Pan F.

Opowiadanie drukowane poniżej powstało w lutym 1976 r. W roku następnym ukazało się w Niemczech w tłumaczeniu Jensa Reutera, razem z Maską, w serii Bibliothek Suhrkamp. W Polsce nie było dotąd publikowane. Ponieważ oryginał zaginął, przekładu z wersji niemieckiej dokonał Tomasz Lem.

15.08.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Trudno mówić o książce, której się nie napisało. Nie dlatego, że wiele jest takich i nie dlatego, że chodzi o książkę, która jest dla mnie najważniejsza. Trudność polega na tym, że nienapisana książka posiada własną historię, którą należałoby przedstawić w jej rzeczywistym biegu, a kiedy ogarnia człowieka “chęć do fabularyzowania", przy relacjonowaniu należy walczyć z pokusą, żeby nie ulepszyć historii, która i tak nie ustrzeże się przed przeinaczeniami. Chodzi wszak o mglistą kronikę pewnego zamysłu, która niczym Proteusz z biegiem czasu przechodziła rozmaite przeobrażenia, a której żaden etap nie został zapisany. Zamysłowi temu w żadnej mierze nie przyświecały rozważania natury ogólnej. Pojawił się on w mej głowie jako szereg powiązanych ze sobą scen, pomiędzy którymi istniały pewne luki. Wyglądało to tak:

Pewien mężczyzna, który niedawno przybył do nieznanego miasta, w pierwszej z brzegu bramie szuka schronienia przed ulewnym deszczem. Widok ruchu ulicznego i wielkomiejskie oberwanie chmury stanowią istotny element tła, choć właściwie nie potrafię powiedzieć, dlaczego. Przypadkowo trafia do olbrzymiego drapacza chmur w samym centrum miasta, w którym mieszczą się siedziby firm i filie banków. Jest jednak sobotnie popołudnie i wszystkie są zamknięte. Przez pomyłkę wchodzi do wielkich pomieszczeń biurowych - być może dlatego, że fotokomórka otworzyła przed nim szklane drzwi, co on odczytał jako niespodziewane zaproszenie. Tam dostrzega jednego, samotnego urzędnika, zamierza wyjść, ale ów prosi go o rozmowę i składa następującą propozycję: Powstaje właśnie przedsiębiorstwo usługowe nowego typu, które będzie spełniać osobiste, również intymne życzenia klientów. Firma chciałaby jednak najpierw zbadać rynek i sprawdzić swoje możliwości. W przyszłości usługi świadczone będą po bardzo wysokich cenach, obecnie jednak w ramach sprawdzania systemu na losowo wybranej grupie osób różnej płci, wieku i pochodzenia odbędzie się zupełnie bezpłatny test. Firma musi bowiem oszacować koszty własne, ustalić cennik oraz sposoby płatności dla przyszłych klientów. Bohater historii może zostać jednym z wybrańców, jeśli wyrazi na to zgodę.

Urzędnik wyjaśnia, że firma nie dokonuje cudów. Nie może na przykład pomóc głupcowi w myśleniu, z brzydala nie zrobi pięknisia, a biednego nie uczyni milionerem. Pomimo to w artykułowaniu swych życzeń nie należy być przesadnie skromnym, ponieważ cele, których nie sposób urzeczywistnić natychmiast i wprost, można niekiedy osiągnąć drogą okrężną. Pomoc nie będzie jawna, nie będzie również widoczna. Firma na przykład nie wspiera swych klientów finansowo, do ich ochrony nie wysyła żadnych “goryli". Żaden przedstawiciel firmy nigdy nie pojawi się u klienta. Ten ostatni zobowiązany jest wyjawić swoje życzenia w liście opatrzonym hasłem, a następnie wysłać go na adres skrytki pocztowej. Urzędnik wyjaśnia: załóżmy, że chciałby kogoś poznać albo z kimś się rozstać, ktoś stoi mu na drodze do kariery albo komuś dobrze życzy. A może chciałby się obracać w kręgach towarzyskich, które do tej pory były dla niego nieosiągalne, i tak dalej. Klient może również wyrażać życzenia innej natury, dotyczące pełnych przygód, nawet niebezpiecznych wyjazdów do innych krajów, jednak takich, które nie będą miały przykrych konsekwencji, albo dotyczących losu osób trzecich: na przykład upokorzenia lub klęski rywala czy wroga. Klient przy artykułowaniu swych życzeń nie musi się krępować, ponieważ firma gwarantuje całkowitą dyskrecję. On jednak również musi o nią dbać - nikomu i w żadnych okolicznościach nie może się pochwalić, iż posiada tak zdumiewającego sprzymierzeńca. Złamanie tej zasady jest jednoznaczne z rozwiązaniem umowy i wycofaniem się firmy ze świadczenia wszelkich usług bez żadnego ostrzeżenia. Na jego listy nikt nie odpowie, albowiem nie chodzi tutaj o porady i instrukcje, lecz o “regulację" wydarzeń, z których składa się życie.

Po wysłaniu listu następuje “okres karencji", w którym klient powinien zaczekać na przyjazne mu zmiany w otaczającym środowisku. Okres ten trwa od czterech do dwudziestu dni i nie można go dokładniej sprecyzować. Klient musi mieć oczy szeroko otwarte i postępować zgodnie z własnym uznaniem, zdaje sobie jednak sprawę z niewidocznego wsparcia ze strony firmy. Ta ostatnia uczyni wszystko, co w jej mocy, aby go zadowolić, w żadnym stopniu jednak nie ponosi odpowiedzialności za skutki życzeń o charakterze autodestrukcyjnym. Gdyby na przykład klient zażądał środków odurzających, z pewnością zdoła odnaleźć ich dogodne źródło, ponieważ firma nie troszczy się o jego kondycję moralną, lecz koncentruje wyłącznie na spełnianiu życzeń. Co zaś się tyczy pierwszego próbnego zadania, wystarczy, że bohater zobowiąże się wypełnić kwestionariusz po zakończeniu testu. Firma dowie się z niego, do jakiego stopnia zdołała spełnić jego życzenia. Następnie bohater podpisuje umowę, która przypomina mu nieco pakt z diabłem - ponieważ w zamian za dostarczane usługi firma nie żąda od niego absolutnie nic.

Na początku nie było dla mnie jasne - choć może to zabrzmieć niewiarygodnie - że chodzi tutaj o sytuację Fausta. Jednak wkrótce nazwałem bohatera Panem F. i opowiadając o tym pomyśle mówiłem właśnie o Panu F. A czyniłem to wielokrotnie: moim studentom na wykładach z teorii literatury oraz czytelnikom podczas wieczorów autorskich. Wówczas musiałem powypełniać luki w historii improwizacją ad hoc. Wyglądało to mniej więcej tak:

Po powrocie do domu Pan F. zastanawia się, czego mógłby sobie życzyć, nie potrafi jednak skonkretyzować żadnego pragnienia. To, co mu przychodzi do głowy, jest albo zbyt banalne i błahe, albo tak niezwykłe, że przynależące do królestwa fantazji. A przecież jako człowiek trzeźwy, rzeczowy i inteligentny Pan F. nie zamierza się ośmieszyć swymi życzeniami. Mija pół roku, Pan F. niemalże zapomniał już o podpisanej umowie, tymczasem zachorował jego przyjaciel. Ciemne znamię na nodze, które miał od urodzenia, nagle zaczęło się powiększać. Lekarze stwierdzają, iż jest to czerniak, najgroźniejszy nowotwór złośliwy, który w stu procentach przypadków prowadzi do śmierci, a amputacja nogi może jedynie przedłużyć agonię pacjenta. Pan F. wprawdzie nie wierzy w celowość swego działania, pisze jednak list prosząc o powrót przyjaciela do zdrowia. Tymczasem przyjaciel zmienia lekarza i dostaje się w ręce znanego specjalisty, który po zbadaniu go oświadcza, iż został błędnie zdiagnozowany. Po nieskomplikowanej operacji kosmetycznej przyjaciel powraca do zdrowia. Pan F. sam już nie wie, co o tym myśleć. Raz uważa to za zbieg okoliczności, innym razem gotów jest przypisywać firmie okiełznanie sił nadnaturalnych. Pan F. konstatuje, że jego stosunek do firmy zaczyna przypominać stosunek człowieka do Boga. Człowiek modli się o coś, a potem nie wie, czy to, co nastąpiło, oznacza, że jego prośby zostały wysłuchane. Boga nie można poddać żadnemu experimentum crucis - być może jednak da się to uczynić z firmą.

Pan F. życzy sobie sukcesu w grach i po odczekaniu “okresu karencji" zaczyna grywać z przyjaciółmi w pokera. Są to osoby, dla których poker jest pasją, on jednak nigdy jeszcze z nimi nie grywał. Początkowo przegrywa dość znaczną sumę i zamierza zarzucić ten plan, jednak podczas dwóch kolejnych wieczorów wygrywa od nich fortunę. Już po pierwszym wieczorze przyjaciele żądają rewanżu, tymczasem następnego dnia przegrywają jeszcze więcej. Toteż Pan F. obawia się, iż dalszymi wygranymi wzbudzi ich podejrzliwość. Odmawia rewanżu, a znajomi zrywają z nim kontakty towarzyskie.

Od tego miejsca dalszy przebieg historii staje się coraz bardziej mglisty. Na początek chciałbym przedstawić “wariant klasyczny", zwany tak dlatego, ponieważ występuje w nim “Gretchen". Pan F. przebywa z wizytą w domu pewnej dziewczyny, której matka była niegdyś znaną aktorką. Powiedzmy, że chodzi o Marilyn Monroe, która po próbie samobójczej została odratowana. Kobieta bezustannie cierpi na depresje, zagląda do kieliszka i wycofała się z filmu. Mieszka w domu córki, stroni jednak od kręgów towarzyskich. Ta “Marilyn" przesypia całe dnie, dopiero nocą budząc się do życia.

Zajmuje oddzielne skrzydło domu, posiada nawet odrębny ogród, po którym spaceruje, oddzielony od reszty posiadłości cierniowym żywopłotem. Plotka głosi, że jest uzależniona od środków odurzających, nigdy nie wychodzi z domu i nie jest całkiem przy zdrowych zmysłach. Nikt jej nie odwiedza, a sława sprzed dwudziestu lat poszła w niepamięć. Pan F. zakochał się w niej jako młodzieniec, zachwyty te już jednak dawno przebrzmiały. Pewnego razu, podczas jakiegoś nocnego przyjęcia, w sypialni córki odkrywa portret tej kobiety sprzed lat - namalowany tak, aby patrząca z niego niewiasta wodziła za oglądającym spojrzeniem. Dziewczyna nie podoba mu się specjalnie, jednak często u niej bywa - zawsze w towarzystwie. Któregoś wieczoru dzwoni do niej, ale to matka podnosi słuchawkę, odzywa się głos nieco bardziej ochrypły, delikatny, jakby bezbronny - który przed laty tak bardzo go fascynował. Pod wpływem nagłego impulsu Pan F. pisze do firmy list prosząc o spotkanie z tą kobietą, o możliwość jej poznania. Być może zdobyłby się na napisanie: “życzę sobie romansu z Marilyn, która w jakiś cudowny sposób znów będzie młoda", gdyby nie był zdecydowanie trzeźwo myślącym człowiekiem. Po upłynięciu okresu “karencji" znowu odwiedza dom, tym razem sam. Wizyta przeciąga się do późnego wieczora. Spaceruje z dziewczyną po ogrodzie i w świetle letnich, łagodnych rozbłysków na pogodę dostrzega twarz tej, która stoi po drugiej stronie żywopłotu, jakby ich podsłuchiwała.

Naturalnie wydarzenia te można ułożyć również inaczej, na przykład poprzez stworzenie sytuacji, która pozostawia tylko jedną alternatywę: albo Pan F. zaprzestanie dalszych wizyt, albo będzie się zachowywał tak, jakby zalecał się do córki. Tym samym powstaje coś na kształt przeciwieństwa trójkąta z “Lolity" Nabokova, ponieważ tam bohater zdobywa dziewczynkę, mojemu natomiast zależy na starszej kobiecie. Na to w każdym razie wygląda. Panu F. nie chodzi jednak o zdobycie pięćdziesięcioletniej kobiety, lecz o coś niemożliwego - o zdobycie pięknej aktorki, której już nie ma. Dochodzi do zaręczyn, być może również do ślubu z córką. Pan F. ma poczucie, że wpadł w pułapkę. Jego najgłębsze pragnienie nie zostało spełnione. Być może w ostatnim liście nie określił swych życzeń w sposób dostatecznie jasny? Pisze zatem nowy list, odczekuje tydzień (ten okres jest ważny z psychologicznego punktu widzenia, ponieważ wówczas właśnie Pan F. “dojrzewa" do oddawania się marzeniom, które niekiedy przerodzić mogą się nawet w urojenia) i kiedy podczas nieobecności córki przechadza się po pustym domu, wczesnym przedpołudniem, wkracza do sypialni teściowej.

Kobieta obudzona z narkotycznego snu bierze go za kogoś innego. Pan F. jednak nie dostrzega tego - lub nie chce tego dostrzec. Być może córka zastaje go w łóżku z matką. W każdym razie zrywa z Panem F. i jednocześnie pozbywa się matki, ponieważ dom należy do niej. Nigdy nie chciała jej u siebie gościć, nie mogła się jej pozbyć, a teraz stało się to możliwe. Pan F. otrzymuje swoją dawną miłość: podstarzałą, uzależnioną od narkotyków, nieszczęśliwą kobietę, która trzyma się go z całych sił, ponieważ nie ma innego wyjścia.

Tak wygląda erotyczny wariant tej historii. Nie zadowala mnie on zbytnio, podobnie jak inne, jednak zanim do nich przejdę, opowiem historię do końca. Pan F. pragnie pozbyć się starej aktorki, jednak nie może. Wysyła kolejne listy, a w końcu udaje się do miasta, do gmachu, w którym zawarł umowę. Od pewnego czasu ma trudności natury finansowej, ponieważ żył ponad stan, co zmusiło go do dokonywania ryzykownych transakcji. W mieście nikt o niczym nie wie, firma jest zwyczajnym towarzystwem ubezpieczeniowym. Owszem, pracował w nim niegdyś urzędnik, który postradał zmysły i nieco narozrabiał. Obecnie znajduje się on w sanatorium, nie można go jednak odwiedzać. Trudno powiedzieć, czy jest to ten sam człowiek, z którym niegdyś rozmawiał Pan F. Właściciel skrytki pocztowej mieszka gdzieś za granicą. Prawnik firmy uznaje Pana F. za pomylonego. Pan F. zbiera jednak dowody przemawiające za tym, że w tej sprawie było coś na rzeczy: pewni biznesmeni istotnie czynili przymiarki do zbadania rynku pod kątem “spełniania życzeń" klientów, wycofali się jednak z tego pomysłu, ponieważ klienci często tracili poczucie rzeczywistości i dopuszczali się czynów kryminalnych. Jednak to, że wszystko wydarzyło się tak, jak relacjonuje to Pan F., stanowi jedynie jego niczym nie potwierdzone przypuszczenie.

Trudność, jaką sprawił mi pierwotny zamysł, polegała na tym, że wprawdzie dawał on szansę na powołanie do życia współczesnego Fausta, ale w postaci trywialnego romansu o złośliwym spełnianiu życzeń. Daremnie próbowałem wzbogacić tę historię o elementy z dziedziny polityki i nauki. Naturalnie wydarzenia zawsze można tak ułożyć, aby bohater coraz większą wiarę pokładał w anonimową moc, która mu służy, co prowadziłoby do eskalacji żądań, i co w świecie polityki i nauki szybko musiałoby doprowadzić do jego otrzeźwienia. Z pewnością można by na pewien czas dopuścić taką grę koincydencji pomiędzy życzeniami Pana F. a wydarzeniami wielkiej polityki (Pan F. pragnie usunięcia pewnego polityka z wysokiego stołka i rzeczywiście, człowiek ten ginie w wypadku albo zostaje uprowadzony; Pan F. jest Francuzem, oczekuje upadku rządu; rzecz rozgrywa się w 1939 roku, wybucha wojna, rząd upada) - jednak wcale nie o to chodzi! Pan F. musiałby być skończonym osłem, aby uwierzyć, że firma z jego powodu doprowadziła do wybuchu wojny. Również zaakceptowanie przez niego morderstwa lub politycznego zamachu miałoby wątpliwą wiarygodność.

Historia ta ma tendencję do zbaczania w stronę sensacji lub fantazji. Albo spełniają się drobne życzenia Pana F., które jednak nie wykraczają poza ramy jego życiowych problemów - wówczas jednak wszystko pozostaje niejasne. Albo też Pan F. żąda rzeczy, które - jeśli zostaną spełnione - rozsadzą realizm powieści (jeśli się nie spełnią, historia natychmiast straci napięcie). Powieść realistyczna może ukazać karierę jakiejś fikcyjnej gwiazdy lub miliardera, jednak nie fikcyjny ogólnoświatowy kryzys lub rewolucję w Ameryce, ponieważ realistyczna opowieść musi posiadać oparcie w nie zniekształconej kronice wydarzeń historycznych. Gdyby Panu F. przyszedł do głowy pomysł “naprawy świata", fantastyczne wydarzenia natychmiast zepchnęłyby powieść z gruntu realizmu ku grotesce lub makabrze. Realizm był dla mnie jednak conditio sine qua non tej powieści, ponieważ Faust, którego akcja toczy się w jakiejś fikcyjnej epoce historycznej, przestaje być Faustem naszych czasów. Faust jest dramatem nienasyconego ducha, który dąży do nieosiągalnego nieba i ląduje w piekle. Faust nie może być erotomanem, filistrem, kawiarnianym politykiem czy skrytobójcą. Jako Gretchen wybrałem nieżyjącą już piękność, ponieważ Pan F. musi domagać się czegoś niemożliwego - w tym wypadku cofającego się czasu. Ten wariant jednak właśnie z powodu jego trywialności odrzuciłem, ponieważ opiera się on na kiczowatej płaszczyźnie naturalistycznego romansidła. Możliwości Fausta rosną w sposób niespodziewany i nagły. To nagłe “nadejście mocy" może być częściowo iluzoryczne, jest ona jednak jedynym czynnikiem, który oddziałuje na niego z zewnątrz, ponieważ wszystko, ku czemu dąży, musi być jego własnym wymysłem. Powstaje z tego, skoro on sam pozostaje bezbarwny, katalog dotychczas skrywanych zachcianek, czyli karykatura problemu - a nie problem w swym rzeczywistym wymiarze. Właśnie z tego powodu niemożliwe jest wtłoczenie siłą mitycznego schematu w ramy powieści - schemat ten musi zostać w pełni wiarygodnie ukształtowany przez “samo życie".

Gdzie wobec tego należy szukać dzisiejszego Fausta? Przyjrzyjmy się dzisiejszemu światu. Pogoń za produkcją i konsumpcją nie wydaje się już tak istotna w tym sensie, aby - tak jak dawniej - “jak najwięcej ludzi uszczęśliwić jak największą ilością towarów". Dalszą produkcję uważamy za konieczną, jednak w tym sensie, w jakim działać musi “żelazne płuco" paralityka - jest to maszyna, która strzeże przed śmiercią, jednak nie służy niczemu prócz utrzymywaniu pacjenta przy życiu.

Jak doszło do tej zmiany sposobu wartościowania? Aby to wyjaśnić, należy wziąć pod uwagę całą historię ludzkości. W każdym historycznym momencie “sapientia", którą dysponuje homo sapiens, jest binarna. Część rozumu jest mobilna i nieważka: mieści się w ludzkich głowach. Druga jej część została “zainwestowana w nieruchomości" - jako że systemy produkcji, komunikacji, miasta czy maszyny nie są przecież niczym innym jak ucieleśnieniem ducha tchniętego w materię. A zatem rozum posiada tutaj bezwładność w tym sensie, w jakim posiada ją rozpędzona masa. Choć wszystko bezustannie się zmienia, to, co najważniejsze, nie podlega zmianom: ich kierunek. Z przeszłości odziedziczyliśmy wiele z “cywilizacji skostniałego rozumu" i z dziedzictwem tym często nie potrafimy sobie poradzić tak, jak wymagają tego nowe potrzeby. To właśnie mam na myśli mówiąc o “bezwładności rozumu". Ponadto historyczny bilans rozumu wygląda tak, że jego część odpowiadająca za bezwładność powiększa się kosztem “części ruchomej".

Na zależność tę spojrzymy w nowym świetle, jeśli rozważymy, w jaki sposób i dlaczego w toku ewolucji naturalnej rozum w ogóle powstał. Zmiany zmuszające gatunki do przystosowania się do nowych warunków życiowych trwały miliony lat. Milionów lat potrzebują również organizmy, aby rozwinąć kończyny, żądła czy umiejętność budowania gniazd. Rozum pozwala miliardkrotnie skrócić czas niezbędny do adaptacji. Zatem jeśli adaptacja gatunków w przyrodzie odznacza się bezwładnością, rozum znosi ową bezwładność. Stworzenie rozumne potrafi wytworzyć narzędzie będące odpowiednikiem kończyn, żądła, zbudować gniazdo, kiedy tylko myśl taka zrodzi się w jego głowie. Zatem rozum powstał dlatego, aby umożliwić błyskawiczną adaptację. Dziś jednak zaczyna mu ciążyć bezwładność jego własnych dzieł. Im silniejsza cywilizacja, tym większą zyskuje bezwładność. A im większa bezwładność, tym wolniej potrafi się zaadaptować do nowych warunków. Słabość żywego rozumu w konfrontacji z bezwładem odziedziczonym w postaci cywilizacji wywołuje ogólnoświatowe nieprzystosowanie w formie politycznych, pedagogicznych i społecznych anachronizmów, intelektualnego zamętu, co prowadzi do nadprodukcji informacji - a także destrukcyjnych, nihilistycznych ruchów, poczucia zagrożenia i bezradności.

Wizja rozumu uwięzionego przez własne dzieła stanowi odpowiednik fatum z greckiej tragedii. Jednocześnie wizji tej towarzyszy pewna ironia losu, jeśli zważyć, iż rozum miał być lekarstwem na największą wadę ewolucji: jej bezwładność. Bezwładność biologicznego dziedzictwa, które do metamorfozy koniecznej dla przetrwania gatunków potrzebowało milionów lat. Można również powiedzieć, że nie jest to ani fatum ani ironia losu, lecz zwyczajne następstwo obojętności świata wobec człowieka. Skoro nikt z góry nie zaplanował ewolucji ani powstania człowieka, nie ma żadnego racjonalnego powodu, aby jeden z produktów tejże ewolucji - w tym wypadku nasz rozum - na jakimś etapie swego istnienia nie mógł się okazać na tyle zawodny, aby zagrozić samemu sobie.

Powyższa refleksja pokazuje, że w poszukiwaniu współczesnego Fausta nie jest najważniejsze znalezienie złotego środka pomiędzy psychologią bohatera a mitologią nienasyconego rozumu. Głównym problemem staje się zredukowanie sytuacji ludzkości do sytuacji jednostki. Stajemy tutaj przez niewykonalnym zadaniem. Dążąc do napisania tego “Fausta", byłem na najlepszej drodze do powtórzenia błędu, który zarzuciłem kiedyś Tomaszowi Mannowi. Wówczas utrzymywałem, że jego Faust nie jest reprezentatywny dla losu Niemiec, ponieważ to, co kusiło Leverkuehna, nie jest tym samym, co w naszym stuleciu uwiodło Niemcy. Faust Manna jest klasyczną tragedią jednostki, gotowej zapłacić dowolną cenę za twórczą samorealizację. Jednak ani Niemcy nie były takim Faustem, ani Hitler takim diabłem, jaki złożył Leverkuehnowi wizytę. Diabeł, który przybrał postać faszyzmu, był uwodzicielem mas. Nie jest też przypadkiem, że najbardziej udany portret Hitlera wyszedł spod pióra Canettiego, który był zafascynowany tym, co można by określić mianem ludzkiej “zespólni", a mianowicie rezygnacji jednostek z indywidualności na rzecz zanurzenia się w anonimowej, plazmowej masie.

Diabeł Manna nie jest uosobieniem faszyzmu, ponieważ jest rozumnym złem, które wybiera rozumne ofiary, aby kusić je argumentacją, której nie sposób kategorycznie odrzucić. Myślę, że niejeden artysta, podobnie jak Leverkuehn, byłby gotów taką chorobą i takim końcem zapłacić za stworzenie wielkich dzieł - nawet “zimnych" i “dekadenckich". Myślę także, że nie wszystkie motywy Leverkuehna zasługują na potępienie.

Diabeł i kusiciel Leverkuehna dąży najpierw do dotrzymania umowy po wypełnieniu tego, co zostało obiecane. Tymczasem faszyzm okłamywał swoich zwolenników tak samo jak przeciwników, łamał obietnice i pokonywał ludzi nie pokusami, którym rozum potrafi się oprzeć, lecz niczym oszust i przestępca. Zatem wstyd mas uwiedzionych przez faszyzm nie jest tragedią Fausta. Mann stworzył wspaniałą powieść o schyłku pewnej wielkiej epoki w kulturze, o końcu epoki, która poświęca wartości etyczne dla ostatniego rozbłysku zlodowaciałej estetyki - jednak nie jest ona powieścią o upadku Niemiec. Książka, której duch jest mitycznej, ale już nie socjologicznej natury, poprzez swą podniosłą symbolikę przesłania problem, który nie dotyczy ani wyłącznie faszyzmu, ani tylko Niemiec. Ten istotny problem podniósł Karl Popper w swym dziele “The Open Society and its Enemies". Faszyzm stanowił tylko próbę przekształcenia społeczeństwa otwartego w zamknięte. Toteż jedynym współczesnym Faustem jest Faust kolektywny - czyli ludzkość na rozdrożu. Społeczeństwo otwarte strzeże przed możliwością rewizji wartości, na których dotychczas funkcjonowało - oznacza to szansę na dokonywanie przez cywilizację ratunkowych manewrów.

Należy przyznać, że mikroskopijna szansa na tego rodzaju zmiany, które wyzwoliłyby nas z bezwładności “skostniałego ducha", stale się zmniejsza. Jednak społeczeństwo zamknięte w ogóle nie ma takiej szansy, ponieważ jest dla siebie nieprzejrzyste. Takie społeczeństwo nie zna samego siebie, ponieważ jego rzeczywistą kondycję przed nim samym skrywa apodyktycznie sztywna interpretacja świata, która zresztą jako swe składowe wykorzystywać może najwznioślejsze wartości humanistyczne. Kiedy mowa jest o takim społeczeństwie, zazwyczaj myślimy o zamknięciu obywateli w państwie-więzieniu, jednak tym, co w takim społeczeństwie pozostaje najbardziej nieosiągalne, jest droga ku samoświadomości niezbędna do autodiagnozy, stanowiąca warunek niezbędny wszystkich adaptacyjnych zmian. W społeczeństwie takim dochodzi do hermetycznego zamknięcia w taki czy inny sposób utrzymywanej oficjalnej wersji celów, a zatem i wartości, nadających sens kolektywnemu bytowi. W następstwie bezwładność cywilizacji musi w takim społeczeństwie narastać, aż rozsadza skostniałą formę dotychczasowej egzystencji - wynikiem takiego ruchu musi jednak być chaos.

Jednak nie tylko przemoc może przekształcić społeczeństwo otwarte w zamknięte. Istnieje też droga ku nieszczęściu przebiegająca niejako w przeciwnym kierunku. Na takiej drodze może się znaleźć “społeczeństwo tolerujące wszystko" (permissive society). Transformacja w społeczeństwo zamknięte może w tym wypadku nastąpić tak miękko i stopniowo, że w ogóle nie zostanie dostrzeżona.

O takim zagrożeniu pisałem w jednym z moich utworów. W zasadzie nie napisałem takiej powieści, a tylko streściłem ją w recenzji z nieistniejącej książki “Being Inc.", przypisawszy jej zmyślonego autora. Tę groteskę odnaleźć można w “Doskonałej próżni". Dlaczego nie napisałem tej książki “w sposób normalny", skoro w przeciwieństwie do Fausta byłoby to możliwe? Historia ta bowiem musiałaby odpowiadać pewnemu kanonowi gatunku: akcja musiałaby się toczyć rzeczowo i “z bliska", co przypominałoby kondukt pogrzebowy, w którym w stronę grobu odprowadzane są fundamentalne wartości naszej historii. Byłoby to dzieło nadzwyczaj deprymujące, szydercze, o wymowie nie pozostawiającej cienia nadziei. Zastosowany przeze mnie chwyt polegający na przedstawieniu lapidarnego spisu treści i groteskowego streszczenia w znacznym stopniu zmniejszył ciężar gatunkowy opisywanych wydarzeń. Okropności poprzez ich zminiaturyzowanie i przyspieszenie biegu akcji nabrały elementów komizmu - jakby doszło do odwrócenia teleskopu, przez który obserwujemy kondukt pogrzebowy galopujący w stronę cmentarza.

Jednak problem skrywający się za tą groteską posiada nie tylko wymiar komiczny. Żyjemy w czasach przenoszenia losów jednostek na instytucje. W przeszłości zapobieganie klęskom żywiołowym, kształcenie dzieci, leczenie chorób i walkę z nędzą pozostawiano inicjatywie jednostek. Z biegiem czasu można jednak zaobserwować dążenie jednostek do spychania odpowiedzialności za zmienne koleje losu na bezosobowe organizacje. W tym sensie cywilizacja stanowi “urządzenie" mające na celu usunięcie przypadku z ludzkiego życia. Granicę tego trendu osiągamy wówczas, kiedy nigdy już nie przydarzy się nic przypadkowego. W świecie takim nie ma ubóstwa ani tragedii rodzinnych, nie ma wojen ani klęsk żywiołowych, nikt nie wątpi w sens własnego istnienia i nie traci wiary. A zatem całkowity porządek? Dodajmy jeszcze, że futurologia stanowi próbę poruszania się właśnie w tym kierunku: ma nas ustrzec przed niespodziankami, nawet tymi w najdalszej przyszłości.

W fikcyjnej recenzji “Being Inc." przesłanki te nie wysuwają się na pierwszy plan. Dzieło opowiada o trzech stowarzyszeniach, które spełniają życzenia swych klientów, zrośnięte w skomputeryzowane “drzewo wiadomości dobrego i złego", przyjaźniejsze ludziom niż pendant raju, ponieważ korzystanie z ich owoców nie tylko nie jest zakazane, ale wręcz pożądane. Tyle iż są to owoce zawczasu tak sfabrykowane, że następstwa ich skosztowania są z góry znane. Komu? Komputerom, które opiekują się klientami. A ich klientami są już jednak wszyscy. Sukces jest tym pełniejszy, że nikt nie zna jego rzeczywistej ceny.

Ludzkość nie ma pojęcia, że stworzyła sobie raj całkowitego ubezwłasnowolnienia. A jest ono pełne, bowiem każdy, kto sądzi, iż postępuje według swego widzimisię, czyni w rzeczywistości to, co zostało mu z góry przypisane. Nic nie zostanie zdemaskowane jako sztuczne lub zaaranżowane - ponieważ nie pozostało już nic naturalnego. Komputer oszukuje ludzi, nie czyni tego jednak tak, jak ministerstwo propagandy, lecz jak rodzice, którzy swemu dziecku potajemnie podsuwają zabawki, aby tym silniej wierzyło w świętego Mikołaja. Okłamując ludzi komputery czynią to w sposób “czysty", jako że rezygnują z mieszaniny kłamstw i gróźb skrytych między wierszami, aby unicestwieniem karać ideologiczne odchylenia. Rezygnują z gróźb na rzecz kłamstwa idealnego. Z pewnością żadna organizacja ani rząd, składające się z ludzi, nie byłyby zdolne do postępowania z taką precyzją i wyrachowaniem. (W takim wypadku istniałby co najmniej wąski krąg ludzi znających rzeczywistą sytuację - co byłoby niedopuszczalne, ponieważ jeśli choć jeden zna prawdę, imitacja prawdy przestaje być idealna.) Zresztą w “zwyczajnym" społeczeństwie zamkniętym władze zazwyczaj przeceniają znaczenie przypisywane osiągnięciu mistrzostwa w kłamstwach. Przywołajmy chociażby frustrację Goebbelsa, który jako autor zmistyfikowanej społecznej świadomości w kłamstwie dążył do perfekcji, co jednak spotykało się z oporem i krytyką szeregu prominentów Trzeciej Rzeszy, ponieważ pokładali oni większą wiarę w przemoc, a fałszowanie informacji postrzegali jedynie jako środek pomocniczy w sprawowaniu władzy.

Jednak w “Being Inc." mistyfikacja osiąga ostateczny sukces. Panuje tam “ustanowiona z góry harmonia" dzięki socjotechnicznym zabiegom komputerów, które ludzkie życie korelują, synchronizują i optymalizują, nie są jednak przy tym ani tyranami, ani ludźmi. Ze swego panowania nie czerpią zadowolenia i nie mają pojęcia, że dzięki nieomylnemu sterowaniu stały się zelektryfikowaną postacią opatrzności. Temu, kto nie posiada socjologicznej fantazji, może się ta perfekcja kłamstw, to “kłamstwo ostateczne", wydawać fantastyczną niemożliwością. Niestety tak nie jest. Stan “przejrzystego zamknięcia" w pewien sposób można zrealizować wykorzystując ludzkie skłonności i popędy, podsuwając sfingowane dylematy, aby stały się cząstką opinii publicznej, albo aby początkowo jednolite społeczeństwo uległo rozbiciu na poszczególne grupy (divide et impera). Przede wszystkim jednak - poprzez manipulację znaczeniem pojęć, wykoślawienie całego aparatu pojęciowego określającego informacyjny ład.

Długofalowe następstwa tej mimikry (która znosi rozróżnienie między prawdą i kłamstwem) mogą okazać się zgubne, choć na pierwszy rzut oka nie sprawiają aż tak wstrząsającego wrażenia, jak tortury opisane przez Orwella w powieści “1984", ponieważ katowaniu można przeciwstawić odwagę i zwątpienie, nie można jednak buntować się przeciw ograniczeniom, które są nieodróżnialne od wolności. Zatem “Being Inc." stanowi swoiste zstąpienie Fausta do piekła, przy czym piekło to okazuje się miejscem zaskakująco komfortowym. Ludzie nie mogą tego piekła opuścić, ponieważ nie wiedzą, że do niego trafili.

Tak właśnie wygląda dalszy ciąg historii Fausta, której nie napisałem.

Choć to i owo można by jeszcze powiedzieć o “Being Inc.", dzieło to nie ma nic wspólnego z dramatycznym wyborem, przed którym staje Faust. Wymagałoby to bowiem przedstawienia jego dramatu w tak stonowany i zarazem perfidny sposób, że przestałby być dostrzegalny.

Kraków, luty 1976

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2004