Przywracanie Sontag

W tym pełnym wiedzy i pasji, znakomicie napisanym rozmyślaniu nie brak kąśliwych uwag na temat fotografii. Sontag widzi jej plusy, ale na chłodno przygląda jej się podejrzliwie. (Czy eseista może mieć większe zalety?)

28.12.2009

Czyta się kilka minut

Żeby do książki Susan Sontag "O fotografii" dobrać się głębiej, trzeba zacząć od Flauberta. I to od "Bouvarda i Pécucheta", której częścią miał być "Słownik komunałów" - mądrości ludowe spisywane najpierw w listach, później przerabiane, odrzucane; ich spis miał się stać encyklopedią myśli wyślizganych jak kamyki, w ciągłym obrocie, tak powszechnych, że niezauważalnych (a za podtytuł mają "Rejestr myśli wytwornych". Kiedy się temu rejestrowi przypatrzeć, przychodzi na myśl, że niewiele się w kwestii myślowej wytworności zmieniło. "Diamenty - Skończy się na tym, że będą je fabrykować. I pomyśleć, że to nic innego, jak węgiel! Gdybyśmy tak znaleźli diament w postaci naturalnej - nie schylilibyśmy się nawet!" - przeł. Jan Gondowicz). Więc żeby dobrać się Sontag do mięsa, trzeba zedrzeć skorupy, poczynając od tych, które przywarły najsilniej.

Po pierwsze Sontag, jak wszystkim wiadomo, miała syna, a potem żyła w związku z kobietą (w tym miejscu trzeba dodać, że ze znaną fotografką, Annie Leibovitz, i że syn ją za to znienawidził, czego się można ponoć doczytać w jego książce).

Po drugie, to oczywiste, należy odczytywać jej twórczość eseistyczną (i każdą inną) właśnie poprzez jej seksualność - jest więc Sontag nasza, współczesna wyłącznie pod warunkiem, że jej homoseksualność uznamy i będziemy gloryfikować. Po trzecie, Sontag jest współczesna tylko poprzez feministyczne odczytanie świata, którego nie znajdziemy w książce "O fotografii", bo jej odczytanie fotografii należy do przeszłości; Sontag to przede wszystkim zaangażowana pisarka, zamotana w miłość/nienawiść do swojego kraju. Etc., etc. Znalazłoby się komunałów więcej, ale myślę, że dość.

Jak by to Flaubert ujął? Sontag - powiedzieć, że jest lesbijką i (do wyboru) przyklasnąć albo się oburzyć; powiedzieć, że jest passée; dodać, że była antyamerykańska; powiedzieć, że ona się nie liczy, teraz kląć się tylko na Baudrillarda.

Ale to nie tłumaczy, czemu "O fotografii" - książka wydana w 1977 r., składająca się ze szkiców opublikowanych w latach 1973-1977 w "The New York Review of Books" - przetrwała, nie zestarzała się jak inne o fotografii. Odpowiedzi na to pytanie trzeba szukać poza sferą prywatną i poza sferą komunałów.

***

Początki fotografii leżą w wielu miejscach jednocześnie: elektryczność wisiała w powietrzu, ten wynalazek był od dawna oczekiwany, musiał się wydarzyć. Wielu ludzi pracowało nad nim jednocześnie, często nawet nie wiedząc o sobie nawzajem. To był czas wielkich odkryć i wynalazków, nic więc dziwnego, że fotografia ma wielu ojców: we Francji Louis Mandé Daguerre, twórca dagerotypu, unikatowej fotografii na polerowanej płytce (ale nie w pojedynkę przecież doszedł do tego wynalazku, tylko ze wspólnikiem - był nim Joseph-Nicéphore Niépce); obok niego inny Francuz, Hippolyte Bayard, twórca fotografii pozytywowej na papierze - też w jednym, niepowtarzalnym egzemplarzu; w Anglii William Henry Fox Talbot, autor (równocześnie z Francuzami) innej metody - kalotypii, fotografii pozytywowej z papierowego negatywu, w tym sensie najbliższej współcześnie rozumianej fotografii, że dającej się reprodukować bez ograniczeń.

Podobnie z eseistyką fotograficzną: niemal równocześnie ukazują się dwie książki, które zmieniły myślenie o tej dziedzinie - "O fotografii" w Stanach Zjednoczonych i "La chambre claire" (u nas wydanej jako "Światło obrazu") Rolanda Barthes’a we Francji (1980). Podobnie jak około półtora stulecia wcześniej, obie strony będą na siebie krzywo patrzeć - francuska krytyka fotograficzna (za przykład posłużyć może "Nadmiar widzialnego" Edouarda Pontremoli, książka ostatnio u nas wydana) będzie się powoływała na Barthes’a jako na Boga jedynego, Anglosasi będą obstawać raczej przy Sontag (ale obie strony nie ustaną w powoływaniu się na praszczura z Niemiec, Waltera Benjamina).

Barthes nie wspomina o Sontag ani słowem, ona rewanżuje mu się tym samym. Dopiero po śmierci Francuza Sontag złoży mu hołd (obserwacja genialnych autorów koniec końców niezbyt się różni od obserwacji entomologa: małe żywoty oglądane przez lupę).

***

Co w tym fałszywym sporze wyróżnia Sontag? Odruch pójścia na łatwiznę jest nieunikniony: chciałoby się powiedzieć, że wszystko. Na pierwszy rzut oka wyróżnia ją naskórek, styl: Barthes jest bardziej po ludzku mięsisty, bliższy ciału, jego styl jest pełniejszy, bardziej rzucający się w oczy (bo był to pisarz, który każdym esejem, każdym artykułem dążył do czystej prozy - żeby ostatecznie nie napisać żadnej powieści). Druga różnica, największa: Barthes skierowany jest bardziej na własną osobę, zaklina się na własne odczucia. Zanim dojdzie do wniosku ogólnego, wypróbuje go na własnej skórze i z miłosną uwagą zaobserwuje działanie kolejnych bodźców - kolejnych zdjęć, rodzajów fotografii, nowego sposobu ich użycia; kolejnych przejawów życia społecznego, kolejnych podróży. I to, co teraz łatwiej zauważalne, po śmierci obojga: Barthes jest eseistą gwiazdorem, łatwiej przyciąga ćmy, naśladowców, hołdowników, którzy nawet jego smutek będą imitować - bo przecież "Światło obrazu" to tren po matce, zmarłej niedługo przed publikacją książki. Barthes’owskie rozumienie fotografii w tym się właśnie zamyka - w niemożności przekazania komukolwiek własnego rozumienia każdej, pojedynczej fotografii i Fotografii w ogóle. Mówi o studium, tej części, która w miarę poddaje się przekazowi, i punctum, cząstce szaleństwa, która zadaje cios nie zważając na reguły: mnie uderza jakiś element, jakiś układ; ale być może tylko mnie. Z tego nie da się uczynić szkoły, wszystko tu na "ja" oparte.

Sontag inaczej. Już w pierwszym zdaniu "O fotografii" pojawia się słowo "ludzkość", bo ludzkość i jej historia jest dla Sontag punktem odniesienia, a ona sama liczy się tylko o tyle, o ile stanowi cząstkę większej całości. W "O fotografii" nie reprodukuje ani jednego zdjęcia, bo stawia na klarowność wywodu, pisarskie rzemiosło, jasny wniosek. Barthes chce się dzielić własnym odczuciem, więc musi pokazać obrazek. (No i mają rację oboje, każde na swój sposób).

***

Gorliwie odrzucam osobę autorki, z całym sztafażem, który mógłby się przydać do szybkiego sklecenia paru uwag o książce; z szacunku dla tego, co napisała. Ani jej osoba, ani perypetie życiowe (z końcem okrutnie zaznaczonym) nie sprawią, że słowa o jej książce staną się bardziej prawdziwe. W tym pełnym wiedzy, pasji, znakomicie napisanym rozmyślaniu nie brak kąśliwych uwag na temat fotografii. Sontag widzi jej zalety, ale na chłodno, przygląda jej się podejrzliwie (czy eseista może mieć większe zalety?), podkreśla, wybija na plan pierwszy dziecinne dążenia fotografów: chcą być artystami, chcą wisieć w galeriach, chcą oprawiać swoje zdjęcia jak obrazy - jakby sami zapominali, co wyróżnia fotografię od innych dziedzin sztuki.

Właśnie: fotografia sztuką? Nie każda, nie zawsze, nie za wszelką cenę. "W odróżnieniu od dzieł sztuki epok przeddemokratycznych, fotografie nie kojarzą nam się jednoznacznie z zamiarem artystycznym. Zawdzięczają swoje pochodzenie luźnej współpracy (na poły magicznej, na poły przypadkowej) między fotografem a tematem, współpracy dokonującej się za pośrednictwem coraz prostszej i coraz bardziej zautomatyzowanej maszyny, która jest niezmordowana i która nawet dzięki kapryśnemu przypadkowi prowadzi do uzyskania wyników na tyle ciekawych, że nie zasługują na wyrzucenie do kosza", pisze Sontag, i trudno nie dostrzec, że aż roi się tutaj od słów, których użycie od krytyka, filozofa stającego w obronie fotografii - rozumnego przewodnika po słabo znanej dziedzinie - wymaga odwagi: niejednoznaczność, magia, przypadek, kaprys.

"Nikt jeszcze nie odkrył brzydoty dzięki fotografii. Wielu natomiast odkryło dzięki niej piękno. Poza tymi przypadkami, w których aparat fotograficzny coś dokumentuje albo sygnalizuje społeczne rytuały, do wykonania zdjęć skłania ludzi poszukiwanie czegoś pięknego". Bo nawet kiedy tematem zdjęć jest rozpad, rozpacz, przerażenie, to - powiada Sontag - "Nikt nie wykrzykuje: »Jakiż ten przedmiot jest brzydki! Muszę go sfotografować!« Nawet gdyby ktoś tak powiedział, znaczyłoby to: »Według mnie, brzydota... jest piękna«".

No i element wspólny dla Waltera Benjamina, Rolanda Barthes’a i Susan Sontag: podkreślanie, że mit prawdy w fotografii jest ułudą. To nie prawda idealnego odwzorowania, po którym nic dodać, nic ująć, tylko prawda przedstawienia, czasem sztuki. "Zdjęcia chwali się często za szczerość, uczciwość, co świadczy o tym, że większość z nich wcale taka nie jest. (...) Wiadomość o tym, że aparat fotograficzny może kłamać, uczyniła zwyczaj chodzenia do fotografa bardziej popularnym".

W tych krótkich wyimkach widać, do jakiego stopnia esej Sontag wychodzi poza fotografię. Równie dobrze można potraktować tę książkę jako esej poświęcony człowiekowi, w oparciu o opis jego zachowań społecznych, a w szczególności użycia wynalazku fotografii. (Co nie znaczy, że Sontag pozostawała zawsze bezstronna, zawsze nieomylna: kiedy opisuje twórczość Diane Arbus, wściekłość, chęć wymazania choćby części zachwytów dla tego dzieła - opartego głównie na przedstawieniu odstępstw od społecznej normy - prowadzi do wytykania Arbus dziecinnych, mieszczańskich zachowań. Tak jakby to się w ostatecznym rozrachunku liczyło).

***

Sontag pisze o ubóstwie języka używanego do oceny fotografii. "Czasem pasożytuje [on] na słownictwie malarskim: kompozycja, światło i tak dalej. Częściej używa się ogólnikowych sądów, jak wówczas, gdy zdjęcia chwali się za to, że są ciekawe albo mocne, albo złożone, albo proste, albo - to jedno z ulubionych określeń - zwodniczo proste".

"O fotografii" to narzędzie, które najskuteczniej może spośród książek poświęconych temu modnemu, ale najczęściej słabo rozumianemu medium (przecież każdy potrafi dziś zrobić zdjęcie, więc i każdy je rozumie, mówi kolejna wytworna myśl, jakby prosto ze zbiorku Flauberta) powiększa przestrzeń zrozumienia fotografii. Myślenie o tym medium - jak by to patetycznie nie zabrzmiało - bez Sontag się już nie obejdzie.

***

Nowe wydanie książki Sontag prowokuje również do pytań - wydawać by się mogło - pobocznych. Dotyczą one powtórnego wprowadzania do obiegu książek powszechnie znanych, konieczności wydawania nowych tłumaczeń, kwestionowania starych (choć kwestionowanie dokonuje się samoistnie, tłumaczenia starzeją się wraz z ewolucją języka). Co ile lat powinno się wprowadzać nowe przekłady? Co zrobić z przekładami - miejscami genialnymi, ale niedokładnymi - Boya-Żeleńskiego? (Choć współistnienie kilku tłumaczeń Szekspira podpowiada drogę: tłumaczyć wszystko na nowo i cieszyć się bogactwem wyboru).

Dotychczasowe tłumaczenia kamieni milowych eseistyki fotograficznej - Barthes’a (Trznadel) i Sontag (Magala) - więcej zaciemniały, niż odkrywały. Ostatnio obie książki wydano na nowo. W przypadku Barthes’a reedycja w wydawnictwie Aletheia powiela stare tłumaczenie i pewnie przyjdzie czekać wiele lat, zanim ukaże się nowe. Wydawnictwo Karakter zdecydowało się wydać "O fotografii" na nowo. Wydanie zostało oparte na dawnym tłumaczeniu Sławomira Magali, dogłębnie przeredagowanym. Dzięki mrówczej pracy to stare-nowe tłumaczenie przemówiło świetną polszczyzną, rozbłysło nowym światłem; teraz znakomicie oddaje temperament eseistyczny Susan Sontag.

Susan Sontag "O fotografii", przeł. Sławomir Magala, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2009

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, publicysta, krytyk kulinarny i kurator wystaw fotograficznych. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Jego teksty z lat 2008-2010 publikowane w „Tygodniku Powszechnym” zostały wydane w zbiorze „Dno oka” (2010, finał nagrody Nike). Opublikował… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2010