Głowa się miota

Andrzej Duda obudził się z dwuletniego politycznego snu i próbuje pokazać niezależność od obozu władzy. Jeśli wierzyć plotkom, jest pierwszym prezydentem, którego do działania zmobilizował kabaretowy serial.

15.05.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Mateusz Włodarczyk / FORUM
/ Fot. Mateusz Włodarczyk / FORUM

Jakkolwiek absurdalnie by to nie zabrzmiało, w polskiej polityce coraz większe znaczenie odgrywa „syndrom Adriana”. Co to takiego? Tak politycy z obozu władzy nazywają polityczny kompleks prezydenta Andrzeja Dudy. Ową jednostkę chorobową nieświadomie wykreowali twórcy internetowego serialu satyrycznego „Ucho Prezesa”. Prezydent jest w nim przedstawiony jako postać nic nieznacząca, warująca całymi dniami w przedsionku gabinetu Prezesa, bez szans, by się doń kiedykolwiek dostać. Ba, nikt nawet nie pamięta jego imienia, więc miast Andrzejem wszyscy zwą go właśnie Adrianem.

Akurat prezydent jest w tym serialu przedstawiony w sposób najmniej odpowiadający rzeczywistości. Bo choć prezes PiS-u rzeczywiście nie obdarza go nadmierną atencją, to Duda aż tak intensywnie – i lokajsko – o nią nie zabiega.

Ale to, czy jego wizerunek w pastiszu jest mniej, czy bardziej trafiony, jest bez znaczenia. Serial oglądają miliony ludzi, w tym sam prezydent. I – jak pisowska wieść gminna niesie – ze wszystkich złośliwie sportretowanych polityków obozu władzy to właśnie Andrzej Duda najgorzej znosi swoją serialową karykaturę.

Przez długi czas „syndrom Adriana” pozostawał wyłącznie tajemnicą prezydenckich komnat. Ale, wraz z końcem pierwszego sezonu „Ucha”, wyraźnie się to zmienia. Sfrustrowany prezydent postanowił pokazać, że nie jest wcale lokajem prezesa Kaczyńskiego.

Wojna z ministrami

Zaczęło się od konfliktu z Antonim Macierewiczem. Prezydent lekceważony dotąd przez szefa MON napisał do Macierewicza serię krytycznych pism dotyczących sytuacji w armii, które – oczywiście nie przypadkiem – wyciekły do mediów. Macierewicz nie jest ulubieńcem opinii publicznej, a jednocześnie ma reputację twardego gracza politycznego. Duda uznał więc, że starcie z takim przeciwnikiem poprawi jego notowania.

Obronność i bezpieczeństwo stanowią obszary szczególnych konstytucyjnych uprawnień głowy państwa. To zatem idealny punkt startu do pokazania swej odrębności – spór z niepopularnym ministrem o uprawnienia, które w oczywisty sposób prezydentowi przysługują. Ale Duda na tym nie poprzestał. Choć to znacznie poniżej prezydenckiego poziomu zainteresowań, zaangażował się w sprawę Misiewicza, atakując szefa MON za nadmierne promowanie pyszałkowatego giermka. A w niedawnym wywiadzie dla radia RDC Duda dał wręcz do zrozumienia, że prezydent powinien mieć większy wpływ na armię.

Po Macierewiczu przyszła pora na Zbigniewa Ziobrę, ministra także budzącego duże kontrowersje. Duda zakwestionował fundamentalną reformę ministra sprawiedliwości – zmiany w Krajowej Radzie Sądownictwa, które mają mu umożliwić wprowadzenie swych ludzi do sądów. Ziobro chce niemal z dnia na dzień wyrzucić wszystkich obecnie zasiadających w KRS sędziów. A to – zdaniem Dudy – naruszałoby konstytucyjny zapis, że ich kadencja trwa cztery lata.

Opozycja widzi w sprzeciwie Dudy strach przed możliwym precedensem, który otwierałby drogę do skrócenia jego kadencji, gdy nadmiernie podpadnie PiS-owi. Ale w obozie władzy nikt nie bierze tego na poważnie. Choć faktem jest, że Ziobro nie zamierza Dudzie ustąpić. Wysłał do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o uznanie, że obecni członkowie KRS zostali wybrani niezgodnie z prawem. Trybunałowi bliżej do rządu niż do prezydenta, więc Ziobro liczy, że po prostu Dudę ominie. To starcie ma dodatkowy smaczek, jako że Ziobro to dawny patron Dudy – to obecny minister wprowadzał obecnego prezydenta do polityki. Do dziś zresztą Ziobro traktuje prezydenta jak sztubaka. Zżerają go frustracje, bo to on od wielu lat widzi siebie w prezydenckim fotelu.

Referendum z niespodzianką

W finale swych tarć z dawnymi partyjnymi druhami, podczas wystąpienia z okazji święta 3 Maja, Duda zaproponował rozpisanie referendum w sprawie zmiany ustawy zasadniczej. – Chcę, aby w sprawie Konstytucji Rzeczypospolitej odbyło się w naszym kraju w przyszłym roku, roku 100-lecia niepodległości, referendum. Moi rodacy mają prawo się wypowiedzieć, czy konstytucja obowiązująca w Polsce od 20 lat funkcjonuje dobrze, czy są zadowoleni z tego modelu ustrojowego, czy też wymaga on zmian. Naród powinien się wypowiedzieć, jakiej chce roli prezydenta Rzeczpospolitej, jakiej chce roli Senatu, Sejmu, jakie prawa obywatelskie i wolności muszą być mocniej akcentowane – stwierdził, wywołując osłupienie obozu władzy. Szybko okazało się, że nie tylko szeregowi politycy PiS-u, ale nawet partyjni liderzy nie mieli zielonego pojęcia o konstytucyjnym happeningu prezydenta. Dziś wiją się i lawirują – jasno odciąć się od tego brawurowego pomysłu nie bardzo mogą, a przyklasnąć mu – nijak nie wypada. Wszak równocześnie partia wyrzuca do niszczarki niemal milion podpisów obywateli domagających się referendum w sprawie reformy edukacji, likwidującej gimnazja.

Meblowanie gabinetu

Przepychając się z poszczególnymi ministrami i zgłaszając ważne inicjatywy z pominięciem swej partii matki, Duda zmienia jednocześnie swe zaplecze, czyli Kancelarię Prezydenta. Najpierw wymienił szefa gabinetu. Na początku kwietnia Adama Kwiatkowskiego, dawnego polityka Unii Wolności bez większych wpływów w światku politycznym, zamienił na swego przyjaciela Krzysztofa Szczerskiego, do tej pory prezydenckiego ministra do spraw zagranicznych, człowieka o najsilniejszej pozycji politycznej w całej kancelarii. Za tą zmianą poszły następne. Szczerski podporządkował sobie kwestie wizerunkowe, odbierając je szefowej Kancelarii Małgorzacie Sadurskiej. I Duda, i Szczerski są niezadowoleni nie tylko ze scenariusza „Ucha Prezesa”, ale także – czy raczej przede wszystkim – z poważnego kryzysu wizerunku prezydenta. Dlatego jeszcze przed świętami podjęli decyzję o przebudowie tego pionu w kancelarii.

Przed zmianami nieformalnym rzecznikiem prezydenta był Marek Magierowski, wcześniej konserwatywny publicysta. Nie był lubiany w PiS – podejrzewano, że to on inspiruje przecieki do mediów, choćby w sprawie przepychanek Dudy z Macierewiczem. To także on wdał się – zresztą na wyraźne polecenie Dudy – w połajanki z rzeczniczką PiS-u Beatą Mazurek. Gdy skrytykowała pisanie przez Dudę listów do Macierewicza, Magierowski odparował: „Według prezydenta Andrzeja Dudy pisemna forma kontaktu między urzędami zazwyczaj nie odpowiada tym osobom, które mają problem z czytaniem. Ten brak można uzupełnić w szkole”. Taki atak na kobietę, i to zaufaną Kaczyńskiego, nie mógł pozostać bez reakcji w partyjnej centrali.

Jednak Duda nie pozbył się Magierowskiego ze względu na naciski PiS-u. Co to, to nie. Razem ze Szczerskim uznali, że rzecznik robi zbyt mało, aby zwalczyć „syndrom Adriana”. W dodatku Magierowski budził w Pałacu irytację, bo – choć tylko nieznacznie starszy, ale znacznie bardziej dystyngowany od Dudy – bywał bardziej prezydencki od prezydenta. Nie przypadkiem złośliwie zwano go „wiceprezydentem”.

Renegat na rzecznika

Żeby w partyjnej centrali Prawa i Sprawiedliwości na ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie po tej dymisji nie strzeliły korki od szampana, Duda powołał na nowego rzecznika Krzysztofa Łapińskiego, najbardziej zbuntowanego posła PiS-u. Po wyborach Łapiński najostrzej krytykował działania obozu władzy, w tym karierę Misiewicza, happeningi Wacława Berczyńskiego oraz pamiętne głosowanie w sali kolumnowej Sejmu, które odbyło się z naruszeniem procedur. Ba, zdarzało mu się nawet odmówić głosowania za ustawami PiS-u – choćby głośną ustawą o zgromadzeniach, która usankcjonowała szczególny status miesięcznic smoleńskich. – Poprzez tę nominację chodziło dokładnie o to, żeby wysłać sygnał do Kaczyńskiego i PiS, że Duda zachowuje dystans do partii – mówi nam jeden z urzędników z Kancelarii Prezydenta, zaangażowany w te roszady. Łapiński dostał przy tym znacznie silniejsze umocowanie – został prezydenckim ministrem, a nie tylko dyrektorem biura prasowego, jak Magierowski.
Czy ta zmiana coś da? Z jednej strony Łapiński to doświadczony spec od politycznego PR-u, ostrzelany w niejednej kampanii wyborczej. Był nawet – wielce niewdzięczna to misja – rzecznikiem prof. Piotra Glińskiego, gdy ten podjął się samobójczej misji kandydata na „premiera technicznego” pod koniec rządów Donalda Tuska.

Gdy sondaże spadają i brakuje pomysłu na odbicie się od dna, politycy uwielbiają obwiniać za swe kłopoty media, a co za tym idzie – swych rzeczników, speców od PR-u i marketingu politycznego. Stąd dymisja Magierowskiego. Ale kryzys prezydenta to nie tylko kwestia wizerunku kreowanego przez byłego rzecznika, zaś „Ucho” to w sumie tylko zabawna tego ilustracja.

Notarialny automat

Duda popełnia błędy wszystkich swych poprzedników – i to ze znacznie wyższym od nich wykładnikiem. W kampanii prezydenckiej wyrzucał Bronisławowi Komorowskiemu, że stał się notariuszem rządów Platformy, bo podpisywał hurtowo ustawy Tuska. Ale o ile Komorowskiemu parę razy udało się efektownie wierzgnąć, o tyle Duda stał się zwyczajnym notarialnym automatem. Nie podpisał tylko jednej, jedynej ustawy PiS-u – skierował do Trybunału Konstytucyjnego przepisy o zgromadzeniach publicznych (te, nad którymi głosować nie chciał w Sejmie renegat Łapiński). Ale nawet w tej sprawie PiS postawił na swoim. Przejęty przez partię Trybunał w dość obcesowym wobec prezydenta orzeczeniu uznał, że wszystko jest zgodne z prawem. Chcąc nie chcąc, Duda znów musiał sięgnąć po swe notariuszowskie, partyjne pióro.

W dodatku, w przeciwieństwie do wszystkich wcześniejszych prezydentów, Duda nie znalazł sobie obszarów szczególnej aktywności. Poza Lechem Wałęsą – który głównie się miotał, dramatycznie walcząc o swą władzę i pozycję – wszyscy pozostali takie obszary mieli. Kwaśniewski ciągnął Polskę do NATO i Unii Europejskiej, Kaczyński postawił na politykę historyczną i budowanie relacji ze Wschodem, Komorowski – na armię i politykę prorodzinną. A Duda?

Jeśli referendum w sprawie Konstytucji miało nadać prezydenturze Dudy taką treść – przynajmniej na najbliższy rok – to prezydent swych działań ewidentnie nie przemyślał. Ba, wygląda na to, że walcząc z „syndromem Adriana”, sam na siebie zastawił pułapkę. Zgodę na referendum z inicjatywy prezydenta musi wydać Senat, który jest kontrolowany przez PiS. W ten sposób to od prezesa Kaczyńskiego zależy, czy prezydenckie referendum się odbędzie. A przez to także – czy prezydent się skompromituje, czy też nie.

Nawet jednak gdyby referendum się odbyło, to Andrzej Duda ma marne szanse na sukces. A to dlatego, że spośród różnych możliwości referendalnych prezydent wybrał taką, która budzi zdumienie konstytucjonalistów, włącznie z prawnikami PiS-u, takimi jak Krystyna Pawłowicz. Otóż Duda sięgnął nie po referendum dotyczące zmiany konstytucji (art. 235), tylko po referendum w sprawie ważnych dla państwa spraw (art. 125). To fundamentalne rozróżnienie. W tym pierwszym próg frekwencji nie obowiązuje, podczas gdy to drugie – wybrane przez Dudę – wymaga głosowania ponad połowy Polaków.

W ten sposób, aby referendum prezydenta miało moc prawną, potrzebna jest i wola prezesa PiS, i zaangażowanie większości społeczeństwa. A wszak wcześniejsze referenda – na czele z ostatnim, które rozpisał rozedrgany Bronisław Komorowski po przegranej pierwszej turze wyborów prezydenckich – pokazują, że z frekwencją jest krucho (w 2015 r. było to niecałe 8 proc.).
Doprawdy, uciekając przed Adrianem, prezydent ustawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko.

Nieprzekraczalna granica

Andrzej Duda jest skazany na miotanie się. Z jednej strony jest pisowcem z krwi i kości – wyznaje wartości głoszone przez PiS, podziela pisowską wizję świata i opisuje go, używając pisowskiej semantyki. Z drugiej – zdaje sobie sprawę, że aby zostać prezydentem na kolejną kadencję, musi uwieść znacznie więcej wyborców niż tylko zwolenników PiS-u. Dlatego jednego dnia potrafi pojechać na Pomorze Zachodnie czcić żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego w rocznicę forsowania Odry podczas II wojny światowej („Krwi przelanej za ojczyznę nie wolno w żaden sposób dzielić i nie wolno w żaden sposób dzielić tych, którzy za nią polegli”), by drugiego udzielić wywiadu domagającego się antykomunistycznych rozliczeń („Miejmy tego świadomość, że dzisiaj dzieci i wnuki zdrajców Rzeczypospolitej, którzy walczyli o utrzymanie sowieckiej dominacji nad Polską, zajmują wiele eksponowanych stanowisk w różnych miejscach”).

Choć w prywatnych rozmowach nie kryje się z krytyką niektórych działań Kaczyńskiego, to nigdy nie powie tego publicznie. Tej granicy nie przekroczy. Próbuje zatem politycznej ekwilibrystyki – jak kokietować elektorat antypisowski jednocześnie go atakując i jak dystansować się od działań PiS-u bez dystansowania się od ich kreatora.

Być może w nowym sezonie „Ucha Prezesa” scenarzyści będą dla prezydenta nieco życzliwsi i wreszcie wpuszczą go do prezesowskiego gabinetu. Jeśli nadal będą go trzymać w antyszambrze, może to mieć nieprzewidywalne skutki dla obozu władzy. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl

PREZYDENT POWIEDZIAŁ

Sierpień 2015 r. przed Zgromadzeniem Narodowym:
Chciałem dzisiaj, proszę państwa, bardzo mocno powiedzieć: jednym z podstawowych oczekiwań jest to, byśmy zaczęli odbudowywać wspólnotę. Ludzie marzą o takiej wspólnocie, jaka wśród Polaków powstała w latach 80. w czasach Solidarności, i dlatego mówię dzisiaj do ludzi o różnych poglądach, o różnym światopoglądzie, wierzących i niewierzących. Proszę o wzajemny szacunek. Proszę o to, abyśmy szanowali swoje prawa, oczywiście bez narzucania ich innym, ale żebyśmy umieli te prawa nawzajem szanować.

Maj 2016 r. w Polsat News:
Nie wszyscy chcą porozumienia i nie wszyscy chcą dialogu. Ja się staram, mimo wszystko, szukać tych punktów, które łączą. Święto 3 Maja na pewno jest takim świętem, mamy wiele takich narodowych świąt łączących. 2 Maja, Święto Flagi: myślę, że nikt nie ma co do tego wątpliwości, że ona jest nasza wspólna i jesteśmy z niej dumni (...) Mamy bohaterów narodowych, których szanujemy, czcimy, których uważamy za pewne wzorce postawy patriotycznej, postawy propaństwowej. Na pewno to są takie punkty jednoczące.

Listopad 2016 r. na spotkaniu z mieszkańcami Zabrza:
Oczywiście jest pytanie, czego nas uczą. Z całą pewnością trzeba uczyć inaczej, niż mnie uczono w mojej szkole przed ’89 rokiem. Ale to już, zapewniam państwa, że polska szkoła będzie uczyła prawdziwej polskiej historii. Historii, w której wiadomo, kto był zdrajcą, a kto był bohaterem.

Maj 2017 r. w „Wiadomościach” TVP 1:
Trzeba się starać, by być prezydentem wszystkich Polaków w bardzo specyficznym rozumieniu tego słowa. To znaczy trzeba się starać szukać takich elementów, które łączą i powodują, że wszyscy jesteśmy razem, elementów, które budują wspólnotę. Chociaż nie da się – przynajmniej moim zdaniem – być prezydentem wszystkich Polaków, bo nigdy nie będzie tak, że wszyscy Polacy na pana zagłosują, wszyscy Polacy pana wybiorą, wszyscy będą się z panem zgadzali, będą aprobowali itd., to jest niemożliwe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2017