasem do zbiorników nalewa się pół na pół olej z wodą. Powszechność i bezkarność tych złodziejstw mnie zdumiewa. Równocześnie otrzymuję z codzienną pocztą niezliczone zaproszenia na spotkania opłatkowe z pokrapianiem wodą święconą. Jak to się jedno z drugim godzi? Nie rozumiem, w jakim właściwie kraju mieszkamy: kraju w 90 procentach katolickim czy kraju złodziei i bandytów? Mówię przesadnie brutalnie, ale podobny obraz daje obserwacja debat sejmowych. Nie są to sprawy, które bym chciał wynosić na forum zagraniczne, wolę udawać głuchego i ślepego, ale ktoś, kto czekał czterdzieści lat, by wreszcie koszmar sowiecki się skończył, musi mieć poczucie, że jego oczekiwanie w jakiś fatalny sposób się wykoleiło.

Niceę chyba już przegraliśmy, choć trochę się jeszcze bronimy, jak karp lub szczupak, który dostał po głowie młotkiem, ale jeszcze się trzepie. Traktuje się nas jak zawodnika wagi średniej; nie jesteśmy mali, ale też nie jesteśmy ogromni. Zmartwienia mają oczywiście wszystkie państwa na świecie. Cały numer specjalny “Newsweeka" amerykańskiego wypełniony jest zadziwieniem, dlaczego Ameryka, kraj tak potężny, nie może sobie dać rady z terrorystyczną ekstremą. Najlepszym porównaniem jest bernardyn, któremu na grzbiecie osiadło całe stado pcheł. Może się iskać i gryźć, ale pchły nie przestaną mu krwi wysysać.

W zestawieniu z tym, co się działo w Wietnamie, a przedtem na podwójnym froncie amerykańsko-japońsko-niemieckiej wojny światowej, obecne straty amerykańskie w Iraku są oczywiście skromne: wtedy szły w setki tysięcy żołnierzy. Niemniej bezradność w stosunku do przeciwnika tak rozproszonego jest ogromna, a dochodzi do niej bariera językowa, obyczajowa i religijna. Nie wiadomo nawet, jakiej nomenklatury używać: czy chodzi o partyzantów, czy o terrorystów.

Istnieje obecnie na Zachodzie superfiksacja niechęci, a nawet nienawiści do prezydenta Busha. Prasa niemiecka czy francuska sugeruje, że gdyby dokądś sobie poszedł, od razu zrobiłoby się świetnie. To oczywista nieprawda: bez względu na to, czy Bush jest, czy go nie będzie, sytuacja, w którą świat został wpakowany, nie zniknie jak duch pod wpływem zaklęcia. Przypisywanie wszelkiego zła wyłącznie Bushowi wydaje mi się aberracją, aczkolwiek wcale nie uważam, by zręczne zagrywki, do których prezydenta nakłania jego inteligentne otoczenie, jak pojawienie się w Bagdadzie wśród żołnierzy amerykańskich z plastikowym indykiem, cokolwiek rozwiązywały.

Bush nie jest ani demonem, ani przewodnikiem na drodze ku lepszej przyszłości; jest politykiem wagi dość lekkiej, który wpakował się w sytuację przekraczającą jego horyzont i możliwości, tak pogmatwaną, że niestety żaden indyk, nawet otoczony wieńcem z winogron, jej nie odmieni. Skądinąd pomimo bardzo złej opinii zagranicy o Bushu, liczba głosów, na które może liczyć w najbliższych wyborach, jest przyzwoita i jego reelekcja pozostaje prawdopodobna.

Wracając do początku: można przewidywać postępy w dziedzinie technologicznej, medycznej i biologicznej, ale w zakresie zjawisk ustrojowych, ideologicznych i w ogóle życia duchowego ludzkości niczego się nie przewidzi. Nie rozumiem na przykład, dlaczego na tak szerokim froncie sztuk pięknych zapanowała teraz brzydota (podobnemu zdumieniu dał niedawno na tych łamach wyraz Miłosz). I nie jest to już izolowany wyskok, jak w przypadku turpizmu w naszej poezji schyłku lat 50.

Krzysztof Myszkowski chciał, bym się dla “Kwartalnika Artystycznego" wypowiedział na temat rzeźb Giacomettiego, które pokazywane są teraz w Polsce. Nie lubię Giacomettiego, więc napisałem, że jak się chce wykonać dzieło plastyczne podobne do jego rzeźb, należy wziąć konopny sznurek, trochę postrzępić i włożyć do stężonego roztworu cukru. Osadzą się wtedy na nim gruzełki, zrobi się kostropaty i można z niego wykonać rozmaite postacie pań i panów. Miłosz czuł się takim ryzykantem, pisząc o wszechobecnej dziś brzydocie, że na końcu swoich uwag przeprosił za nie czytelników. Ja przepraszać nie mam zamiaru.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2003