Prawdy za rogiem

Co bardziej szkodzi reputacji polskiej nauki: profesorowie głoszący niesprawdzone teorie o katastrofie smoleńskiej czy milczenie pozostałej części środowiska?

03.12.2012

Czyta się kilka minut

 / Rys. Marcin Bondarowicz
/ Rys. Marcin Bondarowicz

Myśmy przez ponad dwa lata podtykali mikrofon każdemu idiocie, który się chciał na ten temat wypróżniać” – powiedział miesiąc temu na antenie TOK FM Jarosław Gugała, dziennikarz Polsatu. „Z przykrością muszę stwierdzić, że te bolesne dla dziennikarzy słowa odnoszą się nie tylko do zwykłych idiotów, ale również, o zgrozo, do osób z tytułami w dziedzinie nauk ścisłych” – napisał dwa tygodnie temu na łamach „Gazety Wyborczej” prof. Henryk Bem, chemik, rozprawiając się z wybranymi mitami smoleńskimi.

Głos byłego dziekana Wydziału Chemicznego Politechniki Łódzkiej to jednak wyjątek potwierdzający regułę. O ile mitologia smoleńska w wykonaniu polityków i dziennikarzy natrafiła na odpór innych przedstawicieli tych środowisk, reakcji na podobne „ustalenia” przedstawicieli uczelni wyższych mamy jak na lekarstwo.

A byłoby na co reagować.

OD MGŁY DO WYBUCHU

Najpierw mieliśmy „smoleńską mgłę” rozpuszczaną celowo przez różnie definiowanych wrogów. Po tej hipotezie (matce wszystkich spiskowych hipotez smoleńskich) pojawiła się teoria o helu, który miał z kolei być rozpuszczany przez rosyjski samolot lecący nieopodal Tu-154. O zbadanie teorii w kwietniu 2011 r. wystąpił do prokuratury mec. Rafał Rogalski po tym, jak przekazał mu ją poseł PiS Andrzej Ćwierz, absolwent Wydziału Matematyczno-Fizyczno-Chemicznego UJ, doktor AGH, który z kolei miał otrzymać wiadomość o „helowej pułapce” od anonimowego pracownika naukowego (do dziś nieznanego z imienia i nazwiska).

Mocną pozycję wśród smoleńskich tez zyskała też teoria głosząca, że polski samolot nie zderzył się z brzozą (jak ustalili chociażby eksperci komisji Jerzego Millera), bądź – w nieco innej wersji – nawet jeśli do zderzenia doszło, nie mogło ono spowodować oberwania skrzydła. Twórcą i najbardziej prominentnym głosicielem teorii został prof. Wiesław Binienda, wykładowca University of Akron w stanie Ohio, ekspert Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154 dowodzonego przez Antoniego Macierewicza.

„To jest praca naukowa, to nie ma nic wspólnego z polityką” – mówił, otoczony politykami PiS, uczony podczas jednego z wykładów, dodając, że swoje wnioski wysnuł na podstawie raportów MAK, komisji Millera oraz „podręcznika reperacji samolotu Tu-154M” (cytaty za blogpress.pl).

Wiarygodność tez Biniendy szybko zweryfikowała rzeczywistość: modelu swoich obliczeń nie opublikował w żadnym czasopiśmie naukowym, nie poddał ich też weryfikacji w środowisku, odmówił spotkania z chcącymi go wysłuchać prokuratorami wojskowymi (w okolicznościach, uznanych za niepoważne nawet przez niektórych prawicowych publicystów: najpierw żądając obecności przy ewentualnej rozmowie amerykańskiego dyplomaty i spotkania poza terenem prokuratury, wreszcie zapadając się pod ziemię).

– Twierdzeń o tym, że samolot nie ściął brzozy i że w tym miejscu leciał 30 metrów nad ziemią, nie da się nawet nazwać hipotezami – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” Tomasz Hypki, ekspert ds. lotnictwa, prezes wydającej czasopismo „Skrzydlata Polska” Agencji Lotniczej Altair. – Gdy mamy do czynienia z wypadkiem samochodowym, bada się ślady opon, drogę hamowania, połamaną barierkę, krzaki itd. Podobnie jest w wypadku samolotów, jeśli takie ślady są. Polski Tu-154M pod Smoleńskiem przez ostatnie kilkaset metrów zostawiał ich wiele. Leciał tuż nad ziemią, tnąc krzaki, gałęzie, czubki drzew, na co jest całe mnóstwo dowodów w postaci zdjęć: w raportach komisji badajcych przyczyny katastrofy i na forach internetowych. Skoro ktoś twierdzi, że nie było zderzenia z brzozą, i że samolot był na wysokości blisko 30 metrów, to musi wyjaśnić, skąd wzięły się te wszystkie ślady. Jeśli tego nie zrobi, wszystkie obliczenia i symulacje są nonsensem, z którym nie da się poważnie dyskutować.

Ukoronowaniem tez dotyczących ostatnich sekund lotu Tu-154 okazała się teoria wybuchu. O ile tę helową oraz dotyczącą brzozy propagowali jednak raczej pojedynczy naukowcy, o eksplozji w powietrzu mówią dzisiaj dziesiątki polskich pracowników nauki, którzy 22 października tego roku spotkali się w Warszawie na „I konferencji smoleńskiej”, tworząc ciało precedensowe: oddolny ruch naukowców deklarujących zamiar zbadania „prawdziwych przyczyn katastrofy”.

To, że nie zderzenie samolotu z ziemią było bezpośrednią przyczyną tragedii, przesądził już na wstępie konferencji prof. Piotr Witakowski z krakowskiej AGH (przedstawiany jako inicjator przedsięwzięcia). W następnych prelekcjach sprawę rozwijali kolejni naukowcy. Prof. Jan Obrębski z Politechniki Warszawskiej mówił o podejrzeniu „punktowej eksplozji”, opierając swoje wnioski na 40-minutowym dostępie do „niewielkiego fragmentu konstrukcji samolotu” i jego sfotografowaniu. („Na wszelkie pytania, co z tym elementem, gdzie element, odpowiadam, że mam zanik pamięci. Nie wiem, od kogo dostałem, gdzie jest itd.” – mówił podczas wygłaszania referatu naukowiec). A prof. Binienda powiedział m.in.: „Brak zniszczeń na krawędzi przedniej skrzydła, miejsce jego urwania, zniszczenia wewnętrzne skrzydła, wyrwane nity oraz położenie brzozy w kierunku prostopadłym do lotu samolotu wskazują, że nie doszło do uderzenia maszyny w brzozę” (cytat za rp.pl).

Ustalenia Biniendy jeszcze przed konferencją smoleńską zbijał prof. Paweł Artymowicz, fizyk z Uniwersytetu w Toronto, wskazując, że naukowiec nie ujawnia nawet danych wejściowych użytych w symulacjach, „co jest pogwałceniem podstawowych standardów w nauce” (za portalem polityka.pl).

– Analiza fizyczna samych fotografii fragmentów samolotu nie wystarczy za dowód o ewentualnej eksplozji w powietrzu – mówi „Tygodnikowi” prof. Henryk Bem.

– Do wybuchu paliwa mogło dojść w momencie uderzenia samolotu w ziemię – dodaje. – Tylko analiza fizykochemiczna i pobranie wymazów z fragmentów samolotu mogłoby uprawdopodobnić tezę o eksplozji materiałów wybuchowych. Bez tego nie da się podobnych twierdzeń uznać za poważne.

„WYWIADÓW NIE UDZIELAM”

Jak prelegenci konferencji smoleńskiej odnoszą się do podobnych głosów? Trudno to ustalić: skontaktowanie się z naukowcami, którzy wygłaszali w październiku referaty, graniczy z cudem. Kiedy udaje mi się dodzwonić na AGH do prof. Witakowskiego, ten odsyła mnie do zapisu dźwiękowego z prelekcji, dodając, że jego wypowiedzi są manipulowane przez media.

Już sam początek wstępnej prelekcji przynosi ciekawą zbitkę wypowiedzi: „Celem [konferencji] jest przedstawienie forum dla przedstawienia interdyscyplinarnych badań dotyczących mechaniki lotów i mechaniki zniszczenia samolotu Tu-154M w katastrofie smoleńskiej. A więc nie chodzi o to, by przekonać do jakiejś konkretnej hipotezy, ale żeby stworzyć wszystkim pracownikom nauki możliwość przedstawienia swoich badań” – mówi naukowiec, by kilkadziesiąt sekund później stwierdzić: „Mniej więcej po roku oczekiwania, że powołane do tego ciała wyjaśnią wszystkie okoliczności katastrofy smoleńskiej, w środowisku naukowym nastąpiło rozczarowanie. Okazało się również, że to, co w wersji oficjalnej zaczęto przedstawiać i dość powszechnie głosić, mianowicie, że ta katastrofa była związana z tym, że samolot w całości uderzył w ziemię, a wobec tego na skutek sił zewnętrznych uległ zniszczeniu, dla każdego, kto choć trochę jest obeznany z mechaniką, jest to po prostu absolutną nieprawdą”.

Kiedy cytaty z prelekcji wysyłam prof. Witakowskiemu, prosząc o szczegółowe wyjaśnienia, na jakiej podstawie formułuje swoje tezy, nie dostaję odpowiedzi. Podobny efekt przynoszą próby skontaktowania się (za pośrednictwem sekretariatu oraz biura prasowego) z prof. Janem Obrębskim z Politechniki Warszawskiej.

Jak scharakteryzować grupę naukowców wymienionych w programie konferencji (kilkanaście prelekcji)? Dane z Web of Knowledge (dostępna dla naukowców międzynarodowa baza z informacjami o dorobku naukowym) dają obraz niejednoznaczny: obok badaczy praktycznie nienotowanych w statystykach publikacji i cytowań oraz niezwiązanych bezpośrednio naukową specjalizacją z tematyką referatu podczas konferencji, można też znaleźć uczonych o dużym międzynarodowym dorobku. Do tej ostatniej grupy należą chociażby prof. Binienda i prof. Chris Cieszewski (zajmujący się biometrią leśną naukowiec – podobnie jak Binienda z ponad 36 publikacjami w poważnych pismach – podczas konferencji smoleńskiej dowodził na podstawie zdjęć satelitarnych, że rozrzut szczątków samolotu świadczy o tym, iż rozpad samolotu nastąpił w powietrzu).

Czy motywacje badawcze są jedynymi, jakie przyświecają gronu naukowców dowodzących eksplozji Tu-154? Wątpliwości można nabrać, choćby odwiedzając stronę internetową konferencji. Witryna wita cytatem z Norwida („Nie trzeba kłaniać się Okolicznościom, a Prawdom kazać, by za rogiem stały”), a także informacją, iż „pliki istniejące wcześniej na tej stronie zostały przeniesione na prywatną stronę członka Komitetu Organizacyjnego prof. dra inż. Chrisa Cieszewskiego”. Co – poza plikami – można znaleźć na stronie jednego ze sztandarowych prelegentów?

W zakładce „dezinformacja” siedmiominutowy film, którego fragmenty mogłyby posłużyć za kurs języka insynuacji najpodlejszego autoramentu. Oto przy akompaniamencie złowrogiej muzyki na ekranie pojawia się napis: „One year earlier, April 29, 2009”, zaraz potem zaś wyrwane z wypowiedzi Bronisława Komorowskiego zdanie: „Prezydent będzie gdzieś leciał, i to się wszystko zmieni”. Następnie zdjęcie uśmiechniętego prezydenta Komorowskiego wznoszącego toast podczas spotkania z Dmitrijem Miedwiediewem oraz podpis: „Komorowski został urzędującym prezydentem 10 kwietnia 2010 roku, po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego”.

NIE NASZ CI ON

Jak na tezy naukowców dowodzących eksplozji Tu-154, ale też sposób ich ogłaszania i polityczną otoczkę wokół konferencji smoleńskiej reagują przedstawiciele świata nauki? Trudno nie odnieść wrażenia, że dominuje w tej sprawie milczenie.

– Częściowo tę rezerwę rozumiem – mówi prof. Bem. – Naukowcy w dziedzinach ścisłych opierają się na twardych danych. Każda wypowiedź dotycząca meritum musiałaby się opierać na rzetelnych badaniach, a do tych niewiele osób się pali. Poza tym wszystko w Polsce stało się już polityczne, na czele z katastrofą smoleńską, co ten opór środowiska być może dodatkowo potęguje.

– Co się stało ze środowiskiem naukowym? To dobre pytanie – mówi prof. Łukasz Turski, fizyk. – Mam wiele pretensji do przedstawicieli świata nauki. Głównie o to, że zanika etyka zawodowa, że wypowiadają się na tematy, w których nie są specjalistami. Dwa dni temu słyszałem uczoną, która plotła bzdury na temat GMO. Ale czy uważa pan, że powinniśmy zwołać konferencję, która by orzekła, że ta pani mówi bzdury? Nie, nie mam pretensji do naukowców, którzy w sprawie Smoleńska milczą. Nauka nie polega na tym, że się opowiada, co inny naukowiec robi źle, tylko na tym, że samemu postępuje się dobrze i rzetelnie.

Jak hipotezy zatrudnionych przez siebie pracowników komentują władze uczelni wyższych? Poza lapidarnym zdystansowaniem się od tez wygłoszonych podczas konferencji smoleńskiej, trudno usłyszeć cokolwiek więcej. Bartosz Dembiński, rzecznik prasowy AGH (zatrudniającej prof. Witakowskiego): – Powiem tak: to, co mówi profesor, nie jest w żadnym razie oficjalnym stanowiskiem uczelni. Uczelnia nie prowadzi w tym zakresie żadnych badań. Naukowcy z AGH, w tym prof. Witakowski, nie są też specjalistami od wypadków lotniczych. A prywatnie profesorowie mogą mówić, co chcą.

– Nie ma powodu, by zajmować w tej sprawie jakiekolwiek stanowisko. Pan profesor, o ile wiem, nie występował jako pracownik Politechniki Warszawskiej, ale jako Jan Obrębski – mówi z kolei Ewa Chybińska, rzeczniczka PW (jednak wszystkie – zarówno prasowe, jak i publikowane przez organizatorów konferencji opracowania – mówią o przynależności uczelnianej uczestników).

Z kolei prof. Wiesław Banyś, przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich (to tu odsyłają mnie przedstawiciele poszczególnych uczelni), mówi: – Mamy swobodę głoszenia poglądów naukowych, o ile oczywiście poglądy te wynikają z przeprowadzonych wnikliwie analiz, porównań, są zgodne z metodologią badań naukowych, etyką zawodową uczonego, i nie są w żaden sposób prowadzone pod wpływem jakichkolwiek założeń wstępnych, w tym politycznych.

Na pytanie, czy te ogólne zasady były przez ostatnie lata naruszane przez naukowców wypowiadających tezy dotyczące przyczyn katastrofy smoleńskiej, prof. Banyś odpowiada: – Naszą rolą jest przypominanie pewnych oczywistych prawd dotyczących rzetelności pracy naukowej i etyki zawodowej uczonego. Co do konferencji smoleńskiej, nie czuję sie kompetentny, by rzecz komentować. To jest rola specjalistów z poszczególnych dziedzin nauki badających tego typu zdarzenia.

Na jeszcze inny aspekt sprawy zwraca uwagę Tomasz Hypki. – Są w Polsce środowiska, którym zależy na tym, by w sprawie dalszego wyjaśniania okoliczności tej katastrofy panował chaos – mówi ekspert lotniczy. – To chociażby dziennikarze i wydawcy, którzy czerpią korzyści z nieustannego propagowania spiskowych teorii smoleńskich, szukający popularności politycy, ale też urzędnicy i wojskowi. Wśród nich ci, którzy zasiadali w komisji Jerzego Millera, a odpowiadają jednocześnie za zaniedbania w kwestii bezpieczeństwa lotów w MON. Z drugiej strony ekspertom trudno polemizować w konwencji pseudonaukowych dywagacji. Na tym tle trudno oczekiwać od rektorów uczelni, wśród których są np. biotechnicy czy filozofowie, by zabierali głos w nie swojej specjalizacji. Z punktu widzenia nauki byłoby to nieprofesjonalne.

WYBUCH KONTRA CISZA

Ten argument nie rozstrzyga jednak, dlaczego w polskim środowisku naukowym znalazło się kilkudziesięciu badaczy, którzy zajęli się hipotezą eksplozji Tu-154, a nie znalazło się wielu specjalistów chcących tę hipotezę (a w niektórych przypadkach tezę) weryfikować.

– Mam pretensje chociażby do Polskiej Akademii Nauk, że nie podjęła trudu zajęcia się tą sprawą – mówi prof. Bem. – W Instytucie Podstawowych Problemów Techniki PAN mamy wielu fachowców, choćby specjalistów w dziedzinie wytrzymałości materiałów i modelowania procesów. Tymczasem my zastanawiamy się, czy nie powołać międzynarodowej komisji ekspertów! Gdyby pomyślano o zaangażowaniu w sprawę polskiego świata nauki wcześniej, nie byłoby tylu emocji, nie byłoby „trotylu”, nie byłoby „eksplozji”.

Argumenty wyjaśniające rezerwę świata nauki wobec tematyki smoleńskiej nie unieważniają też innego pytania: dlaczego nie odbywa się w Polsce debata nad standardami naukowymi badaczy wypowiadających się na temat przyczyn katastrofy?

„Na Boga, czy na całej polskiej prawicy mającej tylu sympatyków z tytułami naukowymi nie ma żadnego naukowca, który miałby odwagę powiedzieć: skończcie z tą obłędną, kompromitująca naukę polską hipotezą zamachu?” – pytał prof. Bem. Dzisiaj można to pytanie rozszerzyć, nie chodzi bowiem tylko o obłędne hipotezy, ale też dalsze badania nad okolicznościami katastrofy. I nie chodzi wyłącznie o „prawicowych naukowców”, ale całe środowisko.

Jak do tej pory, w odpowiedzi na to i podobne pytania słychać głównie ciszę. Ciszę, która może się okazać równie szkodliwa, jak hipotezy o helu, mgle i wybuchu razem wzięte.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2012