Poza granice swoich czasów

Każdy, kto zacznie interesować się Ukrainą, wcześniej czy później natknie się na postać brodatego, uśmiechniętego historyka z Galicji. Jarosław Hrycak jest kimś nietuzinkowym nie tylko na Ukrainie, ale też w Europie.

10.04.2012

Czyta się kilka minut

Kopalnia wosku w Borysławiu. Rodziny strajkujących górników, 1933 r. / fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Kopalnia wosku w Borysławiu. Rodziny strajkujących górników, 1933 r. / fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Historykiem chciał być od zawsze – pod wpływem przeczytanej w dzieciństwie książki o starożytnym Egipcie postanowił zostać egiptologiem. Co rzadkie, zwłaszcza w przypadku chłopięcych marzeń, Hrycak wytrzymał w swym postanowieniu aż do rozpoczęcia studiów historycznych. Wtedy to jednak szybko okazało się, że takie fantazje trudno realizować w Związku Radzieckim.

Zajął się więc historią ojczystej Ukrainy, choć ta początkowo wydawała mu się nudna i prowincjonalna. Dopiero za kilkanaście lat jego głównym zajęciem będzie propagowanie w Europie dziejów Ukrainy jako pełnoprawnego i fascynującego fragmentu historii powszechnej.



Marks, Lenin i Pink Floyd



O swej karierze naukowej opowiedział obszernie kilka lat temu Izie Chruślińskiej. Wymienił wtedy trzy główne czynniki, które wpłynęły na jej przebieg – czas historyczny, ambicję i okoliczności. Czas historyczny to koniec komuny, okoliczności to odpowiedni ludzie spotkani w odpowiednim czasie. Ambicja tłumaczy się sama przez siebie. Gdyby urodził się 10 lat wcześniej, wiele z rzeczy, które udało mu się osiągnąć, byłoby niemożliwe, a za wiele innych – nawet niewinnych – prawdopodobnie byłby represjonowany. Szczęśliwie początek jego kariery naukowej przypadł na koniec ery komunizmu. Młody, ambitny i niepokorny wielbiciel Alberta Camusa oraz Pink Floydów ocierał się – często nieświadomie – o niebezpieczeństwo, zwracał na siebie uwagę lokalnej KGB, ale z trudnych sytuacji wychodził cało.


Na temat pracy doktorskiej wyznaczono mu dzieje ruchu robotniczego w Borysławiu. „Dzięki pracy nad tym tematem zrozumiałem, do jakiego stopnia historia Galicji została cynicznie sfabrykowana w sowieckiej historiografii” – opowiadał potem w wywiadzie rzece. Okazało się bowiem, że w Borysławiu nie było żadnego strajku przed rokiem 1917, było za to kilka zamieszek i wystąpień antysemickich – które to wydarzenia komunistyczna historiografia interpretowała jako przejaw żywotności ruchu robotniczego. Parę słów prawdy wystarczyło, by Hrycak wylądował na dywaniku u rektora. Jeszcze większą przeszkodą okazał się rytuał cytowania w pracach myśli Marksa, Lenina oraz tez ostatniego zjazdu komunistycznej partii. Aby móc dołączyć świeże cytaty, Hrycak musiał czekać na kolejny zjazd partii, tj. do roku 1986...


A jednak z każdym rokiem pierestrojki więcej było wolno. System kruszał. W roku 1989, po wielorakich staraniach, Hrycak wraz z kolegami z Instytutu mógł udać się nawet za granicę – do leżącego nieopodal Przemyśla. Wkrótce pojawiły się też pierwsze kontakty z zachodnimi uniwersytetami. Okazały się bardzo pomocne – zwłaszcza z tymi, na których pracowali ukraińscy emigranci, profesorowie ciekawi młodych intelektualistów i gotowi im pomóc. Niepoślednią rolę odegrał tu znany profesor z Harvardu: Roman Szporluk.


Wreszcie w 1991 r. przyszła niepodległość Ukrainy – niedoskonała, ale zawsze. Stworzyła zupełnie nowe możliwości pracy i wyrażania swych myśli. Dziś, w efekcie tych przemian, Jarosław Hrycak kieruje Instytutem Badań Historycznych na lwowskim uniwersytecie im. Iwana Franko i wykłada na Ukraińskim Katolickim Uniwersytecie we Lwowie. Ma też za sobą wykłady na renomowanych uczelniach w Europie i w Stanach Zjednoczonych, kilka książek, setki tekstów i dziesiątki wywiadów.


Swoje zawodowe credo wyłożył we wspomnianej rozmowie z Izą Chruślińską: „największym wyzwaniem dla historyka jest umiejętność wyjścia, na tyle, na ile możliwe, poza granice swoich czasów i własnych poglądów, podjęcie próby zrozumienia innego okresu historycznego w kategoriach właściwych tamtemu czasowi, a nie czasom nam współczesnym”.



Wobec trudnych tematów



W kontekście dziejów Europy Środkowej i Wschodniej należałoby tę wypowiedź uzupełnić o wyzwanie patrzenia na przeszłość oczami ludzi innych narodowości. Gdy mowa o historii tego kawałka świata, zwłaszcza w wiekach XIX i XX, żarty się kończą, robi się ciemno i ponuro. Niektórzy, by móc uchwycić coś trwałego, sięgają po narodową (by nie napisać: nacjonalistyczną) wizję przeszłości. Ta daje klarowny opis i interpretację wydarzeń, pozwala ogrzać się w cieple własnej wspólnoty. Ci, którzy wybierają inną drogę – drogę dialogu z dawnymi wrogami – wyruszają w niepewne. Grozi im niezrozumienie przez swoich i obcych. Tą ryzykowną drogą podąża właśnie Jarosław Hrycak – jako historyk, ale też jako obywatel i uczestnik publicznych debat.


Nieprzypadkowo więc zajął się między innymi postacią Iwana Franko – dziś jednego z uznanych ojców współczesnego narodu ukraińskiego, ale za życia postaci, której „przeciwnicy z obozu ukraińskiego odmawiali prawa nie tylko do nazywania się ukraińskim patriotą, ale Ukraińcem w ogóle”. Ukraińskość Franki nie była dla niego samego zrazu oczywista i była konsekwencją wyboru dokonanego w młodości. Biografia Franki (a dokładnie pierwszych trzydziestu lat jego życia) była w momencie ukazania się na Ukrainie, osiem lat temu, pozycją nowatorską – mikro¬historią opisującą jednostkę i jej świat: Galicję targaną żywiołami polskim, rosyjskim i ukraińskim, będącą przedmiotem gry XIX-wiecznych mocarstw i nowych ideologii: nacjonalizmu i socjalizmu. Warto biografię Franki czytać także z tego powodu: pokazuje ona, że w okresie chwalonego przez wielkie europejskie narody pokoju w Europie na obrzeżach polityki i na peryferiach imperiów tętniły prawdziwe żywioły. Dadzą one o sobie znać w następnym stuleciu, właśnie na terenach, które Timothy Snyder nazwał skrwawionymi ziemiami.


Hrycak pisząc o France nie podszedł do historii jako do zestawu dat i faktów. Poruszył zagadnienia, które niejednemu wydawałyby się niewłaściwe czy niegodne poważnej biografii – jak choćby relacje młodego Franki z kobietami. Hrycak pokazał poetę nie jako postać z pomników, ale jako człowieka żywego, pełnego słabości i sprzeczności. Taka wizja jednego z „wielkich Ukraińców” niekoniecznie wszystkim nad Dnieprem musiała przypaść do gustu.


Hrycak nie bardzo jednak martwi się tym, czy trafi w masowe gusta. Przecież przypominanie Ukraińcom trudnych i niejednoznacznych momentów ich historii nie może być przyjemne. Gdy przypomina o udziale części Ukraińców w pogromach żydowskich po wybuchu wojny między Związkiem Radzieckim a III Rzeszą, przytacza liczbę 24 tysięcy zabitych w pogromach i tak zwanych „dniach Petlury”. Historyk zgadza się, że niektóre relacje wskazujące na współudział w zbrodniach Ukraińców mogą być „częściowo jednostronne i obciążone emocjami”, ale podkreśla: „tendencyjność w opisie wydarzeń nie oznacza, że same wydarzenia zostały zmyślone – świadectw jest zbyt wiele i powtarzają się zbyt często, by można było je ignorować”.


Hrycak skłania się ku tezie, że większość Ukraińców w obliczu zagłady Żydów zachowała po prostu trwożliwe milczenie. Nie usprawiedliwia i nie oskarża. „Bohaterstwo nie jest zjawiskiem codziennym” – trzeźwo zauważa, ale też dodaje, że „moralność ukraińskiego społeczeństwa ratowała niewielka grupka śmiałków, którzy nie czekali w milczeniu na wyzwolenie, ale z bronią lub ulotkami w ręku starali się przyspieszyć kres niemieckiej okupacji”.



Skrwawiona ziemia Wołynia



W napisanej ponad dziesięć lat temu „Historii Ukrainy. 1772–1999” Hrycak nie ucieka od trudnych tematów, zwłaszcza tych dotyczących postaw Ukraińców w okresie II wojny światowej, choć widać, że w tej pracy jego głównym celem jest obalanie mitów narzuconych przez rosyjsko-radzieckie interpretacje przeszłości. Dzięki tej książce zobaczyć możemy też ewolucję poglądów historyka w kwestii Wołynia i gotowość przyjęcia bolesnych dla własnej nacji faktów.


W „Historii Ukrainy” znajdziemy ponadto nagromadzenie równoważników między Polakami a Ukraińcami oraz sugerowanie „wzajemności” postaw w przypadku Wołynia. Zdaniom, że tragedia na Wołyniu była „wzajemną i krwawą czystką etniczną, której ofiarami padło po obu stronach tysiące spokojnych mieszkańców”, że „siły i woli w podziemiu ukraińskim i polskim dla rozwiązania wielkiego konfliktu było za mało”, że „żadna ze stron tego konfliktu nie była całkowicie niewinna, ani całkowicie winna”, że obie strony posiadały „długą listę wzajemnych krzywd i nienawiści”, że obwinianie Niemców o prowokację „nie jest wyjaśnieniem zadowalającym i jest równoznaczne z unikaniem odpowiedzialności ze strony dowództwa wojskowo-politycznego tak ukraińskiego, jak i polskiego”, nie sposób zarzucić nieprawdy. Sąsiadują one z tezami, że „kwestią sporną pozostaje, kto rozpoczął te działania”, że wydarzenia „wymknęły się” spod kontroli UPA i istnieje przypuszczenie, iż za masowy charakter czystek odpowiadała nie UPA, ale chłopstwo ukraińskie, i wreszcie, że choć teza o zapoczątkowaniu walk przez UPA jest „dość prawdopodobna”, to jednak masowość i brutalność terroru mogła być niezamierzona, bo ruch nacjonalistyczny przechodził ewolucję i „część dowództwa UPA wątpiła w celowość »bratobójczej walki«”. Każdy z tych argumentów się broni, wszystkie razem mogą zostawić pewien niedosyt. Trzeba tu jednak dodać, że ukraiński historyk nie polemizował z ustaleniami polskich historyków, natomiast często podkreślał nieprzygotowanie ukraińskiej strony do poważnej dyskusji.


Hrycak pisał swoją syntezę dziejów Ukrainy kilkanaście lat temu, i na kilka lat przed obchodami rocznicy tragedii wołyńskiej w 2003 r., kiedy to z ust ukraińskich polityków padło kilka ważnych zdań. Ponadto od tego czasu pojawiły się ważne prace (głównie w Polsce), które – choć jak najbardziej ukierunkowane na polsko-ukraiński dialog – nie pozwalają na tak częste podkreślanie „wzajemności” wydarzeń na Wołyniu.


Już kilka lat później sam Hrycak mówił i pisał na temat Wołynia innym językiem, a całość jego dorobku nie pozwala posądzać go o lukrowanie historii. Właśnie w 2003 r. podpisał list intelektualistów Ukrainy, w którym padły także takie słowa: „prosimy o wybaczenie tych Polaków – a w ich osobach całe polskie społeczeństwo – których losy zostały zmarnowane bronią ukraińską. Wyrażamy nasz żal, że broń ta skierowana była również przeciwko niewinnym, spokojnym polskim rodzinom; przyznajemy, że usuwanie ludności polskiej z Wołynia przy użyciu siły i przemocy było tragicznym błędem”.


Największą zasługą Hrycaka jest to, że w ogóle przypomina Ukraińcom o Wołyniu – w świadomości społecznej to wydarzenie niemal nie istnieje. Bywa też powodem zaambarasowania władz w Kijowie – zwłaszcza tych niekojarzonych z opcją narodową. Jak pisał Hrycak w jednym ze swych tekstów, z jednej strony polityków rządzących Ukrainą przepraszanie za Wołyń niewiele kosztuje – bo są wobec tej kwestii obojętni. Z drugiej, kosztować musi więcej niż przeprosiny Aleksandra Kwaśniewskiego za zbrodnie w Jedwabnem. Otóż politykom pokroju Leonida Kuczmy czy Wiktora Janukowycza trudno przepraszać za Wołyń, bo musieliby uznać tradycję UPA za swoją, a przecież zostali uformowani w tradycji, która każe UPA postrzegać jako organizację bandycką. Dopiero gdy dostrzeżemy te sploty ukraińskich dziejów i to, jak warunkują one dzisiejsze postawy, zrozumiemy i docenimy wysiłek intelektualistów takich jak Jarosław Hrycak. A dodać trzeba, że nie tylko Wołyń jest białą kartą historii Ukrainy – w świadomości społecznej do niedawna równie słabo funkcjonował Wielki Głód – hekatomba kilku milionów Ukraińców.



Amnezja bywa pożyteczna



Jedno jest pewne: w kwestii polsko-ukraińskiego pojednania historyk ten zrobił naprawdę wiele, tłumacząc – choćby w ukraińskiej prasie – potrzebę pojednania i dobrych stosunków z Polakami. Jest częstym gościem na konferencjach organizowanych w Polsce i nieformalnym ambasadorem Polski na Ukrainie. Dziesięć lat temu był wśród tych ukraińskich intelektualistów, którzy wraz z Polakami – między innymi z Jackiem Kuroniem – modlili się na cmentarzu Łyczakowskim. W ubiegłym roku stanął na czele jury konkursu, które wyłoniło projekt pomnika polskich profesorów zamordowanych w 1941 r. przez Niemców we Lwowie. Dla wielu środowisk na Ukrainie taki pomnik jest przypomnieniem polskiej dominacji w Galicji, stąd sama idea budziła kontrowersje. Udział w przedsięwzięciach na rzecz polsko-ukraińskiego pojednania naraził Hrycaka na niewybredne ataki ze strony ukraińskich środowisk nacjonalistycznych.


Dlatego Hrycak nie ma złudzeń: w procesie pojednania polsko-ukraińskiego to strona polska była bardziej aktywna i świadoma. Przed dwoma laty mówił: „Zaryzykuję tezę, że polsko-ukraińskie pojednanie było możliwe tylko dlatego, że większość Ukraińców nie ma świadomości polskiej historii. Gdyby nie ta amnezja, polsko-ukraińskie pojednanie na pewno nie byłoby takie łatwe”.


Jak widać, on sam do dyskusji na temat przeszłości, które w naszej części Europy są częścią politycznych sporów, ma stosunek bardzo pragmatyczny. Uważa bowiem, że w pamięci zbiorowej tak samo ważne jest pamiętanie, jak i zdolność zapominania. To „zapominanie” mogłoby pomóc ukraińsko-ukraińskiemu pojednaniu i, szerzej, pozwolić Ukraińcom pogodzić się z sąsiadami. Tymczasem historyczne spory są przeszkodą w modernizacji i paraliżują kraj. Hrycak często powołuje się na przykład Hiszpanii, gdzie po końcu reżimu generała Franco w pojednaniu pomogła właśnie narodowa amnezja. Zdaniem ukraińskiego historyka niedawne spory wzbudzone przez kwestie przeszłości w Hiszpanii, są paradoksalnie potwierdzeniem słuszności takiego wyboru. Albowiem amnezja odsuwająca rozliczenia na trzy dekady pozwoliła Hiszpanom uporać się z wyzwaniem modernizacji i teraz mogą oni spokojnie przeszukiwać szafy. Ukraińcy tymczasem ugrzęźli w sporach, których źródło tkwi w historii, i nie są w stanie dojść do politycznego konsensu, niezbędnego do przeprowadzenia reform.


Nie należy tych argumentów odbierać jako zachęty do zacierania historii – raczej do rozważnego do niej podejścia. Bo co w zamian? Manipulowanie historią przez polityków. 



ANDRZEJ BRZEZIECKI jest dziennikarzem i publicystą „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce wschodniej. Laureat ukraińskiej nagrody dziennikarskiej „Złote Pióro”.



Cytaty pochodzą z książek J. Hrycaka: „Historia Ukrainy. 1772–1999” (Lublin 2000), „Nowa Ukraina. Nowe interpretacje” (Wrocław 2009), „Prorok we własnym kraju. Iwan Franko i jego Ukraina (1856–1886)” (Warszawa 2010); a także z rozmów I. Chruślińskiej z J. Hrycakiem „Ukraina. Przewodnik Krytyki Politycznej” (Warszawa 2009) oraz zapisu konferencji „Pamięć i polityka. Polska–Rosja–Ukraina”, zorganizowanej przez Fundację Batorego (listopad 2009).



Jarosław Hrycak weźmie udział w debacie "Skrwawione ziemie" (12 maja), a także poprowadzi warsztaty mistrzowskie (13 maja)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2012