Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wtorek, 12 stycznia, godzina 10.20. Na placu między stambulskim Błękitnym Meczetem i muzeum Hagia Sofia tłoczy się jak zwykle masa ludzi. Dla turystów to żelazne punkty programu. Nagle swobodną atmosferę burzy huk. W polu rażenia ładunku, zdetonowanego przez zamachowca-samobójcę, jest niemiecka wycieczka: 10 osób ginie, 15 jest rannych. Ofiar byłoby więcej, gdyby nie refleks przewodniczki Sibel Şatıroğlu, która tuż przed eksplozją krzyczy „Läuft weg!”, (uciekajcie!).
Trzy godziny później prezydent Erdoğan ogłasza, że zamachu dokonał Syryjczyk; potem minister zdrowia powie o „28-letnim zamachowcu”. Internet huczy: skąd władze tak szybko to wiedzą? Chwilę później do prasy trafia nazwisko sprawcy: to Nabil Faaldi, obywatel Syrii urodzony w Arabii Saudyjskiej, starający się o azyl. Dziennik „Yeni Şafak” dociera do jego rodziny: krewni przyznają, że Nabil najpierw walczył w szeregach umiarkowanej opozycji w Syrii, a potem przystał do tzw. Państwa Islamskiego (IS). Dwa dni później władze ogłaszają, że armia turecka rozpoczęła ofensywę przeciw IS na terenie Syrii i Iraku; już pierwszego dnia zginąć miało nawet pięciuset dżihadystów.
Na kilku frontach
Tymczasem w serwisach społecznościowych krąży pytanie: czemu nie udało się powstrzymać Faaldiego? W gazetach i TV próżno szukać odpowiedzi. Na czerwonych paskach serwisów TV pojawia się za to news o nominacji tureckiego filmu do Oscara. „Cywile, turyści, dzieci, kobiety, bojownicy kurdyjscy, policjanci, żołnierze umierają w tym kraju – pisze w dzienniku „Hürriyet” Özgür Korkmaz. – Milczenie lub niedostrzeganie nic tu nie zmieni”.
Trudno się dziwić pytaniom. Ankara od dawna oskarżana jest o ciche przyzwolenie na działalność IS także na terenie Turcji, oraz o czerpanie korzyści z importu ropy od dżihadystów. Teraz najchętniej zablokowałaby więc, zasłaniając się śledztwem, wszystkie informacje o zamachu. Ale że zachodnich mediów nikt nie knebluje, władze przekazują opinii publicznej wyselekcjonowane informacje. Według nich, od wtorku w całej Turcji aresztowano ponad 70 osób różnych narodowości podejrzewanych o terroryzm. Część z nich to domniemani ochotnicy, którzy usiłowali przejść granicę, by dołączyć do IS. W mieście Antalya aresztowano trzech obywateli Rosji, którzy mieli rekrutować ochotników do IS. Sześciu kolejnych podejrzanych zatrzymano w Izmirze, „pod nosem” tutejszej bazy NATO.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że te „spektakularne” sukcesy w walce z terrorem – aresztowania i rzekoma ofensywa – są nieco na pokaz. Jakimś znakiem czasu mogą być opinie, że zamach w Stambule był władzom na rękę w sytuacji, gdy znów spada poparcie dla ich działań na wschodzie kraju – trwają tam ciągle starcia z Kurdami. Bo kolejny zamach (cóż z tego, że autorstwa IS, a nie kurdyjskiej PKK) oznacza nowe deklaracje władz o bezlitosnym rozprawieniu się z terrorystami – przy czym, mówiąc o walce z terrorem, Ankara częściej wymienia PKK niż IS. Działania militarne przeciw IS nasilają się jedynie chwilowo po takich wydarzeniach jak stambulski zamach – gdy wojna z Kurdami trwa właściwie cały czas.
Odpowiadając na apel o jej zakończenie i wznowienie rozmów pokojowych – podpisany przez tysiąc naukowców z 89 tureckich i zagranicznych uczelni – premier Ahmet Davutoğlu skarcił jego sygnatariuszy i zasugerował, że powinni raczej potępiać działania PKK, która dzień po zamachu w Stambule zaatakowała posterunek policji w prowincji Diyarbakır (zginęło 6 osób, a rannych zostało 39, w tym dzieci).
Turystów coraz mniej
Choć walki z Kurdami toczą się codziennie, a zamach w Stambule nie był pierwszym dokonanym przez IS (wcześniej bomby wybuchły w Suruç i Ankarze), to właśnie on może okazać się dla kraju bolesną cezurą. Przeprowadzono go w najpopularniejszym miejscu turystycznym i – inaczej niż poprzednie – wymierzony był w turystów.
Kraj, dla którego turystyka to ważna część gospodarki – wytwarza 10 proc. PKB, a sam tylko Stambuł rocznie odwiedza ponad 10 mln turystów – już cierpi z powodu mniejszej liczby odwiedzających. Stowarzyszenie hotelarzy z Antalyi ocenia, że tylko w tym rejonie odpoczywało w 2015 r. o milion osób mniej. Chodzi głównie o Rosjan, których podróże najpierw ograniczyły skutki zachodnich sankcji, a potem konflikt Moskwy z Ankarą. Teraz zmniejszy się zapewne liczba turystów z Zachodu. Dotąd Kapadocja, Pamukkale, Çanakkale i Stambuł uchodziły za najbezpieczniejsze miejsca w kraju – dziś Berlin odradza obywatelom podróż nad Bosfor, a niemieckie biura anulują rezerwacje i rezygnują z wycieczek. Minister turystyki już policzył, że w 2016 r. branża może stracić 12 mld dolarów.
Tymczasem w Europie znów słychać głosy, że Turcja robi za mało w walce z IS i nie zatrzymuje u siebie rzesz uchodźców (jesienią Ankara zawarła tu umowę z Unią). Liczba syryjskich uchodźców w Turcji przekracza już 2,5 mln; fakt, że zamachowiec przybył z Syrii, nie poprawi ich położenia...
Zamachy IS, walki z Kurdami, sankcje, zapaść w turystyce... Na razie rząd w Ankarze, który wygrał wybory także dzięki obietnicy spokoju, zaklina rzeczywistość. ©