Zgorszenie

Skazany prawomocnym wyrokiem sądu ksiądz Michał M. nadal mieszka w Tylawie, odprawia Msze, głosi kazania, udziela komunii i spowiada. Część parafian, zgorszona jego postępowaniem, jeździ na Msze do sąsiednich parafii albo w ogóle nie chodzi do kościoła. Kuria w Przemyślu nie reaguje.

05.12.2004

Czyta się kilka minut

Il. Mieczysław Wasilewski
Il. Mieczysław Wasilewski

Parafię Tylawa tworzy kilka wiosek, wciśniętych między wzgórza Beskidu Niskiego: Mszana, Trzciana, Zyndranowa, Barwinek z przejściem granicznym na Słowację, wreszcie sama Tylawa. W ciągu ostatnich trzech lat wszystkie te nazwy powtarzały się wielokrotnie w dokumentach krośnieńskiej i jasielskiej prokuratury, sądu w Krośnie, w sążnistych opiniach biegłych, wreszcie w licznych relacjach mediów. Chodzi o sprawę księdza M., skazanego w czerwcu tego roku za molestowanie seksualne.

Jak wykazało śledztwo, ksiądz M. napastował seksualnie swoje nieletnie parafianki od bardzo dawna. Na probostwo do Tylawy przybył w połowie lat 60. jako dwudziestokilkuletni mężczyzna. Kobiety, których wnuczki chodzą dziś na Msze, odprawiane przez niego w kościołach w Tylawie, Mszanie i Zyndranowej, były wtedy młodziutkimi dziewczynami. Ujawnione w toku dochodzenia akty pedofilii obejmują w sumie okres ponad trzydziestu lat.

Przez cały ten czas ks. M. był tu jedynym kapłanem, spowiednikiem i katechetą. Napastował dzieci podczas lekcji religii, w samochodzie, którym chętnie podwoził mieszkające w odległych domostwach uczennice, we własnym mieszkaniu. Niektóre z dziewczynek zatrzymywał u siebie na noc.

Nie daj się, Justynka, całować!
Eleonora Zborowska jest jedną z nielicznych kobiet, które w rozmowie ze mną zdecydowały się ujawnić nazwisko.

- Zaczęłam go podejrzewać już 22 lata temu. Z początku, gdy widziałam, jak całował się z dziewczynkami, myślałam, że to tylko pocałunki. Później zwracałam uwagę sąsiadkom, że dziwnie się przy tym zachowuje, ale one nie reagowały. Kiedy porozmawiałam z kilkoma kobietami, które u niego nocowały, miałam już pewność.

Pani A. opowiada o swych wieloletnich doświadczeniach biernego oporu: - Kiedy dowiedziałam się od mojej córki (dziś już dorosłej), że ksiądz całował ją w usta, gdy była dzieckiem, zapytałam ją: “dlaczego mu na to pozwalałaś?". A ona odpowiada: “mamo, on przekupywał nas cukierkami...". Więc kiedy wnuczka poskarżyła mi się: “babciu, ksiądz całuje", mówię jej: “nie daj się, Justynka, całować!". Pilnowałam ją, chodziłam z nią do kościoła co niedzielę, w Wielkim Poście modliłam się z nią na kolanach. Wreszcie w tym roku powiadam jej: “Justynka, jak ksiądz M. będzie odprawiał, to babcia nie będzie chodzić do kościoła".

Sprawa stała się publicznie znana wiosną 2001 r., kiedy doniesienia do prokuratury złożyły dwie osoby prywatne oraz dwie lokalne organizacje społeczne. Ujawniła ją “Gazeta Wyborcza". Śledztwo, wszczęte przez prokuraturę rejonową w Krośnie, umorzono po kilku miesiącach. Jednak rzecz była już zbyt głośna: krośnieńska prokuratura okręgowa, czyli instancja nadrzędna, zakwestionowała wyniki postępowania po kilku dniach od umorzenia. Nakazem sądu śledztwo wznowiła prokuratura rejonowa w Jaśle. Gruntownie przesłuchano świadków, a zebrany materiał dowodowy oceniły dwa zespoły biegłych.

Dopiero po wznowieniu śledztwa prokuratura nakazała księdzu M., by zrezygnował z nauczania religii w szkole, zaś w styczniu 2003 r. władze diecezjalne urlopowały go z funkcji proboszcza i przydzieliły mu wikarego. Ksiądz M. nadal jednak mieszka w Tylawie, odprawia Msze, głosi kazania, udziela komunii i spowiada.

W toku dochodzenia przesłuchano około dwustu osób, w tym kilkadziesiąt kobiet, pokrzywdzonych przed laty jako dzieci, jak również dziewczynek, napastowanych seksualnie w ostatnim czasie. Prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie aktów pedofilii, popełnionych przez księdza M. w latach 1970-91, gdyż ich karalność uległa już przedawnieniu. Akt oskarżenia, który wpłynął do Sądu Rejonowego w Krośnie latem ub.r. objął więc tylko czyny popełnione w ciągu ostatnich dziesięciu lat przed rozpoczęciem procesu. Ponadto niektóre ofiary w trakcie śledztwa odwołały zeznania.

30 października 2003 r. odbyła się pierwsza rozprawa, zaś 25 czerwca b.r. zapadł wyrok: księdza skazano za seksualne wykorzystywanie sześciu dziewczynek na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat. Michał M. nie skorzystał z prawa do odwołania, choć nadal nie przyznaje się do udowodnionych mu win i twierdzi, że sprawa została rozdmuchana przez jego osobistych nieprzyjaciół i wrogów katolicyzmu.

Uchodźcy
Już od kilku lat część tylawskich parafian, zgorszona postępowaniem swojego proboszcza, chodzi lub jeździ na niedzielne Msze do kościołów w parafiach sąsiednich albo też - jeśli w domu nie ma samochodu - w ogóle nie idzie do kościoła. W samej Tylawie zjawisko nie przybrało znaczących rozmiarów (bliskość plebanii zwiększa presję), ale w wioskach okalających ośrodek parafialny niedzielna absencja dochodzi do jednej czwartej ogółu rodzin.

- Nie chodzimy do naszego kościoła - Katarzyna Lassak składa tę deklarację z goryczą. - Sąd udowodnił księdzu, że kłamał, a on nadal mówi, że jest niewinny. Mnie to przeraża. To koszmar. Czy to znaczy, że każdy by mógł Mszę odprawiać?

Pani Katarzyna w odruchu sprzeciwu przestała chodzić do kościoła w rodzinnej Mszanie, ale nadal nie mieści jej się to w głowie: - Że mnie na starość coś takiego spotkało! Wnuki pytają: “Babciu, dlaczego nie chodzisz do kościoła?". Muszę im mówić, że mnie nogi bolą. Czasem dzieci zawożą mnie samochodem do Chyrowej, to pięć kilometrów stąd, czasem aż do Dukli. Ale często w niedzielę zostaję sama w domu.

- Jestem osobą wierzącą, mam 62 lata - mówi Eleonora Zborowska. - Odkąd byłam dzieckiem, nie było niedzieli, żebym nie poszła do naszego kościoła. Teraz nie mogę. Ten człowiek nie powinien Mszy odprawiać.

Cała rodzina pani B. co niedzielę jeździ do jednego z kościołów położonych poza granicami tylawskiej parafii.

- Uważam, że Msza odprawiana przez księdza M. jest nieważna. Pracujemy z mężem nad tym, by nasze dzieci nie straciły wiary. Mówimy im: “Bóg to Bóg, a ksiądz to ksiądz". Inaczej w ogóle by nie chodziły do kościoła: ani do naszego, ani do żadnego innego.

Pani C., matka siedemnastoletniej córki, pozostawiła jej swobodę wyboru: może jak matka opuścić rodzinną parafię lub pozostać: - Sama przemyślała sprawę, przestała chodzić na Msze odprawiane przez księdza M. Teraz razem jeździmy gdzie indziej.


Po stronie ofiar: o wykorzystywaniu seksualnym nieletnich, zmowie milczenia i innych grzechach polskiego Kościoła piszemy konsekwentnie od lat. Wybór najważniejszych tekstów „TP” z ostatniego dwudziestolecia na temat, który wstrząsa dziś Polską, w bezpłatnym i aktualizowanym, internetowym wydaniu specjalnym.


Noga pani D. również od dawna nie postała w miejscowym kościółku, chociaż niektóre Msze odprawia wikary. Nigdy nie jest pewne, której niedzieli i gdzie będzie odprawiał ksiądz M. Także dorastający synowie pani D. przestali chodzić do kościoła. Zaczęło się od tego, że pewnego dnia jeden z nich powiedział matce: “Jak będzie »stary«, ja bym nie chciał iść...".

"Stary" to oczywiście ksiądz M.
Ci, którzy nadal chodzą do tutejszych kościołów, twierdzą że proboszcz - także w niedzielnych kazaniach - publicznie piętnuje “uchodźców". Nazywa ich buntownikami.

Trzeba choć trochę znać tradycyjną religijność podkarpackich wiosek, by ocenić, jak dużej determinacji potrzebowali ci ludzie, szczególnie starsi, by zdecydować się na podobny krok. To nie był prosty odruch buntu. Dla większości decyzja odejścia z własnej parafii to osobisty dramat.

- Jak ktoś nie chodzi do kościoła, to nie człowiek - Katarzyna Lassak wypowiada te słowa jakby nie wierząc w to, że podjęła decyzję radykalnie przeciwną zasadom, w których została wychowana.

Wszyscy “uchodźcy", z którymi rozmawiałem, twierdzą że chcieliby wrócić do swoich kościołów, jednak nie zrobią tego, dopóki Michał M. pozostanie na parafii.

Małopolski ksiądz
W rzeczywistość własnego wyboru trudno uwierzyć również pani B.: - Od dziecka ksiądz był dla mnie najwyższym autorytetem...

Małopolski proboszcz to bowiem dla wspólnoty parafialnej człowiek-instytucja: duszpasterz, opiekun duchowy, pierwszy gospodarz oraz przywódca społeczny i polityczny w jednej osobie. Uświęcony stan kapłański uzupełniały tu przez stulecia pokolenia chłopskich synów. Byli oni z reguły najenergiczniejszymi jednostkami w klasie, z której się wywodzili; przepełniała ich zdrowa chęć wybicia się - a przez własny sukces także pomocy swojej wspólnocie. Patrząc z perspektywy historii, nie można przecenić znaczenia tych kapłanów w procesie tworzenia się obywatelskich społeczności lokalnych w Małopolsce.

Jednym z nich jest właśnie Michał M. Urodzony na wsi niedaleko Rzeszowa, wstąpił do seminarium w okresie, gdy kapłaństwo było dla takich jak on właściwie jedyną drogą społecznego awansu poza systemem komunistycznej hierarchii. Od przyjazdu do Tylawy rzeczywiście zrobił dla miejscowych wiele: budował i remontował kościoły, pomagał biednym. Sam się nie wzbogacił. Maria Bąk, pracująca jako listonoszka, żarliwa obrończyni księdza M., mówi o jego samochodzie, który ma już 27 lat (ciekawe, jak ludzie tu pamiętają i liczą lata...) i jest bez przerwy naprawiany.

Ksiądz M. przecież nikogo nie zgwałcił... - można tu czasem usłyszeć. - A że czasem lubi sobie “pomacać"? Cóż, przecież to mężczyzna...

Gdyby w sprawę nie wmieszali się ludzie z zewnątrz, Tylawa zapewne nadal żyłaby w spokoju, tak jak żyło dotąd tyle innych małopolskich parafii. Ale czara się przelała. Starsza, pobożna kobieta - jedna z tych, dla których ksiądz od dziecka był najwyższym autorytetem, a które przestały chodzić do tutejszych kościołów - mówi mi spokojnie na zakończenie rozmowy: - Gdybym go teraz spotkała na środku drogi, to bym mu okulary ściągła i w oczy napluła.

Schizma
Byłoby naiwnością sądzić, że decyzje o tym, czy chodzić do kościoła, pozostawione są w takich miejscach prywatnemu osądowi jednostek. Wioskowe społeczności są podzielone i skłócone. Teść nie rozmawia z synową, ojciec z córką; jeden na drugiego patrzy wilkiem. Ci, którzy nadal uczęszczają do własnych świątyń, bronią księdza.

Pani Lassak nieraz próbowała ich przekonywać:

- Pytam ją: po co idziesz do kościoła? A ona odpowiada: “Bo trzeba...". Dopiero teraz, po programach telewizyjnych, w których mówili, że ksiądz spał w łóżku z dziewczynkami, ludzie trochę się opamiętali.

Jednak mimo tych programów, mimo artykułów w gazetach, nawet mimo prawomocnego wyroku większość mieszkańców parafii twierdzi, że ksiądz jest niewinny i domaga się, by pozostał. Maria Bąk nie ma wątpliwości: - Jeśli ksiądz wyjedzie, ja też odchodzę.

Ale miejscowi, którzy dobrze znają swoich sąsiadów, twierdzą że wielu obrońców księdza mówi tak tylko do momentu, gdy zamknie się w czterech ścianach własnego domu.

Nie da się więc powiedzieć, ilu wiernych parafii Tylawa naprawdę wierzy w niewinność księdza. Trudno w dobrej wierze głosić tezę o spisku wymierzonym w kapłana o kryształowej uczciwości, jeśli mieszka się tutaj od lat. Jednak tak samo trudno jest komuś, kto żyje codziennością tej małej i ubogiej wspólnoty, otwarcie głosić potrzebę sprawiedliwości. W wiosce, gdzie wszyscy się znają, nikt nie chce, by wytykano go palcami. Szczególnie z komentarzami typu: “O, idzie kochanica księdza!" lub okrzykiem “Te, molestowana!". Żadna matka nie pogodzi się z takim poniżeniem własnej córki.

Trzeba też pamiętać, że niektóre z matek kiedyś same były wykorzystywane seksualnie przez proboszcza. Wolą więc przeżywać hańbę w milczeniu. Lub zagłuszać prawdę, krzycząc do córek: “Jak możesz wygadywać takie rzeczy o księdzu?!".

Dlatego ludzie, którzy buntują się przeciw oczywistej krzywdzie, czują się napiętnowani przez swoich.

“Spokój" w Tylawie naruszają więc obcy (z nielicznego grona nie można nie wymienić Lucyny Krawieckiej). Przyjeżdżają tu, monitują sądy, prasę, instytucje społeczne, próbują na własną rękę pomóc najbardziej pokrzywdzonym. Wspierają najdzielniejszych spośród miejscowych, którzy odważyli się nazwać zło po imieniu. Przeciw sobie mają solidarny opór lokalnej elity, która zainteresowana jest jak najdłuższym podtrzymywaniem istniejących układów.


Czytaj także: Rana na duszy - ks. Jacek Prusak o dramacie w Tylawie


Jeden z przedstawicieli tej elity, ksiądz dziekan z Dukli (bezpośredni przełożony księdza M.) został skazany na sześć miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata za telefoniczne pogróżki pod adresem jednej z osób zaangażowanych w obronę krzywdzonych dzieci.

Wszystko wskazuje na to, że prokuratura okręgowa w Krośnie przeniosła wznowione dochodzenie do Jasła dla uniknięcia zakulisowych powiązań. Tekst wcześniejszego postanowienia o umorzeniu śledztwa, wydanego 31 października 2001 r. przez krośnieńską prokuraturę rejonową, śmiało mógłby znaleźć się w podręcznikach historii prawa jako przykład upadku wymiaru sprawiedliwości w III RP. Proboszcz z Tylawy przyznał podczas śledztwa, że niejednokrotnie nocował dziewczynki na plebanii, kąpał je i “masował brzuszki", jednak prokurator dostrzegł w tym tylko rzekome zdolności bioenergoterapeutyczne księdza oraz jego chęć “porządnego umycia" małych parafianek: “Ksiądz (...) traktował to w ten sposób, że dzieci przychodząc do niego na plebanię to tak jakby szły nocować np. do wujka czy kogoś bliskiego. Dzieci bardzo się z tego cieszyły".

Sądowa sprawiedliwość zwyciężyła. Ale prominenci się nie poddają.

Kościół ma być Kościołem
Zwierzchnik tylawskiego proboszcza, metropolita przemyski abp Józef Michalik od początku zdecydowanie go bronił, ostro krytykując tych, którzy przyczynili się do ujawnienia afery. Przypisywał im nieczyste intencje i niskie pobudki, a całą sprawę sprowadzał do walki z Kościołem, podjętej przez antyklerykalne i antykatolickie środowiska. Stopień zaangażowania biskupa w obronę dobrego imienia księdza M. zwracał uwagę nawet ludzi stojących po tej samej stronie w konflikcie tylawskim. “Jestem przekonany - pisał w 2001 r. publicysta “Niedzieli" - że skoro abp Michalik uznał, że powinien rzucić na szalę cały swój autorytet i ująć się za kapłanem - to znaczy, że miał ku temu poważne podstawy. Nie należy do nich imputowana ślepa i głupia obrona »swojego«. To nie ta klasa. Tu może chodzić tylko o prawdę".

Jednocześnie abp Michalik od początku afery twierdził publicznie to, co powtórzył ostatni raz w komunikacie wydanym 25 stycznia 2003 r.: “W »sprawie Tylawy« należy powstrzymać się z ostateczną oceną zarzutów stawianych tamtejszemu ks. Proboszczowi do czasu wydania orzeczenia przez kompetentne organy wymiaru sprawiedliwości".

Dwa miesiące później metropolita przemyski został wybrany na przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski.

Dziś, blisko sześć miesięcy od wydania wyroku, ksiądz M. nadal działa jako duszpasterz w Tylawie. Ze strony kurii w Przemyślu nie ma w tej sprawie żadnej reakcji. Także “Tygodnik" nie doczekał się odpowiedzi na prośbę o komentarz do sytuacji w parafii.

- Bardzo mnie boli, że hierarchia nie reaguje - mówi Eleonora Zborowska. - Boli mnie, że dziekan z Dukli może na to wszystko patrzeć, że może na to patrzeć arcybiskup Michalik. Boję się o wnuczkę, o jej wiarę. Bo już sama zaczynam wątpić...

- Gdzie jest prawda, jak nie w Kościele? - woła Katarzyna Lassak. - Kościół to ma być Kościół! On [ksiądz M.] zawsze mówił: twarda prawda, chociaż boli. Ale teraz go nie zabolało...

- Mnie najbardziej boli to, że tym dzieciom nikt nie powiedział: to nie jest wasza wina - mówi Beata Maziejuk, jedna z nielicznych miejscowych, które głośno mówią o sprawiedliwości w stosunku do pokrzywdzonych dziewczynek. - Tymczasem widać, jak w tej sprawie postulat miłosierdzia chrześcijańskiego realizowany jest wyłącznie w stosunku do księdza. Dzieci arcybiskupa nie obchodzą.

Pani Beata również przestała chodzić do swojego kościoła. Ostatnio, kiedy była tu na Mszy pogrzebowej, całe nabożeństwo przemodliła z zamkniętymi oczami.

Pani E. z Mszany zastanawia się: - Gdyby ksiądz odszedł, może za jakiś czas by się u nas uspokoiło?

Ale po chwili wzdycha: - Straciłam już nadzieję, tyle interwencji na próżno. Nie ma na niego mocnych, to jakiś układ.

Pani C. ujmuje to dosadniej: “beton nie do rozbicia". Czy ma rację?

Imię wnuczki pani A. zostało zmienione.

JACEK BORKOWICZ w chwili publikacji tego tekstu był redaktorem miesięcznika “Więź", pracownikiem Muzeum Powstania Warszawskiego. Od 2001 r., kiedy na łamach “Więzi" ukazał się jego tekst “Dobro dzieci, dobro Kościoła", angażował się w rozwiązanie sprawy molestowania dzieci w Tylawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2004