Przepustka do niewschodniej Europy

Nawarstwienie kultur to nie tylko świętozatartych granic...Jurij Andruchowycz,Miasto-okręt.

21.12.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

Zacznę od przypomnienia dwu mało znanych tekstów: pierwszy sprzed nieomal siedemdziesięciu lat, drugi - sprzed kilku; łączy je nie tylko temat - ukraińskie środowisko artystyczne Lwowa, ale i pewien szczegół: obu tekstom towarzyszą wiersze, odgrywają jednak różną funkcję kompozycyjną. Różne też mają przesłania.

“Artyści z kawiarni pokoju" zatytułował swoją korespondencję ze Lwowa dla “Wiadomości Literackich" Tadeusz Hollender. Opisał w niej lwowskie środowisko literacko-artystyczne Ukraińców, spotykające się w Café de la Paix. Portret grupowy z lata 1935 r. przedstawiał się nader interesująco, choć autor nie próbował gdzieś w tle ukryć napiętych stosunków polsko-ukraińskich. Przeciwnie, starał się wyjaśnić nastroje ukraińskiej młodzieży literackiej nacjonalizmem obronnym. Nawiązanie kontaktu nie było jednak rzeczą łatwą, nie tylko ze względu na nieufność, naturalną w sytuacji konfliktu, ale i z powodu ostracyzmu, jakiemu we Lwowie poddawano tych twórców, którzy uznali za stosowne przekraczać bariery zamiast wznosić mur wrogości. Ci, którzy się na to decydowali, starali się nie tylko przedstawić własne racje, ale i wysłuchać adwersarza. Jak wielkiej kultury to wymagało w ówczesnej sytuacji, dziś możemy się tylko domyślać. Esejowi Hollendra towarzyszy wiersz Swiatosława Hordynskiego “Do polskich poetów". W przeczuciu nieuniknionego konfliktu, w przeświadczeniu o zdominowaniu ludzkiego losu przez historię, i w przekonaniu, że to Polacy stali się jej podmiotem, Ukraińcy zaś wciąż pozostają przedmiotem, poeta rzuca dramatyczne pytanie:

Jakże ukryć nam siebie przed wami w zrozpaczonych rytmach i rymach,

Jak skryć w pięściach, jak broń w futerałach, ostrość sztorcem stających słów.

W ostatniej strofie poeta ukazuje jednak wspólną przestrzeń poezji i piękna, istniejącą “pomimo i wbrew" twardej rzeczywistości.

Wódczana zdrada

“Punkt na Kostomarowa", mini-esej Wiktora Neboraka z jego zbioru “Powrót do Leopolis" (1998), przywołuje kultowe we Lwowie miejsce - kawiarnią trudno byłoby je nazwać - przełomu lat 80. i 90., gdzie spotykali się niezależni artyści i działacze niepodległościowi. Zawzięcie dyskutowano tam o sztuce, muzyce, teatrze, literaturze, Ukrainie, wymieniano się zasłyszanymi informacjami i samwydawem, czyli wydawnictwami drugiego obiegu (wciąż obowiązywała cenzura). Organizowano wspólne wystawy - tak powstało towarzystwo artystów “Szlak", uczestniczono w nie całkiem legalnych wieczorach literackich czy przedstawieniach niezależnego teatru, który przybrał imię legendarnego reżysera, Łesia Kurbasa. Wspólnie też obchodzono ważne wydarzenia; kulminacyjnym było zorganizowanie ponad pięćsetkilometrowego żywego łańcucha między Lwowem a Kijowem 22 stycznia 1990 r., w 71. rocznicę podpisania aktu o zjednoczeniu Ukraińskiej Republiki Ludowej i Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Na Kostomarowa codziennie w przerwie obiadowej zjawiali się ludzie, których dziś trudno sobie wyobrazić pod jednym dachem, tak różnych wyborów dokonali w późniejszych latach niepodległości. Neborak, opisując to miejsce i wymieniając bywających tam ludzi, nie kieruje się nostalgią, tak częstą towarzyszką wspomnień; pragnie jedynie ułatwić czytelnikowi lekturę swego wiersza, zamieszczonego obok eseju, a zatytułowanego “Wódczana zdrada". Mini-bar na Kostomarowa przestała odwiedzać bohema, gdy... do asortymentu wprowadzono wódkę, co przyciągnęło odmienną klientelę. Podobnie jak inne wiersze tego poety, członka ugrupowania “Bu-ba-bu", to tekst pełen ironii. Ale pod warstwą ironii kryje się dziwne przesłanie:

Nie wiedzieć skąd przybłędy, koczownicy

przyszli. Zburzono mury. W pień wycięto

warty. Świętością teraz się wydaje

woda ognista, w której wszystko tonie.

Wrzask, krzyk, brak ducha, brud. A niech tę zgraję,

tę całą tłuszczę - piekło raz pochłonie!

Koczowników trudno nie rozpoznać: to stereotypowy obraz Rosjan. Zajęli oni bar; poeta przedstawia to pospolite wydarzenie, używając metafory twierdzy, którą zawładnęli barbarzyńcy.

Wkroczenie Rosjan do Lwowa w 1939 r., a tym bardziej w 1944 r., mieszkańcy miasta niezwykle często ujmowali właśnie w kategoriach zderzenia cywilizacji z barbarzyństwem. Któż z nas nie słyszał opowieści o żonach oficerów Armii Czerwonej, które do lwowskiego Teatru Wielkiego chadzały w nocnych koszulach dawnych właścicielek domów, którymi zawładnęli teraz sowieci? To scena humorystyczna, ale powtarzająca się w opowieściach wielu autorów, niezależnie od tego, czy byli Polakami czy Ukraińcami, na tyle często, że budzi podejrzenie o stereotypowość obrazu. Zniszczenia, jakich dokonali najeźdźcy, opisywano w taki sposób, by pokazać przewagę własnej, rzecz jasna wyższej kultury nad skrajnym prymitywizmem. Tak jednak nie działo się jesienią 1939 r., kiedy ukraińscy pisarze z Galicji nie dystansowali się zbytnio wobec swych radzieckich kolegów.

Warto tu przypomnieć, jakie reakcje wywołało dwadzieścia lat wcześniej proklamowanie we Lwowie Zachodnoukraińskiej Republiki Ludowej. Polacy wzywali do walki nie tylko w imię obrony Ojczyzny, ale i Cywilizacji. W listopadzie 1918 r. redakcja warszawskiego “Tygodnika Ilustrowanego" wystosowała dramatyczny apel o pomoc dla Lwowa: “Płonie pożarami gród jeden z najbardziej patryotycznych, jakie mamy w Ojczyźnie. Dobytek kulturalny uniwersytetu, bezcennych muzeów, zbiorów - lada dzień może paść ofiarą barbarzyństwa tłuszczy wschodniej". “Barbarzyństwo", kojarzone z brudem i prymitywizmem, od co najmniej XVIII w. przypisuje się zmitologizowanemu Wschodowi i przeciwstawia Cywilizacji, utożsamianej z Zachodem. Mitologizacja ta należała do strategii usprawiedliwienia imperialnych podbojów dokonywanych przez państwa zachodnioeuropejskie. W XIX i XX w. stała się ona nieodłącznym elementem wyobrażenia “bliskiego" Wschodu: Bałkanów, Rosji, Ukrainy... W Europie Środkowej zaczęto posługiwać się tym przeciwstawieniem najczęściej w odruchu samoobrony, pragnąc przekonać siebie i innych o wyższości własnej kultury nad kulturą wschodnich najeźdźców. Sytuacja zniewolenia wywoływała podobne reakcje w każdym społeczeństwie. Po wybuchu II wojny światowej zarówno dla Polaków, jak i galicyjskich Ukraińców zmitologizowanym barbarzyńcą stali się Sowieci, zbyt często utożsamiani z Rosjanami. Zwiększano w ten sposób dystans kulturowy, tym samym ułatwiano dochowanie wierności wartościom własnej (“wyższej") kultury, których należy bronić w obliczu zagrożenia. Ten obraz funkcjonował w całym powojennym okresie, choć należy zaznaczyć, że w Galicji ograniczał się on właściwie tylko do kręgów inteligencji przedwojennej.

Dlaczego Galicja?

W latach 90., po aksamitnej rewolucji w Czechosłowacji, po przełomie 1989 r. w Polsce stopniowo zanika mit środkowoeuropejski, ustępując miejsca aspiracjom europejskim. W tym samym czasie we Lwowie oraz Iwano-Frankiwsku (Stanisławowie) rodzi się nowa koncepcja ukraińskiej galicyjskiej tożsamości kulturowej, u której podstaw leży tożsamość środkowoeuropejska. Najbardziej atrakcyjny obraz Galicji w dwudziestowiecznej literaturze ukraińskiej stworzył w swojej eseistyce Jurij Andruchowycz. Owa dziwna przestrzeń zawieszona między Wschodem a Zachodem, twarzą pełną uwielbienia zwrócona ku Zachodowi, do Wschodu zaś odwrócona plecami, staje się przestrzenią Europy Środkowej, której nieodłączną część stanowi ukraińska Galicja. Prowincjonalna, peryferyjna - ale i właśnie dzięki temu bogata! Czerpiąca z tego oddalenia wartości, a nie tylko dystans wobec wielkich świata tego. Nadająca indywidualny wymiar postaciom, wydarzeniom, procesom, ale i nie pozwalająca na rozmach. Galicja - według autora - ma pełne prawo, by przynależeć do tego właśnie obszaru, do Europy Środka. Austro-węgierski rodowód staje się przepustką do tej prawdziwej, niewschodniej Europy. Eseista podkreśla historyczne i kulturowe doświadczenia, wiążące Galicję z Europą, co stanowi o istocie tej koncepcji.

Andruchowycz, poszerzając granice Europy Środkowej, zarazem przesunął Wschód jeszcze dalej na wschód, odrealniając i mitologizując jego mieszkańców, tak jakby nie stanowili oni codziennej rzeczywistości w ojczyźnie pisarza. Próbując odgrodzić się od Wschodu - podobnie jak jego znakomici poprzednicy - eseista stworzył kolejny mit, niezwykle użyteczny w budowaniu nowej tożsamości ukraińskiej, albowiem radykalnie przecinający dotychczasowe pozłączenia pamięci historycznej. Jego przeciwstawienie dwu przestrzeni kulturowych, dwu cywilizacji, wiąże się bezpośrednio z poszukiwaniem ukraińskiej tożsamości. Propozycja pisarza to akces Ukrainy do Europy Środkowej, a więc cywilizacyjna przynależność do Zachodu, zarazem jednak utrzymanie związków z własną tradycją, traktowaną rozłącznie ze Wschodem.

Wizję tę, jak już powiedziano, artystycznie niezwykle atrakcyjną, krytykowano z różnych stron. Zarzucano autorowi, że nie dość eksponuje ukraińskość lub że nie jest ona dostatecznie “czysta", oryginalna. Dopiero niedawno eseista lwowski, Jurij Prochaśko zwracając uwagę na to, że ukraińska wersja mitu galicyjskiego znalazła się w konflikcie z niby proeuropejskimi, ale tradycyjnie nacjonalistycznymi formami myślenia o własnej tożsamości, wskazał także na immanetne wady samej koncpecji Andruchowycza. Stwierdził, że pod pozorem tolerancji i apologii wielokulturowości (minionej) pozwala ona ukryć niechęć do jej obecnej postaci; mamy bowiem tu do czynienia nie tyle z bezpieczną przeszłością, ile z realnymi konfliktami teraźniejszości: “najtrudniejszym jednak zadaniem wydaje się praktykowanie realnej, żywej otwartości; łatwo być multikulturalistą w stosunku do martwych kultur i tolerancyjnym wobec nieobecnych (wymordowanych czy deportowanych) narodowości. Łatwo być semitofilem w stosunku do »tamtych, przedwojennych« idealizowanych Żydów galicyjskich, ale trudno nie być antysemitą wobec obecnych, realnych »sowieckich« Żydów. Łatwo kochać ekspatriowanych Polaków galicyjskich, ale nadzwyczaj trudno, praktycznie niemożliwe jest kochać dzisiejszych »Moskali« (“Kakania czy Cekania. »O misji Galicji«"). Pisząc te słowa, Prochaśko dystansuje się od postawy, w której tolerancja jest tylko pozorem, dotyczy bowiem wyłącznie przeszłości. W gorzkiej krytyce tej odwrotnej strony galicyjskiego mitu słychać dojmujące rozczarowanie. Mit galicyjski jako apologia bogactwa wielu kultur, w jego współczesnym ukraińskim wcieleniu miał być kwintesencją tolerancji i liberalizmu, lecz stał się - przynajmniej dla niektórych - jeszcze jednym sposobem mitologizacji rzeczywistości. György Konrád pisał w 1986 r., że “być Środkowoeuropejczykiem oznacza trzymać nasz nacjonalizm, nasz narodowy egotyzm pod kontrolą", ale zarazem przyznawał, że Europa Środkowa “pokutuje jako nostalgia i utopia". Mit środkowoeuropejski raz jeszcze objawił się jako utopia retrospektywna, której projekcja na teraźniejszość daje piękny, lecz podbarwiony fałszem obraz.

Ola Hnatiuk jest tłumaczką, badaczem myśli i literatury ukraińskiej. Pracuje w Ośrodku Badań nad Tradycją Antyczną przy Uniwersytecie Warszawskim. Ostatnio opublikowała “Pożegnanie z imperium. Ukraińskie dyskusje o tożsamości".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Kontrapunkt (51-52/2003)