Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W aferze Rywina prokuratura zdecydowała się oskarżyć tylko tytułowego bohatera, i to jedynie o płatną protekcję wobec wydawcy „Gazety Wyborczej” - czyli czyn, który zagrożony jest karą do trzech lat więzienia. I tyle. Trudno przypuszczać, by Lew Rywin podczas procesu zdecydował się zdradzić cokolwiek na temat swoich motywów, czy spółki mocodawców.
W tej sytuacji jedyną nadzieją na powiększenie wiedzy opinii publicznej pozostała sejmowa Komisja Śledcza - a konkretnie hipotezy przygotowywane przez jej członków (naturalnie nie wszystkich). Tak samo zresztą jak nie działania prokuratury, ale przesłuchania przed Komisją - oraz oczywiście artykuł „Gazety Wyborczej”, ujawniający aferę oraz powstałe potem teksty dziennikarzy śledczych z innych tytułów - wnosiły do sprawy nowe elementy. Cokolwiek więc by o Komisji mówić (a zarzutów można wytoczyć wiele), to dzięki jej działalności przynajmniej częściowo prześwietlone zostały mechanizmy polityczno-biznesowej gry, jaka toczyła się wokół jednej z dziedzin kluczowych dla życia publicznego: rynku mediów w Polsce. Ale w takim razie, po co nam prokuratura?