Pożegnanie boga słów

Márquez był całkowicie oddany literaturze, skłonny do największych poświęceń na jej rzecz, czasem też nierozważnie angażujący się w polityczne spory. Zmarł mistrz wielkiej anegdoty.

21.04.2014

Czyta się kilka minut

Gabriel García Márquez wita gości na swym ostatnim przyjęciu urodzinowym. Mexico City, 6 marca 2014 r.  / Fot. Edgard Garrido / REUTERS / FORUM
Gabriel García Márquez wita gości na swym ostatnim przyjęciu urodzinowym. Mexico City, 6 marca 2014 r. / Fot. Edgard Garrido / REUTERS / FORUM

Na początku lat 60. ubiegłego wieku Gabriel García Márquez mierzył się z kryzysem twórczym. Miał na swoim koncie cztery powieści, setki artykułów i reportaży, które przyniosły mu uznanie krytyków i czytelników. Uchodził za mistrza prozy, który w pełni panuje nad językiem, jest bogiem słów, bez trudu układającym je w spektakularne frazy. A jednak około 1961 r. coś się zacięło. Przez kilka lat Márquez nie był w stanie pokonać blokady pisarskiej.

Przełom nadszedł (a w zasadzie: nadjechał) niespodziewanie. Pisarz podróżował z rodziną podniszczonym oplem – jechali na urlop. Na autostradzie, gdzieś między miastem Meksyk a Acapulco, Márquezowi przyszły do głowy ostatnie słowa powieści, która później została opublikowana pod tytułem „Sto lat samotności” i przyniosła mu międzynarodową sławę.

Z piskiem opon zatrzymał samochód i powiedział żonie, że muszą natychmiast wracać do domu.

Życie na miarę anegdoty

Pracował bez wytchnienia przez półtora roku. Blokada ustąpiła całkowicie, ale pojawiły się inne problemy. Przede wszystkim Márquezowie nie mieli pieniędzy, więc Mercedes, żona przyszłego noblisty, wyprzedawała kolejne sprzęty i zaciągała pożyczkę za pożyczką. Po kilku miesiącach kolumbijskiemu prozaikowi skończył się papier – miał w zwyczaju niszczyć każdą stronę, na której znalazł choć jeden drobny błąd. Mimo to oryginalny maszynopis upstrzony był licznymi dopiskami. W takim stanie powieść trafiła do maszynistki, Esperanzy Araizy, z którą współpracowało wielu słynnych pisarzy i scenarzystów. Wracając do domu z tekstem Márqueza, Pera poślizgnęła się i upuściła plik kartek wprost do kałuży. Przez cały dzień suszyła je na sznurkach i prasowała żelazkiem, by nadawały się do przepisywania. Czystopis powieści był gotowy na początku sierpnia 1966 r. Pisarz w towarzystwie żony wybrał się na pocztę, by wysłać swoje dzieło Franciscowi Porrúanie, dyrektorowi literackiemu wydawnictwa Sudamericana. Okazało się, że nie mają wystarczającej kwoty, by opłacić znaczek na paczkę. Postanowili podzielić maszynopis na dwie części i wysłać w dwóch transzach. Po wyjściu na ulicę zorientowali się, że omyłkowo nadali część drugą, co mogło sprawić, że adresat pogubi się podczas lektury i odrzuci powieść. Na szczęście nic takiego się nie stało.

Ta opowieść doskonale oddaje zarówno charakter Márqueza, rytm jego pracy, jak i intensywność życiowych perypetii. Całkowicie oddany literaturze, skłonny do największych poświęceń na jej rzecz, niezłomnie dążący do celu, choć od czasu do czasu targany twórczymi wątpliwościami, a przy tym z niezwykłą energią radzący sobie z przeciwnościami losu i odważnie – czasem też nierozważnie – angażujący się w polityczne spory i społeczne akcje. W jednym z wywiadów powiedział, że jego ulubionym gatunkiem literackim jest anegdota, którą nie może się niestety zbyt często posługiwać w opowiadaniach i powieściach. Te ostatnie wymagają bowiem długich fabuł, wielowątkowych historii, a anegdota nie znosi długiego trwania – jest obliczona na wywołanie szybkiego efektu. Właśnie dlatego tak chętnie posługiwał się krótką formą opowiadania w codziennym życiu. Nie tylko po to, by przedstawić swoje doświadczenia innym, ale też po to, by jego egzystencja osiągnęła strukturę dobrej anegdoty właśnie.

Odpowiedź geniusza

Urodził się 6 marca 1927 r. w mieście Aracataca w północnej części Kolumbii. Dzieciństwo spędził z dziadkami ze strony matki, którzy nie zaakceptowali związku swej córki, Luisy Santiagi Márquez, z „przybyszem z zewnętrz”, telegrafistą Gabrielem Eligio Garcíą. Nie chodziło jedynie o kwestie pochodzenia. Dziadek przyszłego pisarza, pułkownik Nicolás Márquez, nie był w stanie zaakceptować poglądów politycznych zięcia. Gabriel należał do obozu konserwatystów, z którymi Nicolás walczył podczas wojny domowej (tzw. Wojny Tysiąca Dni) w latach 1899–1902. Od najmłodszych lat autor „Stu lat samotności” konfrontował się z wyrazistymi stanowiskami politycznymi. Jego lewicowe, socjalistyczne przekonania, które skłonią go później do poparcia Fidela Castro i rewolucji kubańskiej, ugruntowały się w szkole średniej (Liceo Nacional w Zipa­quirá) za sprawą nauczycieli, którzy wykładali mu nie tylko matematykę, ale też podstawy marksizmu oraz historii społecznej świata.

Márquez zaczął pisać bardzo wcześnie, ale przez długi czas nie myślał o publikacji. Impuls, który uczynił zeń pisarza, pojawił się ze strony znanego krytyka literackiego, Eduardo Zalamei, który na łamach pisma „El Espectador” ogłosił artykuł miażdżący dla młodych pisarzy. Odpowiadając na wyzwanie, Márquez przesłał krytykowi swoje opowiadanie. Tydzień później znalazł je w kolejnym wydaniu „El Espectador” z adnotacją „nowy geniusz kolumbijskiej literatury”.

Między fikcją a rzeczywistością

W wywiadzie udzielonym na początku lat 70.­Ricie Guibert pisarz tłumaczy powody, dla których unika kontaktu z dziennikarzami. Nie chodzi o to, że ich nie lubi. Przeciwnie – sam przez wiele lat pracował jako reporter, przenosząc się z miasta do miasta, podróżując (czasem na długo) do innych krajów. Dziennikarstwo kojarzy mu się z najlepszym okresem w jego twórczości, kiedy to z największą swobodą pisał kolejne teksty, nie zastanawiając się, kto jest ich odbiorcą ani też jaki będą miały wydźwięk. Jeśli unika rozmów z dziennikarzami, to dlatego, że odpowiadając na ich pytania, coraz bardziej zaciera granicę między rzeczywistością a fikcją, miesza porządek życia z porządkiem literatury, a właśnie próba oddzielenia jednego od drugiego zainspirowała go niegdyś do stworzenia historii opowiedzianej w „Stu latach samotności”.

Chodzi o na pozór niewinne zdarzenie z przeszłości. Po śmierci dziadków Márquez wrócił z matką do Aracataki, by pomóc w uporządkowaniu spraw rodzinnych. W jego pamięci miasto dzieciństwa było miejscem magicznym, magnetycznym punktem, w którego polu oddziaływania pozostawał przez cały czas. Ale rzeczywistość nie przystawała do wspomnień. Nic się nie zgadzało. Po latach Aracataca sprawiała wrażenie wyludnionej i zaniedbanej.

Właśnie wtedy Márquez postanowił napisać powieść, która początkowo miała nosić tytuł „Dom”. Chciał pomieścić w niej te dwie – raczej nieprzystające do siebie – części: świat zapamiętany, w którym wspomnienia przybierają formę fikcji, by z wolna przekształcić się w mityczną opowieść o nieistniejącej krainie, oraz świat prawdziwy, z którym (i na który) ta prywatna mitologia się nie zgadza. Przez wiele lat próbował tę opowieść skonstruować, obmyślał jej fabułę, zaplatał wątki, dopracowywał postaci. Daremnie. Dopiero podczas wspomnianej wcześniej podróży autostradą układanka przyjęła właściwą postać.

Krytycy słusznie podkreślali, że pisarstwo Márqueza pod względem formalnym jest raczej tradycyjne. Autor „Szarańczy” – gdy porównać go z innymi gigantami latynoamerykańskiej literatury, choćby Fuentesem – jawi się jako mistrz linearnej opowieści. Interesuje go przede wszystkim wzajemne przenikanie się fikcji i rzeczywistości, w wyniku którego jesteśmy zmuszeni żyć w dwóch porządkach jednocześnie. Dlatego w jego powieści – często przedstawianej jako najdoskonalszy przykład realizmu magicznego – zwyczajność podszyta jest niesamowitością. Nie wszystkie utwory Márqueza napisane zostały w taki sposób, niemniej jednak w każdym z jego dzieł widać napięcie między fiction a non-fiction.

Nigdy nie utracił wiary w siłę opowieści i moc słowa. W 1997 r. został zaproszony na I Międzynarodowy Kongres Języka Hiszpańskiego, gdzie wygłosił krótką mowę pochwalną na cześć słowa. Przewidywał w niej, że w najbliższych dziesięcioleciach milczenie całkowicie przegra z mową, która pod różnymi postaciami wypełni cały świat, pokonując granice między państwami i likwidując dystans między ludźmi. Bóg słów roztoczy swe panowanie nad rzeczywistością.

Fakt, że w ostatnich latach życia, w wyniku choroby Márquez stracił najpierw możliwość pisania, a potem mówienia, jest potworną ironią. Ale pisarz przygotował się na tę okoliczność. W „Stu latach samotności” opisuje grupę ludzi, którzy tracą pamięć językową i do wszystkich otaczających ich rzeczy doczepiają kartki z nazwami. Dla tych, co utracili zdolność mówienia i pamiętania, powieści kolumbijskiego noblisty mogą służyć jako zbiór słów, którymi można nazwać rzeczywistość.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2014