Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Premier od wątpliwych seksistowskich dowcipów przechodzi do obrony niewątpliwie straconych pozycji nie tyle własnych (bo o tym szkoda gadać), ile swoich współpracowników. Ostatnio dotyczy to w szczególności Aleksandry Jakubowskiej i ministra Krzysztofa Janika. W normalnym kraju już dawno byliby oni zawieszeni w czynnościach, aż do czasu rozpatrzenia ich winy lub niewinności. Premier Miller nie tylko ich nie zawiesza, ale jeszcze publicznie atakuje opozycję, że śmiała się zajmować jego ministrami. Co więcej, premier zmierza już prosto do samobójstwa politycznego, kiedy atakuje sejmową komisję śledczą, o której wolno naturalnie wszystko mówić, ale nie można podważać jej autorytetu, bo podważa się w ten sposób autorytet Sejmu i państwa. Premier, który sam atakuje najważniejsze instytucje państwowe, to istne kuriozum.
Dziwy te można zrozumieć tylko na dwa sposoby. Pierwszy to wskazówka mojego mistrza, Leszka Kołakowskiego, który powtarza od lat: “Jak czegoś nie rozumiesz, to przypomnij sobie, że osiemdziesiąt procent ludzi to głupcy". Drugi sposób, to uznanie, że obecne postępowanie premiera Millera jest wyrazem rozpaczy: wszystkie normy rządowych zawirowań zostały już przekroczone i premier po prostu obawia się, że jeśli jeszcze usunie dwoje ważnych współpracowników, to wszystko się rozleci. SLD się sypie, więc nie może sobie pozwolić na przyznanie się do kolejnych wpadek personalnych, bo koniec byłby bliski (i tak jest).
Blady strach w rządzie, zaś wszystkie nieszczęścia i kłopoty na barkach niewątpliwie rozumnego, ale znajdującego się w beznadziejnej sytuacji wicepremiera Hausnera. Ciekawe zresztą, ile on wytrzyma, kiedy okaże się, że rząd pod presją górników się wycofa (zakładam się o każde pieniądze, że tak będzie), że budżet się nie złoży, że wzrost gospodarczy będzie słabszy, a ministrowie będą pod budżetem ryli w poszukiwaniu pieniędzy na swoje agencje i inne dochodowe a bezużyteczne instytucje?
Tak czy owak premier jest premierem, co zobowiązuje. Premier reprezentuje nie tylko padające SLD, ale także cały kraj, Polskę. Jeździ więc i stara się o sukces, ale bez powodzenia. Od czasu niejasnego sukcesu w Kopenhadze (bo tak naprawdę nie wiadomo, czy cokolwiek zostało tam bardziej korzystnego nam przyznane, niż to, co i tak byłoby przyznane) jedyny sukces to wzrost gospodarczy, który - jak coraz lepiej widać - zawdzięczamy silnemu złotemu, czyli Leszkowi Balcerowiczowi oraz niektórym polskim prywatnym przedsiębiorcom. Innych sukcesów brak, co jasno pokazała wizyta w Niemczech. Już nie było tych słodkich kolacyjek domowych.
Premier mało mnie w gruncie rzeczy interesuje, ale los Polski tak. Czy rzeczywiście ten premier może sobie poradzić z zadaniami, jakie są związane z pełnieniem tej funkcji? Wydaje się, że nie. Że wobec tego wybrał drogę możliwie najgorszą, a mianowicie broni się dzięki arytmetyce sejmowej. I teraz widać, że czasem większość w demokracji jest iluzoryczna lub matematyczna, ale nie polityczna i jak poważne oraz niebezpieczne może to mieć konsekwencje. Dla premiera Millera to ostatni dzwonek, jeżeli po przegranych następnych wyborach nie chce popaść w niebyt lub gorzej. Ale premier jest już chyba w takim stanie, że dzwonków nie słyszy.