Poznać wrażliwość Innego

Antologia „Prolog - nie epilog. Poezja ukraińska w polskich przekładach” już za pośrednictwem tytułu kieruje ku zagadce.

11.05.2003

Czyta się kilka minut

Tytuł pochodzi z motta wiersza Maksyma Rylskiego, napisanego w roku 1927, w okresie gorących dyskusji nad przyszłością ukraińskiej kultury. Autor zacytował słowa Iwana Franki, przypominając Ukraińcom, że to dopiero początek, a nie koniec ich zmagań o narodowe istnienie. Rylski - znakomity tłumacz m.in. „Pana Tadeusza” - pisał: „Tak, myśmy - prolog. U was - państwa, czyny / monarsze, sztuka zagrzebana w wiekach. / A my - to próba pierwszego człowieka, / nas ledwie wczoraj ulepiono z gliny”. Nie po raz pierwszy w historii Ukraińcy, zmuszeni po I wojnie światowej pogrzebać nadzieje na uzyskanie własnego państwa, zwracali się ku kulturze jako sile zdolnej rozwijać i utrwalać narodową tożsamość. Ważne stały się nie tylko spory o kierunek jej rozwoju, ale przede wszystkim krzepienie wiary, że może ona istnieć samodzielnie. Maksyma Rylskiego odpierała sądy sceptyków, wyrażała wolę przetrwania.

A teraz pora na zagadkę. Wśród tłumaczy wiersza Rylskiego był m.in. Józef Łobodowski, który swój przekład zamieścił w paryskiej „Kulturze” w roku 1966. W jego translacji zabrakło cytatu z Franki oraz przedostatniej strofy wiersza Rylskiego - wizji przebudzenia się narodu, w którego „żyłach nagle zakipiała krew”. Zmieniało to wydźwięk tekstu i to w sposób znaczący. Czy możliwe, by Łobodowski, tak zasłużony dla przypominania Polakom o istnieniu kultury ukraińskiej, dopuścił się manipulacji i wiersz ocenzurował? Trudno w to uwierzyć. Prawdopodobnie zawinił przypadek: pisarz sam przyznawał, że zdarzało mu się korzystać z przygodnych, ręcznie przepisanych wersji tekstu, o pomyłkę nie było więc trudno. Sęk w tym, że czytelnik ukraiński łatwo mógł uznać ją za celową.

Uproszczenia i resentymenty

Wzajemna podejrzliwość Polaków i Ukraińców towarzyszy odradzaniu się kultury ukraińskiej od XIX wieku. Dwudziestolecie międzywojenne jeszcze ją nasili, a to z uwagi na wzrost nastrojów nacjonalistycznych i ówczesne napięcia polityczne. Sprzyjało to uprzedzeniom, a także uproszczonym interpretacjom wzajemnych stosunków. Wiele z nich funkcjonuje do dziś. Należy do nich opinia, że Polacy ignorowali kulturę ukraińską, zwłaszcza w okresie II Rzeczypospolitej.

Po dziś dzień tak twierdzą polscy i ukraińscy autorzy, i to reprezentujący różne orientacje polityczne: zarówno piszący pod naciskiem „słusznych” ideologicznie poglądów wtedy, gdy Ukraina była częścią sowieckiego imperium, jak też powielający sąd z własnej woli na emigracji lub już po uzyskaniu przez Ukrainę wolności. Przekonanie o polskiej niechęci do ukraińskiej kultury ma zresztą długą tradycję. W XIX wieku jeden ze współtwórców ukraińskiegoodrodzenia w Galicji, Jakub Hołowacki, pisał o lekceważonym dorobku swego narodu, o wzgardliwym śmiechu, jakim reagowała nań strona polska. Świadomość odtrącenia podgrzewała patriotyczne emocje, taka, a nie inna ocena relacji kulturowej zyskiwała wymiar narodowy i w rezultacie -polityczny.

W okresie Dwudziestolecia autorzy „Biuletynu Polsko-Ukraińskiego”, pisma zorientowanego na kompromis z Ukraińcami, zapytali Metropolitę Kościoła greckokatolickiego, Andrzeja Szeptyckiego, co należałoby zrobić, by zatrzymać wzrost obustronnej agresji? Szeptycki powiedział krótko: „zainteresujcie się nami”. Nie on jeden uważał, że Polacy wydawali się nie dostrzegać dynamicznego rozwoju ukraińskiej kultury. Dla nich nadal była to kultura niższa, „chamska”, czy mówiąc uprzejmiej - „chłopska”.

Ukraińska obecność

Antologia „Prolog nie epilog...”, starannie opracowana przez Olę Hnatiuk i Katarzynę Kotyńską, każe się zastanowić nad trafnością tego rozpoznania. Książka stanowi rezultat wieloletniej, starannej kwerendy materiałowej, której celem było poszukiwanie tłumaczeń z literatury ukraińskiej w polskiej prasie z pierwszej połowy XX wieku. Wyniki są zaskakujące: okazało się, że takich przekładów jest naprawdę wiele. Antologia to wybrany owoc z tego translatorskiego zbioru. Zdarzało się, że jeden tekst tłumaczono wielokrotnie. Tłumaczami bywały zarówno osoby dziś zapomniane, jak też znakomici pisarze, np. Józef Czechowicz. Ich prace znajdujemy w pismach elitarnych, ale i takich, które kierowano do masowego odbiorcy. Ukraińskie wiersze trafiły nawet do konserwatywnej „Rodziny Polskiej”, pisma dla pań domu i matek.

Polskim odbiorcom udostępniano także ukraińską krytykę literacką. W antologii znalazło się kilka prac krytycznych pióra Ukraińców, wśród nich Dymitra Doncowa, którego nazwisko wciąż brzmi dla nas złowieszczo. Rzecz jasna, ideologiczny zapał źle służył literackiemu polotowi Doncowa, jednak jego afektowane, najeżone epitetem i metaforą frazy są interesującym dokumentem tamtych czasów. Ukraińska krytyka literacka, zamieszczana w polskiej prasie, świadczy o otwartości przynajmniej niektórych redakcji. Bo nawet dziś budzi niepokój artykuł Hordyńskiego, opublikowany w roku 1934 w „Sygnałach”. Autor, pisząc o „granicach Polski dzisiejszej”, nie kryje, że czeka na „nieuniknione”. Gdy „to” już się stanie, kultura ukraińska powinna być gotowa. Aluzje do Polski jako „tworu sezonowego” są w tym tekście oczywiste. A jednak artykuł ukazał się w polskiej prasie!

Zdanie, że zabrakło nam woli, by „zainteresować się nimi”, nie do końca więc chyba odpowiada prawdzie. Jednak „skoro było tak dobrze, to czemu było tak źle?”, jak ostatnio zapytał pewien ukraiński historyk, komentując wnioski płynące z antologii. No właśnie? I czemu opinię o ignorowaniu ukraińskiej kultury powtarzali w okresie międzywojnia Polacy zaangażowani w jej popularyzowanie?

Interesujący wstęp Oli Hnatiuk pokazuje ideologiczne aspekty sądu o „polskiej obojętności”. Był on na rękę marksistowskim krytykom „burżuazyjnej Polski”. Ale również badacze niezależni nie kwapili się do jego weryfikacji, zdając sobie sprawę, że stanowi pogląd głęboko wryty w świadomość Ukraińców, współokreślający ich tożsamość. Wiemy dobrze, bo i my borykamy się z naszą tradycją (i nie raz sami przyjmowaliśmy postawę „upośledzonych przez historię”), że racjonalizowanie takiego samopoczucia napotyka na opór społeczny.

Druga strona medalu

Jednak to tylko jedna strona medalu. Choć omawiana antologia niewątpliwie dowodzi polskiego zainteresowania literaturą ukraińską, zarzut ignorowania przez nas jej dorobku również ma swoje uzasadnienie. Po pierwsze, o czym pisze Katarzyna Kotyńska, popularyzowanie kultury ukraińskiej było dziełem grupki zapaleńców i to działających w izolacji. Tworzyli oni mikrośrodowiska ukrainofilów lub wprost „samotne wyspy”, brakowało przekształcenia pojedynczych akcji w celową i długofalową politykę kulturalną państwa. Znane są nie od dziś błędy II Rzeczypospolitej, popełnione wobec mniejszości. Spory odłam ówczesnych elit politycznych był zbyt przywiązany do idei „nawrócenia” społeczeństwa ukraińskiego na kulturę polską, by traktować życzliwie samo pojęcie kultury ukraińskiej. Zasada „Gente Ruthenus natione Polonus” ciągle wydawała się pociągająca. Także przeciwko niej protestowali Franko i Rylski mówiąc, że są „prologiem nie epilogiem”. Bo formuła „natione Polonus” była dla nich równoznaczna z powiedzeniem „Finis Ucrainae”.

Drugi powód zasadności skarg na polski stosunek do kultury ukraińskiej brał się stąd, że dla większości polskiego społeczeństwa pozostawała ona „ziemią nieznaną”, na którą zapuszczać się nie mieli ochoty. Przyczyn tego stanu rzeczy było wiele; wystarczy wspomnieć o jednej. Dla polskiego społeczeństwa niezmienną ważność zachowywało przekonanie o atrakcyjności własnej kultury. Kiedyś także elity ukraińskie przyjęły naszą kulturę i język - i byliśmy z tego dumni. Toteż odradzanie się kultury ukraińskiej, i to z korzeni ludowych, obserwowano bez sympatii. Wszak konsekwencją było odjęcie polskości roli kultury wysokiej i pożądanej. Dawało to asumpt resentymentom i niechęci.

A jednak, mimo tych wszystkich błędów, antologia pokazuje, że mamy się także czym pochwalić. Spektrum zainteresowania polskich tłumaczy ukraińską literaturą było niewątpliwie szerokie. Wprawdzie niektóre ważne nazwiska znalazły się pozajego zasięgiem (np. dorobek Świdzińskiego, Łesi Ukrainki, Antonycza), ale i tak to, co tłumaczono, dawało wgląd w znaczną część ukraińskiej literatury pierwszej połowy XX wieku. Co istotne, polscy translatorzy traktowali kulturę ukraińską jako całość: nie dzielili tekstów na powstałe na Ukrainie radzieckiej i napisane przez Ukraińców żyjących w obrębie II Rzeczypospolitej. Ta postawa wcale nie była oczywista dla strony ukraińskiej. Nie jest też oczywista i dzisiaj, i jeśli Polacy jakąś przysługę kulturze ukraińskiej mogą oddać, to właśnie przypominając jej substancjalną jedność. Twierdzenie, że „prawdziwa” ukraińskość przeżyła w Galicji, zaś wschodnia Ukraina zachowała gorsze, zsowietyzowane formy kultury - a bez trudu znajdziemy dziś Ukraińców takie sądy głoszących - jest tezą szkodliwą.

Oczywiście, antologia prezentuje teksty nierównego lotu. Czasem wiersz „przepadał” w tłumaczeniu, czasem nie przeszedł próby czasu. Jednakże jako dokument jest to książka bardzo ciekawa i obdarzona napięciem dramatycznym. Dzięki wyposażeniu jej w biogramy tłumaczy i pisarzy obserwujemy dramatyzm ludzkich losów, powikłania biografii zarówno autorów życzliwych polskiej kulturze i państwu, jak i tych, którzy stali się jej wrogami. Do tych ostatnich należał Ołeh Olżycz. W czasie wojny dowodził odłamem OUN w okręgu lwowskim, zginął w roku 1944 w niemieckim obozie jenieckim. Kontakt z wrażliwością członka Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów nawet dziś wywiera wrażenie.

I sądzę, że jest potrzebny. Shlomo Avineri, żydowski filozof i politolog, powiedział na temat stosunków żydowsko-palestyńskich: „jeśli myślicie o rekoncyliacji, musicie znać ich poezję. (...) pokój nastanie wtedy, kiedy obie strony będą nawzajem słuchały swojej poezji” (J. Żakowski, „Rewanż pamięci”). Sugestię, że to myślenie naiwne, odparł uwagą, że współżycie wymaga zrozumienia, także zrozumienia wrażliwości Innego. Antologia „Prolog nie epilog...” tę możliwość stwarza. Jest także cennym źródłem informacji pozwalającym dostrzec przeoczone aspekty polsko-ukraińskich stosunków.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2003