Prawdziwy koniec kina klasycznego

Stare gwiazdy dbają o swój wizerunek i od pewnego punktu biografii niechętnie przypominają o swym istnieniu, trwając na filmowych taśmach w pełni młodości i formy. Zwykle dopiero nekrologi uświadamiają nam, że jeszcze do wczoraj żyły wśród nas. Tak było i z Katharine Hepburn, zmarłą 29 czerwca w wieku 96 lat.

13.07.2003

Czyta się kilka minut

I jest bardzo prawdopodobne, że to ostatni taki przypadek: Katharine Hepburn była ostatnią żyjącą wielką gwiazdą amerykańskiego kina klasycznego, która zachowała ten uprzywilejowany status przez całą jego epokę, i przeżyła je, jeszcze potem przez dobre dwie dekady pozostając wielką ekranową damą.

Przypomina o tym legendarna lista jej czterech Oscarów za główne role kobiece: Pierwszy - za film „Poranna chwała” (1933) - pochodzi z najwcześniejszej fazy kina klasycznego. Drugi i trzeci - za filmy „Zgadnij, kto przyjdzie na obiad” (1967, ostatni występ w duecie ze Spencerem Tracy, tuż przed jego śmiercią) i „Lew w zimie” (1968) - pochodzą z czasów, gdy kino hollywoodzkie koegzystowało z nowofalowym. Kiedy, sama już dobrze po siedemdziesiątce, dostawała czwartą statuetkę za rolę w „Nad złotym stawem” (1981) u boku Henry'ego Fondy, kino na powrót stawało się masową rozrywką.

Sama zaś Katharine Hepburn na przestrzeni tego półwiecza właściwie nie zmieniała się; zawsze trochę bez wieku, najpierw przedwcześnie ukształtowana, potem długo młodzieńcza. Jej niepowtarzalność zasadzała się na łączeniu przeciwieństw: zdystansowana, stanowcza, o nienagannych manierach, była uosobieniem amerykańskiego konserwatyzmu. Zarazem jednak - dziecinnie nieobliczalna - stanowiła ucieleśnienie nieokiełznanej buntowniczości.

Ta dwoistość pochodziła zapewne z jej domu rodzinnego, w którym - jak czytamy w opracowaniach - panowała atmosfera „spartańskiej dyscypliny”, a zarazem „kompletnej duchowej wolności”. Jej ojciec był znanym chirurgiem, a mama - sufrażystką, walczącą o prawa kobiet do kontroli urodzin; mała Katharine debiutowała na scenie w wieku trzech lat w feministycznym spektaklu wystawionym przez matkę. Później przez cały okres pracy w Hollywood, w latach 30. szczególnie, znana była z przełamywania stereotypu gwiazdy: chodziła w spodniach, odmawiała udzielania wywiadów, pyskowała do producentów. A przecież równocześnie reprezentowała system, była jedną z ikon hollywoodzkiego kina, z wszystkimi jego konwencjami i regułami gry.

Ta sama dwuznaczność określała na ekranie (a i w życiu zapewne także) jej stosunek do mężczyzn. Była władcza, wzbudzała respekt, a równocześnie była w niej wciąż niezaspokojona potrzeba miłości, chęć powierzenia się komuś. Tak właśnie można scharakteryzować jedną z jej najsłynniejszych postaci: bohaterkę często teraz przypominanej „Filadelfijskiej opowieści” (1940) jej ukochanego reżysera George'a Cukora, będącej zresztą przeniesieniem na ekran spektaklu, który był największym sukcesem Katharine Hepburn na Broadwayu. Wyniosła i z pozoru samowystarczalna, w pierwszej scenie kopniakiem wyrzucała z domu kompletnie jej już niepotrzebnego przystojnego męża, Cary Granta. W środku jednak wysłuchiwała z pokorą jego pretensji, by w finale, uszczęśliwiona, wyjść za niego za mąż po raz drugi.

Według podobnego wzoru układała się jej relacja z Humphreyem Bogartem w niezapomnianej „Afrykańskiej królowej” (1952) Johna Hustona: Bogart najpierw bał się jej nieskazitelnej formy, a potem obłaskawiał ją bez większego trudu. Na podobnej wreszcie zasadzie opierał się jej najsłynniejszy duet: ze Spencerem Tra-cy, zapoczątkowany w 1942 roku „Kobietą roku” Geo-rge' a Stevensa, a modelowy kształt znajdujący w „Zebrze Adama” (1949) Cukora, najwybitniejszej w dziejach kina sophisticated comedy. Władcza Katharine z sekwencji na sekwencję stawała się coraz bardziej skłonna do podporządkowania się swemu partnerowi. Podobnie zresztą działo się i w życiu: w ich ćwierć wieku trwającym związku Hepburn do końca godziła się na rolę „tej drugiej” przy Tracym, który nigdy nie zdecydował się na rozwód.

Nie tylko więc klasyczne kino kończy się wraz z odejściem Katharine Hepburn; także pewien model kobiecości. Zal towarzyszy każdemu z tych rozstań. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2003