Prosto w oczy

Wolałabym zapomnieć o mojej historii, ale ona wraca i zmusza do trudnych pytań i wyborów. Pedofilia jest i będzie, tak pośród księży, jak w całej ludzkiej populacji. Naszym zadaniem jest jednak opowiadać się po stronie słabszych i domagać się prawdy.

09.12.2013

Czyta się kilka minut

Po kilku latach spędzonych pod skrzydłami dominikanów, przyzwyczajona do inteligentnych kazań, pięknej liturgii i ludzi Kościoła nie stroniących od krytycznego myślenia, wyjechałam na Podkarpacie. Nie przewidziałam, że przy okazji odbędę podróż do trudnych wydarzeń z dzieciństwa, z którymi – jak mi się zdawało – dawno się uporałam.

PEWIEN SŁONECZNY CZERWIEC

Miałam 11 lat. Kończyłam, zdaje się, V klasę szkoły podstawowej. Zaczynało się słoneczne i ciepłe lato. Na ostatniej lekcji religii ksiądz Antoni rozdawał świadectwa. Brakowało tylko dwóch, mojego i Kaśki. – Oj, bardzo przepraszam, dziewczynki, przyjdźcie w najbliższą sobotę na plebanię do mnie do pokoju. Przygotuję wasze świadectwa.

Tak też zrobiłyśmy. Z jakichś powodów, może dlatego, że to w końcu duże miasto i strach puszczać dzieci same przez ulicę, a może to intuicja, poszedł z nami mój tata. – Wróćcie zaraz – powiedział i został przed wejściem na plebanię. Tymczasem, gdy znalazłyśmy się sam na sam z księdzem, o żadnych świadectwach nie było mowy. Ksiądz przywitał nas „po cywilu”: w spodniach i podkoszulce. Poczęstował czymś słodkim i usiadł w fotelu, a nas zaprosił na kolana. Pamiętam, że wydało mi się to dziwne. Dziewczyny w naszym wieku to już jednak nie przedszkolaki, ale zawsze był taki ciepły i serdeczny, miałam zaufanie. Tymczasem jego ręka zaczęła wędrować po naszych udach, po ledwie pączkujących piersiach i wtedy stało się dla mnie jasne, że nie przyszłyśmy tu po świadectwa, że dzieje się coś złego. Próbowałam się wyrwać, ale ksiądz trzymał mocno, taki łagodny i stanowczy zarazem tłumaczył, że to tylko na chwilę. Jego oddech przyspieszył. Wtedy zaczęłam mu grozić i krzyczeć. Mówiłam, że pod drzwiami jest mój ojciec, który – jak mnie usłyszy – zaraz tu przyjdzie i zrobi mu krzywdę. Wtedy puścił nas, dał świadectwo i wyprosił. Udało się. Kiedy jakiś czas później rozmawiałam o tym z Kaśką, śmiała się i mówiła, że on tak zawsze i dziwiła się, że nic o tym nie wiedziałam.

O sprawie powiedziałam mamie dopiero po kilku latach. Nie miałam odwagi. Pamiętam, że kiedy to wyznałam, kamień spadł mi z serca, ale nigdy nie czułam się tak okrutnie zawstydzona. Mama nie zrobiła nic. Prawdopodobnie mój wstyd był także jej wstydem. Obiecałam sobie wtedy, że ten pojedynczy przypadek, dewiacja jakiegoś pojedynczego księdza, nie wpłynie na moją religijność, że będę się jej kurczowo trzymać, wierzyć mimo wszystko. A teraz, po wielu latach, kiedy sprawa wraca do mnie zupełnie inną drogą, zastanawiam się, czy dobrze wybrałam. Okazuje się, że mniejszą szkodę wyrządził mojej religijności ksiądz pedofil niż rzecznicy walki o dobre imię Kościoła, którzy istnienie pedofilii wśród kleru przy mnie publicznie negują.

GRANICE

Sprawa pedofilii księży co pewien czas zakwitała w publicznym obiegu, a ja zawsze wracałam do mojego doświadczenia i starałam się utwierdzać w postanowieniu. Być katolikiem mimo wszystko. Tegoroczna wypowiedź arcybiskupa Michalika stała się dla mnie punktem zwrotnym. Postanowiłam opowiedzieć swoją historię już nie po to, by wytrwać w Kościele, ale by powalczyć o prawdę.

Kiedy usłyszałam słowa o dzieciach, które same są winne pedofilskim działaniom księży, pomyślałam, że chciałabym się spotkać z arcybiskupem, opowiedzieć mu o moim, w sumie niegroźnym doświadczeniu. Poprosiłabym, żeby powtórzył swoją wypowiedź do mnie, prosto w oczy.

A potem zrobiło się tylko gorzej. Arcybiskup brnął bezkrytyczny i pewien swego. Dotarło do mnie w całej okazałości to, co dzieje się w Kościele przynajmniej tu, lokalnie, na Podkarpaciu, a co wcześniej tłumaczyłam sobie specyfiką wiernych, w dużej mierze niewykształconych, prostych i bardzo religijnych ludzi, wierzących w księży jak w samego Pana Boga, dbających o opinię swojej społeczności. Odpowiedzialność za stan lokalnego Kościoła leży jednak w dużej mierze po stronie kleru, księży, zakonników, którzy sami bezkrytycznie, fałszywie ukrywają zło i popierają swojego biskupa, sprzeniewierzając się prawdzie i nadużywając wobec wiernych swojego autorytetu.

To, co zobaczyłam i usłyszałam do dziś od czasu słynnej wypowiedzi arcybiskupa Michalika, przeraża mnie i zniechęca. Nie chcę odwrócić się od mojego Kościoła, obrazić się i odejść w nic, albo gdzie indziej, bo niby dlaczego. Czuję się odpowiedzialna i chcę pozostać częścią wspólnoty. Ale oczywiście są pewne granice, jedną z nich jest prawda.

CO BYŁO POTEM

W kilka tygodni po publicznej wypowiedzi, w kościołach diecezji przemyskiej pojawił się list poparcia dla arcybiskupa Michalika. W wezwaniu do podpisywania listu arcybiskup przedstawiany był jako ofiara nagonki ze strony liberalnych mediów. Każdy konkretny kościół inaczej angażował się w tę dziwną, półprywatną akcję. Gdzieniegdzie list leżał na bocznym stoliku, a księża unikali propagandy. W Dukli, gdzie bywam na niedzielnych mszach, było inaczej. W kościele oo. Bernardynów zachęcano do podpisywania listu, przypominając o opresji, w której w zlaicyzowanym świecie znalazł się Kościół. List leżał na stoliku przy wyjściu z kościoła, tak że nie sposób było go nie zauważyć.

W zasadzie nie miałabym nic przeciwko. Można świat widzieć tak, siedzieć w oblężonej twierdzy i obrażać się na rzeczywistość, budować. Ale dlaczego nie uszanować odmiennej opinii, czemu nie dać na nią miejsca np. na oddzielnym dokumencie, w którym można by wyrazić swój sprzeciw? Opisałam tę sytuację w liście znajomemu zakonnikowi. „Kościelna demokracja – pisałam wzburzona – kto nie jest z nami, ten przeciwko nam” – tak właśnie to odebrałam. Żal mi było ludzi wokół, którzy czuli, że nie mają prawa myśleć inaczej, muszą wykazać się owczym pędem, by nie stracić poczucia więzi z tym, co dla nich ważne. Pośród nich mogłyby być ofiary księdza pedofila z pobliskiej Tylawy. Osoby, które problemu doświadczyły osobiście, wiedzą, że to nie propaganda, ale żywe dłonie sięgały dzieciom pod sukienki. Gdzie ukryła się ta prawda? Dlaczego milcząco przygląda się i biernie słucha? W końcu jakie duchowe konsekwencje ma taki rozdźwięk? Chrystus jest Drogą, Prawdą i Życiem. Jaką prawdą jest w tym kontekście? Zdaje się, że Kościół staje się na naszych oczach źródłem najgłębszego, choć tak przez siebie pogardzanego, moralnego relatywizmu.

Wychodząc z kościoła, zamiast słów poparcia napisałam: „Popieranie i ukrywanie zboczeńców to moralna aberracja albo wynik nieczystego sumienia”. Do Bernardynów postanowiłam więcej nie zaglądać.

TYLAWA

Ludzie wciąż pamiętają tu sprawę, którą ujawnić pomogła żona greckokatolickiego księdza. Miejscowy proboszcz parafii rzymskokatolickiej molestował dzieci. Ofiary, bojąc się opinii publicznej – a wieś w tej materii jest bezwzględna – ukrywały swoje dramaty. W końcu jednak o sprawie zrobiło się głośno. Ksiądz pedofil został „karnie” przeniesiony o jakieś 20 km od Tylawy, gdzie dostał spokojne dożywocie, wikt i opierunek. Czasem przyjeżdża do Dukli, gdzie zdarza mu się odprawiać mszę i grzmieć z ambony. Znajomi, którzy po wydarzeniach tylawskich wypisali się z czynnego uczestnictwa w Kościele, „żartują”, że ksiądz przyjeżdża w te strony odwiedzić dzieci.

Proboszcz parafii Marii Magdaleny w Dukli to znajomy księdza z Tylawy. Chętnie go u siebie gości. Kiedy sprawa wyszła na jaw, ręczył za niego. Jak okazało się podczas śledztwa, w wyniku którego również został skazany, zastraszał świadków w sprawie.

Ale oczywiście ani jednemu, ani drugiemu źle się nie dzieje. Życie toczy się dalej, w rytmie sutych obiadów i nudnych państwowych uroczystości. Rytm komunii i świąt musi zostać utrzymany. A prawda? A cóż to jest prawda?

DUKLA

Dwa tygodnie po liście poparcia dla arcybiskupa Michalika odwiedziłam dukielski kościół Marii Magdaleny. Wydaje się, że jest tam kilku sympatycznych księży. Niestety, trafiłam źle. Proboszcz (ten sam, który próbował fałszować rzeczywistość podczas sprawy o pedofilię) w kazaniu zaczął od Ewangelii, ale potem skręcił w niebezpieczne rejony. – Uderz w pasterza, a owce się rozproszą! – mówił podniesionym głosem. – I tak się teraz dzieje. Wymyślili sobie pedofilię, żeby zniszczyć Kościół.

I wtedy wyszłam. I zastanawiam się: co dalej? Czy przychodzić i nie słyszeć? A może wychodzić na kazanie? Przecież nie jest ono obowiązkową częścią Mszy. Ale nie chciałabym swoją obecnością legitymizować zakłamania i bezczelności. Myślę o ludziach stojących obok mnie. Podpisują list, słuchają z uwagą słów księdza. A przecież Tylawa tak blisko, wszyscy o tym wiedzą.

Chociaż nie chciałam do tego wracać, wolałabym zapomnieć o tej mojej historii, ona wraca do mnie i zmusza do trudnych pytań i wyborów. Rozumiem, że pedofilia jest i będzie, tak pośród księży, jak w całej ludzkiej populacji. Naszym zadaniem jest jednak zawsze opowiadać się po stronie słabszych i domagać się prawdy, która – jako jedyna – ma wyzwalającą moc. Kilkadziesiąt kilometrów dalej w kościele przed Pierwszą Komunią dzieci zostały poddane egzorcyzmom. Bo przecież szatan działa w dziecięcych zabawkach. W dziecięcych pokojach pełnych Monster High i Hello Kitty aż gęsto od złych duchów. Czy to nie pomyłka? Czy Kościół nie powinien zająć się najpierw sobą i swoją świętością, czy nie powinien sam siebie poddać gruntownym egzorcyzmom, by w życiu idących do Komunii dzieci nie straszyły wspomnienia dłoni księdza proboszcza, by diabeł nie miał jego twarzy?

Nie oczekuję, że zawsze wszyscy będą doskonali i święci. Sama nigdy takim oczekiwaniom nie sprostam. Niemniej stawanie w prawdzie, tak często przywoływane w kościelnej retoryce, wydaje się tu pojęciem kluczowym. Chodzi też o zwykłą ludzką przyzwoitość, której w tym przypadku tak boleśnie brakuje.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2013