Przymknięte oko sprawiedliwości

W polskim więzieniu wszystko jest możliwe. Przeoczenie samobójstwa ważnego więźnia w celi to też nic niesłychanego.

09.09.2019

Czyta się kilka minut

 / JAROSŁAW STACHOWICZ / FORUM
/ JAROSŁAW STACHOWICZ / FORUM

Pod celą wisiał trzy razy. Dwa razy go odcinali, raz lina pękła. To nie jest kwestia zbiegu okoliczności, mówi, to działanie Boga, który uznał, że jeszcze wszystkiego na tej ziemi nie zrobił, że jeszcze go na niej zostawi. – Ale gdybym bardzo chciał, tobym to zrobił skutecznie – mówi Irek, dziś człowiek wolny i szczęśliwy. – W więzieniu każdy znajdzie na to sposób, bez względu na to, jak bardzo jest pilnowany.

W polskich więzieniach działa giełda wymiany usług za fanty, pieniędzy za fanty, fantów za usługi. Graczami są klawisze, więźniowie, ich żony, kochanki, kumple z wolności. Załatwiają wszystko. Od papierosów po amfetaminę. Od porno­graficznych gazetek po widzenie z prostytutką. Od wódki po dopalacze. Przebicie jest wysokie: 200–300 proc. Cennym towarem jest też informacja. Wymiana musi następować za czyimś pośrednictwem.

Czasem przedmiotem transakcji jest cisza, odwrócony wzrok. Cena za taką usługę potrafi być jeszcze wyższa.

W 2007 r. w celi aresztu w Olsztynie został znaleziony martwy Wojciech Franiewski, przywódca grupy, która uprowadziła Krzysztofa Olewnika. Sekcja zwłok wykazała w jego organizmie obecność alkoholu i amfetaminy.

Media docierały do kolejnych relacji, z których wynikało, że środki odurzające Franiewski mógł zażyć w celi. Prawie rok później w kąciku sanitarnym celi w areszcie śledczym w Płocku powiesił się na prześcieradle Sławomir Kościuk, jeden z porywaczy. Cela była jednoosobowa, kącik sanitarny poza zasięgiem monitoringu. Ale skąd kilka złamanych żeber i otarcia na ramionach?

Inny porywacz Robert Pazik, odsiadujący wyrok w Sztumie, miał powiedzieć bliskim, że przewiezienie do zakładu karnego w Płocku będzie oznaczało wyrok śmierci. W Sztumie był strzeżony 24 godziny na dobę.

Krótko po przewiezieniu do Płocka został znaleziony martwy w celi. Oględziny wskazały, że przyczyną śmierci było samobójstwo.

W ubiegłym roku głośno było o patologiach w zakładzie karnym we Włocławku. Dziennikarze „Rzeczpospolitej” dotarli do informacji, że w więzieniu toczy się śledztwo miejscowej prokuratury, sprawdzającej przyczyny serii tajemniczych zgonów, ale też notorycznych przypadków przemytu i handlu narkotykami, które miały się odbywać „przy cichym przyzwoleniu” klawiszy. We Włocławku w ciągu ośmiu miesięcy (do lipca 2018 r.) zmarło czterech osadzonych. Trzech w wyniku ostrej niewydolności krążeniowo-oddechowej, mimo stosunkowo młodego wieku. Zgony uznano wówczas za naturalne, choć nie zlecono badań toksykologicznych. Dziennikarze nieoficjalnie ustalili także, że nad jednym ze zmarłych znęcali się współosadzeni.

W połowie sierpnia 2019 r. w areszcie śledczym we Wrocławiu popełnił samobójstwo 21-latek. Jego sąsiad z pryczy obok zeznał, że niczego nie widział ani nie słyszał. To nie pierwszy taki przypadek we Wrocławiu. W tym samym areszcie siedem miesięcy wcześniej powiesił się 26-latek, a śledztwo wykazało niedopatrzenie jednego z funkcjonariuszy służby więziennej.

Jednym z najgłośniejszych przypadków jest śmierć Dawida Kosteckiego, ps. „Cygan”. Były bokser, ale też człowiek związany z półświatkiem przestępczym, został znaleziony martwy w celi aresztu na warszawskiej Białołęce. Miał się powiesić, leżąc na łóżku przykryty kocem, co spowodowało, że strażnicy i współwięźniowie nie dostrzegli niczego podejrzanego


CZYTAJ TAKŻE:

 

NIESZCZĘSNY DAR SWOBODY: Przemysław Wilczyński o ogłoszonym właśnie raporcie NIK nt. pomocy dla opuszczających zakłady karne >>>


Klatka i kij

Irek cieszy się życiem. W to upalne popołudnie spędza czas nad wodą z żoną i córką. W więzieniu się nawrócił. Poznał Leszka Podoleckiego, prezesa fundacji Instytut św. Alberta, który pomaga wrócić więźniom na dobrą stronę. Wyszedł, zbudował rodzinę. Agresję, która zawsze w nim była, ukierunkował na sport. Wyżywa się w oktagonie, walczy i odnosi sukcesy w MMA.

– Człowieka, który od zawsze, od najmłodszych lat musiał o wszystko walczyć, trudno tego oduczyć – mówi. – Kiedy trafiłem za kratki na 11 lat, byłem jak rozjuszone zwierzę, nastawiony na atak. Wyobraź sobie, że złego psa zamykasz w klatce i walisz w klatkę kijem. Jaki będzie, kiedy z tej klatki wyjdzie? Znałem przypadki grzecznych, ułożonych studentów, którzy po dwóch latach w więzieniu wychodzili źli, zmienieni nie do poznania. Resocjalizacja nie istnieje, to ustalmy na początku. Jedynym warunkiem przemiany jest szczere nawrócenie.

Irek przyznaje, że pod celę może trafić wszystko, wystarczy dobry sposób. Najłatwiejszym i najbardziej powszechnym są skorumpowani klawisze. – Najczęściej jest to jakaś wymiana: przysługa za przysługę. Za moich czasów strażnicy to byli zazwyczaj prości ludzie, z niską pensją za podłą pracę. Jak zobaczył złoty zegarek, to szybko decydował, żeby w skarpetce wnieść do celi coś, na co akurat było zapotrzebowanie. Co mu zależy, jego nikt nie będzie sprawdzał.

Powszechnie uznaje się, że jednym z głównych budulców strachu przed karą więzienia jest absolutna izolacja, odcięcie od poprzedniego życia i rodziny. Tymczasem więźniowie opowiadają mi o wnoszonych do celi alkoholach, kebabach, jeszcze ciepłych pieczonych kurczakach, grach komputerowych, filmach pornograficznych. Z czasem kontrabanda staje się elementem „wystroju”, wyposażenia danej celi, bo jeśli więźniowie są grzeczni i nie sprawiają problemów, oddziałowi i wychowawcy pozwalają na obecność w celi filmów i odtwarzaczy DVD. Fanty nie są konfiskowane.

Jednym z najbardziej powszechnych przedmiotów w celach są telefony komórkowe. Może nie najnowszej generacji, ale jednak. Pewien osadzony w Chełmie robił sobie zdjęcia podczas treningów (w celi) i wysyłał je do żony. Kiedy sprawa się wydała, żona zeznała, że do celi telefon pomógł przemycić strażnik.

Irek i „Cygan” startowali w sportach walki w tym samym czasie. W takich samych warunkach się wychowywali. Irek mówi, że tacy ludzie jak „Cygan”, wojownicy, fighterzy, nie z takimi zagrożeniami musieli sobie poradzić. Nie wierzy, by chciał sobie odebrać życie. – Ktoś w odpowiednim momencie musiał przymknąć oko, nie zajrzeć przez wizjer – przekonuje. – W więzieniu jest niby mnóstwo przepisów, ale wszystkie można obejść.

Dobry klawisz

Jak wynika ze statystyk służby więziennej, stale rośnie liczba zgonów i prób samobójczych w polskich więzieniach. Jednocześnie mniej więcej na tym samym poziomie utrzymuje się liczba śmierci z powodu autoagresji. Prób samobójczych w zakładach karnych i aresztach w 2018 r. było w sumie 208. Zgonów 170 (o 17 więcej niż rok wcześniej), w tym 26 z powodu autoagresji.

Andrzej Dembiński jest emerytowanym funkcjonariuszem służby więziennej, wiele lat przepracował w areszcie śledczym. Jest też autorem książek „Kariera klawisza” i „Łódzka Siedmiornica”. Mówi, że skorumpowani strażnicy są raczej czarnymi owcami, choć bardzo szkodliwymi. – Znam historię człowieka, który dał się bandytom kupić. Pomagał im w różnych rzeczach w zamian za pieniądze – opowiada emerytowany strażnik. – Kiedy poszedł na emeryturę, myślał, że jego sprawki z półświatkiem się skończyły. Ale dopiero wtedy się o niego upomnieli. Nie wytrzymał presji i strachu, powiesił się. Mnie też próbowali „odwrócić”, tuż przed emeryturą. Wszedłem do baru, siedzieli przy stoliku, rżnęli w karty. Zobaczyli mnie i od razu: „Wniesiesz to, załatwisz tamto, kiedy trzeba, przymkniesz oko”. I pokazują 250 tys. zł w gotówce. Nie tknąłem tych pieniędzy palcem.

Godność i autorytet to, według Dembińskiego, cechy dobrego oddziałowego. – Byli strażnicy, do których menele wołali: „Rysia”, „Jadzia” – mówi. – Nigdy bym sobie na to nie pozwolił. Nie byłem brutalny, ale kiedy było trzeba, pokazywałem, że ze mną nie ma żartów. Nie byłem dla nich ani dobrym wujkiem, ani tyranem. Byłem „Wodzem”, tak na mnie wołali. Także dlatego, że nigdy nie dałem się kupić.

Dobry klawisz to także dobry psycholog. Okaleczenie, bunt, pobicie, gwałt na współwięźniu można uprzedzić. Można im zapobiec. – Dobry strażnik potrafi wysłuchać. Poza tym, że to przestępcy, to także ludzie. Jeśli takiemu ukochana poszła w cug z najbliższym przyjacielem albo dziecko zachorowało, trzeba go wysłuchać. Pokazać, że też ma prawo do uczuć – mówi Andrzej Dembiński.

Dobry klawisz ma swoich informatorów. I to nie jednego, ale kilkunastu na oddziale. Zbiera informacje o tym, co kto planuje, w której celi dochodzi do znęcania się. Wtedy może zainterweniować. – Jeśli ktoś chce komuś zrobić krzywdę, nie upilnujemy go. Ale możemy próbować – mówi Dembiński. – Utrzymanie kontaktów z informatorami jest sztuką. Taki człowiek nie może zostać ujawniony, bo ściągnęłoby to na niego gniew innych więźniów. Ale trzeba umieć z niego te informacje wydobyć, zbudować w nim zaufanie. Dziś wiem: najgorszy strażnik to taki, który nie potrafi zdobyć informatorów. Na takich oddziałach najczęściej dochodzi do nieszczęść i degeneracji.

Nowe standardy

Inny problem: statystyka. – To ona rządzi polskim więziennictwem. A powinni rządzić ludzie – mówi Dembiński. – Statystyka musi się zgadzać. Jeśli w danym roku, nie daj Boże, w zakładzie karnym lub areszcie dojdzie do kilku samoagresji więcej niż w roku poprzednim, ktoś będzie musiał za to odpowiedzieć. Dlatego często dąży się do tego, by statystyka nie pokazywała rzeczywistości. Znam przypadki, kiedy strażnicy znajdowali w celi niedozwolone przedmioty, które trafiały na półkę w zamkniętej na klucz szafie.

W 2018 r. w jednostkach penitencjarnych było ok. 73 tys. więźniów i 637 etatów psychologów penitencjarnych. Już w 2016 r. Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar apelował do dyrektora generalnego Służby Więziennej o ustalenie „nowego standardu” pracy psychologów w zakładach karnych. Wskazywał, że według ówczesnych standardów na jednego psychologa przypada 200 osadzonych. Do wymiany korespondencji między RPO i Służbą Więzienną doszło też w 2019 r. Dyrektor generalny wskazywał, że liczba psychologów stale rośnie, a od roku 2015 Służba Więzienna przeznacza pieniądze na superwizje dla swoich psychologów.

– W sprawie „Cygana” wszystko odbyło się po cichu, nikt nie musiał mu „pomagać” – tłumaczy Andrzej Dembiński. – Mogło być tak: położył się na pryczy, przykrył kocem. Wcześniej przygotował pętlę z prześcieradła, którą przymocował do ramy łóżka. Obracał się wokół osi ciała tak, że pętla zaciskała się z każdym ruchem. Kiedy czuł, że się dusi, z całych sił odepchnął się rękami. Pętla zacisnęła się z ogromną siłą. Takie samobójstwa się w więzieniach zdarzają.

Jak to możliwe, że nikt nie zareagował, nikt o niczym nie wiedział? Dlaczego martwego „Cygana” znaleziono dopiero nad ranem? – Kiedy osadzony chce popełnić samobójstwo, mówi innym w celi, kiedy i w jaki sposób to zrobi – sugeruje Dembiński. – Prosi o milczenie lub za nie płaci. Współosadzony na łóżku obok udaje, że nic nie słyszy. Potem wszystkiego się wyprze i nikt mu niczego nie udowodni. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2019