Prezydent strach

Polacy mają kampanię za sobą, a Francuzi właśnie ją rozpoczynają. Choć wybory dopiero w 2007 r., harcownicy już ruszyli: ukazuje się seria analiz mających przygotować obywateli do dokonania wyboru. Czy Francuzi zdecydują się na VI Republikę, tak jak Polacy wybrali IV Rzeczpospolitą?.

06.11.2005

Czyta się kilka minut

Zaczęło się od sondażu "Newsweeka" ze stycznia 2004 r., wykazującego, że Tomasz Lis ma spore szanse prezydenckie. I choć ostatecznie dziennikarz nie kandydował, swoją książką "Co z tą Polską?" de facto rozpoczął debatę nad stanem państwa i społeczeństwa. W tym samym punkcie co wówczas Polska, znajduje się dziś Francja. Podobnie jak "Co z tą Polską?" nad Wisłą, dziś nad Sekwaną kilka książek może pomieszać szyki politykom z pierwszej linii.

Katarzyna w akcji

W październiku ukazała się pod wiele mówiącym tytułem "J’arrive", czyli "Nadchodzę", książka anonimowego autora (autorki?) ukrywającego się pod pseudonimem Catherine Médicis. Nie szczędzi ona krytyki nikomu, od skrajnej lewicy po skrajną prawicę. Wytyka błędy kolejnych francuskich rządów ostatnich dziesięcioleci ale, co najważniejsze, jest deklaracją kandydatury autora/autorki do urzędu prezydenckiego. Ukrywający swą tożsamość anonim wypowiada wojnę całej francuskiej klasie politycznej, obiecując ujawnienie nazwiska dopiero 5 stycznia 2007.

Wybór pseudonimu nie jest przypadkowy. Catherine Médicis to XVI-wieczna "Matka Krolów" i renesansowy mecenas sztuk. Wsławiła się zakulisowymi działaniami. To ona wysłała do Krakowa swego syna Henryka, by przyjął polską koronę jako Henryk Walezy, ona też osadziła go na tronie Francji jako Henryka II, gdy "zwolniło się miejsce" po Karolu IX. W powszechnej świadomości stała też za intrygami, które doprowadziły do krwawej Nocy Świętego Bartłomieja, podczas której wymordowano ok. 70 tysięcy hugenotów. Jednym słowem królowa przez prawie 30 lat skutecznie pociągała za wszystkie sznurki. Ktoś taki mógłby dziś przydać się Francji dryfującej po wzburzonych wodach globalizacji.

Anonimowa deklaracja udziału w wyścigu wyborczym na półtora roku przed jego rozpoczęciem nie miałaby sensu bez możliwości ciągłego kontaktu z potencjalnym elektoratem. Ale od czego jest internet? "Katarzyna" stworzyła więc stronę internetową www.5janvier2007.com służącą komunikowaniu się ze swymi zwolennikami. Czyż nie jest to pomysł godny nowoczesnej Catherine Médicis?

Szef wydawnictwa, Yves Michalon, twierdzi, że pani Medycejska to osoba godna zaufania, a nie jakiś żartowniś. Efekt jest jednak taki, że czytelnika bardziej intryguje szukanie sugestii, kto jest autorem, a mniej sama treść analiz politycznych. A wskazówek znajdzie wiele.

Populistyczny centryzm

Autor "J’arrive" wywodzi się z kręgu obecnego rządu. Zna premiera Villepina; ponoć miał widzieć go u krawca, w trakcie przymiarki nowego garnituru. Dominique de Villepin jest jedyną postacią, którą ceni. W sporze o schedę po Chiracu między Villepinem i ministrem spraw wewnętrznych, a zarazem szefem partii rządzącej, Nicolasem Sarkozym, bierze stronę tego pierwszego. Sarkozy’ego nazywa Mikołajkiem (Petit Nicolas), nie tylko ze względu na wzrost ministra.

Od podobnych epitetów w książce aż się roi. François Mitterrand to "Monsieur J’arnaque" (gra słów: j’arnaque znaczy nabieram, naciągam; Jarnac zaś to rodzinne miasto zmarłego prezydenta). Minister ds. socjalnych Jean-Louis Borloo nazywany jest św. Mikołajem, Francuzi czytają wyłącznie Harry’ego Houellebecqa i Michela Pottera. Humor tego typu mógłby sugerować, że pod pseudonimem ukrywać się może znany z podobnych facecji centrowy parlamentarzysta André Santini. Czy to rzeczywiście on, dowiemy się 5 stycznia 2007 r.

"Katarzyna" nie zostawia suchej nitki na politykach, ale sama nie daje wielu recept na zaradzenie problemom społecznym i ekonomicznym kraju. Przykładowo: nie ma nic przeciwko modernizacji instytucji państwa, czyli przejściu do VI Republiki (odpowiednik IV RP braci Kaczyńskich). Jakie instytucje należałoby zmienić, pozostaje jednak zagadką. Nasi bliźniacy biją ją na głowę.

Książka ma zainteresować wyborcę niezadowolonego (zadowoleni i tak będą głosować na obóz Chiraca), zagubionego i podatnego na populistyczne obietnice. Autor nie kradnie jednak pomysłów populistom Le Pena ani antyglobalistom, trockistom czy stalinistom z partii o komunistycznej proweniencji. To też świadczy o centrowych przekonaniach, choć posługiwanie się populistycznym sosem nie przekona zapewne czytelników o sprecyzowanych poglądach.

Taka wyborcza prowokacja ma już we Francji swoją tradycję. W 1963 r. niejaki "Monsieur X" wydał książkę, w której zgłosił swoją prezydencką kandydaturę. Pomysł "Monsieur X" (był nim Gaston Defferre, przyszły minister spraw wewnętrznych w rządzie Mitterranda, sformowanym przez Pierre’a Mauroy) spalił na panewce. W tych czasach nie istniał jednak internet. Z książką Catherine Médicis nie musi więc być podobnie.

Strach się bać

Bardziej ambitna na pierwszy rzut oka wydaje się analiza Christophe’a Lamberta w książce "La societé de la peur" ("Społeczeństwo strachu"). Ten 40-letni socjolog, zajmujący się na co dzień doradztwem marketingowym dla wielkich firm, lansuje pogląd, jakoby współczesne społeczeństwa Zachodu cierpiały na syndrom strachu. Lęk społeczny ma według Lamberta blokować wszelkie próby reform państwa.

Strach właśnie miał być powodem odrzucenia konstytucji europejskiej przez Francuzów i Holendrów. Również on miał sparaliżować Niemców, uniemożliwiając we wrześniowych wyborach jednoznaczne zwycięstwo koalicji CDU/CSU, pragnącej pogrzebać niemiecki model państwa opiekuńczego. Dziś możemy dodać, że te same powody zaważyły na zwycięstwie Lecha Kaczyńskiego w Polsce. Lambert szuka źródeł obaw wszędzie: w niekorzystnej ewolucji demograficznej, w złych zmianach społecznych (arabscy emigranci i polski hydraulik), w degradacji środowiska naturalnego, w terroryzmie, globalizacji i delokalizacji zakładów pracy, w pustych kościołach i religijnej pustce Francuzów etc.

Obraz ten, roztaczany na prawie 200 stronach książki, robi wrażenie i można byłoby uwierzyć w jego prawdziwość, gdyby nie... happy end. Chyba w obawie, by nie doprowadzić czytelników do depresji, Lambert twierdzi, w iście degaullowskim stylu, że Francuzi są narodem tak dzielnym, iż wszechobecny strach przełamią i zdobędą się na odwagę, by skonstruować nową, silną, promieniującą na cały świat Francję. Tu następuje wizja zbliżona do "rewolucji moralnej", tak droga naszym braciom Kaczyńskim. To zaskakujące odwrócenie sprawia, że nie wiadomo, co w książce jest wizją socjologa, co pobożnym życzeniem, a co zwykłym marketingiem.

Jak widać, francuskie wizje i pomysły polityczne bywają zbieżne z tymi znad Wisły. Czy to znak czasów, czy też Francuzi po prostu się na nas wzorują? Odpowiedź w roku 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2005