Pradolina Wrocławska (przez więzienne mury słyszę...)

Z dziennika Ludwika XVI, wyłożonego do publicznego oglądu w Musée des Archives: „14 lipca 1789. Nic”. Z dziennika polskiego kibica, w druku: „16 czerwca 2012. Nic”.

18.06.2012

Czyta się kilka minut

 / fot. Grażyna Makara
/ fot. Grażyna Makara

Jednym z mocniejszych opisów Hiszpanii, jaki mi w młodości zapadł w pamięć, był tekst Henry de Montherlanta, zaczynający się od słów: „Odjazd pociągu w Hiszpanii stwarza sceny, o których wielbiciel Hiszpanii wolałby nie pamiętać”. Po czym następuje komiczna wyliczanka lamentów i zawodzeń na peronie, średniowiecznych zachowań w przedziale, zakończona portretem kontrolera biletów, który odsłania spod pół kubraka insygnia swej funkcji, gestem Chrystusa odkrywającego gorejące serce.

Ponieważ dzisiaj hiszpańskie linie kolejowe należą do najnowocześniejszych w świecie, proste skojrzenie każe spytać, czy dzisiejsza wielkość hiszpańskiego futbolu wiąże się wprost z fantastycznym skokiem cywilizacyjnym, jaki Hiszpania dokonała w ostatnich latach, czy jego, futbolu, fenomenalna innowacja odpowiada gromkim echem modernizacyjnej strzelistości nowej Hiszpanii, i czy – siłą rzeczy – pęknięcie bańki i kryzys przyniosą również kres świetności iberyjskiej piłki.

Spiżowe dzieje europejskiego futbolu przez ostatnich czterdzieści lat budowali Niemcy, Włosi, Holendrzy. Obok pojawiały się efemerydy: Grecja, Rosja, Portugalia, swoje pięć koron dorzucili Czesi i Duńczycy, również my przez chwilę ładowaliśmy paliwo w ten dziejowy piec. Francuzom udało się doszlusować do hegemonów na dobre dziesięć lat i upaść z hukiem starej rekamiery; Hiszpania, po tylu latach niepowodzeń, stała się absolutnym królem ostatniej dekady. Czy, wraz z odejściem pokolenia Iniesty, wróci ona do roli aspiranta i będzie na powrót antyszambrować, ledwie wystawiać łeb znad linii horyzontu, jak ów pies z obrazu Goi? Oby nie, lecz w każdym razie, jak wielu ukąszonych przez tiki-takę, życzę Hiszpanii zwycięstwa w tym Euro, życzę, by ich pociągu nikt nie dogonił. I by Niemcy, na oko najpoważniejsi rywale, choć świetni i – zwłaszcza w pierwszej połowie meczu z Holendrami – porażająco wyżsi, grający wręcz na granicy pobłażliwości wobec przeciwnika, pogubili w tej pogoni kamasze.

Zawdzięczamy Hiszpanom i Katalończykom bardzo wiele, nową możliwość piękna w futbolu, usensowienie naszego gapienia się w gnat ekranu, przeputanego czasu, nienapisanych książek, niech im piłka lekką będzie, vamos!

Muszę tym samym, już po trzeciej kolejnej porażce Holendrów (to niepojęte, Oranje byli po prostu słabi; jeśli kiedyś przegrywali, to o milimetry; rzadko dostawali w kość, jak wczoraj, aż tak zasłużenie), pożegnać się z idolem i wygłosić mowę. Choć to rok Skargi, powierzam zadanie Francisowi Ponge’owi: „Pomarańcza, podobnie jak gąbka, poddana próbie ściśnięcia, przejawia dążność do odzyskania formy. To jednak, co może gąbka, pomarańczy się nie udaje z powodu pęknięcia komórek i rozdarcia tkanek. Do pierwotnego kształtu mozolnie powraca tylko jej elastyczna skórka, doszło już bowiem do rozlania bursztynowego płynu, któremu towarzyszy co prawda przyjemna świeżość i łagodny zapach, lecz również gorzka świadomość przedwczesnej utraty pestek”.

Wracam do zachwytów, gdyż inną, bo kibicowską możliwość piękna przypomnieli w meczu z Hiszpanią kibice irlandzcy. Wszyscy o tym mówią, polały się łzy rzęsiste, polskie przede wszystkim, lecz trudno nie wspomnieć raz jeszcze melancholijnej pieśni monorecytowanej chóralnie na koniec spotkania z Hiszpanią; rozczuliłaby kamień. Dzięki niej (i duchowi, który za nią stoi, cokolwiek, przyznajmy, masochistycznemu) mały kraj poza wielkimi dziejami futbolu umiał stać się wielkim krajem z własną, osobną historią. Do czego potrzebna jest odrobina cierpiętnictwa, ale skoro tak fantastycznie zatrudnionego, tak nadzwyczajnie wyśpiewanego, nie tragicznie, nie ironicznie, lecz elegijnie, jak tu nie kochać Irlandii... Przez więzienne mury słyszę, jak młode dziewczę woła... Uff, powiedziałem.

***

„Smutek według Boga, i smutek według demona. Niestety, znam tylko ten drugi” (Emil Cioran, czytany 17 czerwca rano w kawiarni Café Noir w pobliżu Placu Zbawiciela).

***

O Francuzach powiada się, że są szczodrzy w ideach i kiepscy w czynach. Wystarczy spojrzeć na Centrum Pompidou albo pojeździć dłużej francuskim samochodem. Niewątpliwie mają na tym Euro nowe idee, nowy pomysł na grę, za którymi na razie czyny nadążają. Jestem zaskoczony, bo Francuz, z ducha rewolucjonista, dla ciała zmian nie przewiduje; lubi, by było tak samo i zawsze o tej samej porze. Tymczasem Laurent Blanc przeobraził trójkolorowych tak, jak zapowiadał: według własnych barcelońskich doświadczeń. Wyrzucił stare monumenty, niegrające szafy, zajmujące środek pola statecznie, lecz nieskutecznie, i na ich miejsce wprowadził srebrną rtęć, graczy mniejszych, żywszych, którzy nie mają może takiej aury i majestatu, lecz szybciej wychodzą na pozycje. Nie chciałbym nikogo rozśmieszać, a już zwłaszcza Angeli Merkel, lecz Francja znowu wraca do gry.

Podobnie jak Portugalia, bardzo dobrze zorganizowana w meczu z Niemcami, bardzo sprawna w meczu z Danią i niemal świetna z Holendrami. Nie lubię fryzury Ronaldo, bo włosy, jak politycy, powinny wiedzieć, po której – lewej czy prawej – są stronie, lecz jego wczorajsze zwycięskie dowodzenie ucieszyło mnie, gdyż grał przeciw wrogiemu światu, tym wszystkim gwiżdżącym, gdy tylko dotknie piłki (zwłaszcza, pamiętamy, na Stadionie Narodowym parę miesięcy temu), gwiżdżącym wyłącznie dlatego, że jest zbyt dobry, by ich zasrane istnienie mogło się z tym pogodzić.

Hiszpanie, Niemcy, Francja, Portugalia: dziś wygląda na to, że taką właśnie czwórką pójdziemy do nieba tego Euro. Ale dwie najpiękniejsze bramki tygodnia wyszły spod innych butów. Oczywiście Błaszczykowskiego: już wtedy, w tamtej chwili, gdy huknął, a później ukląkł i patrzył w niebo, chciało się od razu płakać, a cóż dopiero teraz... huknął, jakby wezbrało w nim sto lat samotności, sto lat cierpienia, i nie mógł już tego wytrzymać. I jej przeciwieństwo, wesoła bramka młodego Theo Walcotta w meczu Anglii ze Szwecją: strzał-wygłup, strzał genialny w swej prostocie, strzał chichotliwy, młodociany. Przez więzienne mury słyszę jego śmiech.

***

Wrocław – miasto na prawach powiatu w południowo-zachodniej Polsce, siedziba władz województwa dolnośląskiego i powiatu wrocławskiego. Położone w Europie Środkowej, na Nizinie Śląskiej, w Pradolinie Wrocławskiej (J.-L. Borges, „Powszechna historia nikczemności”).


MAREK BIEŃCZYK jest jednym z najwybitniejszych polskich pisarzy. Znakomity prozaik, eseista, kongenialny tłumacz Kundery i Ciorana, historyk literatury w Instytucie Badań Literackich PAN, współpracownik kwartalnika „L’atelier du Roman” (Francja). Studiował romanistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Jest członkiem International Federation of Wine and Spirits Journalists and Writers (F.I.J.E.V.), znawcą wina i piłki nożnej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2012