Prawdziwy kowboj ufa Jezusowi

Powiedzą: „my som doma”, będą rzykać, ale nie pieronić. Na Światowe Dni Młodzieży przyjeżdża 80-osobowa grupa potomków Ślązaków z Teksasu.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

John Wayne, czyli ks. Franciszek Kurzaj. Obok: kościół w Panna Maria, najstarszej polskiej osadzie w USA / Fot. Anna Lewańska / AGENCJA GAZETA
John Wayne, czyli ks. Franciszek Kurzaj. Obok: kościół w Panna Maria, najstarszej polskiej osadzie w USA / Fot. Anna Lewańska / AGENCJA GAZETA

Niektórzy pamiętają, jak dziadkowie siadali wieczorem przed domem i płakali.

Pytani „czemu beczą”, odpowiadali, że „płaczą za Śląskiem” – opowiada ks. prałat Franciszek Kurzaj. – Ale oni nie wiedzieli, co to jest ten Śląsk. I postanowiłem, że muszą go zobaczyć. Ugryźć tego naszego śląskiego powietrza, które jeszcze wtedy było inne, czarne.

Znajomi mówią, że ks. Kurzaj w swoim kapeluszu przypomina Johna Wayne’a. Od lat zajmuje się duszpasterstwem w śląskich parafiach w Teksasie. W 1989 r., tuż po upadku komunizmu, pierwszy raz zabrał potomków Ślązaków do Polski. Od tego czasu jeżdżą nieprzerwanie co roku. Zwiedzają Wawel, modlą się na górze św. Anny i w Oświęcimiu.

W tym roku ponad 80 osób, wśród nich także dzieci i młodzież (większość ze śląskimi korzeniami), znów przyjedzie z Teksasu do Polski. Podczas Światowych Dni Młodzieży wysłuchają kazania papieża Franciszka.

– Ale nie będziemy się modlić – żartuje 65-letni ks. Kurzaj. – Będziemy rzykać, jak to się na Śląsku Opolskim i w Teksasie mówi na modlenie.

Panna Maria

Wszystko zaczęło się w połowie XIX wieku, gdy ojciec Leopold Moczygemba został oddelegowany z zakonu franciszkanów jako misjonarz do Teksasu.

Miał pracować wśród niemieckich osadników, którzy w tym czasie masowo emigrowali. Ślązak, urodzony w Płużnicy, znał język niemiecki, bo wcześniej studiował m.in. w Würzburgu.

Nie minęły dwa lata, a namówił swoich braci: Antoniego, Augustyna, Jana i Józefa, oraz grono sąsiadów z okolicznych wiosek: Toszek, Lublińca, Oleśna i Strzelec Opolskich, by wyjechali za chlebem z terenu ówczesnych Prus do USA i tam założyli polską osadę. Miał to być Cracow, ale mimo planu skupu ziem pod inwestycję do założenia wioski nie doszło.

Ślązacy ruszyli przez Berlin, Lipsk i Bremę aż do Galveston w Zatoce Meksykańskiej. Podróż statkami „Weser” i „Antoinette” trwała dziewięć tygodni. Następnie przemierzyli 200 mil do miejsca, gdzie rzeka Cibolo, nazywana potem Cybulką, wpadała do rzeki San Antonio.

W Wigilię Bożego Narodzenia 1854 r. – z przerwą na nocleg w słynnym klasztorze w Alamo – Ślązacy dotarli do celu. I tak ponad sto emigranckich rodzin, głównie rolników i rzemieślników, założyło Pannę Marię, pierwszą śląską osadę.

– Gdy kilka lat temu odwiedziłem wioskę, miejscowi mówili na cmentarzu: „Tu leżą szczęśliwcy, tacy, co sobie pożyli”. W drodze do USA ludzie umierali na statku. Pakowano ich w szmaty i wyrzucano do oceanu. Potem to właśnie Wielka Woda trzymała ich w Teksasie – opowiada Józef Kłyk, reżyser amatorskich westernów z Bojszowa, miłośnik historii śląsko-teksaskiej.

Dookoła była preria. Podobno pod dębem, który kojarzył się z rodzinnymi stronami, odprawili mszę. – To była pasterka, a z dębu spadł na ołtarz tyrkownik, jak po śląsku mówią na grzechotnika. Dla prostego ludu to był zły znak – dodaje Kłyk.

Większość przyjezdnych była załamana. Nie mieli gdzie i po co wracać. Tak zaczynało się nowe życie poza Śląskiem.

Bez pieronienia

Dąb ma już około 200 lat. – Ja tu będę pogrzebany. W Pannie Marii, w jego cieniu, żeby mi chłodno było – mówi ks. Franciszek Kurzaj. Do USA jako duszpasterz wyjechał na prośbę arcybiskupa Alfonsa Nossola w 1976 r. To rodowity Ślązak ze Sławięcic, pracował wcześniej w parafiach w Bytomiu, zna gwarę, nasłuchał się górniczych orkiestr na pogrzebach.

Osiem lat spędził w Pannie Marii (obecnie w wiosce mieszka około stu rodzin, ale parafia rozciąga się na 20 km), kolejne osiemnaście w San Antonio, teraz mieszka we Floresville.

– Pierwsze wrażenie? Nie ma klusek, jest meksykańskie jedzenie, i pogoda inna, ale poza tym sami swoi – uśmiecha się ksiądz.

– Kiedy przyjechałem, byli bardzo ciekawi, co się dzieje w Polsce. Ponieważ rządziłem – a nie godałem, tak jak się mówi w Katowicach – od razu byli ze mną szczerzy. Po śląsku z nimi rozmawiałem, jakbym rozmawiał z ciotką czy babcią.

Śląskie parafie tworzy społeczność mieszana, nie tylko prawnuków Polaków (de facto Ślązacy wyjeżdżali z terenów ówczesnych Prus), ale też Niemców i Meksykanów. Szacuje się jednak, że potomkowie śląskich imigrantów stanowią dziś ok. 200 tys. osób. Wśród nich są i pracownicy NASA, i były zastępca redaktora naczelnego magazynu „Life”.

Ksiądz Kurzaj: – Msze święte były w języku polskim, ale w domach się pieroni, czyli przeklina po śląsku. Jeden z moich parafian powtarzał: „Myślę po polsku, ale mówię po angielsku”. Inny, na pytanie o Śląsk: „Ja już po śmierci pojadę, dwa tygodnie to za mało, muszę sobie to wszystko dokładnie pooglądać”. Oni miłość do Śląska wyssali z mlekiem matki.

– A ksiądz nie tęskni w tym Teksasie za Ślą- skiem. Za kluskami?

– Gdzieś trzeba pracować. Pan Bóg wie, co robi.

Ksiądz z koltem

Wróćmy do XIX wieku. W ciągu kolejnych pięciu lat od założenia Panny Marii przybyło jeszcze ok. 1200 osób. Śląscy osadnicy wybudowali m.in. kościół pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Panny Marii z krzyżem przywiezionym ze Śląska (budynek spłonął kilka lat później po uderzeniu pioruna). Wkrótce potem powstała szkoła im. św. Józefa, w której nauczano zarówno języka angielskiego, jak i polskiego.

„Tak dziękujemy Panu Bogu, że nas tak raczył Opatrzyć (...) i dziękujemy Panu Bogu że nas iusz ras z tei niewoli i utrapienia Egipskiego wyzwolić raczył a dopomogł nam prziść do tak pięknej i wesołej ziemi Amerykańskiej; w którei się nieznajdują takie Zdzierstwa ani Oszukaństwa ani Złodziejstwa ani Zazdrości iak na śląsku” – pisał Jochan Gawlik w 1856 r. do rodziny (pisownia oryginalna, to jeden z nielicznych zachowanych listów, które można zobaczyć na wystawie „Śląscy Teksańczycy wczoraj i dziś”).
Osadnicy zachowali zwyczaje i gwarę, ale zmagali się z klęskami żywiołowymi, trudnym klimatem i Indianami, którzy atakowali osadę. – Mieli niepisaną zasadę, że mogą ukraść cztery, pięć krów. Ale naszych chacharów, rzezimieszków, to irytowało, legenda głosi, że jeden gonił Indian ze strzelbą, mimo że go wcześniej oskalpowali – mówi reżyser Kłyk.

Z powodu m.in. napadów i trudnych warunków życia niektórzy Ślązacy wyprowadzali się do okolicznych osad: Kościuszko, Pułaski, Częstochowy. Jedna z wersji mówi, że doszło do kłótni między osadnikami i księdzem Moczygembą, który pisał w listach o ziemi obiecanej. W Pannie Marii zostało ok. 70 polskich rodzin.

Wyjechał też proboszcz Moczygemba oddelegowany przez przełożonych zakonu do innych obowiązków. Jego obowiązki przejął ks. Adolf Bokanowski ze zgromadzenia rezurekcjonistów, powstaniec styczniowy, który zasłynął tym, że mszę odprawiał z koltem wciśniętym do kabury.

– Jak msza się zaczynała, kowboje z okolicy przyjeżdżali do kościoła nasze blondwłose dziewczyny na lassa łapać. Dlatego zamiast kadzidła, nasi na ołtarzu przygotowywali strzelby. Ksiądz strzelał na wiwat, a parafianie biegli po broń i wywiązywały się regularne strzelaniny – opowiada Kłyk.

W trakcie wojny secesyjnej Ślązacy zostali wcieleni do armii konfederackiej, powstał oddział Panna Maria Greys. Jednak wielu z nich – po doświadczeniach z przymusowym wcielaniem do armii pruskiej – przechodziło na stronę Północy, która sprzeciwiała się niewolnictwu.

– A ich wnukowie, już podczas II wojny światowej, walczyli w armii amerykańskiej. Znam historię Ślązaka wcielonego do Wehrmachtu, który dostał się do amerykańskiej niewoli. I tam życie uratował mu Amerykanin, z którym porozumieli się po... śląsku – uśmiecha się Kłyk.

Śląsk–Teksas

Dziś w Pannie Marii mieszka 150 osób. To malutka wioska: kościół, muzeum, stacja benzynowa przy skrzyżowaniu ulic Kościuszki i Pułaskiego. Dla potomków pierwszych osadników przyjazd do kraju przodków, a do tego na Światowe Dni Młodzieży, to okazja do odnalezienia korzeni i tożsamości.

– Gdy 150 lat temu uciekali ze Śląska, założyli np. wioskę Kościuszko. Ale nie wiedzieli, kto to taki, tylko ksiądz im powiedział, że to bohater polski – opowiada Gerard Kurzaj, brat księdza i dyrektor logistyki w jednej z dużych firm. – Kiedyś jeden z potomków zobaczył pomnik Tadeusza Kościuszki na Wawelu i powiedział: „My som doma”.

Dlatego Gerard wraz ze znajomymi założyli Towarzystwo Przyjaciół Sławięcic. Przyjmują gości, jak trzeba przekopują księgi parafialne, a potem zabierają Teksańczyków na spotkanie z dalekimi krewnymi.

– Każde takie spotkanie jest wyjątkowe – Jowec z Jowcem, Korzekwa z Korzekwą. Brat pomaga w jednoczeniu rodzin – mówi Gerard. – Czemu się zaangażowałem? Na początku z miłości do Franka, a potem dlatego, że kocham Śląsk i lubię pomagać ludziom. Udało nam się wybudować śląsko-teksaski most.

Podobno Teksańczycy nie mogą doczekać się przyjazdu na Światowe Dni Młodzieży. Już przygotowali transparenty: „Prawdziwy kowboj ufa Jezusowi” czy „Panna Maria. Śląsk–Teksas”. Wycieczki organizują przyjaciele z Towarzystwa, nie korzystają z usług żadnych agencji.

– Nie wszyscy są bogaci. Dlatego Franek zrobił akcję „Zapłacisz za wylot do Polski dwojga młodych ludzi, a odbierzesz nagrodę w kasie 386”. Oczywiście ta kasa znajduje się gdzieś w niebie – uśmiecha się Gerard.

Potomków śląskich emigrantów przywita młodzież z parafii w Sławięcicach, potem grupa będzie uczestniczyć m.in. w modlitwach na Górze św. Anny, w koncercie w Opolu, weźmie udział w spotkaniu młodzieży w Kędzierzynie-Koźlu.

– Miłe jest to, że w realizację pomysłu z chęcią zaangażowali się sąsiedzi z parafii. Zgłaszają się, by przyjąć kilku Teksańczyków na kawę w niedzielę, choćby na godzinę. I tak rozdzielimy tę naszą grupę na kilkanaście śląskich domów. Nie możemy być w Krakowie przez całe siedem dni, ale msza podczas ŚDM jest głównym punktem programu – dodaje Gerard.

Ksiądz Kurzaj: – Moja misja? Pomóc moim śląskim Teksańczykom odnaleźć Boga. Na ŚDM zobaczą, że cały świat chodzi do kościoła, nie tylko Teksas. ©

Korzystaliśmy m.in. z materiałów zamieszczonych na stronach www.slask-texas.org i www.pannamariatexas.com.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Niezależna reporterka, zakochana w Ameryce Łacińskiej i lesie. Publikuje na łamach m.in. Tygodnika Powszechnego, Przekroju i Wysokich Obcasów. Autorka książki o alternatywnych szkołach w Polsce "Szkoły, do których chce się chodzić" (2021). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2016