Przystanek Białystok

W małej syberyjskiej wiosce trwa odbudowa spalonej świątyni. To także rodzaj pomnika wystawionego tutejszym Polakom, osadnikom na Syberii.
z Syberii

14.10.2019

Czyta się kilka minut

Odpust we wsi Białystok na Syberii: parafianie idą na cmentarz, by uczcić pamięć katolickich męczenników XX wieku, czerwiec 2010 r. / SIB-CATHOLIC.RU
Odpust we wsi Białystok na Syberii: parafianie idą na cmentarz, by uczcić pamięć katolickich męczenników XX wieku, czerwiec 2010 r. / SIB-CATHOLIC.RU

Dramat wydarzył się dwa i pół roku temu, nocą z 18 na 19 kwietnia 2017 r. Drewniany kościół pod wezwaniem św. Antoniego Padewskiego, liczący niemal 110 lat, nie miał szans: spłonął całkowicie; winne było prawdopodobnie zwarcie w instalacji elektrycznej. Mimo prób gaszenia, uratowano tylko metalowy krzyż z wieży (choć temperatura go zdeformowała) i fragment dzwonu z napisem „Dziewica Maryja”. Ocalała też figura Matki Boskiej – śnieżnobiała, stojąca przed kościołem.

Zdawało się, że w ten sposób zamknie się historia. Ale stało się inaczej: dzięki akcji „Syberyjski Białystok – Zmartwychwstanie” udało się zebrać środki na odbudowę. Agnieszka Kaniewska, rosjoznawczyni, która zainicjowała zbiórkę, tłumaczy „Tygodnikowi” jej ideę: – Nie chcieliśmy zostawić mieszkańców bez żadnego punktu odniesienia, bez symbolu polskości. Ten kościół był nie tylko miejscem modlitwy, ale, z perspektywy historycznej, także symbolem pamięci o rodzinie i przodkach, którzy go zbudowali i zakładali Białystok.

Ta perspektywa historyczna liczy sobie sto kilkadziesiąt lat, podczas których Polacy z syberyjskiego Białegostoku dzielili los miejscowej ludności. Na dobre i (częściej chyba) na złe.

Naliczniki pod eternitem

Wioska, wciśnięta w tajgę, leży 180 km na północny-zachód od Tomska, stolicy obwodu tomskiego (powierzchnia tego obwodu – odpowiednika województwa – bliska jest powierzchni Polski). Do wsi trafiłem dwa tygodnie po wylaniu fundamentów pod nowy kościół. Nie jest łatwo się tutaj dostać – wprawdzie do odległego od niej o 40 km Kriwoszejna można dojechać transportem publicznym, ale dalej pozostaje autostop.

Wieś wydaje się wymarła, ciszę mąci jedynie brzęczenie owadów. Zabudowania są tu typowe dla syberyjskiej wsi: drewniane domy, często kryte eternitem lub blachą falistą, chwiejące się płoty, tu i tam zapadnięte budynki gospodarcze. Wzdłuż dróg zwisają druty, linie energetyczne i telefoniczne. W centrum stoi sklep, a niewiele dalej znajduje się wzniesienie przy ul. Centralnej 7 – tu trwa odbudowa kościoła.

Co niezmiennie wprawia w zachwyt w Rosji, to arcydzieła sztuki stolarskiej: drewniane ramy (tzw. naliczniki) na oknach domostw, finezyjnie rzeźbione. Nawet gdy obejście tonie w biedzie, naliczniki muszą być zadbane i pomalowane w żywe barwy. To wizytówka nie tylko syberyjskiego domu, można spotkać je na oknach od Kaługi po Pietropawłowsk Kamczacki.

Maszeruję więc po bitej drodze i szukam mieszkańców.

Historyk Wasyl Haniewicz – założyciel i dyrektor Muzeum Historii Politycznych Represji w Tomsku, który zna świetnie dzieje Polaków na terenie obwodu, a wcześniej guberni tomskiej – twierdzi, że w liczącej dziś 300 mieszkańców wiosce około połowa ma polskie korzenie. – Ale to ludzie, którzy nie rozumieją po polsku i nie mówią w tym języku. Nie czują się też Polakami, w szczególności młode pokolenie – mówi Haniewicz.

Spotykam jednak mężczyznę z wnukiem, który wskazuje mi osobę czującą się Polką. To Maria Markisz.

Syberia kusi ziemią

Zanim odwiedzimy panią Marię, powiedzmy kilka słów o wiosce.

Powstała w 1898 r., na początku jako tzw. punkt przesiedleńczy o nazwie Noworybałowsk. Zakładali ją m.in. Polacy pochodzący z ówczesnych guberni grodzieńskiej i wileńskiej. – Moi przodkowie ze strony ojca pochodzili z Grodzieńszczyzny i dobrowolnie przyjechali na Syberię pod koniec XIX w., zakładali tę wieś – opowiada Wasyl Haniewicz. – Urodziłem się w Białymstoku i wychowałem, mój ojciec mieszka tam do tej pory.

Mieszkańcy postanowili nazwać osadę na cześć regionu, z którego przybyli.

Przodkowie historyka przyjechali do guberni tomskiej jako pierwsi, wraz z rodzinami Joczów, Bielskich i Markiszów. Przybyli skuszeni możliwościami, które dawała Syberia – czyli ziemią. W ich rodzinnych stronach mieli jej mało lub nie była tak płodna, by wyżywić rodziny.

W ten sposób nieprzyjazna kraina, kojarząca się dotąd z represjami, jako miejsce karnej zsyłki, miała stać się obszarem, w którym na lepsze odmieni się chłopski los. A po zbudowaniu Kolei Transsyberyjskiej i w okresie reformy rolnej Piotra Stołypina (1906-10) Syberia zaludniła się Polakami; także tu ściągnęły kolejne rodziny. Car kusił: chłopi osadnicy dostawali zniżki na przejazd i nieoprocentowane pożyczki (pozwalające na budowę domu i zakup narzędzi rolniczych), a także czasowe zwolnienia z podatków i odroczenie służby wojskowej. Państwo budowało infrastrukturę rolną, jak punkty skupu zbóż i spichlerze.

Niegościnna tajga

Na miejscu na osadników czekały nieludzkie wręcz warunki – tajga nie jest gościnna. Zimą temperatura potrafi spaść do minus 60 stopni, w lipcu wzrasta do 30-35. Późna wiosna i lato to intensywne występowanie gnusu: hord krwiożerczych komarów, much, muszek, które oblepiają twarz, uniemożliwiają oddychanie. Osadnicy musieli też uważać na zwierzynę – w okolicy do dziś są legowiska niedźwiedzi.

Tajgę trzeba było karczować, co oznaczało mozolny wyrąb. Ludzie nieprzywykli do takich warunków chorowali, notowana była wysoka śmiertelność. Zanim powstały pierwsze chaty, osadnicy musieli zadowolić się ziemiankami.

Okiełznanie przyrody mogło zająć nawet kilka lat. Niektórzy, nie radząc sobie z trudami życia, podejmowali decyzję o powrocie. Wasyl Haniewicz twierdzi, że tylko w 1901 r. z całej Syberii wróciło w ojczyste strony 5 tys. polskich rodzin.

Świątynia integruje

Po zadomowieniu się, po pierwszych narodzinach i zgonach, głęboko wierząca społeczność Białegostoku zapragnęła, żeby we wsi stanął kościół.

W jego powstanie zaangażował się ks. Paweł Kaziunas, wikary z kościoła tomskiego, który otaczał opieką wiernych ściągających na Syberię. Za jego namową w 1906 r. mieszkańcy wystąpili o zgodę na budowę kościoła, a następnie także o pożyczkę. Równolegle zaczęli we wsi zbiórkę pieniędzy i materiałów budowlanych. Władze się zgodziły i w 1909 r. budowa ruszyła. Świątynię pokryto blaszanym dachem, a wieńczył ją krzyż obity błyszczącymi płytkami. Wewnątrz znalazło się miejsce dla 15 obrazów z wizerunkiem św. Antoniego Padewskiego.

Kościół miał być także łącznikiem z ojczyzną – architektonicznie przypominał świątynie budowane w rodzinnych stronach osadników. 13 czerwca 1910 r., w dzień św. Antoniego Padewskiego, proboszcz tomski Józef Demikis poświęcił kościół i odprawił pierwszą mszę.

Rozwój wsi i budowa kościoła ściągnęły kolejnych osadników w 1916 r. Białystok liczył niemal 500 mieszkańców. Budowa świątyni miała też charakter integracyjny: na msze zaczęli zjeżdżać mieszkańcy sąsiedniej osady nowoaleksandrowskiej, a także gmin Nikołajew i Mołczanow. Przy kościele postawiono więc koniowiąz. Kościółek, obsadzony cedrami i jodłami, stał się sercem wsi – kolejne domy wyrastały wokół niego.

Czas cierpienia

Rozwój wsi wyhamował podczas I wojny światowej – także tutejsi mężczyźni zostali wcieleni do armii. Ale decydującym ciosem miały się okazać rządy bolszewików. Bo choć na pozór wieś położona jest z dala od wielkiego świata, to świat dotarł do niej.

Choć początki mogły mylić. Wprowadzana przez bolszewików w latach 20. tzw. Nowa Polityka Ekonomiczna, mająca pomóc w odbudowie gospodarki i neutralizacji niezadowolenia z pogarszających się warunków życia, w Białymstoku miała taki efekt, że chłopi mozolnie odbudowali swoje gospodarstwa. Jednak potem koniec lat 20. przyniósł wielkie zmiany. Józef Stalin zarządził kolektywizację rolnictwa, kreując przy okazji kolejną grupę „wrogów ludu”, tzw. kułaków, zamożniejszych chłopów.

Gdy nowe zarządzenia dotarły do Białegostoku, wzbudziły opór: mieszkańcy, którzy ciężką pracą ujarzmili niegościnną ziemię, zobaczyli, że sowieckie państwo wyciąga rękę po ich gospodarstwa. Ale postawiono ich przed wyborem: albo wstąpią do kołchozu (spółdzielni rolnej), albo opuszczą wieś. Część uciekła, ale większość została wcielona do kołchozu, któremu nadano niezbyt oryginalną nazwę „Czerwony Sztandar”.

Tuż przed jego utworzeniem tajna policja NKWD aresztowała 17 chłopów. Oskarżeni o działalność antypaństwową, stanęli przed sądem. Kilku skazano na dziesięcioletni pobyt w łagrze. Była to przygrywka do tego, co miało wkrótce nastąpić.

Tymczasem, równolegle z eksperymentami ekonomicznymi, władza sowiecka rozwinęła też agitację antyreligijną. Jeszcze w 1923 r. wygnano ze wsi proboszcza, a w 1931 r. kościół zamknięto. Wzburzyło to wioskę. Ale jak ludzie mieli protestować, gdy do ściągania dzwonu z wieży zaprzęgnięto ich dzieci?

W kolejnych latach kościół zamieniono na spichlerz.

Kulą lub łomem

Czy opór tutejszych chłopów przed kolektywizacją został zapamiętany? A może nie trzeba było żadnego pretekstu, aby i tutaj, na Syberię, dotarł rozkaz numer 00485 komisarza spraw wewnętrznych Nikołaja Jeżowa z 11 sierpnia 1937 r. Jak czytamy na stronie IPN, uruchomił on „pierwsze ludobójstwo popełnione na Polakach”, jakie „rozegrało się na sowieckich bezkresach w latach 1937-1938. Jej tryby pochłonęły Polaków zamieszkałych na ziemiach wcielonych traktatem ryskim w 1921 r. do Ukraińskiej oraz Białoruskiej SRS oraz tych z Odessy, Kijowa, Moskwy, Petersburga (wówczas: Leningradu) i wreszcie tych z dalekiej Syberii”. Dalej czytamy, że – jak obliczyli historycy z rosyjskiego Memoriału – w ciągu 16 miesięcy aresztowano 143 tys. osób, z których osądzono prawie 140 tys., w tym na śmierć skazano co najmniej 111 tys. osób.

„Operacja Polska NKWD” – jak dziś nazywa się tę akcję – dotarła do Białegostoku w nocy z 11 na 12 lutego 1938 r. Do wsi zajechał oddział NKWD, który przy wsparciu miejscowych aktywistów komunistycznych zaczął przeczesywać dom po domu. Tej nocy aresztowano niemal stu mężczyzn. W pieszym konwoju pognano ich do Kriwoszejna, a potem po zamarzniętej rzece Ob do odległego o 160 km Kołpaszewa, do tamtejszego więzienia. Byli wśród nich także przodkowie Wasyla Haniewicza.

Przesłuchania, podczas których zatrzymani pod wpływem tortur (rażenie prądem, miażdżenie genitaliów) przyznawali się do wszystkiego, trwały krótko. Chłopi przyznali się więc, że są członkami Polskiej Organizacji Wojskowej. Albo że mieli przygotować ataki dywersyjne na terenie kołchozu, trując zwierzęta. Kolegium Specjalne NKWD (tzw. trojka) skazało niemal wszystkich na śmierć – tylko jeden usłyszał wyrok łagru. Część zabito strzałem w głowę (podczas pozorowanych badań lekarskich), a część wywieziono nad Jar Kołpaszewski, gdzie roztrzaskiwano im głowy łomem.

Krewnych poinformowano, że ich bliscy zostali zesłani do łagrów na 10 lat bez prawa do korespondencji. Pod koniec lat 40. rodziny zaczęły więc dopytywać, co z zesłanymi, ale władze milczały. Dopiero w latach 50. bliscy zaczęli otrzymywać informacje, że zatrzymani mężczyźni umarli w łagrach z przyczyn naturalnych.

Prawda wyszła na jaw przypadkowo. W 1979 r. Ob podmył teren w Kołpaszewie, gdzie dokonywano egzekucji i chowano ciała. Osuwający się brzeg odsłonił ludzkie szczątki. Sowieckie władze pozbyły się problemu: zepchnięte do wody kości popłynęły z nurtem rzeki w głąb Rosji. Według ostrożnych rachunków NKWD zabiło w Kołpaszewie 4 tys. ludzi, a znaczną część pogrzebano właśnie w kołpaszewskim jarze.

Mówię wam: to była rzeźnia

Domek, w którym żyje Maria Markisz (z domu Jocz, z rodziny założycieli Białegostoku) jest niewielki. Do niego przyklejony jest równie mały budynek gospodarczy. Przed obejściem ściele się wysoka trawa. Gospodyni otwiera drzwi i zaprasza do środka.

Dom składa się z przedpokoju, małej kuchni i dwóch niewielkich izb. Jedna jest sypialnią, druga salonem. Pobielone ściany. Pani Maria zaprasza do kuchni, gdzie wyjmuje duże i grube herbatniki. Oferuje herbatę, dla siebie przyrządza cienką kawę w metalowym kubku, do której dolewa zimnej wody, bo nie lubi, gdy kawa jest gorąca. Chrupiemy herbatniki, którymi można się porządnie najeść, i rozmawiamy – najpierw o błahych sprawach.

W salonie na honorowym miejscu stoi zdjęcie ojca i dzieci pani Marii. Choć ma 91 lat, mieszka sama, a porządku można tu pozazdrościć. Wszystko czyste, schludne.

Jej mama była Polką, ojciec Białorusinem. Maria była najstarszą z czwórki rodzeństwa. Jeden z braci ożenił się w Rosji, wyjechał do Kazachstanu i tam zmarł. Podobnie drugi (śmierć zastała go na Ukrainie). Trzeci brat żyje, mieszka w syberyjskim Omsku. – W domu mówiliśmy po polsku, ale teraz zapomniałam języka, bo nie mam z kim rozmawiać i prawie go nie używam – wyjaśnia pani Maria.

Dopiero po namowach zaczyna wspominać lutową noc roku 1938: – Zabrali wtedy mojego ojca. Dokładnie nie wiem, kiedy zmarł. Niektórzy mówią, że aresztowani byli rozstrzeliwani, inni, że topieni. W każdym razie NKWD zabrało wszystkich mężczyzn, którzy ukończyli dziesięć lat. Według nich byli wrogami ludu. Aresztowany był także 18-letni brat mojego ojca, ale jego nie zabili, tylko zesłali na dziesięć lat na Kołymę. Przeżył, ale po wyjściu z łagru odwiedził wieś tylko ze dwa razy i więcej się nie pojawił.

Maria zawiesza głos, jakby czegoś szukała w pamięci: – Mojego dziadka, mimo że był stary, też zabrali. Nie mógł iść, to wieźli go na saniach. W drodze zmarł, więc zrzucili go z sań i pojechali dalej. I nas też potem źle traktowała władza, bo przecież byliśmy dziećmi wrogów ludu! Mówię wam, to była rzeźnia...

W 2003 r., w centrum wsi, obok sklepu, odsłonięto pomnik poświęcony mieszkańcom, ofiarom tamtej lutowej nocy, a także tym, którzy zginęli podczas II wojny światowej (według tutejszej narracji: w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej). Na pamiątkowej tablicy odnotowano, że w 1958 r. zamordowani zostali zrehabilitowani.

Czas zmian

Podczas II wojny światowej część mieszkańców trafiła do wojska, a pozostali musieli pracować na potrzeby machiny wojennej. Dopiero po śmierci Stalina i odwilży, która przyszła wraz z rządami ­Nikity Chruszczowa, w Białymstoku można było – względnie – odetchnąć. A po rehabilitacji zamordowanych ich krewni mogli się pozbyć piętna „wrogów ludu”.

Jednak chłopi wciąż musieli pracować na rzecz kołchozu, a władza sowiecka do minimum próbowała zredukować ich własność, postulując ograniczenie powierzchni ich ogrodów. Białystok ominęły za to inne zmiany: łączenie mniejszych kołchozów w większe oraz likwidacje wiosek (kilka z nich, istniejących wokół Białegostoku, zniknęło wówczas z map).

W latach 60. XX w. pojawił się we wsi wodociąg. Kolejne dwie dekady to względna stabilizacja. Kołchoz płacił więcej, we wsi zagościły telewizory, motocykle czy nawet auta. Zbudowano dom kultury (już nie istnieje). A potem Związek Sowiecki upadł. Pogarszająca się sytuacja ekonomiczna w Federacji Rosyjskiej w latach 90. oznaczała też koniec (względnego) rozwoju wsi.

Zmiany, które przetoczyły się przez kraj, umożliwiły natomiast (ponowną) rejestrację parafii katolickiej. Mieszkańcy coraz śmielej zaczęli myśleć o tym, by odzyskać swój kościół, który w trakcie II wojny światowej służył jako magazyn, a po niej był siedzibą wiejskiego klubu.

W 1990 r., po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat, we wsi zjawił się duchowny. Rok później, 16 maja 1991 r., Maria Anna Świątkowska z Gdańska przeprowadziła w Białymstoku pierwszą lekcję polskiego. Ukoronowaniem zmian był kapitalny remont kościoła, który 13 czerwca 1998 r. został ponownie wyświęcony przez biskupa Józefa Werta.

A potem, niespełna dwie dekady później, nadeszła tamta fatalna kwietniowa noc.

Za rok pierwsza msza

Na nowy kościół zrzucili się wszyscy, kto tylko mógł: organizacje polonijne, instytucje, osoby prywatne, szkoły, wspólnoty, uniwersytety, ludzie z Polski i zagranicy. Dzięki zaangażowaniu Agnieszki Kaniewskiej, jezuity Krzysztofa Korolczuka z podlaskiego Białegostoku, dwóch kolejnych jezuitów – byłego proboszcza w Tomsku Stephana Lipke i obecnego Wojciecha Ziółko – udało się zebrać pieniądze na odbudowę: ok. 110 tys. euro.

– Nowy kościół będzie jednopiętrowy, ze strychem, na którym przewidziano miejsce noclegowe dla odwiedzających wieś i dla wolontariuszy, chcących np. organizować obozy dla dzieci – mówi Agnieszka Kaniewska. – W kościele znajdzie się wieżyczka, a także mała salka, w której będzie można prowadzić zajęcia edukacyjne.

Uroczystą konsekrację nowego kościoła zaplanowano na dzień św. Antoniego Padewskiego – 13 czerwca 2020 r. Potomkowie założycieli Białegostoku znów będą mieli swój namacalny kawałek ojczyzny. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2019