Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To rzeczywiście na tle ostatnich lat pewne novum, ale zarazem nic nadzwyczajnego. Po prostu przyzwyczailiśmy się, że w dobie walki Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim nie może być innych osi sporu. Owszem, Bronisław Komorowski nie przestaje być politykiem z obozu PO, ale warto pamiętać, że jako jeden z jej liderów potrafił mieć podczas głosowań inne zdanie niż reszta posłów, zwłaszcza gdy chodziło o ustawy gotowane w kuchni IV RP. Tymczasem chodzi o sprawę dość prozaiczną, czyli, jak twierdzą prawnicy, o źle napisaną ustawę. Prezydent zapewnia, że nie jest przeciw oszczędnościom, sam ponoć redukuje zatrudnienie w swej Kancelarii, choć z drugiej strony wydatki na obsługę głowy państwa miały w tym roku wzrosnąć.
Oczywiście, że państwu przydałby się miliard zaoszczędzony dzięki ustawie (czytaj: zwolnieniom). Bo tego dotyczy sedno problemu - rząd obudził się do walki z kryzysem, tyle że jakieś dwa lata za późno i w sposób mało przemyślany. Zwalnianie urzędników zapewne może być dobrze przyjęte przez ogół społeczeństwa, a przy okazji pozwoli pozbyć się z administracji co poniektórych, ale to właśnie brak jasnych kryteriów zwalniania jest przyczyną wątpliwości prezydenta. Jego decyzja nie jest wypowiedzeniem posłuszeństwa wobec PO, ale wraz z krytyką prof. Leszka Balcerowicza w sprawie OFE, krytycznymi sygnałami z zagranicy (np. artykułem w "The Economist") stanowi kolejny kamyczek do ogródka rządu. A raczej nie ogródka - zielonej wyspy. Oby pod ciężarem tych kamyczków wyspa nie poszła na dno.