Poślij kogoś, by go zabił

Kontrolowane przez oligarchię media informują o tym, co służy jej interesom. Dziennikarze, którzy piszą coś innego, boją się o życie. Władze Hondurasu to ignorują i same łamią prawa obywateli. Oto raport z „upadłego” państwa Ameryki Środkowej.

04.06.2012

Czyta się kilka minut

Zaczęło się od głuchych telefonów o piątej rano. Potem ktoś dzwonił na komórkę, pytał: „Jak się masz?” i przerywał połączenie. Dziennikarka Dina Meza, pracująca też w Komitecie Rodzin Zatrzymanych i Zaginionych w Hondurasie (COFADEH), wiedziała już, o co chodzi. Potem rozmówca stał się dosadniejszy. Słyszała: „Sparzymy ci p...dę wapnem!”. Albo: „Skończysz jak ci z Aguán, martwa!”. Ktoś robił jej zdjęcia, gdy odprowadzała synów do szkoły.

To nie pierwsze pogróżki w jej karierze. W 2007 r. Meza otrzymała nagrodę Amnesty International, przyznawaną dziennikarzom wykonującym swój zawód „w stanie zagrożenia”. W internetowym periodyku „Revistazo” – założonym z innymi dziennikarzami, którzy, jak ona, nie mogli drukować swych zaangażowanych reportaży w żadnej honduraskiej gazecie – opublikowała wtedy serię tekstów o łamaniu praw człowieka przez prywatne firmy ochroniarskie. Adwokat, który z nią współpracował, został zamordowany.

Teraz też musiała nadepnąć komuś na odcisk. – Ostatnio pisałam o tym, jak armia przejmuje obowiązki policji, a także o konflikcie agrarnym w regionie Bajo Aguán, gdzie z rąk latyfundystów giną chłopi – mówi „Tygodnikowi” Dina Meza. – No i jeździłam na międzynarodowe konferencje, gdzie mówiłam o łamaniu praw człowieka przez postpuczystowski reżim Pepe Lobo. To zapewne nie podobało się władzom.

W UPADŁYM PAŃSTWIE

Podobne ataki zdarzały się wcześniej. Ale eskalacja nastąpiła po zamachu stanu z 2009 r., w którym wojsko i oligarchia obaliły centrolewicowego prezydenta Manuela Zelayę. Zamykano niezależne media, dziennikarze broniący demokracji byli aresztowani, bici i mordowani.

Niedawna ofiara to Erick Martínez, przeciwnik puczu i rzecznik organizacji gejów i lesbijek. Jego ciało, ze śladami uduszenia, znaleziono 7 maja w rowie przy szosie do Tegucigalpy. Łącznie od 2009 r. w Hondurasie zginęło 23 dziennikarzy. Oznacza to, że Honduras stał się jednym z najniebezpieczniejszych dla nich krajów świata (i drugim w regionie, po Meksyku).

Wielu dziennikarzy otrzymuje pogróżki jak Meza. Wielu cudem wyszło cało z zamachów. Wprawdzie część organizacji międzynarodowych, np. Reporterzy bez Granic, mówi o sytuacji w Hondurasie, ale świat ponosi za nią część winy: odkąd Honduras radykalnie skręcił w prawo, większość światowych rządów (i mediów), na czele z USA, zwolniła się z obowiązku egzekwowania od nowych władz poszanowania prawa w ogóle, a praw człowieka w szczególności.

Legitymizując przeprowadzone pod lufami karabinów wybory z 2009 r. – zwyciężył w nich Lobo i jego Partia Narodowa – drzwi do dalszego rozkładu kraju. Według ONZ w 2011 r. Honduras był najbardziej niebezpiecznym krajem świata: statystycznie przypadało tu 86 zabójstw na 100 tys. mieszkańców; do tego dochodziły prześladowania polityczne. – Żyjemy w upadłym państwie, które jest konsekwencją zamachu stanu. Lobo dba o wizerunek na zewnątrz, ale w kraju ogranicza wolność słowa i łamie prawa człowieka – mówi Dina Meza.

Dziennikarka twierdzi, że za prześladowaniami stoi El Comando Álvarez Martínez: grupa paramilitarna, nazwana tak po generale i twórcy Batalionu 3-16 – szkolonego przez Amerykanów szwadronu śmierci, w latach 80. torturującego (np. przez parzenie wapnem genitaliów) i mordującego „wrogów wewnętrznych”.

W odróżnieniu od Gwatemali czy Salwadoru, Honduras nie doświadczył wojny domowej. Był relatywnie oazą spokoju – i bazą USA do walki z lewicowymi partyzantkami w regionie. Ale miał swoją małą „brudną wojnę”, z bilansem w postaci ok. 200 zaginionych (to przypadki udokumentowane przez COFADEH).

Teraz zamach stanu ożywił starą praktykę: morderstwa jako strategia terroru. Meza: – Zabójstwa dziennikarzy mają sparaliżować społeczeństwo, to przesłanie dla ogółu obywateli.

NA STYKU INTERESÓW

Część dziennikarzy ginie w trudnych do wyjaśnienia okolicznościach, czasem bez jasnego związku z wykonywanym zawodem. Rząd z tego korzysta: rozszerza tę definicję na wszystkich, mówiąc, że winna jest „zwykła przestępczość”.

– Jak można twierdzić, że nie ma związku?! – oburza się Meza. – Władze nie prowadzą żadnych śledztw, nikt tego nie bada. Nikt nie został aresztowany ani oskarżony. Błędne i śmiertelne koło bezkarności!

Gdy w grudniu 2011 r. stu dziennikarzy manifestowało przed pałacem prezydenckim, domagając się wyjaśnienia morderstw kolegów, rozpędzono ich pałkami i gazem łzawiącym.

Nie ma wątpliwości, że winę za śmierć dziennikarzy ponosi nie tylko „zwykła przestępczość”, ale fakt, że znaleźli się na styku interesów polityki i oligarchii. Jak Nahúm Palacios, zastrzelony w marcu 2010 r. przez „nieznanych sprawców”.

Palacios pracował w radiu i telewizji w Tocoa, na północy kraju. Robił materiały śledcze o lokalnej polityce i narkobiznesie, krytykował puczystów i wspierał organizacje chłopskie. Dostawał pogróżki od wojska, które zmilitaryzowało Bajo Aguán.

Eriberto Palacios, ojciec Nahúma, odpowiedzialnością za los syna obarcza Miguela Facussé – lidera jednej z największych rodzin oligarchicznych, „pana na Bajo Aguán”, którego ziemie od grudnia 2009 r. zaczęli zajmować drobni rolnicy, po tym, jak puczyści uznali za niekonstytucyjny dekret Zelayi o jej rozdziale. Do dziś jego prywatne straże, przy współudziale policji i wojska, zamordowały ok. 60 „okupantów” – nie tylko liderów ruchu chłopskiego, ale też zwykłych rolników. – Jedynym przestępstwem mojego syna było mówienie, że ziemia należy do chłopów, a nie do latyfundystów – mówił Eriberto Palacios podczas spotkania zorganizowanego przez COFADEH w Tocoa.

RODZINY TRZYMAJĄCE WŁADZĘ

Na liście 41 wrogów wolnego słowa organizacja Reporterzy bez Granic umieściła – obok Castro, Łukaszenki i meksykańskich karteli – także Miguela Facussé. W Hondurasie zmienia się szpaler generałów-puczystów i garnitur służących za fasadę polityków, ale krajem od dekad rządzi te same dziesięć rodzin.

Listę można uzupełnić o kolejne nazwiska, zwłaszcza posiadaczy monopoli medialnych: cztery dzienniki („La Prensa”, „El Heraldo”, ¬„La Tribuna”, „El Tiempo”) należą do trzech rodzin, czwarta kontroluje radio i telewizję. To one stoją na drodze zmian społecznych i reform, godzących w ich dominację. One stały za zamachem stanu i wspierały go, także poprzez media.

– Oligarchiczne media nie mają żadnej niezależności. Informują tylko o tym, co służy ich władzy. Wśród dziennikarzy panuje autocenzura, nie ma debaty i rzetelności. Kwestie społeczne są wyciszane, opozycja wobec puczu przemilczana – mówi Meza.

Z niezależnych mediów ostało się kilka stacji radiowych i lokalnych telewizji; nieustannie są obiektem ataków.

W 2010 r. reporter niezależnego Radio Globo starł się z innym członkiem klanu Facussé, Adolfem – przewodniczącym stowarzyszenia przemysłowców, jednym z mózgów zamachu stanu. Zarzucił mu wysysanie państwowych pieniędzy. Doszło do pyskówki i przepychanek. Gdy ich rozdzielono, jeden z „oficjalnych” dziennikarzy, zauszników magnata, szepnął do pryncypała (dość głośno, by zarejestrowały to kamery): „Poślij kogoś, żeby go zabił”. Magnat tylko popatrzył i odwrócił głowę. Kilka dni później seria z broni maszynowej poharatała fasadę domu reportera.

W CIENIU NARKOWOJNY

Nie brak dziś głosów, że prowadzona w pobliskim Meksyku przez rząd „wojna z narkotykami”, z użyciem armii, zakończyła się porażką: przyniosła 60 tys. ofiar, ale nie zgniotła karteli. Zaowocowała za to także atakami na dziennikarzy, którzy piszą o narkobiznesie i powiązaniach władz. Od 2006 r. z rąk pistoleros i skorumpowanych policjantów zginęło ich ponad czterdziestu, kilkunastu zaginęło.

Mimo to w zeszłym roku w Hondurasie prezydent Pepe Lobo do walki z narkotykami także skierował armię, przyjmując zarazem pomoc wojskową USA. Meksykańskie kartele zaczęły się panoszyć w Hondurasie, gdy przyciśnięto je w domu. Na dobre zadomowiły się w klimacie rozkładu po zamachu stanu.

Nie wróży to dobrze również dziennikarzom. 16 maja odnaleziono ciało Alfreda Villatoro z radia HRN, uprowadzonego tydzień wcześniej. Według rządu zabili go narcotraficantes, sprzeciwiający się reformie umożliwiającej ich ekstradycję do USA. To historia jak z Kolumbii, gdzie capos, chcąc uniknąć takiego losu, porywali dziennikarzy – opisana przez Gabriela Garcíę Márqueza w „Raporcie z pewnego porwania”.

Meza wątpi w tę wersję. Trudno jej już wierzyć w cokolwiek, co mówią władze. Bardziej nawet od karteli martwi ją to, że nowe „antynarkotykowe” bazy USA, fundusze i sprzęt posłużą do represji, szkolenia paramilitarystów czy zabijania rolników w Bajo Aguán.

Region ten jest też punktem przerzutowym kokainy z Ameryki Południowej do Meksyku i USA. Gdy spytać tam ludzi z mediów czy organizacji chłopskich, wszyscy wskazują na... Miguela Facussé. Zresztą także Stany podejrzewają, że szmugluje on narkotyki – mowa o tym w ujawnionych przez Wikileaks depeszach dyplomatów USA. W 2009 r. na jego polach znaleziono porzuconą awionetkę z ponad toną kokainy.

Sprawa była tak głośna, że napisał o niej nawet jeden z oligarchicznych dzienników. 


MACIEJ WIŚNIEWSKI jest dziennikarzem specjalizującym się w tematyce południowoamerykańskiej. Stale współpracuje z „TP”. Mieszka w Meksyku, gdzie pisze do dziennika „La Jornada”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, korespondent "Tygodnika" z Meksyku. więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2012