Inauguracyjne tradycje

W piątek, dokładnie w południe czasu waszyngtońskiego, Donald Trump na schodach Kapitolu złoży przed prezesem Sądu Najwyższego, Johnem Robertsem, przysięgę i zostanie 45. prezydentem Stanów Zjednoczonych.

19.01.2017

Czyta się kilka minut

Okolice Kapitolu 19 stycznia 2017 r. /  / Fot. JEWEL SAMAD/AFP/EAST NEWS
Okolice Kapitolu 19 stycznia 2017 r. / / Fot. JEWEL SAMAD/AFP/EAST NEWS

Kadencja amerykańskiej głowy państwa kończy się co cztery lata dokładnie 20 stycznia. Uregulowała to w 1933 r. 20. poprawka do konstytucji, która przesunęła ceremonię inauguracji z marca o kilka tygodni wcześniej. 

Cztery lata temu pompatyczna ceremonia zbiegła się z jeszcze jednym ważnym wydarzeniem: symboliczną rocznicą urodzin lidera walki o emancypację Afroamerykanów, pastora Martina Luthera Kinga. To ruchome święto państwowe obchodzi się w każdy trzeci poniedziałek stycznia. King jest nieformalnym patronem tegorocznych uroczystości. Tym razem władzę obejmuje człowiek, który jest symbolem antyemancypacyjnej kontrrewolucji, dlatego mało kto w Waszyngtonie ma ochotę świętować. Dlatego w piątek w stolicy USA odbędzie się najmniej bali, koncertów i spotkań we współczesnej historii

Inauguracja ma ogromne symboliczne znaczenie. USA są generalnie demokracją remisu, obie główne partie mają mniej więcej zbliżone wpływy i poparcie. Zaprzysiężenie to teoretycznie moment godzenia waśni i ponownego zjednoczenia. Jednak dawno naród nie był tak bardzo podzielony jak teraz.

Władze Waszyngtonu przygotowują się na inaugurację już od września. Hotele przy tej okazji kilkakrotnie podnoszą ceny noclegów, niektóre sprzedają nawet za kilkadziesiąt tysięcy dolarów specjalne pakiety na trwający tydzień ciąg okolicznościowych imprez. Zarabiają też właściciele i najemcy mieszkań. Lichy pokój na przedmieściach wyposażony jedynie w materac kosztuje na Airbnb nawet 300 dolarów. Ale biletów na samą uroczystość kupić nie można. Pokaźną pulę dostają specjalni goście, czyli sponsorzy, urzędnicy państwowi, lokalni politycy i stratedzy partyjni, wreszcie celebryci i dziennikarze. Resztę losuje się wśród milionów chętnych. Cywilni organizatorzy, wojsko i agenci Secret Service ćwiczą przez kilka dni symulowaną ceremonię, podczas której prezydenta i innych dostojników zastępują żołnierze. Goście są dokładnie kontrolowani, czy nie mają przy sobie broni, ale także transparentów agitacyjnych i parasoli. Ciekawostka: zakazane jest wnoszenie instrumentów muzycznych.

Nad wszystkim czuwa honorowy komitet. Przebieg samego wydarzenia jest względnie krótki. Powitanie gości, błogosławieństwo, przysięga prezydenta i wiceprezydenta, zazwyczaj jakaś pieśń, przemówienie i koniec. Potem parada wojskowa, która eskortuje nową głowę państwa z Kapitolu do Białego Domu. Oprócz symbolicznej i patetycznej pokazówki w imię jedności Amerykanów, w trakcie ceremonii dochodzi jeszcze do przekazania dostępu do tzw. atomowego guzika. Kiedy zmienia się przywódca, tak jak w tym roku, czy w 2009 r. gdy Busha zastępował Obama i w 2001 r., gdy odchodził Bill Clinton, w momencie gdy nowy prezydent kończył słowa przysięgi, w jego stronę przesuwał się adiutant z teczką, w której schowano kody do uruchomienia broni nuklearnej.

Dla każdego prezydenta ważne jest też samo przemówienie. Oprócz krzepiących ogólników musi się w nim pojawić zarys politycznej agendy na najbliższe cztery lata. Najkrótsze przemówienie wygłosił pierwszy prezydent, George Washington. Składało się ono tylko z 135 słów. Za to najdłuższe wystąpienie – złożone z 8445 słów - wygłosił w mroźny poranek 4 marca 1841 r. William Henry Harrison. Nowy gospodarz Białego Domu przeziębił się, a po kilku tygodniach zachorował na zapalenie płuc. Zmarł równo miesiąc po objęciu urzędu. Chociaż zainaugurowana wyjątkowo długą mową, była to najkrótsza prezydentura w historii USA.

Istotną częścią tradycji jest składanie przysięgi na Biblię. Staje się to, a także towarzyszące inauguracji błogosławieństwo, coraz poważniejszym problemem politycznym. Ojcowie Założyciele pisząc 200 lat temu konstytucję zapewnili obywatelom pełną wolność sumienia i wiary, ale zabronili kreowania któregokolwiek wyznania na religię narodową. Sąd Najwyższy wielokrotnie potwierdził potem obie idee, czyli całkowity rozdział związków wyznaniowych od państwa oraz konfesyjną swobodę. Przez lata nikt tego dżentelmeńskiego porządku nie kwestionował, a Amerykanie i tak uchodzili – o czym wspominał Alexis de Tocqueville, największy autorytet w sprawach USA – za najbardziej chrześcijański naród na świecie. Do dziś cztery piąte obywateli deklaruje się jako aktywni wierni jednego z kościołów.

Jeszcze w latach 80. znakomita większość Amerykanów nie przywiązywała wagi do tego, kto udzielał błogosławieństwa podczas inauguracji; zazwyczaj był to pastor reprezentujący jedną z głównych protestanckich wspólnot. Jednak rosnące wpływy wyznaniowych zelotów i ich silne uwikłanie w politykę spowodowało, że w coraz bardziej podzielonym społeczeństwie to, jaki religijny przekaz będzie towarzyszyć zaprzysiężeniu ma znaczenie. Cztery lata temu wyznaczony do wygłoszenia błogosławieństwa pastor Louie Giglio zrezygnował z zaproszenia, kiedy wyszło na jaw, że kilka lat temu chciał z pomocą Chrystusa leczyć gejów z homoseksualizmu.

Niektórzy uważają, że w ogóle powinno się zrezygnować z tego elementu uroczystości. Dla świeckiej Ameryki są tu puste słowa, a argumentowanie nimi politycznych decyzji może mieć fatalne skutki.

Przysięgę od prezydenta zawsze odbiera sędzia. Kiedy ceremonia ma miejsce w zwykłych okolicznościach, czyli – tak jak jutro - na schodach Kapitolu, jest to tradycyjnie prezes Sądu Najwyższego. Jednak nie raz się zdarzyło, że głowa państwa zmarła i w pośpiechu na najwyższy w państwie urząd trzeba było zaprzysiężyć wiceprezydenta. W 1865 r. raniony w zamachu Abraham Lincoln przez kilka dni był w agonii. Jego zastępca Andrew Johnson czuwał przy umierającym przywódcy i złożył przysięgę dwie godziny po jego śmierci w towarzystwie całego rządu i kongresowej starszyzny. Ale w 1881 r., gdy zamordowano Jamesa A. Garfielda, wiceprezydent Chester Arthur ślubował kwadrans po drugiej w nocy w swoim nowojorskim domu w obecności sędziego stanowego Johna R. Brady'ego. Oficjalnie powtórzono uroczystość trzy dni później w Waszyngtonie.

W 1923 r. zmarł na zawał zmarł Warren Harding. Wiceprezydent Calvin Coolidge był wtedy na wakacjach w Vermont, w rodzinnym domu bez elektryczności. Wiadomością o tym, że przejął prezydenturę obudzili go reporterzy. Introwertyczny Coolidge niechętnie zmienił pidżamę na marynarkę i przy lampie naftowej złożył przysięgę przed własnym ojcem, emerytowanym notariuszem, po czym wrócił do łóżka. Prawnicy mieli wątpliwości czy odbyło się to zgodnie z prawem, dlatego po paru dniach ślubowanie powtórzono w Waszyngtonie.

Najbardziej dramatyczne ślubowanie miało miejsce równo pół wieku temu. 22 listopada 1963 r. Ameryką wstrząsnął zamach na popularnego Johna F. Kennedy'ego. Gdy prezydent zmarł w szpitalu w Dallas, agenci Secret Service wpadli w panikę, bo ktoś puścił plotkę, że jego zastępca Lyndon B. Johnson także został ciężko ranny. Gdy odnaleźli go całego i zdrowego, od razu przewieźli na lotnisko. Lyndon B. Johnson ślubował na pokładzie Air Force One chwilę po tym, jak samolot oderwał się od ziemi. Wówczas jedyny raz w historii nowy gospodarz Białego Domu składał przysięgę przed kobietą, sędzią federalną Sarah F. Hughes z Teksasu. Obok nowego prezydenta w poplamionej krwią męża różowej sukience stała Jackie Kennedy.

Przysięgę trzeba czasem powtórzyć w najzwyklejszych okolicznościach, kiedy na pozór wszystko jest perfekcyjnie przygotowane. Osiem lat temu prezes SN John Roberts pomylił słowa roty. Obejmujący urząd nauczyciel akademicki prawa konstytucyjnego Barack Obama zamilkł, sędzia próbował się poprawić, ale znowu się pomylił. Tym razem prezydent powtórzył za nim błędną formułę. Speszony Roberts zjawił się następnego dnia w Białym Domu i dla pewności powtórzył ceremonię. Dziennikarze szybciutko skwitowali to dowcipem: „Ilu trzeba redaktorów Harvard Law Review (najbardziej prestiżowej publikacji prawniczej w USA), aby spaprać prezydencką przysięgę? Wystarczy dwóch” I Roberts, i Obama w czasach swoich studiów na Harvardzie kierowali redakcją Harvard Law Review.

Po zaprzysiężeniu Donald Trump zje obiad w towarzystwie przedstawicieli Kongresu. Potem wraz z kompaniami reprezentacyjnymi różnych rodzajów wojsk i najbliższymi gośćmi prezydent przejdzie z Kapitolu do Białego Domu. Afroamerykanów dopuszczono do uczestnictwa w tej paradzie, kiedy drugą kadencję zaczynał w 1865 r. Lincoln. Kobiety na ten przywilej musiały czekać znacznie dłużej – do drugiego zaprzysiężenia Woodrowa Wilsona w 1917 r., chociaż w drodze wyjątku, w 1909 r. kolejnemu prezydentowi Williamowi H. Taftowi towarzyszyła żona Helen.

Inauguracje stopniowo archiwizowano. Po raz pierwszy sfotografowano uroczystość zaprzysiężenia Jamesa Buchanana w 1857 r., a pierwszy film nakręcono w 1897 r., kiedy w Gabinecie Owalnym zasiadał William McKinley. Transmisja z imprezy zadebiutowała na ekranach telewizorów w styczniu 1949 r., po tym, jak wybory wygrał Harry Truman. Od 1997 r., czyli od początku drugiej kadencji Billa Clintona ceremonię mogą oglądać internauci.

Chociaż Secret Service zadbała o to, żeby 20 stycznia nie wydarzyło się nic niespodziewanego, w Waszyngtonie pojawią się niezadowoleni. Władze wyraziły zgodę na kilkanaście oficjalnych demonstracji przeciwko Trumpowi. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej